Artykuły

Zaobserwuj nas

OMD - czyli jak połączyć brzmienie K. Stockhausena i Abby

Tekst ze strony blog.alternativepop.pl, która działała po zawieszeniu serwisu Alternativepop.pl w 2015 roku

 

Orchestral Manoeuvres in the Dark (OMD) jest jedną z bardziej rozpoznawalnych gwiazd synth popu lat 80. Zespół jest jednak niesłusznie wrzucany przez wielu do worka z napisem "banalny twórca hitów lat 80.". A przecież OMD to grupa, która ma znacznie większe zasługi dla rozwoju muzyki, szczególnie elektronicznej. Przyjrzyjmy się więc bliżej duetowi założonemu w 1978 roku w Merseyside.

Zanim panowie Andy McCluskey i Paul Humphreys wydali w lutym 1980 roku debiutancki album pt. "Orchestral Manoeuvres in the Dark" szukali swojego miejsca na scenie muzycznej. Trzeba zacząć od tego, że obaj znali się jeszcze z czasów szkolnych. Najpierw próbowali swoich sił w różnych lokalnych zespołach, nie zawsze razem, by w 1978 roku złączyć swoje siły i powołać do życia OMD. Obaj zafascynowani byli brzmieniem Kraftwerk i twórczością Briana Eno. W tym czasie zainteresował się nimi Martin Hannett, współpracownik Tony'ego Wilsona, współtwórcy Factory Records. Przypomnijmy, że w tej samej wytwórni ukazywały się płyty Joy Division. Nie może więc dziwić, że początkowo OMD otwierała koncerty Iana Curtisa i spółki, choć wydawałoby się, że stylistycznie to jednak nieco inne światy. W maju 1979 roku nakładem Factory ukazało się też pierwsze wydawnictwo OMD - singiel "Electricity", na którym na stronie B znalazło się nagranie "Almost".

Mimo że singiel "Electricity" nie został odnotowany na listach przebojów, zespół jednak został dostrzeżony. Zainteresowała się nim m.in. gwiazda pierwszej wielkości ówczesnej sceny syntezatorowo-nowofalowej - Gary Numan, który zaproponował zespołowi supportowanie jego koncertów. Była to dla OMD duża szansa z której skrzętnie skorzystali. Kariera OMD nabrała rozpędu. W lutym 1980 roku ukazał się debiutancki album, który przyniósł grupie pierwszy większy przebój pt. "Messages" osiągając 13. miejsce listy najlepiej sprzedających się singli w Wielkiej Brytanii. A już w październiku tego samego 1980 roku wyszła druga płyta OMD pt. "Organisation" z singlem "Enola Gay", który dotarł do 8. listy notowani singli w Wielkiej Brytanii.

W listopadzie 1981 roku na rynku ukazała się kolejna długogrająca płyta OMD pt. "Architecture & Morality", która przyniosła grupie największy sukces zarówno komercyjny jak i artystyczny. Album zbierał dobre recenzje, zawierał materiał przemyślany, inteligentny a jednocześnie nie pozbawiony przebojowości. Płyta osiągnęła najlepsze miejsce na liście sprzedaży w UK w historii grupy a trzy single z niej pochodzące dotarły do Top 5 najlepiej sprzedających się singli w UK. Największy sukces odniosło "Souvenir", które dotarło do 3. miejsce, "Maid Of Orleans" osiągnęło 4. pozycję.

Na kolejny,  czwarty już album przyszło nam poczekać trochę dłużej. Płyta "Dazzle Ships" ukazała się w marcu 1983 roku i była komercyjnym zawodem. Nie zebrała też dobrych recenzji krytyków. Album sprzedawał się gorzej, podobnie było z dwoma singlami, które promowały płytę. Po latach jednak "Dazzle Ships" zyskuje na wartości, podobnie jak singlowy "Telegraph", który w 83 roku osiągnął zaledwie 42. pozycję na brytyjskiej liście singli.

Andy McCluskey przekonywał w tamtym czasie w wywiadach, że OMD chcieli połączyć brzmienie Abby i kompozytora K.Stockhausena, co miałoby świadczyć o ambicjach zarówno artystycznych, jakie muzycy mieli, jak i o chęci tworzenia zgrabnych przebojów. Ten motyw przewija się od początku w twórczości OMD. Z jednej strony mieliśmy w ich przypadku do czynienia z nowatorskim zastosowaniem syntezatorów i poszukiwaniem nowych brzmień. Z drugiej strony OMD potrafiło stworzyć zgrabne, wpadające w ucho przeboje. Z czasem, gdy przyszedł komercyjny sukces, na kolejnych płytach coraz więcej było poszukiwania przebojów a mniej nowatorskich brzmień syntezatorów. Choć wydana w kwietniu 1984 roku płyta "Junk Culture" wydaje się,  że jeszcze utrzymywała OMD w tym balansie między komercją a twórczością niezależną. Krążek jednak sprzedawał się  gorzej niż "Dazzle Ships", ale za to zawierał hit "Locomotion", który był jednym z lepiej sprzedających się singli w historii OMD. Na liście brytyjskiej dotarł do 5. miejsca.

