stat4u

Artykuły

ZAOBSERWUJ NAS

Alternativepop.pl powraca!

370 odsłon

Łódź, 7 stycznia 2023 r.

Alternativepop.pl powraca! Będą nowe teksty, ale także zmiany i dlatego parę słów o tym, czego można spodziewać się w nowej odsłonie Alternativepop.pl. Zacznę od przedstawienia się 😊

Nazywam się Andrzej Korasiewicz, mieszkam od urodzenia w Łodzi w 1973 roku. Muzyki słucham od kiedy pamiętam, a na pewno świadomie od 1983 roku, kiedy dostałem pierwszy adapter i pierwsze płyty (winylowe, bo innych wtedy nie było 😊) – TSA „Live”, Perfect „Live”. Z czasem moje gusta i zainteresowania się rozwijały, zmieniały, przekształcały, ale najważniejszym ich źródłem stała się audycja Romantycy Muzyki Rockowej prowadzona w latach 80. w II Programie Polskiego Radia przez Tomasza Beksińskiego. I właśnie te fascynacje legły u podstaw założenia w 2000 roku listy dyskusyjnej lata80 a następnie w 2001 roku strony Alternativepop. O kolejnych perypetiach strony piszę poniżej.

Czym będzie odrodzony Alternativepop.pl w 2023 roku? Będzie moją osobistą stroną, na której będę pisał o wszystkich moich aktualnych zainteresowaniach muzycznych. Oczywiście na stronie znajdują się wszystkie moje teksty, które powstały od 2001 roku i były na starej stronie. Na nowej nie będę się ograniczał tylko do wspomnień o latach 80. i narzucał sobie ograniczeń stylistycznych. Spodziewajcie się więc wszystkiego 😊. Nie będę pisał jedynie o muzyce, która zawiera treści satanistyczne, szowinistyczne i rasistowskie, bo takich nie akceptuję. Mimo zamiłowania do mroku i melancholii, będę starał się spojrzeć z jaśniejszej strony na muzykę 😊 (AK)

Łódź, 26 lutego 2023 r.

ERRATA - stare i nowe teksty innych autorów

Na nowej stronie są sukcesywnie przywracane, w miarę odnajdywania, teksty innych autorów z lat 2001-2017. Teksty mają walor historyczny i warto, by były dostępne w internecie.  (AK)

Łódź, 19 marca 2023 r.

Na stronie znalazły się już stare teksty - recenzja, wywiady i relacje autorstwa: Jakuba Oślaka, Tomasza Włazińskiego, Adama Pawłowskiego (†), Łukasza Wiśniewskiego (†), Tomasza Musialika. Od wczoraj jest też nowy tekst Jakub Oślaka, któremu dziękuję za chęć dalszego pisania dla Alternativepop.pl! Zatem na stronie znajdziecie nie tylko stare, ale i nowe teksty innych autorów! (AK)

 

Kalendarium Alternativepop.pl

2000 – powstanie listy dyskusyjnej „lata80” na Yahoo.com

2001 maj – powstanie strony domowej Alternativepop pod adresem www.alternative.pop.prv.pl

2002 – zarejestrowanie domeny www.alternativepop.pl i wykupienie serwera wirtualnego w az.pl

2002 – Alternativepop dostaje pierwszą akredytację na Castle Party, od tego czasu festiwal w Bolkowie staje się dla Alternativepop.pl najważniejszą imprezą w roku i przez kilka następnych lat jest głównym celem pielgrzymek redaktorów Alternativepop.pl (maksymalnie na Castle Party reprezentuje 3 redaktorów AP)

2001-2005 – stronie przybywa współpracowników, w 2005 roku jest już kilkanaście stale piszących osób

2001-2005 – kilkukrotna zmiana szaty graficznej strony. Strona, który początkowo została zrobiona tylko w html, przechodzi na pierwszy moduł do zarządzania treścią (jportal)

2001-2005 – strona, która zaczęła od prezentowania moich fascynacji muzyką lat 80. (głównie new romantic, synth pop, nowa fala) staje się serwisem związanym ze środowiskiem dark independent, informuje o nowościach z kręgu rocka gotyckiego, industrialu i electro/EBM

2006 - Alternativepop.pl obchodził rocznicę 5. lat swojego istnienia, w związku z czym w Łodzi odbyła się dwudniowa impreza jubileuszowa, podczas której wystąpili: Wolfram, Emiter, Moan, C.H.District, Interzone, [haven], DHM >> Relacja z imprezy

2007 - formalizacja istnienia serwisu jako tytułu prasowego. Alternativepop.pl został wpisany przez Sąd Okręgowy w Łodzi do rejestru czasopism (jako Magazyn Internetowy Alternative Pop – Alternativepop.pl) z numerem rejestru 963, a Biblioteka Narodowa w Warszawie zarejestrowała Alternativepop.pl w międzynarodowym systemie informacji o wydawnictwach ciągłych i oznaczyła numerem ISSN 1897-9793.

2007 - według danych stat24.pl (dawne stat.pl) w czerwcu 2007 r. Alternativpop miał rekordową liczbę ponad 20 000 unikalnych użytkowników, którzy oglądali stronę 210 000 razy (odsłony)

2008 – serwis wystartował w nowej szacie graficznej i w oparciu o nowy  CMS-a (joomla) i nową szatę graficzną.

2005-2008 – serwis rozszerza swoją tematykę o tzw. „nowe brzmienia” i nową muzykę z kręgu indie oraz rocka alternatywnego. Stronie przybywa współpracowników. W 2008 roku jest już kilkadziesiąt osób, które przysyłają swoje teksty do publikacji. Alternativepop.pl zyskuje sekretarza redakcji, dwie korektorki, stałych fotoreportetów (jeden na stałe mieszkający w Niemczech i przysyłający foto-relację z niemieckich festiwali dark independent – Wave Gotik Treffen czy M'era Luna).

2009-2015 – ze względu na brak czasu spowodowany obowiązkami zawodowymi i rodzinnymi zmniejszam swoją częstotliwość publikowania tekstów. Zmniejsza się też liczba współpracowników.

2010-2017 – strona stworzona w 2008 roku w oparciu o joomlę ma coraz więcej problemów technicznych. W końcu przestaje działać.

2017 – pod adresem www.alternativepop.pl/blog tworzę blog w oparciu o Wordpress. Do bloga przenoszę z serwisu Alternativepop.pl wszystkie swoje teksty, które powstały od 2001 roku (około 300 recenzji, relacji i innych artykułów)

2017 – rozwijam fanpage na Facebooku, w którym publikuję informacje o nowych płytach, roczne podsumowania muzyczne oraz linki do klipów. Obecnie ma on 2 tysiące obserwujących

2017-2020 – z powodu braku czasu na blogu publikuję sporadycznie. Blog ma również problemy techniczne. W 2021 roku blog ulega uszkodzeniu i nie mogę dodawać nowych materiałów.

2019-2020 – rozpoczynam współpracę z internetowym radiem Gdynia Radio. Tworzę audycję radiową Alternativepop.pl. Do końca 2020 roku powstaje prawie 80 audycji o tematyce znanej z moich publikacji w serwisie Alternativepop.pl. Audycje dostępne są w formie podcastów w serwisie Mixcloud: www.mixcloud.com/andrzej-korasiewicz/ 

2022 – zaczynam rozwijać kanał Altetnativepop.pl na Youtube. Publikuję tam amatorskie nagrania audio-video z koncertów, na które chodzę.

2022-2023 – podejmuję pracę nad przywróceniem strony Alternativepop.pl. Na początku 2023 Alternativepop.pl powraca 😊

Redakcja starego Alternativepop.pl:

Z-ca redaktora naczelnego w latach 2003-2007

Tomasz Musialik (Laurel), Trzebinia (obecnie Szkocja)

Z-ca redaktora naczelnego w latach 2002-2008

Tomasz Właziński (Tomek), Łódź

Z-ca redaktora naczelnego w latach 2005-2008

Ewa Kuba (stjarna), Warszawa

Z-ca redaktora naczelnego w latach 2010-2015

Jakub Oślak, Warszawa

Sekretarz redakcji w 2008 roku

Marcin (świerk) Świerczek, Kraków

Fotoreporter (2003-2010)

Monika Buko (AKINOM1), Wrocław

Fotoreporter (2003-2014)

Crimson, Münster (Niemcy)

Korektorki (współpraca w 2008 roku):

Krystyna Szurmańska, Tarnowskie Góry
Katarzyna Borowiec (Mała Mo), Ostrowiec Świętokrzyski

Współpracownicy:

ś.p. Adam Pawłowski, Warszawa (zmarły)
Agnieszka Skowron, Bielsko-Biała/Łódź
Andrzej Baster, Madryt
Andrzej Ratajczak, Toruń
Anna "Aurra" Pankiewicz, Kielce
Artur Jakrzewski
Artur Nowakowski, Poznań
Bartosz Sadulski, Wrocław
Bartek Makświej, Wągrowiec
Darek Baran, Prudnik
Emilia Stachowska, Kostrzyn Wlkp
Hania Wróbel, Inowrocław
Jakub Karczyński
Jakub Pietrusiak, Kwidzyn
Jakub Zdanowicz (Jamzdan) Warszawa
Janusz Matysiak, Legnica
Jarosław Kowal, Gdańsk
Kamil Bogucki (Lord Moloh) Legnica
Karol Gawerski (Sonic), Bartoszyce
Katarzyna Gizińska (Jos), Gostynin/Toruń
Katarzyna Kolbowska, Warszawa
Krzysztof Chromik (Zarathos)
Krzysztof Ciemnołoński (Ciemny), Warszawa
Krzysztof Hoła (Chris), Katowice
Krzysztof Tryk (Idiotik), Legionowo/Warszawa
Łukasz Iwasiński, Łódź
Łukasz Miernik (.wookie), Gdańsk/Elbląg
ś.p. Łukasz Wiśniewski (Szelak), Góra (zmarły)
Magdalena Krysiak (syrop), Siedlce
Mantrykota, Śląsk
Marcin Jarmulski (Asphodel), Wrocław
Marek Gajdecki (Vimag), Jelenia Góra
Marek Michalski (Gastromat), Łódź/Warszawa
Mark Brüggemann, Oldenburg (Niemcy)
Mariusz Łuniewski (Void)
Marta Kacprzycka (Rage69), Kraków
Mateusz Rękawek (Karaluch), Łódź
Natalia Skoczylas, Lublin
Olga Drenda (Disia), Katowice
Paulina Sagan, Sosnowiec
Paweł Skrzypczak (Joulopukki), Kraków
Piotr Król (Hiac), Łódź
Piotr Słowiński (Słov1k)
Przemek Kutyłowski (Przemekk), Wrocław
Renata Żybura, Poznań
Robert Łada (Blut), Gliwice
Roman Kuziel, Tychy
Roni, Szymanów
Sebastian Witkowski, Warszawa
Tomasz Matysiakiewicz (matis_keynell), Zabrze
Wojciech Kostoglu, Wrocław
Wojciech Żurek, Żywiec
Zosia Sucharska, Gdańsk.

Muzyka ze starego winyla cz. 2

94 odsłon

Muzyka ze starego winyla cz. 2

Dwadzieścia lat temu niewiele wskazywało na to, że płyta winylowa będzie przeżywać swój renesans. W tym czasie większość ludzi nadal wyprzedawała za bezcen, czasami wręcz wyrzucała, swoje kolekcje winyli. Właśnie wtedy ja zacząłem proces skupowania i gromadzenia takich zestawów niepotrzebnych innym płyt winylowych. Teraz dzielę się z Państwem swoimi zbiorami a w nich jest praktycznie wszystko – klasyczny rock, jazz, blues, soul, country, disco, pop, alternatywa, hard rock, heavy metal, muzyka klasyczna...

 

Spyro Gyra - Alternating Currents (LP) 1985
https://www.discogs.com/release/12168135-Spyro-Gyra-Alternating-Currents

Spyro Gyra to amerykański przedstawiciel jazz rocka (fusion). Grupa założona w 1974 roku w Nowym Jorku gra do dzisiaj, mimo że kilku oryginalnych muzyków formacji już nie żyje. „Alternating Currents” to jednak lata 80. i muzyka bliższa smooth jazzowi, choć szkielet jazz rockowy nadal jest zachowany. Bardzo wciągająca muzyka, ale bez większych wzlotów. Raczej muzyka tła.

Working Week ‎– Compañeros (LP) 1986
https://www.discogs.com/release/687384-Working-Week-Compa%C3%B1eros

Tutaj znowu lata 80., kiedy jazz ulegał wpływom nowinek muzycznych, często łagodniał i starał się być częścią popowego mainstreamu. Working Week to jeden z takich przypadków. Mamy tu do czynienia z typowym przedstawicielem smooth jazzu. Formacja założona została w 1983 roku w Londynie i rozwiązana w 1991 roku. Łagodny jazz sączy się w tle wokalu Julie Roberts. „Compañeros” to druga płyta w dyskografii zespołu. Wcześniejsza „Working Nights” z 1985 roku dotarła nawet do 23. miejsca brytyjskiej listy najlepiej sprzedających się albumów. Można więc powiedzieć, że zespół odniósł umiarkowany sukces.

Clyde Criner – Behind The Sun (LP) 1988
https://www.discogs.com/release/4588167-Clyde-Criner-Behind-The-Sun

Clyde Criner. Chyba najlepsza z omawianych dzisiaj płyt jazzowych. Na płycie grają m.in. Marcus Miller, Omar Hakim, Carlos Santana. Już same te nazwiska gwarantują jakość muzyki. Mimo spektakularnych nazwisk sam Clyde Criner kariery solowej w świecie jazzu nie zrobił. Oprócz omawianego albumu „Behind the Sun”, drugiego w dyskografii artysty, wydał jeszcze jako lider płytę „The Color Of DarkThe Color Of Dark” w roku 1989  i debiutancką „New England” w 1985. „Behind The Sun” to łagodna wersja jazz rocka w opakowaniu charakterystycznym dla lat 80. Nic wybitnego, ale dobrze się słucha.

Steve Hillage ‎– Green (LP) 1978
https://www.discogs.com/release/2246172-Steve-Hillage-Green

Steve Hillage to brytyjski muzyk, kompozytor, wokalista, producent muzyczny i autor tekstów powiązany ze sceną Canterbury. Artysta znany jest ze współpracy m.in. z takim grupami jak Arzachel czy Gong. Nagrywał również solowe płyty. Album "Green" to czwarty album Hillage'a z 1978 roku. Mamy tutaj do czynienia z rockiem progresywnym. W czasie, gdy wyspy brytyjskie opanowała rewolucja muzyki punkowej, nadal funkcjonowali artyści starej fali, którzy tworzyli tradycyjnego rocka. Hillage był jednym z nich. Gdy słuchamy płyty bez kontekstu historycznego, objawia nam się kawałek interesującego art rocka, który na pewno warto poznać. Dobra płyta.

Dizzi Heights – To The Sound Of The Drum & The Bass (Maxi 12’) 1986
https://www.discogs.com/release/255502-Dizzi-Heights-To-The-Sound-Of-The-Drum-The-Bass

Dizzi Heights to pseudonim Briana Beatona, który objawił się w połowie lat 80. wydaniem kilku epekek i maksisingli z pogranicza soulu, funku, rapu i disco. Niewiele więcej udało mi się znaleźć informacji na jego temat. „To The Sound Of The Drum & The Bass” to  maxisingiel (12'). Mimo, że są na nim zaledwie dwa nagrania (dwie wersje utworu „To The Sound Of The Drum & The Bass”), to otrzymujemy w sumie ok. 15 minut muzyki. Jest to coś w rodzaju skrzyżowania funku, disco i rapu. Wszystko w sosie lat 80. Fajne.

Andrzej Korasiewicz
22.02.2022 r.

Muzyka ze starego winyla cz. 1

114 odsłon

Muzyka ze starego winyla cz. 1

Dwadzieścia lat temu niewiele wskazywało na to, że płyta winylowa będzie przeżywać swój renesans. W tym czasie większość ludzi nadal wyprzedawało za bezcen, czasami wręcz wyrzucało, swoje kolekcje winyli. Wtedy właśnie zacząłem proces odbudowania własnej kolekcji płyt. Skupowałem i gromadziłem zestawy płyt niepotrzebnych innym. Dzięki temu stałem się posiadaczem całkiem potężnej kolekcji starych płyt gramofonowych wydanych od lat 50. aż do 80. ubiegłego wieku. Czasami trafiło się też coś z początku lat 90., ale jak wiadomo wtedy zaczęły królować już płyty CD.

Przez ostatnie lata głównie segregowałem i układałem winyle w swoich regałach. Brakowało czasu na odsłuch, ale metodą „po okładkach” dzieliłem winyle na interesujące i te, których zamierzałem od razu się pozbyć. Do tej drugiej kategorii należały płyty uznane przeze mnie za całkowicie nieprzydatne ze względu na brak zainteresowania taką twórczością lub z powodu katastrofalnego stanu technicznego. Po tej selekcji pozostała sama esencja tego, co zamierzałem kiedyś  w przyszłości przesłuchać. I właśnie ten czas nadszedłł! Zacząłem wszystko sumiennie przesłuchiwać. A w moich zbiorach jest praktycznie wszystko – klasyczny rock, jazz, blues, soul, country, disco, pop, alternatywa, hard rock, heavy metal, muzyka klasyczna. Chciałem się z Państwem, drodzy czytelnicy, podzielić wrażeniami z tych odsłuchów. Będę sukcesywnie w odcinkach opowiadał na jakie cuda i cudeńka a czasami dziwności natrafiłem kupując często w ciemno zbiory innych. Nie liczcie na jakieś długie opisy płyt. Będę w krótkich, żołnierskich słowach dawał znać, że taka płyta jest i mniej więcej naprowadzał co zawiera. Dla tych, którzy będą chcieli sami sprawdzić z czym mamy do czynienia, obok tytułu płyty będzie link do Discogs, gdzie znajdziecie więcej informacji na temat konkretnego egzemplarza – tj. wydania, które posiadam i które przesłuchałem.

Zaczynamy zabawę.

The Neon Judgement ‎– Blood & Thunder (LP) 1989
https://www.discogs.com/release/241024-The-Neon-Judgement-Blood-Thunder

Belgijska grupa The Neon Judgement to, obok Front 242, jeden z pionierów EBM (Electronic Body Music), czyli muzyki wywodzącej się ze sceny industrialnej. Z czasem zaczęła skręcać w stronę alternatywnego rocka i na płycie „Blood & Thunder” jest sporo objawów tego skrętu. Bardzo ciekawa pozycja dla fanów rocka industrialnego czy electro-industrialu.

Pop Will Eat Itself - This Is the Day...This Is the Hour...This Is This! (LP) 1989
https://www.discogs.com/release/120301-Pop-Will-Eat-Itself-This-Is-The-DayThis-Is-The-HourThis-Is-This

Ten sam rok – 1989 - co The Neon Judgement. Czego tu nie ma - rock, industrial, rap, techno. Wówczas to była dla mnie mieszanka mało strawna. Nie lubiłem. Ale odświeżyłem po latach i na pewno jest to bardzo ciekawa, ale specyficzna muzyka. Bardzo eklektyczna, z wyraźnym piętnem przełomu lat 80/90, kiedy specyficzna stylistyka lat 80. już odchodziła do przeszłości i rodziły się nowe style – hip hop, techno -  które zaczęły w latach 90. dominować w popkulturze. Dla fanów alternatywy i badaczy historii muzyki.

The Atom Smashers – First Strike (LP) 1986
https://www.discogs.com/release/293028-The-Atom-Smashers-First-Strike

Unikalny placek z 1986 roku. Jedno z wcieleń performera, współtwórcy i współuczestnika różnych akcji kultury industrialnej od połowy lat 70. - Monte Cazazza. Muzycznie The Atom Smashers z industrialem ma niewiele wspólnego. Mamy tutaj do czynienia z mieszanką synth-rocka, muzyki elektronicznej, pierwocin hip hopu popartej rapowankami i pokrzykiwaniami. A nawet pod koniec drugiej strony występują jakieś elementy jazzujące. Ciekawe. Dla fanów 80's.

Material – One Down (LP) 1982
https://www.discogs.com/release/19572493-Material-One-Down

Projekt Billa Laswella. Płyta z 1982 r. Mamy tu do czynienia z synth-soulem w stylu lat 80. na bardzo przyzwoitym poziomie. Choć niektórzy twierdzą, że to najgorsza płyta wydana pod szyldem Material to mnie się podoba. Na pewno nie jest to jakieś wybitne dzieło, ale przypadnie do gustu miłośnikom jazzu i soulu. Ciekawostką jest fakt, że w jednym z utworów śpiewa Whitney Houston i jest to pierwsze nagranie przyszłej gwiazdy muzyki pop.

101 North – 101 North (LP) 1988
https://www.discogs.com/release/711484-101-North-101-North

Tym razem mamy do czynienia z nastrojową muzyką spod znaku soul/jazz, inaczej zwana również smooth jazz. Bardzo przyjemna muzyka. Nie znalazłem zbyt wielu informacji na temat tej formacji, poza tym, że to projekt muzyków amerykańskich a producentem płyty jest George Duke. Oprócz omawianego albumu jest jeszcze jedna pozycja w dyskografii grupy z roku 1991.

Andrzej Korasiewicz
20.02.2022 r.

Premiera ostatniego Tytusa

97 odsłon

Premiera ostatniego Tytusa

21 stycznia 2021 r. zmarł Henryk Jerzy Chmielewski, popularny „Papcio Chmiel”, autor komiksów z cyklu „Tytus, Romek i  A’Tomek”, na których wychowały się kolejne pokolenia miłośników historii obrazkowych. Papcio Chmiel w czerwcu tego roku skończyłby 98 lat. Do ostatnich swoich dni pracował. Zdążył narysować kolejny, jak się okazało ostatni album opowiadający historię uczłowieczania małpy – Tytusa. Album pt. „Tytus, Romek i A'Tomek pomagają księciu Mieszkowi ochrzcić Polskę z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani" miał swoją premierę 28 stycznia 2021 r., czyli równo tydzień po śmierci autora. 

Henryk Chmielewski narysował w sumie XXXI klasycznych książeczek popularnego „Tytusa”. Pierwsza księga w wydaniu książkowym ukazała się w 1966 roku, choć historyjki obrazkowe „Tytusa” swoją premierę miały już w 1957 roku w „Świecie Młodych”. Ostatnia, klasyczna książeczka pt. „Tytus kibicem” ukazała się w 2008 roku. Później Papcio Chmiel rozpoczął nowy cykl albumów historycznych. W 2009 roku ukazało się wydawnictwo pt. „Tytus, Romek i A’Tomek jako warszawscy powstańcy 1944, z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani”. Albumy „historyczne” nie przypominały wcześniejszych komiksów Papcia. Zawierały mniej plansz, które nie układały się w żadną historię przygód trójki przyjaciół, ale koncentrowały się na ukazaniu wydarzeń historycznych. Postacie Tytusa i spółki były tylko pretekstem do zaprezentowania faktów głównie z historii Polski. Oprócz rysunków i nielicznych dialogów komiksowych, obok obrazków pojawiał się tekst wyczerpująco opisujący historyczne wydarzenia przedstawiane w poszczególnych albumach. 

Nieprzypadkowo Henryk Chmielewski rozpoczął nowy cykl od przedstawienia historii Powstania Warszawskiego. Sam Chmielewski był powstańcem warszawskim i żołnierzem Armii Krajowej. W kolejnych albumach „historycznych” Papcio przedstawił też historię Bitwy Warszawskiej, bitwy pod Grunwaldem, odsieczy wiedeńskiej, czasy Bolesława Krzywoustego, historię hymnu Polski. W 2018 roku uczcił 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Podjął też temat wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych oraz przedstawił opowieść o jedwabnym szlaku. Ostatnim akordem dzieła życia Henryka Chmielewskiego jest wspomniany album przypominający historię chrztu Polski i cofający czytelnika do czasów Mieszka I.

Andrzej Korasiewicz
30.01.2021 r.

Punk rock - katalizator popkultury przełomu lat 70. I 80.

135 odsłon

Narodziny punk rocka

Termin "punk rock" został po raz pierwszy użyty przez amerykańskich krytyków na początku lat siedemdziesiątych, aby opisać zespoły garażowe z lat 60. oraz ich spadkobierców stylistycznych. Ruch rozwinął się w latach 1974–1976 a jego przedstawicielami byli m.in.: The Ramones w Nowym Jorku; Sex Pistols i The Clash w Londynie. Zamierzeniem punk rocka był powrót do rock’n’rollowych korzeni muzyki rockowej. Spory wpływ na ten styl wywarła również muzyka reggae i ska. W 1977 r. punk stał się głównym fenomenem kulturowym w Wielkiej Brytanii. Wtedy zrodziła się subkultura punkowa, w której powstał charakterystyczny styl odzieży i ozdób - krzykliwe T-shirty, skórzane kurtki nabijane ćwiekami, agrafki wpinane w ubrania a niekiedy w ciało. Głównym kreatorem tej stylistyki w Wielkiej Brytanii był Malcolm McLaren, menadżer Sex Pistols. Jedną z cech punk rocka stała się też idea DIY (Do It Yourself). Zespoły samodzielnie produkowały nagrania i rozpowszechniały je za pośrednictwem niezależnych wytwórni.

Punk był więc prawdziwą rewolucją pod każdym względem – rewolucją muzyczną, estetyczną, ideologiczną, organizacyjną. Muzyczną, bo zrywał z długimi i skomplikowanymi suitami rockowymi, które w latach 70. tworzyli tacy wykonawcy jak Genesis, Yes czy King Crimson i wracał do prostoty pierwotnego rock'n'rolla. Estetyczną, bo muzyka była pełna brudu, hałasu i krzyku. Ideologiczną, bo punk chciał zniszczyć dotychczasowe zasady życia społecznego, choć nie proponował niczego w zamian. Nie mówił nikomu jak ma żyć i nie dawał propozycji na przyszłość. Stąd hasło „no future”. W końcu punk to rewolucja organizacyjna, bo naczelną zasadą stało się Do It Yourself. Zrób to sam. Żeby założyć zespół punkowy, nie trzeba było umieć grać, trzeba było chcieć grać punk rocka i to zrobić. No i wszystko można było nagrać i wydać własnym sumptem.

Scena brytyjska

Punk rock był zerwaniem z tradycją, ale nie wyznaczał nowych kierunków i o nic nie walczył. Szybko jednak okazało się, że większość twórców punk rockowych ma wprost lewicujące albo lewackie poglądy. Sztandarowym zespołem tego nurtu był londyński The Clash. Trzeba przyznać, że muzycznie The Clash wyróżniał się na tle innych przedstawicieli nurtu. Grupa zaczynała od prostego punk rocka, ale z czasem wzbogacała swoją twórczość o elementy m.in reggea czy ska.

Innym przedstawicielem brytyjskiego nurtu punk rocka był Buzzcocks założony przez Pete’a Shelleya i Howarda Devoto w Manchesterze w 1976 r.. Howard Devoto jednak po roku opuścił grupę, by założyć nowofalowy Magazine. Pete Shelley kontynuował działalność z zespołem, który z czasem złagodził brzmienie.

Głównym przedstawicielem brytyjskiego punk rocka był rzecz jasna Sex Pistols, który zrobił najwięcej zamieszania, choć istniał tylko trzy lata (1975-78) i wydał w praktyce jedną regularną płytę. Po rozpadzie grupy John Lydon założył nowofalowy Public Image Limited. Innym przedstawicielem brytyjskiego punk rocka był The Damned, który zadebiutował 6 lipca 1976 otwierając koncert Sex Pistols w londyńskim 100 Club. Zespół z czasem również odszedł od brzmienia punkowego skręcając w stronę muzyki mrocznej - rocka gotyckiego.

The Jam to z kolei grupa, która wypłynęła w czasie rewolucji punkowej, ale choć kręciła się wokół estetyki punkowo-nowofalowej to w istocie ideowo raczej miała związek z odrodzeniem ruchu modsów (Mod Revival). Zespół od początku grał  melodyjnie a utwór "Going Underground" dotarł nawet w 1980 roku do pierwszego miejsca brytyjskiej listy singli, co na marginesie nie udało się nigdy np. grupie Depeche Mode. Liderem The Jam był Paul Weller. W Polsce to postać mało znana, natomiast na Wyspach Brytyjskich Paul Weller to ikona niezależnego grania. Po rozwiązaniu The Jam w 1982 roku Weller odniósł jeszcze sukces z grupą The Style Council, która prezentowała trudno definiowalne brzmienie wywodzące się z nowej fali, ale zawierające elementy soulu czy jazzu.

The Undertones to grupa pochodząca z Irlandii Północnej, która w 1978 roku stała się objawieniem dzięki singlowi "Teenage Kicks". Zespół w klasycznym składzie istniał w latach 1975–1983. Wokalistą był wtedy Feargala Sharkeya, który później współpracował m.in. z Vincem Clarkiem (ex Depeche Mode) jako The Assembly a następnie starał się zrobić karierę solową.

Nowa fala

W tym miejscu warto zwrócić uwagę, że sam punk rock może nie wykreował wybitnych płyt, ale był katalizatorem muzyki popularnej końca lat 80. Po uspokojeniu pierwszej fali punk rocka, na jej kanwie jak grzyby po deszcze zaczęły powstawać projekty nowofalowe, który prezentowały już brzmienie inteligentniejsze, kompozycje bardziej złożone i nowatorskie. Co więcej, dzięki podejściu DIY wielu twórców, dłubiących coś w zaciszu domowym, w tym również eksperymentatorów brzmień syntezatorowych i elektronicznych, ośmieliło się do podjęcia aktywności i wydawania swojej muzyki. Dzięki temu powstały takie inicjatywy jak chociażby The Normal Daniela Millera a następnie jego wytwórnia Mute Records. Najważniejszy stał się pomysł i koncepcja twórczości a samo wykonanie i wydanie było czymś wtórnym.