Muzyka syntezatorowa jako taka wychodziła w połowie lat 80. z mody i straciła wydźwięk nowatorski. Syntezator stał się instrumentem jak każdy inny, używany przez wszystkich. Dlatego grupy opierająca swoje brzmienie tylko na syntezatorze zaczynały brzmieć archaicznie. Niemal każdy z wykonawców nurtu syntezatorowego, który wypłynął  w okolicy roku 1980, w połowie lat 80. przechodził kryzys, który albo kończył się rozwiązaniem zespołu albo dużymi zmianami stylistycznymi. OMD, jak się później okazało szedł pierwszą ścieżką, choć przedłużał swoją agonię skręcając w stronę mainstramowego popu. Tymczasem w 1985 roku ukazała się szósta płyta pt. "Crush". Wyraźnie słabsza od poprzednich, zawierająca za to dwa chwytliwe single „So in Love” i „Secret”.  Trudno uwierzyć, ale w ósmym roku działalności, grupa w 1986 roku wydała swój siódmy album studyjny - "The Pacific Age". Płyta zebrała jednak druzgocące recenzje. Nie udało się też utrzymać uznania publiczności. Płyta sprzedawała się słabo. Pewien sukces komercyjny odniósł singiel "(Forever) Live and Die", który dotarł do 11. miejsca listy brytyjskich singli, ale już chwytliwy singiel "We Love You" osiągnął zaledwie 54. miejsca listy singli.

Po wydaniu "The Pacific Age" grupa dryfowała na rynku muzycznym, ale najwyraźniej nie miała pomysłu na to, co dalej. W drugiej połowie lat 80. pozostało niewielu zainteresowanych twórczością grup, które opierały swoje brzmienie na syntezatorze. Popularność wtedy zaczęły zdobywać formacje grające tzw. „pudel metal” – Bon Jovi, Europe, Poison. W dodatku grupa straciła dryg do pisania chwytliwych przebojów, próbowała za to upodabniać swoje brzmienie do wykonawców grających muzykę środka. W 1988 z zespołu odszedł Paul Humphreys, który nie był zadowolony z komercjalizacji brzmienia OMD. W następnym roku Humphreys  założył wraz z innymi byłymi współpracownikami OMD zespół The Listening Pool. Na placu boju pozostał sam Andy McCluskey, który nie rezygnując z szyldu OMD wydał w 1991 roku  album "Sugar Tax". Płyta niespodziewanie odniosła spory sukces komercyjny docierając do 3. miejsca najlepiej sprzedających się albumów w UK a dwa single z niego dotarły do TOP 10 najlepiej sprzedających się singli. Album jednak nie brzmiał jak OMD. Muzyka nie zawierała pierwiastków bardziej ambitnych, straciła też charakterystyczny synthpopowy sznyt. Mieliśmy tutaj do czynienia z popem lub nawet muzyką dance i poza wokalem McCluskeya niewiele pozostało z oryginalnego brzmienia OMD.

Jeszcze gorzej było na dwóch kolejnych płytach wydanych przez McCluskeya pod szyldem OMD - "Liberator" z 1993 roku i "Universal" z 1996 roku. Na szczęście nie powtórzyły one sukcesu "Sugar Tax" i McClusky zaprzestał dalszego nagrywania jako OMD. W 1996 roku zespół oficjalnie zakończył działalność. Zanim to nastąpiło umiarkowanym przebojem stał się jeszcze utwór "Walking on the Milky Way", który w 1996 roku dotarł do 17. miejsca listy brytyjskich singli.

W 2006 roku po 10 latach od zniknięcia nazwy OMD z show-biznesu, doszły słuchy o reaktywacja grupy w oryginalnym składzie. I rzeczywiście to nastąpiło. Od początku mówiło się nie tylko o wspólnych planach koncertowych, reedycji płyty "Architecture & Morality", ale też o nowym materiale. To zrealizowało się jednak dopiero po kilku latach. W 2010 roku ukazał się album "History of Modern", na którym znalazły się nowe kompozycje, ale też utwory starsze, które nigdy nie zostały nagrane i wydane. Jednym z nich jest "Sister Marie Says" oryginalnie napisany w roku 1981, a wydany dopiero na "History of Modern".

OMD na dobre wróciło na scenę, choć dzisiaj jego nowe propozycje trafiają głównie do starych fanów, którzy szukają z sentymentu nowych nagrań, które brzmią jak "te dawniej". Paul Humphreys i Andy McCluskey nie zrażają się tym jednak wydając kolejne albumy: "English Electric" w 2013 roku i "The Punishment of Luxury" w 2017 oraz grając koncerty. Panowie odwiedzili też kilka razy Polskę i najwyraźniej nie myślą nawet o emeryturze.

Andrzej Korasiewicz
27.05.2020 r.