Oprócz tego muzycy, którzy zaangażowali się w granie punk rocka wkrótce doszli do wniosku, że styl ma swoje ograniczenia. Jak długo w końcu można grać w kółko cztery akordy i wrzeszczeć do mikrofonu? Co bardziej ambitni pozostając w ramach punkowej filozofii, zaczęli nagrywać nieco bardziej złożone rzeczy. Tak narodziła się nowa fala. Na bazie dotychczasowych składów punkowych powstały wspomniane już projekty Public Image Limited, Magazine a także inne – Wire, XTC, Killing Joke.

Jednym z wczesnych przykładów muzyki nowofalowej był brytyjski The Stranglers, choć w przypadku akurat „Dusicieli” możemy mówić o byciu prekursorem tego stylu. Grupa powstała w 1974 roku i od początku grała coś na kształt nowej fali czy ponurego punk rocka. Panowie wyraźnie różnili się od innych przedstawicieli punk rocka, tym że potrafili grać i to nie tylko na perkusji i gitarze, ale grupa używała też instrumentów klawiszowych. W Stanach Zjednoczonych takimi prekursorskimi formacjami były Television, Talking Heads czy Devo. Television działała w latach 1973-78 a od 2001 roku wznowiła swoją działalność. Talking Heads istniał w latach 1975-1991. Szczególnie zespół, którego liderem był David Byrne miał istotny wpływ na wielu kolejnych wykonawców nie tylko sceny nowofalowej, ale także szerzej – sceny niezależnej. Devo powstał w 1973 roku i od początku formacja była trudna do określenia stylistycznego. Grupa miała wpływ na rozwój sceny zarówno punk, new wave jak i niezależną scenę elektroniczną i industrialną. Zasłynęła nagraniem w 1978 roku dziwacznej wersji utworu The Rolling Stones „Satisfaction”.

Od grania punk rocka zaczynała też inna kultowa grupa, Joy Division, jako punkowy Warsaw. Szybko jednak Ian Curtis ze swoja skłonnością do melancholii a nawet depresji oraz problemami zdrowotnymi pchnął zespół w stronę depresyjnej zimnej fali. W tym duchu tworzyły też inne formacje The Cure, Bauhaus, Siouxsie and The Banshese. Bauhaus stał się jednym z protoplastów rocka gotyckiego.

Proto punk i pre-punk

Zanim jeszcze Londyn usłyszał o punk rocku podobne brzmienie rodziło się za oceanem. Dzisiaj nazywamy to proto punkiem. Najpierw był zespół New York Dolls, który działał w latach 1970-75. Grupa grała coś na kształt hard rocka pomieszanego z glam rockiem i brzmieniem garażowym. New York Dolls inspirowali się jeszcze starszymi wykonawcami, grającymi na przełomie lat 60. I 70., określanymi mianem pre-punku - The Stooges i MC5. Warto odnotować, że zanim New York Dolls przepadł, muzycy zatrudnili w 1975 roku jako swojego menadżera Malcolma McLarena, który jednak doprowadził grupę do destrukcji.

Skoro jest już mowa o proto punku, to przyjrzyjmy się wykonawcom, którzy inspirowali scenę nowofalowo-punkową. Jednym z czołowych postaci był Lou Reed, który wywodził się z nowojorskiej bohemy artystycznej, która w latach 60. współtworzyła projekt The Velvet Underground. Lou Reed był w nim głównym kompozytorem. Gdy w 1970 roku odszedł, rozpoczął karierę solową. Sukces nie przyszedł jednak od razu, dopiero gdy Reed rozpoczął współpracę z Davidem Bowie, który wyprodukował jego płytę "Transformer" Lou Reed mógł skupić się na nagrywaniu kolejnych płyt a nie pracy biurowej, do której był wcześniej zmuszony.

Kolejnym artystą, który dzięki współpracy z Davidem Bowie odniósł sukces jest Iggy Pop, który zaczynał w grupie The Stooges, która w 1969 roku zadebiutowała płytą pt. "The Stooges" zaskakując hippisowską publiczność agresją, prostotą brzmienia i energetyczną muzyką, która wbijała w ziemię. Muzycznie to był niemal punk! Warto może dodać, że producentem płyty był drugi pod względem ważności muzyk The Velvet Underground - John Cale. Po rozpadzie grupy The Stooges jednak to nie on, ale David Bowie pomógł Popowi w rozpoczęciu kariery solowe produkując kilka jego płyt. Utwór "Lust For Life" to jeden z takich numerów pochodzący z płyty pod tym samym tytułem, wydanej w 1977 roku.

Chyba jeszcze bliższa brzmienia punkowego była jednak grupa MC5, która w klasycznym składzie istniała w latach 1964-1973. W 1969 roku ukazała się ich płyta „Kick Out the Jams”, która zawierała agresywne i brudne brzmienie rockowe a także wzbudziła kontrowersje mocno niecenzuralnymi tekstami. Zespół próbował jeszcze wrócić na scenę po 2000 roku, ale po śmierci w 2012 r. jednego z członków Michaela Davisa, zawiesił swoje istnienie.

Scena amerykańska

Najsłynniejszym przedstawicielem klasycznego, amerykańskiego punk rocka stała się grupa The Ramones. Zespół powstał w 1974 roku i działał do 1996. Muzycy nie ujawniając swoich prawdziwych nazwisk występowali wszyscy pod nazwiskiem Ramone i tak mieliśmy: Joey Ramone'a, Johnny'ego Ramone'a, Dee Dee Ramone'a i Tommy'ego Ramone'a w pierwszym składzie. W 1978 roku Tommy'ego Ramone'a na perkusji zastąpił Marky Ramone. I jest to dzisiaj jedyny żyjący muzyk grupy. Wszyscy pozostali wymienieni zmarli.

Obok The Ramones innymi ważnymi grupami amerykańskimi były: Patti Smith Group i Blondie. Blondie to zespół środowiskowo bardzo mocno związany z nowojorską sceną punkowo-nowofalową. Choć z czasem muzyka stawała się coraz bardziej melodyjna i popowa zdobywając zresztą sporą popularność. Mając w pamięci takie przeboje jak „Heart of Glass” może dziwić, że Blondie wywodzi się ze sceny punkowej. Oczywiście elementem wyróżniającym grupę od początku była jej wokalistka - Debbie Harry. I nie chodziło tu tylko o świetny wokal, który prezentowała, ale też inne walory, nazwijmy je kobiecymi :). Zresztą sam fakt śpiewania przez kobietę w grupie rockowej, w dodatku zaczynającej jako punkowa nie był wtedy zjawiskiem zbyt częstym. Inną kobietą w tym środowisku była Patti Smith, która w okresie 1974-79 śpiewała w ramach formacji Patti Smith Group. Później rozpoczęła działalność solową.

HC/punk

Wraz z rozwojem punk rocka, część grup łagodziła brzmienie i zaczęła tworzyć w duchu nowofalowym, część grup przeciwnie – zaostrzała swoją muzykę. W ten sposób na przełomie lat 70. I 80. w Stanach Zjednoczonych narodził się nurt HC/punk (hard core punk), który charakteryzował się szybkim, gwałtownym brzmieniem rockowym, ocierającym się o metal. Jednym z czołowych przedstawicieli tego nurtu była grupa Dead Kennedys, która powstała w 1978 roku w San Francisco. Jej liderem był Jello Biafria - anarchista z krwi i kości, który od początku nie unikał zaangażowania politycznego i to bardzo namacalnego. W 1979 roku wystartował w wyborach na burmistrza San Francisco przedstawiając prowokacyjny program wyborczy. Zapowiedział m.in. przebranie polityków i biznesmenów w stroje klaunów. Zdobył ok. 4% głosów. Znacznie większym poparciem cieszył się jednak wśród publiczności punkowej wywierając w latach 80. przemożny wpływ na scenę nie tylko punkową. Inni przedstawiciele sceny HC/punk to Black Flag, Minor Threat, Bad Brains, D.O.A., Agnostic Front.

Współczesność

Muzyka punkowa była ważnym czynnikiem, który przeobraził całą scenę muzyki popularnej nie tylko w latach 80., ale długofalowo wpłynął na rozwój muzyki zarówno pop jak i sceny niezależnej. Nagrywające dzisiaj zespoły punkowe nie mają jednak już tej siły. Współcześnie punk to albo hermetyczna scena hc/punk, która krąży cały czas wokół tych samych schematów muzycznych, w dodatku jest mocno upolityczniona, albo grupy pop punk takie jak The Offspring czy Green Day. Dzisiejszy punk już niczego nie zmienia i na niewiele wpływa.

Andrzej Korasiewicz
05.06.2020

 

 

O narodzinach Mute Records i gwiazdy Depeche Mode

140 odsłon

Wszystko zaczęło się od Daniela Millera, montażysty filmowego i didżeja. Miller urodził się w 1951 roku w Londynie. Był synem austriackich Żydów, którzy uciekli z nazistowskiej Austrii do Wielkiej Brytanii. Już na przełomie lat 60. i 70. młody Miller interesował się muzyką, która wykraczała poza rockowy szablon. W tym czasie odkrywał brzmienie niemieckich zespołów, takich jak Can, Faust, Neu! i Kraftwerk. W czasie eksplozji punk rocka zainspirowała go z kolei idea DIY (Do It Yourself). Fascynacja muzyką Kraftwerk i punkowe podejście DIY doprowadziły go do kupienia czterościeżkowego magnetofonu, syntezatora Korg 700S i małego miksera. W ten sposób powstał projekt The Normal.

W 1978 roku Miller wydał jako The Normal singiel „TVOD” / „ Warm Leatherette”. Płytka ukazała się w założonej przez Millera wytwórni Mute Records. Singiel okazał się pionierski dla rozwoju synth popu. Sama wytwórnia natomiast miała być początkowo tylko trampoliną dla promocji projektu The Normal. Okazało się jednak, że Miller nie do końca wierzy we własne możliwości twórcze, dlatego postanowił szukać innych wykonawców, którzy spełnią jego wyobrażenie o muzyce i wydawać ich, dzięki czemu to właśnie Mute Records stało się dziełem życia Millera a nie The Normal. Jednym z taki twórców był niejaki Robert Rental.  Daniel Milller poznał Roberta Rentala (Robert Donnachie) podczas koncertu industrialnych pionierów Throbbing Gristle. Współpraca obu panów rozpoczęła się od zaangażowania Rentala w projekt The Normal. W 1980 roku ukazała się płyta Robert Rental & The Normal "Live At West Runton Pavilion", ale nie cieszyła się ani popularnością, ani uznaniem krytyki.  Z czasem jednak Miller odszedł od tworzenia muzyki, na rzecz jej wydawania. Jednym z efektów tej działalności był singiel Roberta Rentala "Double Heart" / "On Location", wydany w 1980 r. przez Mute Records.

Miller szukał kolejnych ciekawych artystów, którzy nowatorsko wykorzystują syntezatory a jednocześnie mają komercyjny potencjał. Jednym z nich był Frank Tovey, czyli Fad Gadget, który pod koniec lat 70. podobnie jak Daniel Miller eksperymentował z syntezatorami i elektroniką. Usłyszawszy singiel The Normal postanowił wysłać Millerowi kasetę demo „Back to Nature”. W efekcie został pierwszym artystą, który podpisał kontrakt z Mute a jego singiel z utworami „Back to Nature”/"The Box" został drugim wydawnictwem wydanym przez Mute Records. To było w 1979 roku.

W tym samym 1979 roku nakładem Mute ukazał się też singiel projektu Silicon Teens "Memphis Tennessee". Daniel Miller od początku miał obsesję znalezienie grupy, która idealnie realizowałaby jego koncepcję oparcia muzyki o same syntezatora i która przy tym odniosłaby sukces komercyjny. Ponieważ początkowo nie mógł znaleźć takiego zespołu, postanowi zakasać rękawy i sam wyprodukować taką muzykę. Silicon Teens było jednak oszustwem Millera. Grupa Silicon Teens była przedstawiona jako kwartet z członkami o imieniu Darryl, Jacki, Paul i Diane, ale w rzeczywistości osoby te nie istniały, a w wywiadach medialnych ich role grali aktorzy, a wokalistę zespołu Darryla udawał Frank Tovey (Fad Gadget). Tovey jednak nie występował na żadnym nagraniu Silicon Teens. Wszystkie wokale i partie instrumentalne zostały nagrane przez Daniela Millera. Płyta Silicon Teens pt. "Music for Parties" ukazała się w 1980 roku i była drugim długogrającym wydawnictwem Mute Records. Trzeba powiedzieć, że nagrania Silicon Teens nie wytrzymują próby czasu. Przy tych infantylnych melodyjkach syntezatorowych debiutancka płyta Depeche Mode "Speak and Spell" wypada jak dzieło sztuki. No i właśnie dopiero Depeche Mode okazał tym strzałem w dziesiątkę, który zrealizował koncepcje Millera wymarzonej grupy syntezatorowej.

Zanim jednak Miller odkrył Depeche Mode a nawet zanim nagrał płytę jako Silicon Teens, pokładał pewne nadzieje w niemieckim zespole Deutsch Amerikanische Freundschaft (DAF), który przeprowadził się w tym czasie do Londynu. W marcu 1980 roku Miller wydał ich singiel „Kebab-Träume” a następnie album "Die Kleinen und die Bösen", który był pierwszym wydawnictwem długogrającym wydanym przez Mute Records. Album miał prefiks katalogu „STUMM”, co było tłumaczeniem nazwy Mute na niemiecki. Jest on od tamtej pory aż do dzisiaj używany na oznaczenie większości katalogowych albumów Mute. Grupa D.A.F. była jednak zbyt awangardowa dla Millera, z drugiej strony panowie Delgado i Robert Görl też chyba liczyli na więcej, bo w 1981 roku podpisali kontrakt z większą i bardziej komercyjna wytwórnią Virgin, w której wydali słynny album "Alles Ist Gut". Z kolei Daniel Miller koncentrował się na dalszym szukaniu gwiazdy. Największe nadzieje wiązał jeszcze wtedy, zanim odkrył Depeche Mode, z Fadem Gadgetem. W 1980 roku ukazał się, jako trzeci w katalogu Mute, debiutancki album Fada Gadgeta "Fireside Favourites".

Historia poszukiwania grupy, która z jednej strony w sposób twórczy wykorzystywałaby syntezatory, a z drugiej była na tyle komercyjna, by pozwolić Millerowi utrzymać się wytwórni Mute Records na powierzchni, a nawet wydawać w niej również muzykę bardziej eksperymentalną, zakończyła się, jak wiadomo, powodzeniem, gdy pod skrzydła Millera, trafiła grupa Depeche Mode. Początkowo liderował jej Vince Clarke, jednak po jego odejściu kariera Depeche Mode nie załamała się, ale z czasem osiągnęła rozmiar, którego Miller, ani nikt inny nie mógł nawet przewidzieć.  Ale to już temat na inną opowieść.

Andrzej Korasiewicz
09.06.2020

Gwiazdy i gwiazdki lat 80.

76 odsłon

Warto parę słów poświęcić gwiazdom a w niektórych przypadkach można je określić nawet mianem gwiazdek lat 80., które nie zrobiły aż tak wielkiej kariery jak np. Depeche Mode czy Duran Duran, choć mają na swoim koncie czasami duże przeboje.

Bronski Beat i Jimmy Somerville

Na pierwszy ogień wspomnę o Jimmy Somerville'u i Bronski Beat. Grupa zdobyła rozgłos dzięki utworowi "Smalltown Boy", będącym w warstwie tekstowej przyganą konserwatywnego wówczas jeszcze społeczeństwa brytyjskiego, które dyskryminuje gejów. Jimmy Somerville jako gej i lewak był i jest przez cały czas aktywny w promowaniu poglądów przychylnych społeczności LGTB. Jednak, nawet jeśli nie podziela się jego poglądów, to trudno odmówić uroku twórczości Somerville’a. "Smalltown Boy" to oczywiście największy przebój Bronski Beat pochodzący z płyty "The Age of Consent".

Zespół Bronski Beat powstał w Londynie w 1983 roku. Nazwa zespołu miała nawiązywać do powieści Güntera Grassa „Blaszany bębenek”. Popularnością cieszył się również drugi singel zespołu pt. "Why?". W grudniu 1984 r. ukazał się debiutancki album „The Age of Consent”, który zebrał przychylne recenzje i osiągnął sukces na listach sprzedaży. Tytuł płyty był wyrazem poparcia dla kampanii starającej się o obniżenie wieku prawnej dopuszczalności stosunków seksualnych w Wielkiej Brytanii. Grupa Bronski Beat mimo dużego sukcesu, jaki odniosła kilkoma singlami w 1984 i 1985 roku, niespodziewanie straciła w 1985 roku wokalistę Jimmy'ego Somerville'a, który odszedł, by założyć projekt The Communards. Nazwa nowego projektu Somerville'a nie jest przypadkowa i podkreśla lewackie poglądy wokalisty. Bronski Beat nie od razu jednak dał za wygraną po odejściu Somerville'a. Na listy przebojów trafił "Hit That Perfect Beat", w którym zaśpiewał John Foster, który dołączył do Bronski Beat w miejsce Somerville’a. Grupa w składzie z Fosterem nagrała drugi album "Truthdare Doubledare" wydany w 1986 roku, ale nie odniósł on takiego sukcesu jak debiut. Poza singlem "Hit That Perfect Beat", który był jeszcze sporym sukcesem, grupa pogrążyła się w komercyjnym marazmie, zmieniając jeszcze dwa razy wokalistów, by po wydaniu w 1995 roku trzeciej płyty "Rainbow Nation" rozwiązać się.

Jeśli chodzi o The Communards to największym przebojem okazał się numer "Don't Leave Me This Way", który osiągnął w 1986 roku 1. miejsce brytyjskiej listy sprzedażowej singli. Pochodzi z debiutanckiego albumu "The Communards" wydanego w 1986 roku. Rok później grupa wydała drugą płytę pt. "Red", która również odniosła sukces komercyjny a największym przebojem był utwór "Never Can Say Goodbye". The Communards działali jednak krótko, bo w 1988 roku zakończyli swój żywot a Jimmy Somerville skupił się na karierze solowej.

Grupa Landscape to dziwaczny zespół, który zaczynał w 1974 roku od grania jazz rocka, ale na przełomie lat 70. i 80. przestawił się na brzmienie nowofalowo-syntezatorowe. I właśnie dzięki temu odniósł w 1981 roku sukces singlem "Einstein A Go-GO". Numer dotarł do 5. miejsca listy brytyjskich singli. Ponieważ jednak utwór nie był początkiem sukcesów, ale ich końcem, grupa rozwiązała się w 1983 roku a muzycy grupy rozeszli się w różnych kierunkach. Jedni stali się producentami muzycznymi, inni sporadycznie występowali w projektach innych wykonawców. Jednym z takich przypadków był Peter Thoms, który wziął udział w 1984 roku w nagraniu płyty Thomasa Dolby'ego.

The Thompson Twins to brytyjski zespół, który powstał w 1977 roku. Początki były zdecydowanie bardziej nowofalowe. Z czasem grupa dołączyła do innych grup grających typowe dla lat 80.  brzmienia syntezatorowe. Pierwszy sukces przyniósł zespołowi singiel "In The Name Of Love" wydany na płycie "Set" w 1982 r.. Większą popularność przyniosły jednak grupie single: "We Are Detective" i "Love on Your Side", pochodzące z płyty "Quick Step and Side Kick" z 1983 r.. Oba dotarły do top 10 brytyjskiej listy singli. Dobrze sprzedawał się również album. Prawdziwy sukces grupa odniosła jednak dzięki albumowi "Into the Gap" z 1984 roku, który osiągnął szczyt brytyjskiej listy sprzedażowej albumów, dobrze sprzedawał się też w Stanach Zjednoczonych. Popularność  zdobyły też single: "Hold Me Now" (4. miejsce UK Chart, 3. miejsce na liście w USA), "Doctor! Doctor!" (3. Miejsce na UK Singles Chart), "You Take Me Up" (2 miejsce na UK Singles Chart)

Kolejny album "Here's to Future Days" z 1985 roku był już spadkiem popularności grupy, ale jeszcze udało się podtrzymać zainteresowanie The Thompson Twins. Trzy ostatnie wydawnictwa - "Close to the Bone" (1987), "Big Trash" (1989) i "Queer" (1991) to już schyłek popularności zespołu. Grupa ostatecznie rozwiązała się w 1993 roku.

Przejdźmy teraz płynnie do wykonawcy, producenta, który miał też pewien związek z The Thompson Twins. Thomas Dolby w 1982 roku wziął udział w nagraniu płyty The Thompson Twins "Set", dzięki czemu pomógł zespołowi, dosyć słabo radzącemu sobie jeszcze z obsługą instrumentów klawiszowych, w odniesieniu sukcesu. Thomas Dolby uczestniczył też w nagraniach wielu innych projektów w latach 80., był cenionym muzykiem sesyjnym i producentem. W końcu sam jednak zapragnął nagrać coś swojego. I udało mu się, dzięki dwóm singlom odnieść umiarkowany sukces komercyjny. Pierwszy z nich "She Blinded Me With Science" dotarł do 5. miejsca amerykańskiej listy Bilboardu w 1982 roku, a drugi "Hyperactive!" do 17. pozycji brytyjskiej listy singli w 1984 roku. Płyta "The Flat Earth", z której pochodzi ten drugi numer całkiem dobrze też sprzedawała się w Zjednoczonym Królestwa - dotarła do 14. miejsce listy sprzedażowej płyt. Z kolei pierwszy album "The Golden Age of Wireless" z 1982 roku lepiej sprzedawał się w USA (13. miejsce listy płyt). Później nagrał jeszcze kilka płyt, ale przede wszystkim funkcjonuje w branży muzycznej jako doświadczony i ceniony producent.

Ciekawą historię ma grupa Naked Eyes. Zespół wywodzi się z projektu Neon, który na początku lat 80. tworzyli panowie Pete Byrne, Rob Fisher a także Curt Smith i Roland Orzabal. Ci dwaj ostatni utworzyli w 1981 roku Tears For Fears a ci dwaj pierwsi czyli Pete Byrne i Rob Fisher w 1982 właśnie Naked Eyes. Grupa wydała zaledwie dwie płyty i rozwiązała się. Sukces odniosła singlem "Always Something There to Remind Me" z 1983 roku, pochodzącym z płyty "Burning Bridges".

Jeszcze do niedawna można było powiedzieć, że White Door to grupa jednego albumu. Zespół w Polsce wylansowany został przez Tomasza Beksińskiego w "Romantykach Muzyki Rockowej". Wydał w 1983 roku jedyną jak się wydawało płytę "Windows" i zniknął. Nie odniósł sukcesu komercyjnego, ale pokochali go fani new romantic. Jak się okazuje nie tylko w Polsce jest dobrze pamiętany. Zupełnie niespodziewanie i bez żadnych większych zapowiedzi po 37 latach od debiutu, ukazała się w 2020 roku druga płyta White Door pt. "The Great Awakening". Dostępna jest m.in. w aplikacji Spotify.

Brytyjski zespół ABC w Polsce jest mało znany. Jeśli ktoś kojarzy ABC to raczej z polskim zespołem big beatowym o tej samej nazwie, który istniał na przełomie lat 60. i 70. Większość ludzi nie wie zapewne jaki wykonawca jest autorem numeru "The Look of Love", który stał się jednym z charakterystycznych sygnałów audycji „Lista Przebojów Programu Trzeciego”. A numer wykonuje właśnie ABC. Grupa ABC miała za to wysoką pozycję komercyjną w Wielkiej Brytanii. Zespół powstał w Sheffield w 1980 roku, nagrał dziewięć albumów i istnieje do dzisiaj z kilkuletnią przerwą w latach 90. Choć jedynym stałym członkiem ABC pozostał Martin Fry.

Debiutancka płyta "The Lexicon of Love" z 1982 roku, z której pochodzą popularne single "The Look of Love" i "Poison Arrow" osiągnęła pierwsze miejsce brytyjskiej listy najlepiej sprzedających się albumów a oba single osiągnęły top 10 listy sprzedażowej singli. W Polsce natomiast  grupa praktycznie nie zaistniała komercyjne. Utwór "The Look of Love" raz pojawił się w zestawieniu LP3 na 26. miejscu, nagranie "Poison Arrow" w ogóle nie zostało odnotowane.

Czy ktoś pamięta Paula Kinga z MTV? To były czasy, kiedy MTV było jeszcze telewizją muzyczną, która wyznaczała trendy jeśli chodzi o rozwój wideoklipów a dzięki emisji klipu w MTV można było nieźle się wypromować. No tak, ale wtedy nie było youtube i ogólnie internetu... Był natomiast Paul King, który stał się w tamtych czasach jednym z charakterystycznym prezenterów stacji. Zanim jednak został prezenterem sam nagrywał.

Paul King śpiewał w grupie… King, która wylansowała w Zjednoczonym Królestwie kilka popularnych singli. Jednym z nich był utwór "Love & Pride", który w 1985 roku dotarł do 2. miejsca listy sprzedażowej singli a następnym "Alone Without You", który osiągnął 8. miejsce brytyjskiej listy singli. Zespół King wydał dwie płyty - "Steps in Time" w 1984 roku i "Bitter Sweet" w 1985 roku. Mimo umiarkowanego powodzenia, grupa King w 1986 roku rozpadła się a Paul King w 1987 roku próbował swoich sił wydając solową płytę "Joy", ale ta nie odniosła sukcesu. No i w 1989 roku został prezenterem MTV i z tego go kojarzymy go chyba najbardziej.

The Fixx powstał w 1979 roku w Londynie  i gra do dzisiaj. Choć formacja nigdy nie zdobyła większej popularności to jednak wylansowała zgrabny numer "The Sign of Fire" pochodzący z płyty "Reach the Beach" z 1983 roku. Co ciekawe numer zaistniał na polskiej LP3 docierając do top 20, natomiast nie został odnotowany na brytyjskiej liście singli. Sama płyta "Reach the Beach" była jednak największym sukcesem komercyjnym grupy docierając do 8. miejsca amerykańskiej listy Billboardu. Ogólnie jednak mimo długotrwałego istnienia, grupa nie odniosła większych sukcesów. Trzeba jednak przyznać, że The Fixx wykonuje całkiem przyjemne połączeniu popu i nowej fali.

Proponuję teraz przyjrzeć się kilku wykonawcom, których można określić mianem "one hit wonder".

Men Without Hats to kanadyjski projekt, który odniósł w 1982 roku międzynarodowy sukces singlem "The Safety Dance". Zespół istniał w latach 1977-1993 a następnie kilkakrotnie się reaktywował, ale poza Kanadą znany jest właściwie tylko  ze wspomnianego nagrania "The Safety Dance".

The Romantics to rockowy projekt amerykański, który funkcjonuje w show-biznesie od 1977 roku. Ale tylko w 1983 roku dał się poznać szerzej, dzięki zgrabnemu singlowi "Talking in Your Sleep", który zrobił międzynarodową karierę. Umiarkowany sukces odniosła też płyta „In Heat”, z której pochodził utwór. Później o grupie ucichło, choć istnieje do dzisiaj.

Jeszcze innym przypadkiem jest zespół Living in a Box, który powstał w Londynie w 1985 roku. Formacja w 1987 roku wdarła się na listy przebojów hitem "Living in a Box" i płytą "Living in a Box". Singiel odniósł sukces na całym świecie. W Zjednoczonym Królestwie dotarł do 5. miejsca listy singli, w USA do top 20. Sama płyta już się tak dobrze nie sprzedawała i grupa po wydaniu drugiego albumu "Gatecrashing" w 1989 r. rozwiązała się.

Andrzej Korasiewicz 02.06.2020

Simple Minds - kameleon muzyki pop

72 odsłon

"All The Things She Said" to jeden z największych przebojów Szkotów z lat 80. pochodzący z płyty "Once Upon a Time" z 1985 roku. Zespół jednak zaczynał znacznie wcześniej. Powstał w 1977 roku w Glasgow i wyłonił się z punkowej grupy Johnny And The Self-Abusers. I to postpunkowe brzmienie było początkowo słyszalne w twórczości zespołu. Z czasem jednak Simple Minds ulegało sporym fluktuacjom stylistycznym. Gdy nastała moda na new romantic, panowie przestawili się na syntezatory. Najlepiej słychać to w utworach: "Someone" z debiutanckiej płyty "Life in a Day" z 1979 roku o wyraźnie postpunkowym obliczu oraz "Today I Died Again" z trzeciego albumu "Empires and Dance" wydanego w 1980 roku o cechach już zdecydowania noworomonatyczno-syntezatorowych. Ale i to nie był koniec zmian w stylu grupy.

Na albumie "New Gold Dream (81–82–83–84)" z 1982 roku słychać wpływy zarówno synth popu jak i elementy nowofalowo-postpunkowe. Całość spięta w coś co można określić mianem art popu i co wydawało się kształtować styl własny Simple Minds, który panowie właśnie odnaleźli.

Na dwóch następnych albumach: "Sparkle in the Rain" (1984) i "Once Upon a Time" (1985) Simple Minds rozwijali tę stylistykę. Co więcej, oba albumy dobrze się sprzedawały. Szczególną popularnością cieszyła się płyta "Once Upon a Time", która osiągnęła szczyt na liście najlepiej sprzedających się albumów w Zjednoczonym Królestwie, ale dotarła też do top 10 podobnych zestawień w innych krajach europejskich a także w USA i Australii. Oprócz wspomnianego już utworu "All The Things She Said" do top 10 listy najlepiej sprzedających się w Wielkiej Brytanii singli dotarły też utwory: "Alive and Kicking", "Sanctify Yourself" a także "Don't You (Forget About Me)" nagrany na potrzeby filmu "The Breakfast Club". Połowa lat 80. to chyba najlepszy moment w twórczości Simple Minds, ale i również największy sukces komercyjny grupy. Tym dziwniejsze było kolejne przeobrażenie stylistyczne Simple Minds pod koniec lat 80.

W 1989 roku ukazała się płyta "Street Fighting Years", która ewidentnie nawiązywała do stylistyki, którą w drugiej połowie lat 80. wykształcił i spopularyzował irlandzki zespół U2. Ta wolta stylistyczna była wyjątkowo dziwna, bo przecież wszystko wskazywało na to, że grupa odnalazła swój własny styl. Co więcej przyniósł on sukces komercyjny, więc próba upodobnienia się do U2 była nieco niezrozumiała. Na dodatek sam album nie sprzedawał się wcale lepiej od poprzednika. Wprawdzie w Wielkiej Brytanii sprzedawał się na podobnym poziomie jak "Once Upon a Time", a w innych krajach europejskich nawet nieco lepiej, ale już na największym rynku muzycznym, czyli w USA wyraźnie gorzej. Największy sukces grupa osiągnęła za to dzięki singlowi "Belfast Child", który jako jedyny w historii grupy osiągnął pierwsze miejsce brytyjskiej listy najlepiej sprzedających się singli.

W 1991 roku zespół powrócił z albumem "Real Life", który był próbą powrotu do własnej stylistyki. Płyta nadal dosyć dobrze sprzedawała się, ale nie aż tak dobrze jak dwa poprzednie albumy: "Once Upon a Time" (1985) i "Street Fighting Years" (1989). W sposób zauważalny sprzedawał się również album "Good News from the Next World" (1995), który dotarł do 2. miejsca listy sprzedażowej w Zjednoczonym Królestwie. Kolejne płyty jednak nie radziły sobie tak dobrze. Grupie nie udało się też wylansować żadnego singla. Ostatnim, który dotarł do top 10 brytyjskiej listy singli był utwór "She's a River" z 1995 roku.

Prawdziwe tąpnięcie nastąpiło jednak w 2001 roku wraz z płytą "Neon Lights", która nie weszła do pierwszej setki listy najlepiej sprzedających się albumów w Wielkiej Brytanii. Na innych rynkach nawet nie została odnotowana. Grupa nie zrażona tym wydawała jednak kolejne płyty: "Cry" (2002), "Black & White 050505" (2005), "Graffiti Soul" (2009), "Big Music" (2014), "Acoustic" (2016). Najnowszą pozycją jest "Walk Between Worlds" z 2018 roku, osiemnasty album w historii Simple Minds, który osiągnął czwarte miejsce na liście najlepiej sprzedających się albumów w Zjednoczonym Królestwie, co jest najlepszym wynikiem grupy od 1995 roku. Na wszystkich wymienionych albumach Simple Minds nie eksperymentował już jednak ze stylistyką. Płyty były różnorodne, ale stanowiły kombinację brzmień wykorzystywanych we wcześniejszej twórczości.

Grupa cały czas działa i koncertuje. Mało tego, Jim Kerr, wokalista i lider Simple Minds zapowiada na 2021 rok kolejne premierowe wydawnictwo. I choć dzisiaj zespół jest właściwie grupą niszową, to myślę, że parę osób w tej niszy czeka na nową płytę Szkotów.

Andrzej Korasiewicz
08.06.2020

Midge Ure - zagubiony w świecie syntezatorów

98 odsłon

Midge Ure przyszedł na świat 10 października 1953 roku w Szkocji. Łatwo więc policzyć, że w październiku tego roku skończy 67 lat. Strasznie ten czas leci... Dla większości nazwisko Midge Ure'a nierozerwalnie wiąże się z zespołem Ultravox oraz stylistyką "new romantic". Za chwilę udowodnię, że nie jest to cała prawda o Artyście.

Nasz bohater do grupy Ultravox dołączył w 1979 roku, kiedy zespół miał już za sobą nagranie trzech płyt. Wówczas nastąpiła wymiana lidera. Z grupy odszedł John Foxx, który postawił na działalność solową, a stery przejął Midge Ure, co pchnęło formację, dosyć niespodziewanie na nowe, mocno syntezatorowe tory. Wcześniej przecież twórczość Ultravox była mocno rockowo-nowofalowa. A dlaczego niespodziewanie? Bo wcześniejsze aktywności muzyczne Midge Ure'a wcale nie wskazywały na to, że Ultravox może obrać taki kierunek.

Obok Ultravox jednym z kluczowych projektów, w których Midge Ure brał udział była grupa Visage. Płyta „Visage” ukazała się w 1980 roku, w tym samym, w którym wydana została "Vienna" Ultravox. Te dwie pozycje zdefiniowały stylistykę "new romantic" i stały się punktem odniesienia dla wielu innych wykonawców próbujących podłączyć się pod nurt syntezatorowego popu.

Mimo osiągnięcia sukcesu z grupą Ultravox i aktywności muzycznej w ramach Visage, Midge Ure szybko postanowił spróbować twórczości solowej. Już w 1982 roku ukazał się debiutancki, solowy singiel "No Regrets" a w roku następnym drugi - "After A Fashion". Oba nagrania łatwo pomylić z twórczością Ultravox. Czemu więc Midge Ure zdecydował się nagrywać solo? Najwyraźniej od początku chciał robić wszystko po swojemu i samodzielnie kierować całym procesem twórczym. Nic dziwnego więc, że w 1985 roku wydał pierwszą solową płytę pt. "The Gift", z której pochodzi hit "If I Was".

Cofnijmy się teraz nieco w czasie i przyjrzyjmy temu, co robił Midge Ure zanim dołączył do Ultravox. Najpierw była szkocka grupa Silk, pod koniec swojego istnienia przemianowana na P.V.C. Zespół powstał w 1970 roku pod nazwą Salvation i zaczynał od grania popowo-glam rockowego. Midge Ure dołączył do grupy w 1972 roku i był tam gitarzystą, z czasem przejął również obowiązki wokalisty. W 1977 roku już jako PVC2, grupa postanowiła grać bardziej punkowo, ale w tymże samym roku rozwiązała się a Midge Ure dołączył do założonej przez Glena Matlocka po odejściu z Sex Pistols formacji Rich Kids. To w tym zespole Midge Ure spotkał się z Rusty Eganem, z którym później wraz ze Stevem Strangem utworzyli noworomantyczny Visage. Póki co, panowie grali jednak punk rocka. Do legendy przeszła też propozycja jaką Midge Ure otrzymał w 1975 roku od Malcolma McLarena, by zostać wokalistą grupy Sex Pistols, którą McLaren wówczas formował. Na szczęście Midge Ure odrzucił ten pomysł, choć nadal grał punk rocka. Dla wielu to pewnie dosyć szokujące informacje, że autor wielu hitów z lat 80. grał punk rocka i niewiele brakowało, żeby został wokalistą Sex Pistols. Ale to jeszcze nie koniec niespodzianek.

Zastanawiacie się co Midge Ure może mieć wspólnego z hard rockiem i myślicie, że nic? Otóż, nieprawda. Midge Ure już w czasie, gdy założył z Eganem i Strangem syntezatorowy Visage, otrzymał od swojego znajomego Phila Lynotta propozycję zagrania na trasie koncertowej Thin Lizzy w zastępstwie Gary Moore'a, który w tamtym czasie opuścił grupę. Oczywiście Midge Ure zastąpił Gary Moore'a w roli gitarzysty! Na tyle był ceniony przez Lynotta, że został współautorem kompozycji Thin Lizzy pt. "Get out of Here", która ukazała się na płycie "Black Rose" w 1979 roku. Midge Ure koncertował z Thin Lizzy jeszcze w 1980 roku, kiedy grał już z Ultravox! Współpraca z Lynottem układała się na tyle dobrze, że Ure pomógł koledze w 1980 roku w nagraniu solowej płyty "Solo in Soho", z której pochodził największy solowy hit Lynotta pt. "Yellow Pearl" autorstwa nie kogo innego jak Midge Ure. Po tych wszystkich dosyć zaskakujących informacjach o wczesnych losach Midge Ure'a, proponuje przyjrzeć się dalszej drodze szkockiego muzyka.

W 1986 roku ukazała się płyta pt. "U-Vox", ostatnia pozycja Ultravox w latach 80.. Po jej wydaniu Midge Ure postanowił w pełni rozkręcić karierę solową. W 1988 roku ukazała się misternie przygotowywana płyta pt. "Answers to Nothing", która miała być sukcesem kasowym. Jednym z wiodących utworów miało być nagranie „Sisters and Brothers”, które Midge Ure wykonał razem z Kate Bush. Coś jednak poszło nie tak, bo płyta "Answers to Nothing", mimo zaangażowanych środków, sprzedawała się gorzej niż "The Gift" z 1985 roku, nagrana jeszcze w czasach funkcjonowania Ultravox.

W 1991 roku przyszła trzecia płyta pt. "Pure" z 1991 roku, ale ona radziła sobie jeszcze gorzej. Midge Ure, z gwiazdy, która występowała na Live Aid, coraz wyraźniej przesuwał się na margines show-biznesu. To jednak już były inne czasy. Ultravox nie istniał, dawne potęgi synth popu upadły a Midge Ure szukał swojej nowej drogi muzycznej. Okazało się, że sukces płyty "The Gift" to był sukces odniesiony na fali popularności synth popu i Ultravox a niekoniecznie solowa zasługa Artysty. I gdy Midge Ure postanowił odejść od synth popu, a wcześniej, gdy od synth popu odeszła publiczność, coś nie zadziałało.

W tym miejscu chciałbym pozwolić sobie na dygresję, aby uzmysłowić drogim czytelnikom jaką pozycję w połowie lat 80. zajmowała grupa Ultravox. Ultravox było wtedy zespołem z większym dorobkiem niż Depeche Mode i miało większy szacunek krytyków. W 1984 roku Depeche Mode miało na swoim koncie dopiero cztery płyty, w dodatku cały czas zespół miał wizerunek syntezatorowej bandy nastolatków, która ma za zadanie dostarczać przeboje i nic więcej. Ultravox nie dość, że wydało wtedy dwa razy więcej płyt niż DM, to do tego były to albumy, które wyznaczały nowe trendy muzyczne o pewnych walorach artystycznych, czego krytycy odmawiali wówczas twórczości Depeche Mode. Do tego Ultravox działał dłużej i rozpoczynał od bardziej szacownego grania nowofalowego a nie prostych melodyjek jak te Vince’a Clarka z płyty „Speak and Spell”. Wkrótce proporcje w znaczeniu obu grup rzecz jasna zaczęły się odwracać. Aż w końcu kariera formacji z Basildon rozkwitła, a Ultravox zamilkł, jeśli nie liczyć nieudanej działalności Billy Currie pod szyldem Ultravox w latach 90. i powrócił dopiero po 26 latach przerwy i to bez wielkiej pompy.

Tymczasem Midge Ure w swojej dalszej twórczości w coraz większym stopniu zaczął wykorzystywać elementy folkowe i klasycznie popowe. Kolejne płyty artysty - "Breath" (1996), "Move Me" (2000), "10" (2008) - nie poprawiły jednak pozycji szkockiego wokalisty i instrumentalisty i utrwaliły jego miejsce na marginesie show-biznesu. By temu zaradzić Midge Ure wraz z kolegami z klasycznego składu Ultravox z lat 80. zebrali się ponownie. Najpierw by zagrać kilka koncertów. A w końcu w 2012 roku ukazała się po 26 latach przerwy płyta pt. "Brill!ant". Niestety, ale wiele wskazuje na to, że to już końcowy akt historii Ultravox. Panowie znowu się rozdzielili i niewiele wskazuje na to, aby znowu się zeszli.

Midge Ure nie daje jednak za wygraną. W 2014 roku wydał kolejną solową płytę pt. "Fragile", na której znalazło się m.in. nagranie "Dark, Dark Night", które jest kolaboracją z Mobym. W 2017 roku Szkot wydał album "Orchestrated", na którym znalazły się symfoniczne aranżacje klasycznych numerów Midge Ure'a i Ultravox. No i przede wszystkim Artysta nadal koncertuje wykonując na żywo repertuar zarówno solowy, jak i najbardziej znane przeboje Ultravox.

Andrzej Korasiewicz
07.06.2020

OMD - czyli jak połączyć brzmienie K. Stockhausena i Abby

103 odsłon

Orchestral Manoeuvres in the Dark (OMD) jest jedną z bardziej rozpoznawalnych gwiazd synth popu lat 80. Zespół jest jednak niesłusznie wrzucany przez wielu do worka z napisem "banalny twórca hitów lat 80.". A przecież OMD to grupa, która ma znacznie większe zasługi dla rozwoju muzyki, szczególnie elektronicznej. Przyjrzyjmy się więc bliżej duetowi założonemu w 1978 roku w Merseyside.

Zanim panowie Andy McCluskey i Paul Humphreys wydali w lutym 1980 roku debiutancki album pt. "Orchestral Manoeuvres in the Dark" szukali swojego miejsca na scenie muzycznej. Trzeba zacząć od tego, że obaj znali się jeszcze z czasów szkolnych. Najpierw próbowali swoich sił w różnych lokalnych zespołach, nie zawsze razem, by w 1978 roku złączyć swoje siły i powołać do życia OMD. Obaj zafascynowani byli brzmieniem Kraftwerk i twórczością Briana Eno. W tym czasie zainteresował się nimi Martin Hannett, współpracownik Tony'ego Wilsona, współtwórcy Factory Records. Przypomnijmy, że w tej samej wytwórni ukazywały się płyty Joy Division. Nie może więc dziwić, że początkowo OMD otwierała koncerty Iana Curtisa i spółki, choć wydawałoby się, że stylistycznie to jednak nieco inne światy. W maju 1979 roku nakładem Factory ukazało się też pierwsze wydawnictwo OMD - singiel "Electricity", na którym na stronie B znalazło się nagranie "Almost".

Mimo że singiel "Electricity" nie został odnotowany na listach przebojów, zespół jednak został dostrzeżony. Zainteresowała się nim m.in. gwiazda pierwszej wielkości ówczesnej sceny syntezatorowo-nowofalowej - Gary Numan, który zaproponował zespołowi supportowanie jego koncertów. Była to dla OMD duża szansa z której skrzętnie skorzystali. Kariera OMD nabrała rozpędu. W lutym 1980 roku ukazał się debiutancki album, który przyniósł grupie pierwszy większy przebój pt. "Messages" osiągając 13. miejsce listy najlepiej sprzedających się singli w Wielkiej Brytanii. A już w październiku tego samego 1980 roku wyszła druga płyta OMD pt. "Organisation" z singlem "Enola Gay", który dotarł do 8. listy notowani singli w Wielkiej Brytanii.

W listopadzie 1981 roku na rynku ukazała się kolejna długogrająca płyta OMD pt. "Architecture & Morality", która przyniosła grupie największy sukces zarówno komercyjny jak i artystyczny. Album zbierał dobre recenzje, zawierał materiał przemyślany, inteligentny a jednocześnie nie pozbawiony przebojowości. Płyta osiągnęła najlepsze miejsce na liście sprzedaży w UK w historii grupy a trzy single z niej pochodzące dotarły do Top 5 najlepiej sprzedających się singli w UK. Największy sukces odniosło "Souvenir", które dotarło do 3. miejsce, "Maid Of Orleans" osiągnęło 4. pozycję.

Na kolejny,  czwarty już album przyszło nam poczekać trochę dłużej. Płyta "Dazzle Ships" ukazała się w marcu 1983 roku i była komercyjnym zawodem. Nie zebrała też dobrych recenzji krytyków. Album sprzedawał się gorzej, podobnie było z dwoma singlami, które promowały płytę. Po latach jednak "Dazzle Ships" zyskuje na wartości, podobnie jak singlowy "Telegraph", który w 83 roku osiągnął zaledwie 42. pozycję na brytyjskiej liście singli.

Andy McCluskey przekonywał w tamtym czasie w wywiadach, że OMD chcieli połączyć brzmienie Abby i kompozytora K.Stockhausena, co miałoby świadczyć o ambicjach zarówno artystycznych, jakie muzycy mieli, jak i o chęci tworzenia zgrabnych przebojów. Ten motyw przewija się od początku w twórczości OMD. Z jednej strony mieliśmy w ich przypadku do czynienia z nowatorskim zastosowaniem syntezatorów i poszukiwaniem nowych brzmień. Z drugiej strony OMD potrafiło stworzyć zgrabne, wpadające w ucho przeboje. Z czasem, gdy przyszedł komercyjny sukces, na kolejnych płytach coraz więcej było poszukiwania przebojów a mniej nowatorskich brzmień syntezatorów. Choć wydana w kwietniu 1984 roku płyta "Junk Culture" wydaje się,  że jeszcze utrzymywała OMD w tym balansie między komercją a twórczością niezależną. Krążek jednak sprzedawał się  gorzej niż "Dazzle Ships", ale za to zawierał hit "Locomotion", który był jednym z lepiej sprzedających się singli w historii OMD. Na liście brytyjskiej dotarł do 5. miejsca.

Muzyka syntezatorowa jako taka wychodziła w połowie lat 80. z mody i straciła wydźwięk nowatorski. Syntezator stał się instrumentem jak każdy inny, używany przez wszystkich. Dlatego grupy opierająca swoje brzmienie tylko na syntezatorze zaczynały brzmieć archaicznie. Niemal każdy z wykonawców nurtu syntezatorowego, który wypłynął  w okolicy roku 1980, w połowie lat 80. przechodził kryzys, który albo kończył się rozwiązaniem zespołu albo dużymi zmianami stylistycznymi. OMD, jak się później okazało szedł pierwszą ścieżką, choć przedłużał swoją agonię skręcając w stronę mainstramowego popu. Tymczasem w 1985 roku ukazała się szósta płyta pt. "Crush". Wyraźnie słabsza od poprzednich, zawierająca za to dwa chwytliwe single „So in Love” i „Secret”.  Trudno uwierzyć, ale w ósmym roku działalności, grupa w 1986 roku wydała swój siódmy album studyjny - "The Pacific Age". Płyta zebrała jednak druzgocące recenzje. Nie udało się też utrzymać uznania publiczności. Płyta sprzedawała się słabo. Pewien sukces komercyjny odniósł singiel "(Forever) Live and Die", który dotarł do 11. miejsca listy brytyjskich singli, ale już chwytliwy singiel "We Love You" osiągnął zaledwie 54. miejsca listy singli.

Po wydaniu "The Pacific Age" grupa dryfowała na rynku muzycznym, ale najwyraźniej nie miała pomysłu na to, co dalej. W drugiej połowie lat 80. pozostało niewielu zainteresowanych twórczością grup, które opierały swoje brzmienie na syntezatorze. Popularność wtedy zaczęły zdobywać formacje grające tzw. „pudel metal” – Bon Jovi, Europe, Poison. W dodatku grupa straciła dryg do pisania chwytliwych przebojów, próbowała za to upodabniać swoje brzmienie do wykonawców grających muzykę środka. W 1988 z zespołu odszedł Paul Humphreys, który nie był zadowolony z komercjalizacji brzmienia OMD. W następnym roku Humphreys  założył wraz z innymi byłymi współpracownikami OMD zespół The Listening Pool. Na placu boju pozostał sam Andy McCluskey, który nie rezygnując z szyldu OMD wydał w 1991 roku  album "Sugar Tax". Płyta niespodziewanie odniosła spory sukces komercyjny docierając do 3. miejsca najlepiej sprzedających się albumów w UK a dwa single z niego dotarły do TOP 10 najlepiej sprzedających się singli. Album jednak nie brzmiał jak OMD. Muzyka nie zawierała pierwiastków bardziej ambitnych, straciła też charakterystyczny synthpopowy sznyt. Mieliśmy tutaj do czynienia z popem lub nawet muzyką dance i poza wokalem McCluskeya niewiele pozostało z oryginalnego brzmienia OMD.

Jeszcze gorzej było na dwóch kolejnych płytach wydanych przez McCluskeya pod szyldem OMD - "Liberator" z 1993 roku i "Universal" z 1996 roku. Na szczęście nie powtórzyły one sukcesu "Sugar Tax" i McClusky zaprzestał dalszego nagrywania jako OMD. W 1996 roku zespół oficjalnie zakończył działalność. Zanim to nastąpiło umiarkowanym przebojem stał się jeszcze utwór "Walking on the Milky Way", który w 1996 roku dotarł do 17. miejsca listy brytyjskich singli.

W 2006 roku po 10 latach od zniknięcia nazwy OMD z show-biznesu, doszły słuchy o reaktywacja grupy w oryginalnym składzie. I rzeczywiście to nastąpiło. Od początku mówiło się nie tylko o wspólnych planach koncertowych, reedycji płyty "Architecture & Morality", ale też o nowym materiale. To zrealizowało się jednak dopiero po kilku latach. W 2010 roku ukazał się album "History of Modern", na którym znalazły się nowe kompozycje, ale też utwory starsze, które nigdy nie zostały nagrane i wydane. Jednym z nich jest "Sister Marie Says" oryginalnie napisany w roku 1981, a wydany dopiero na "History of Modern".

OMD na dobre wróciło na scenę, choć dzisiaj jego nowe propozycje trafiają głównie do starych fanów, którzy szukają z sentymentu nowych nagrań, które brzmią jak "te dawniej". Paul Humphreys i Andy McCluskey nie zrażają się tym jednak wydając kolejne albumy: "English Electric" w 2013 roku i "The Punishment of Luxury" w 2017 oraz grając koncerty. Panowie odwiedzili też kilka razy Polskę i najwyraźniej nie myślą nawet o emeryturze.

Andrzej Korasiewicz
27.05.2020 r.

The Sisters of Mercy - wzloty i upadki

67 odsłon

The Sisters of Mercy powstał w Leeds w 1980 roku. Od początku liderem grupy był Andrew Eldritch, ale istotny dla grupy był też gitarzysta basowy Craig Adams, w grupie od 1981 roku oraz gitarzysta Wayne Hussey. Ten ostatni wprawdzie spędził w niej tylko 2 lata (1984-85), ale wziął udział w nagraniu pierwszej płyty "First and Last and Always" wydanej w 1985 roku. Od początku razem z Eldtrichem był też gitarzysta Gary Marx. Panowie Andrew Eldritcha, Gary Marx, Wayne Hussey, Craig Adamsa a także oczywiście Dr Avalanche (automat perkusyjny) w 1985 roku tworzyli jeden z bardziej intrygujących składów The Sisters of Mercy.

Rok 1985 był w ogóle przełomowy dla TSoM. Nie tylko dlatego, że ukazała się na rynku debiutancka płyta zespołu, ale też dlatego, że grupa prawie rozpadła się. Panowie pokłócili się ze sobą i z grupy odeszli: Craig Adams, Wayne Hussey a także Gary Marx. Adams i Hussey postanowili wtedy założyć nowy zespół, który pierwotnie miał nosić nazwę The Sisterhood. Eldritchowi jednak ten pomysł nie przypadł do gustu i postanowił zablokować powstanie The Sisterhood. Eldritch, ubiegając ex-kolegów, naprędce zmontował nowy skład i wydał płytę jako The Sisterhood pt. "The Gift". W skład projektu weszli także: Lucas Fox (perkusja), Patricia Morrison (gitara basowa oraz śpiew), James Ray (gitara i śpiew) a także Alan Vega (z zespołu Suicide) (syntezator oraz śpiew).

Panowie Adams i Hussey nie dali jednak za wygraną i założyli w 1986 roku zespół The Mission, który z powodzeniem działa do dzisiaj. Zanim jednak Wayne Hussey założył The Mission, a nawet zanim dołączył w 1984 roku do The Sisters of Mercy, był członkiem... syntezatorowo-tanecznego Dead Or Alive. Uczestniczył nawet w nagrywaniu debiutanckiego albumu Dead Or Alive pt. "Sophisticated Boom Boom" wydanego w 1984 roku. Jednak w pełni zrealizował swoje koncepcje muzyczne dopiero w The Mission. W 1986 roku ukazała się debiutancka płyta grupy pt. "God's Own Medicine". Początkowo Craig Adams był jednym z filarów The Mission. Najwyraźniej jednak nie mógł sobie  znaleźć miejsca w zespole, ponieważ w 1992 roku odszedł z grupy, by dołączyć do The Cult. Z grupą nagrał w 1994 roku jedyną z nim w składzie płytę pt. "The Cult. Później wracał jeszcze dwukrotnie do składu The Mission.

Tymczasem Andrew Eldritch wrócił do starej nazwy The Sisters Of Mercy, dokooptował do grupy basistkę Patricię Morrison, z którą współpracował już przy projekcie The Sisterhood i razem z nią oraz Dr. Avalanchem nagrał i wydał w 1987 roku płytę "Floodland". "Floodland" to chyba najsłynniejsza płyta "siostrzyczek", z której pochodzą takie przeboje jak: "Lucretia My Reflection" czy "Dominion".

W 1990 roku ukazała się ostatnia jak na razie płyta z premierowym materiałem TSoM pt. "Vsion Thing", najbardziej rockowa w historii grupy. W 1992 roku ukazała się kompilacja "Some Girls Wander by Mistake" zawierająca materiał wydany w pierwszej połowie lat 80. jedynie na singlach, a więc cenny dla fanów. W kolejnym roku 1993 wyszła składanka "A Slight Case of Overbombing", już nie tak cenna, bo zawierała głównie wybór utworów z regularnych płyt grupy. Ale i tutaj znalazł się nowy utwór "Under the Gun"  a także starsze nagranie "Temple of Love (1992 Version)" w wersji z Ofrą Hazą. Od tego czasu Andrew Eldrich z powodu konfliktu z wytwórnią płytową nie wydał nowego materiału. Grupa za to koncertuje a Eldtrich często zmienia skład grupy. Ale nowej płyty nie ma już od 30 lat i wiele wskazuje na to, że nigdy nie będzie.

Andrzej Korasiewicz
26.05.2020

Wokół The Cure

58 odsłon

Zespołu The Cure nikomu bliżej przedstawiać nie trzeba. Przypomnijmy tylko, że początki grupy sięgają stycznia 1976 roku, gdy Robert Smith wraz z trójka szkolnych kolegów w miasteczku Crawley, w sali kościoła St.Edwards odbyli pierwszą próbę swojego amatorskiego zespołu Malice. I to był początek drogi Roberta Smitha, który dzięki grupie The Cure, w którą w końcu przekształciła się formacja Malice, stał się jednym z bardziej rozpoznawalnych muzyków ery postpunkowej.

Chciałbym jednak spojrzeć nieco z innej perspektywy na Roberta Smitha i The Cure. Bo aktywność Roberta Smitha nie sprowadzała się tylko do liderowanie The Cure. W pierwszych latach działalności muzycznej często współpracował z muzykami Siouxsie and the Banshees - czyli Siouxsie Sioux i Stevenem Severinem. W latach 1983-84 był nawet stałym członkiem Siouxsie and the Banshees i uczestniczył, jako gitarzysta i keyboardzista, w nagraniu płyty "Hyæna" wydanej w 1984 roku.

Z kolei w 1983 roku Smith wziął udział w kolaboracji ze Stevenem Severinem, innym członkiem Siouxsie and the Banshees, nagrywając płytę "Blue Sunshine" jako The Glove. To praktycznie jednorazowe wydarzenie zaowocowało m.in. dołączeniem do The Cure czarnoskórego perkusisty Andy Andersona, zmarłego zresztą w 2019 roku.

Istotną rolę w początkach kariery The Cure pełnił pierwszy basista grupy Michael Dempsey, który dołączył do zespołu już w 1976 roku, gdy jeszcze funkcjonował pod nazwą Malice. Dempsey nie tylko grał na gitarze, ale był również głównym wokalistą The Cure w coverze Hendrixa "Foxey Lady", który znalazł się na debiutanckiej płycie The Cure pt. "Three Imaginary Boys" w 1979 r. Ale właśnie po jej nagraniu i wydaniu, w 1980 roku opuścił grupę, by dołączyć do szkockiej grupy nowofalowej The Associates. Co ciekawe Dempsey nie wziął udziału w nagraniu debiutanckiej płyty The Associates "The Affectionate Punch", wydanej w 1980 roku, za to w dwóch nagraniach w chórkach gościnnie pojawia się nie kto inny jak... Robert Smith. W 1982 roku ukazała się jednak płyta The Associates "Sulk", na której Dempsey już wystąpił. To był największy sukces grupy. Album dotarł do top 10 brytyjskiej listy sprzedażowej płyt.

The Cure w latach 90. nagrał kilka numerów do ścieżek dźwiękowych filmów. Jednym z głośniejszych jest utwór "Burn", który znalazł się na soundtracku do słynnego filmu "The Crow" ("Kruk") z Brendonem Lee w 1994 roku. Film znany na pewno fanom klimatów gotyckich jest słynny z powodów tragicznych. Brendon Lee, czyli syn Bruce'a Lee, zginął podczas jednej ze scen w trakcie kręcenia filmu. Innym przykładem filmowym jest nagranie The Cure z soundtracku do filmu SF pt. "Sędzia Dredd" z 1995 roku. Oba filmy powstały zresztą na podstawie komiksów. W 1998 roku grupa nagrała też utwór do filmu "Z archiwum X: Pokonać przyszłość", który powstał na kanwie popularności serialu "Z archiwum X”.

Niestety, w ostatnich latach The Cure nas nie rozpieszcza. Ostatnia płyta z premierowym materiałem pt. "4:13 Dream" ukazała się w 2008 roku a Robert Smith od wielu lat zapowiada, że "już w tym roku ukaże się nowy album". Kolejne lata mijają a zapowiedzi pozostają bez pokrycia. Może w końcu się jednak doczekamy?

Andrzej Korasiewicz
25.05.2020

Duran Duran, czyli pop w dobrym guście

49 odsłon

Duran Duran to brytyjski zespół utworzony w 1978 w Birmingham przez basistę Johna Taylora i klawiszowca Nicka Rhodesa. Na początku nazywał się RAF (skrót od Royal Air Force), w końcu przyjął jednak nazwę na część naukowca "Durand Duranda" z włosko-francuskiego filmu SF z 1968 roku pt. „Barbarella”. W 1981 roku grupa wydała debiutancki album pt. "Duran Duran", który osiągnął 3. pozycję na brytyjskiej liście sprzedażowej. Popularnością cieszyły się utwory: „Planet Earth” i „Girls On Film”. W pierwszej połowie lat 80. grupa wylansowała kilkanaście kolejnych hitów m.in. "Hungry Like the Wolf", "The Reflex", "The Wild Boys", "Is There Something I Should Know?" czy przebój napisany do jednego z "Bondów" pt. "A View To A Kill".

W 1985 roku zespół był na skraju rozpadu. Simon Le Bon, Nick Rhodes i Roger Taylor stworzyli grupę Arcadia i nagrali świetną płytę "So Red The Rose". Z kolei druga część Duran Duran - John Taylor i Andy Taylor stworzyli razem z Robertem Palmerem zespół The Power Station i nagrali płytę "The Power Station” z hitem "Some Like It Hot".

W 1986 roku panowie z Duran Duran zeszli się ponownie, ale w okrojonym składzie. Simon Le Bon, Nick Rhodes (Arcadia) i John Taylor (The Power Station) nagrali album "Notorious", który był próbą zmiany stylu i dostosowania się do nowych czasów, w których syntezatorowy pop został zepchnięty na margines. Płyta nie odniosła sukcesu. Grupa próbowała odzyskać swoją pozycję na kolejnych płytach: "Big Thing" (1988), "Liberty" (1990), ale dopiero dzięki albumowi "Duran Duran (The Wedding Album)" z 1993 roku panowie wrócili chwilowo na top.

W latach 90. członkowie Duran Duran coraz śmielej zaczęli próbować swoich sił współpracując z innymi muzyki. W 1995 roku John Taylor podjął współpracę z supergrupą Neurotic Outsiders, w której skład wchodzili też Steve Jones z zespołu Sex Pistols oraz Matt Sorum i Duff McKagan z Guns N’ Roses. Efektem tej współpracy była płyta pt. "Neurotic Outsiders" wydana w 1996 roku.

Ciekawą inicjatywę podjął też Nick Rhodes, jeden z założycieli Duran Duran. Mało kto wie, że Simon Le Bon nie był wcale pierwszym wokalistą Duran Duran. Początkowo rolę tę pełnił niejaki Stephen Duffy. I właśnie z tym panem Nick Rhodes postanowił odtworzyć pierwotne brzmienie Duran Duran i pomysły, które panowie mieli w 1978 roku, kiedy powstał zespół. W tym celu obaj powołali do życia projekt The Devils. W 2002 roku panowie zagrali dwa koncerty, ukazała się też płyta "Dark Circles".

Tymczasem samo Duran Duran po chwilowej zwyżce formy w 1993 roku wydało kilka albumów, które znowu przeszły bez echa. W związku z tym panowie postanowili odtworzyć skład grupy, który przyniósł im największy sukces. Jak postanowili, tak zrobili, pieczętując to swoiste reunion wydaniem w 2004 roku albumu "Astronaut", który przyniósł hit "(Reach Up For The) Sunrise". W 2010 roku ukazała się płyta "All You Need Is Now", która również była reklamowana jako powrót do oryginalnego brzmienia grupy z lat 80. Bo to lata 80. były najlepszym czasem dla Duran Duran. W 2015 roku panowie wydali ostatnią jak na razie płytę "Paper Gods". Grupa podobno pracuje nad kolejną płytą, która być może ujrzy światło dzienne w 2020 roku.

Andrzej Korasiewicz
23.05.2020

Eurythmics - długa droga do sukcesu

36 odsłon

Postaram się przybliżyć sylwetkę Annie Lennox i Davida Stewarta, którzy największy sukces odnieśli jako Eurythmics. Zanim to się jednak stało, przez kilka lat szukali swojego miejsca w show-biznesie. Zaczynali już w połowie lat 70. jako The Catch a następnie nagrali 3 albumy jako The Tourists. Najbliżej sukcesu The Tourists byli na drugiej płycie pt. "Reality Effect" wydanej w 1979 roku. Pochodzi z niej m.in. utwór „I Only Want to Be with You” - cover nagrania Dusty Springfield, który zaistniał na brytyjskiej liście przebojów, ale grupa nie odniosła dużego sukcesu, co spowodowało rozpad The Tourists w 1980 roku. Lennox i Stewart byli jednak zdeterminowani by osiągnąć sukces i w końcu dopięli swego.

Po rozpadzie The Tourists założyli grupę Eurythmics, która jednak początkowo również nie mogła się przebić. Pierwsza płyta "In The Garden" z 1981 roku przeszła bez echa. Dopiero wydany pod koniec 1982 roku singiel „Love Is a Stranger” a przede wszystkim następny singiel z 1983 roku „Sweet Dreams (Are Made of This)” spowodowały, że kariera duetu nabrała tempa. Sukces odniosły też longplaye "Sweet Dreams (Are Made of This)" i "Touch" - obie wydane w 1983 roku. Grupa wpisywała się na nich w nurt syntezatorowego popu, choć od początku wprowadzała też elementy innych brzmień. Od płyty "Be Yourself Tonight" z 1985 roku brzmienie Eurythmics jednak coraz bardziej ewoluowało w stronę muzyki środka z elementami popu czy soulu. To z niej pochodził inny wielki przebój grupy pt. "There Must Be An Angel (Playing With My Heart)".

Do końca lat 80. Eurythmics wydał jeszcze trzy albumy - "Revenge" (1986), "Savage" (1987), "We Too Are One" (1989), na których duet poszukiwał swojego miejsca na rynku muzycznym.  Już w czasie nagrywania tej ostatniej płyty jednak w zespole nie działo się najlepiej. David Stewart nagrał utwór "Lily Was Here" z Candy Dulfer, który okazał się sporym sukcesem a także założył zespół The Spiritual Cowboys oraz wydał z nim w 1990 roku płytę "Dave Stewart & Spiritual Cowboys". Duet Eurythmics wydawało się, że przeszedł do historii. Bo nie próżnowała też Annie Lennox. Już w 1988 roku nagrała w duecie z Al Greenem cover piosenki „Put a Little Love in Your Heart” z 1968 roku. W roku 1992 wydała też swoją pierwszą płytę solową "Diva", z której pochodzą dwa przeboje "Walking On Broken Glass" i "Why".

Solową karierę kontynuował też David Stewart. W 1991 roku wydał drugą płytę z The Spiritual Cowboys pt. "Honest" a w 1994 już tylko pod własnym nazwiskiem płytę "Greetings from the Gutter". Umiarkowane zainteresowanie publiczności wzbudziły dwa utwory z nich pochodzące: "Mr. Reed" z albumu "Honest" oraz "Heart of Stone" z "Greetings from the Gutter".

Niewątpliwie większy sukces solo odniosła Annie Lennox, co nie może nikogo dziwić. Wokalista w zespole zawsze jest bardziej zauważalny dla publiczności i przez pryzmat wokalisty postrzegany jest cały zespół. Po sukcesie płyty "Diva", Annie Lennox nagrała w 1993 roku na potrzeby filmu „Drakula” w reżyserii Francisa Forda Coppoli utwór "Love Song for a Vampire", który dotarł do trzeciego miejsca brytyjskiej listy singli. Notabene całą ścieżkę dźwiękową do filmu stworzył Wojciech Kilar. W 1995 roku Lennox wydała drugą solową płytę pt. "Medusa", która przyniosła jej największy hit "No More I Love You's", który dotarł do drugiego miejsca listy najlepiej sprzedających się singli w Zjednoczonym Królestwie.

Pod koniec lat 90. Lennox i Stewart najwyraźniej znudzili się nieco karierami solowymi, ponieważ w 1999 roku po dziesięciu latach przerwy wydali nowy album Eurythimcs pt. "Peace". Płyta, choć wzbudziła zainteresowanie, jednak nie przywróciła grupie pozycji, którą zajmowała w połowie lat 80. Album przyniósł jeden umiarkowany przebój "I Saved the World Today" i to był ostatni akt twórczości grupy. Lennox i Stewart zagrali jeszcze wspólnie kilka koncertów, w 2005 roku ukazała się składanka grupy z ostatnimi dwoma premierowymi utworami, ale to był już koniec i nic nie wskazuje na to, żeby Eurythmics miało kiedyś powrócić. Annie Lennox wydaje co kilka lat premierowy materiał solowy. Jeszcze rzadziej nagrywa David Stewart.

Andrzej Korasiewicz
22.05.2020

Weterani wciąż na topie

38 odsłon

Weterani wciąż na topie

O kim mowa? O weteranach, klasykach muzyki rockowej. Może nie do końca są na topie, ale pozostają wciąż w grze.

The Rolling Stones znani są dzisiaj wszystkim. A przecież ten zespół jest z nami od początku, gdy muzyka rockowa zaistniała w przestrzeni show-biznesu. Grupa powstała w 1962 roku i niemal w niezmienionym składzie nie tylko istnieje do dzisiaj, ale nadal nagrywa! Tak, to już 58 lat! Grupa podczas największego natężenia pandemii wypuściła w serwisach streamingowych nowy singiel i zapowiada wydania kolejnej płyty. Jeśli nie liczyć płyty „Blue & Lonesome” sprzed 4 lat ze standardami bluesowymi, będzie to pierwszy album Stonesów od 15 lat. I wygląda to bardzo dobrze, bo singiel "Living in A Ghost Town" brzmi ożywczo. Warto w tym miejscu podkreślić, że panowie zbliżają się powoli do swoich osiemdziesiątych urodzin. Kto by pomyślał, że z ich trybem życia przeżyją wiele młodszych gwiazd takich jak Prince czy Michael Jackson?

Mniej znanym w Polsce zespołem jest nie mniej kultowa grupa The Who. Panowie jakoś nie dotarli w Polsce do serc fanów. A przecież zespół, wprawdzie z długimi przerwami, ale działa równie długo co The Rolling Stones, bo od 1964 roku. W zeszły roku Roger Daltrey i Pete Townshend, jedyni, którzy zostali z oryginalnego składu, wydali pierwszy od 14 lat premierowy materiał pt. „Who” i zadziwili wszystkich jego jakością. Od 1982 roku to zaledwie druga płyta z premierowymi nagraniami The Who, tym bardziej warto po nią sięgnąć.

Swoją witalnością zaskakuje zespół Deep Purple.  Wydawało się, że po ostatecznym odejściu z grupy Ritchiego Blackmore’a na początku lat 90. ubiegłego wieku, zespół będzie jedynie odcinał kupony od dawnej sławy grając koncerty i od czasu wydając płyty głównie dla uzasadnienia kolejnej trasy koncertowej. I jeszcze kilkanaście lat temu wydawało się, że tak się faktycznie dzieje. Zastąpienie na gitarze Blackmore’a przez Steve’a Morse’a, odejście z grupy (2002) a później śmierć Jona Lorda (2012) oraz coraz bardziej kiepskie płyty wskazywały, że grupę dopadł twórczy uwiąd. Tymczasem w 2013 roku grupa wydała świetny album "Now What?!", który cieszył się wśród dawnych fanów sporą popularnością, ale zdobył też nową publiczność. W 2017 roku ukazała się kolejna płyta Purpli pt. „Infinite”, która utrzymała niezły poziom.  Po jej wydaniu Deep Purple zaczął grać pożegnalne trasy koncertowe. Pożegnalne, bo przecież ile można występować na scenie w wieku 70+? Okazuje się jednak, że można a Ian Gillan i spółka zapowiadają na ten rok wydanie kolejnej nowej płyty. Póki co w serwisach streamingowych opublikowano dwa nowe nagrania: "Man Alive" i "Throw My Bones", które są zadziwiająco dobre, brzmią nowocześnie a zarazem powinny spodobać się fanom klasycznego hard rocka.

Gruszek w popiele nie zasypia również inna ikona hard rocka - Ozzy Osbourne. W lutym tego roku ukazał się jego kolejny solowy album pt. "Ordinary Man". W jego nagraniu uczestniczyła prawdziwie gwiazdorska obsada, m.in.: Duff McKagan (Guns N’Roses), Chad Smith (Red Hot Chili Peppers), Slash (Guns N’Roses) czy Tom Morello (Rage Against The Machine). Na płycie znalazł się też duet z Eltonem Johnem. Może się jednak okazać, że dla obecnie 72. letniego wokalisty następne lata nie będą tak aktywne, bo u muzyka zdiagnozowano chorobę Parkinsona.

Wszystkim wymienionym wielu z nas mogłoby jednak pozazdrościć formy, szczególnie biorąc pod uwagę niezbyt higieniczny tryb życia, jaki w większości prowadzili. Sobie też życzmy takiej wytrzymałości 😊.

Andrzej Korasiewicz
21.05.2020 r.

Odeszli od nas...

31 odsłon

Odeszli od nas...

W ciągu kilku miesięcy 2020 roku pożegnaliśmy kilka ważnych postaci świata muzyki, o których trzeba wspomnieć.

W kwietniu, w wieku 73 lat zmarł Florian Schneider, założyciel wraz z Ralfem Hütterem grupy Kraftwerk, jednego z kluczowych projektów, dzięki któremu rozkwitła muzyka elektroniczna. Schneider w 2008 roku odszedł z Kraftwerk, ale bez niego ten zespół by nie powstał.

W marcu w wieku prawie 62 lat odszedł Gabriel Delgado-López. Gabriel Delgado-López to założyciel elektro-falowego duetu Deutsch Amerikanische Freundschaft (D.A.F.). D.A.F. to kolejny zespół, który wyznaczał trendy w muzyce ektronicznej. Bez niego inaczej wyglądałaby muzyka electro-industrialna.

3 maja 2020 w wieku 71 lat w wyniku zachorowania na COVID-19 zmarł David Greenfield, klawiszowiec The Stranglers.

14 marca w Nowym Jorku, w wieku 70 lat zmarł kontrowersyjny Genesis Breyer P-Orridge. Był współzałożycielem grupy Throbbing Gristle i Psychic TV i jednym z twórców industrial music. Jednocześnie był okultystą ocierającym się o satanizm, interesował się wszelkimi przejawami ezoteryzmu. Uważał się za przedstawiciela "trzeciej płci".

W wieku 67 lat na początku stycznia zmarł Neil Peart, perkusista kanadyjskiego Rush. Przyczyną śmierci był rak mózgu, z którym zmagał się od kilku lat.

9 maja w wieku 87 lat zmarł Little Richard, amerykański pionier rock'n'rolla o 3 lata starszy od Elvisa Presley.

20 marca w wieku 81 lat zmarł Kenny Rogers, aktor, ale jednocześnie jeden z bardziej rozpoznawalnych twórców muzyki country.

Nie żyje również Andrzej Adamiak, lider łódzkiego zespołu Rezerwat, który zmarł nagle w wieku 60 lat

W wieku 70 lat odszedł Romuald Lipko, jeden z najwybitniejszych kompozytorów polskiej muzyki rozrywkowej końca XX i początku XXI w., współtwórca i kreator zespołu Budka Suflera.

29 marca w wieku 87 lat odszedł Krzysztof Penderecki.  Jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów, który jednocześnie flirtował z muzyki popularną, zwłaszcza filmową. Był autorem muzyki m.in. do filmów: "Egzorcysta" w reżyserii Williama Friedkina, "Lśnienie" w reżyserii Stanleya Kubricka, "Dzikość serca" w reżyserii Davida Lyncha czy "Wyspa tajemnic" w reżyserii Martina Scorsese.

Niech spoczywają w pokoju.

Andrzej Korasiewicz
19.05.2020 r.

Zasada inżyniera Mamonia czyli muzyczna Brzytwa Ockhama

48 odsłon

Zasada inżyniera Mamonia czyli muzyczna Brzytwa Ockhama

tekst z bloga na wordpressie

W filmie "Rejs" inżynier Mamoń, grany przez Zbigniewa Maklakiewicza, stwierdza: "mnie się podobają te melodie, które już raz słyszałem". Nie ukrywam, że wdrażam tę zasadę z sukcesem (dla siebie) od wielu lat. Nie szukam nowych twórców, bo nie jestem w stanie przesłuchać wszystkich starych nagrań znanych mi twórców, których jeszcze nie słyszałem a których jest masa i które potencjalnie są bardziej wartościowe od nowości. Nowymi zespołami nadal dla mnie są te, które debiutowały przed kilkunastu a nawet i dwudziestu laty. Dlatego słucham nowości od twórców mi doskonale znanych lub tych "nowych", których włączyłem do swojego "panteonu" twórców, którymi się interesuję. Dodam dla przykładu, ze ci "nowi", których twórczością interesuję się tak jak artystami "moimi" starymi to m.in.: Muse, Editors, Interpol, White Lies czy Hurts. Taki Muse obecny jest na scenie od 20 lat. Muszę więc przyznać, że bardzo opornie przychodzi mi przyswajanie "nowości" :). Ale jak już przyswoję, to śledzę ich twórczość zgodnie ze wspomnianą zasadą inżyniera Mamonia, czyli słucham wszystkich nowości i starości pochodzących od akceptowalnych przeze mnie wykonawców niezależnie od tego czy płyta jest dobra czy zła. Pewnie gdzieś tam istnieje nowy zespół, który wydał płytę lepszą od nowych propozycji "moich" wykonawców. Tylko czy naprawdę taka płyta wnosi coś nowego? Moim zdaniem nie może się to zdarzyć, gdyż we współczesnej muzyce szeroko rozumianego POP-u i alternatywy wymyślono już wszystko. Nowi twórcy może i nagrywają ciekawe i wartościowe albumy, ale wszystko co są w stanie stworzyć to jedynie kompilacja tego, co już powstało wcześniej. Oczywiście nie chcę deprecjonować ich twórczości. Tylko każdy musi przyjąć jakąś metodę ograniczenia inflacji muzyki, która współcześnie występuje. Zasada inżyniera Mamonia jest moją muzyczną Brzytwą Ockhama, którą stosuję.

Andrzej Korasiewicz
03.01.2019 r.

The Young Gods - szwajcarscy klasycy (post)industrialu

50 odsłon

The Young Gods to szwajcarska grupa, która powstała w 1985 roku we Fryburgu. Debiutowała w 1986 roku singlem „Envoyé!”, który poprzedził wraz z drugim nagraniem singlowym "Did You Miss Me?" wydanie nakładem niezależnej wytwórni Organik Rec. pierwszej płyty. Album pt. „The Young Gods” stał się prawdziwym objawieniem. Oto jak pisał o nim w 1988 roku na łamach „Magazynu Muzycznego”  Przemysław Mroczek : „Jak tu recenzować płytę, która przez dziennikarzy Melody Maker uznana została albumem 1987 roku?[...]Muzyka The Young Gods to właśnie samplery, a także głos i akustyczna perkusja. Czy muzycy szwajcarskiego tria są nowatorami ? Nie! Oni zastosowali samplery w niespotykanej dotąd skali. Słuchając albumu nie sposób przyporządkować poszczególnych dźwięków czemukolwiek znanemu. Nawet „metalowa” gitara w utworze „Feu” wcale nie jest gitarą. [...] Wydawać się może, że tworzenie muzyki na komputery nie wymaga wyobraźni. Nic bardziej błędnego. Potrzeba dużej wyobraźni, aby przekazać ją maszynie, która rozróżni tylko zera i jedynki”. Muzycy Young Gods uchodzili za jeden z pierwszych zespołów, który całą muzykę tworzył wyłącznie za pomocą samplerów. Dodatkowym charakterystycznym elementem twórczości TYG było to, że muzycy wykonywali  swoje kompozycje po francusku. Klimat muzyki TYG był niesamowity i zespół na przełomie lat 80/90 cieszył się wręcz kultową popularnością w kręgach niezależnych. Zespół wystąpił w 1990 roku na koncercie we Wrocławiu a także w 1992 roku brał udział w katowickim festiwalu „Odjazdy”. Później przyjeżdżał do Polski jeszcze kilkakrotnie. Druga płyta TYG , wydana w 1989 roku, „L’eau rouge” ukazała się już nakładem słynnej wytwórni belgijskiej Play It Again Sam (PIAS). Repertuar był podobny do pierwszej, ale album został uznany za „dojrzalszy”.

Następną pozycją w dyskografii TYG była płyta z przeróbkami utworów Kurta Weilla. Zespół w 1989 roku dostał propozycję nagrania utworów Weila od organizatorów festiwalu poświęconego jego twórczości. Efektem tego był album „Play Kurt Weill” wydany w 1991 roku. W 1992 roku ukazała się trzecia regularna płyta TYG – „TV Sky”. Na fali popularności grunge'u i muzyki gitarowej Szwajcarzy zastosowali niemal kakofonię gitar elektrycznych nadając muzyce bardziej rockowego charakteru. Podobne przeobrażenie, z zespołu wykorzystującego wyłącznie elektronikę w grupę grającą rock industrialny, było udziałem np. Ministry. Wielu starym fanom The Young Gods nowe oblicze i brzmienie grupy nie odpowiadało. Zespół zdobył jednak duże uznanie wśród publiczności rockowej i mainstreamowych krytyków. Muzykę grupy przyrównywano wtedy do dokonań wspomnianego Ministry. Zespół wyruszył w trasę koncertową promującą płytę „TV Sky”. Efektem był album koncertowy pt. „Live Sky Tour” wydany w 1993 roku.

W 1995 roku grupa wydała album "Only Heaven", który wzbudził skrajne oceny. U jednych zachwyt, inni uważali, że zespół zagubił się  i nie do końca wiedział  jaką pójść drogą. Wszyscy spodziewali się kolejnej płyty rockowej, tymczasem TYG postanowili pójść z duchem czasu. Po fali grunge'u na popularności zyskiwało techno i gatunki pokrewne. Szybki rozwój w latach 90. przeżywało także electro-EBM. Znalazło to swoje odbicie na "Only Heaven". Już wydana w 1995 roku epka z remiksami utworu „Kissing the Sun” wskazywała na nowy kierunek rozwoju Szwajcarów. Remiksy zaprezentowali m.in. Sascha z KMFDM oraz klasyk muzyki elektronicznej - Meat Beat Manifesto. W istocie „Only Heaven” to koncept album z 16 minutowym utworem „Moon Revolution” na czele.

Po wydaniu "Only Heaven" The Young Gods zamilkli na dłużej a w między czasie ukazała się na rynku eksperymentalna płyta „Heaven Deconstruction”, która była projektem muzyków TYG ale w niewielkim stopniu przypominała dotychczasowe dokonania TYG. Nie była to płyta zła, ale inna - bardziej ambientowa. Niektórzy wręcz uważają ją za jedną z ciekawszych w dorobku Szwajcarów. Kolejną pozycją była wydana w 2000 r. „Second Nature”. Album przyniósł dziesięć kompozycji, w których Szwajcarzy wracali do muzyki rytmicznej, niemal transowej. Pierwsza, dynamiczna część płyty płynnie przechodzi w część bardziej „ambientową” i klimatyczną.  „Second Nature” znowu spotkała się z różnym przyjęciem. Zarzucano jej zbytnie odejście od rocka.

Po „Second Nature” grupa ponownie zrobiła sobie przerwę od nagrywania premierowej muzyki. Tym razem na siedem lat. W tym czasie ukazała się kolejna płyta eksperymentalna pt. "Music for Artificial Clouds" (2004), składanka "XXY" (2005) oraz koncertowa "Live Noumatrouff 1997" (2001). The Young Gods triumfalnie powrócili w 2007 roku z materiałem pt. "Super Ready / Fragmente", który był powrotem do klasycznego brzmienia TYG. Tym razem płyta spotkała się z zarzutami wtórności i samokopiowania. Jednak fani czekali właśnie na stare brzmienie, więc muzycy poszli za ciosem wydając w kolejnym roku płytę z akustycznymi wersjami koncertowymi swoich najbardziej znanych utworów pt. "Knock On Wood - The Acoustic Sessions" (2008). W 2010 roku ukazał się kolejny materiał premierowy pt. "Everybody Knows", który był kontynuacją klasycznego brzmienia TYG. Muzycy ruszyli w trasę koncertową, by po kilku latach ogłosić zakończenie działalności. Na szczęście The Young Gods nie jest jeszcze zamkniętym rozdziałem. Zespół pod koniec 2018 roku opublikował nowe nagranie i zapowiedział wydanie nowej płyty w 2019 roku.

Andrzej Korasiewicz
2003/09.12.2018

Dyskografia:

1987 The Young Gods
1989 L'eau Rouge
1991 Play Kurt Weill
1992 TV Sky
1993 Live Sky Tour
1995 Only Heaven
1996 Heaven Deconstruction 
2000 Second Nature
2001 Live Noumatrouff 1997
2004 Music for Artificial Clouds
2005 XXY
2007 Super Ready / Fragmente
2008 Knock On Wood - The Acoustic Sessions
2010 Everybody Knows
2019 Data Mirage Tangram
2022 Play Terry Riley In C

Syntetyczne brzmienie Republiki na trzeciej płycie?

48 odsłon

Syntetyczne brzmienie Republiki na trzeciej płycie?

tekst z bloga na wordpressie

Brzmienie syntetyczne jest już na drugiej płycie Republiki. Na "Nieustannym tangu" są 3 utwory, w których mamy elektroniczną, programowaną perkusję ("Hibernatus", "Wielki hipnotyzer", "Na barykadach walka trwa"). Płytę realizował Wesołowski, który za chwilę stworzył Papa Dance. Mimo wszystko "Nieustanne tango" brzmi republikańsko.

Moim zdaniem również materiał, który Ciechowski nagrał ostatecznie z muzykami sesyjnymi i wydał na płycie Obywatela G.C., gdyby został nagrany przez Republikę, brzmiałby bardziej republikańsko (czyli bardziej nowofalowo i surowo). Argumentem za tym jest dla mnie przykład utworu "Ciało". Wystarczy porównać jak brzmi ten numer nagrany przez Republikę i jak brzmi nagrany przez Obywatela G.C. Jak wynika z książki Gnoińskiego, Ciechowski od początku chciał nagrać ten numer w stylu podobnym do tego, który znalazł się na płycie Obywatela G.C. Jednak pozostali muzycy, głównie Kuczyński, zdecydowanie odrzucili ten aranż i skłonili Ciechowskiego do nagrania go w bardziej republikańskim stylu. I tak się stało.

cytuję:

"Z kolei Tak długu czekam (Ciało) zabrzmiałoby pewnie inaczej, gdyby nie ostry sprzeciw reszty zespołu, a w szczególności Pawła.  - Któregoś razu Grzegorz przyniósł na próbę nową kompozycję - wspomina Zbyszek. - On był zachwycony, a nam zupełnie się nie podobała. Paweł nawet ochrzcił ją sarkastycznie "Różową panterą", bo miała podobny groove. Grzegorz wkurzał się, że nie ma od nas wsparcia.  Jednak opór nie poszedł na marne. Ciechowski wziął sobie sprzeciw kolegów do serca, w domu przysiadł i zmienił piosenkę w taką, jaką poznaliśmy później z koncertów i trójkowej sesji." 

Właśnie podczas tej sesji (czyli w 1985 roku) zarejestrowano utwory demo przygotowywane na trzecią płytę, które ostatecznie ukazały się na płycie Obywatela G.C. a później wyszły w boksie Republiki na płytce "Demo". To były bardzo surowe wersje. Muzycy nagrywali je po to, by później było wiadomo nad czym mają pracować. Dlatego brzmienie tych utworów jest takie sobie. Jak mogła wyglądać trzecia płyta Republiki pokazuje koncert z Ursusa z następnego roku. Nieprzypadkowo perkusja na płycie Obywatela G.C. była programowana na podstawie tego koncertu.

I jeszcze parę słów jak przyjęli płytę Obywatela G.C. pozostali muzycy Republiki:

"-Jakby to powiedzieć? No, byliśmy trochę wkurwieni - mówi bez ogródek Zbyszek. - Wszystkie te piosenki wcześniej graliśmy na koncertach i pracowaliśmy nad nimi.  Paweł: - Nasze wersje brzmiały znakomicie, miały w sobie ogień. Załamałem się, gdy usłyszałem co zrobił z nimi Grzegorz. Płyta była poprawna, zachowawcza, że tak powiem - "profesjonalna".  Krzywy: - Grzegorz nie nagrał nic więcej ponad to, co razem gdzieś już wykonaliśmy. Tym piosenkom charakter nadał cały zespół. Oczywiście oni odtwarzali to, co myśmy grali, ale w zupełnie innym klimacie. Jest programowana perskusja, która odtwarza partie Słwaka. Są tam nawet przebitki Sławkowe.  Paweł: - Wkurzyło mnie, że Ścierański gra moje nuty. To mocno bolało. Skoro facet rezygnuje z moich usług, to niech chociaż zapyta o zgodę. Przecież aranż był naszą wspólną własnością, bo te wszystkie utwory powstawały na próbach.  [...]  - Rafał Paczkowski zaczął wprowadzać zmiany, które odmieniały charakter piosenek - wspomina gitarzysta. - Gdyby powstała taka płyta Republiki, to byłaby naszą wielką klęską. Przez ten plastikowy sound bylibyśmy obdarci z tego, co dawało nam siłę. Oczywiście nie mówię, że ta płyta jest zła. Ona jest świetna, ale jako debiut nowego podmiotu wykonawczego, który nazywa się Obywatel G.C. Może więc dobrze, że zespół się rozpadł." 

Czyli wygląda na to, że pozostali muzycy (mimo że chwilę później w Operze grali jeszcze bardziej miękko niż Ciechowski solo) byli wtedy zdeterminowani, żeby utrzymać nowofalowy kierunek Republiki.

Andrzej Korasiewicz
29.01.2017 r.

"Republika - Nieustanne tango" Leszka Gnoińskiego - czyli jak trzecia płyta Republiki stała się pierwszą płytą Obywatela G.C.

43 odsłon

"Republika - Nieustanne tango" Leszka Gnoińskiego - czyli jak trzecia płyta Republiki stała się pierwszą płytą Obywatela G.C.

tekst z bloga na wordpressie

Czytam właśnie książkę "Republika - Nieustanne tango" Leszka Gnoińskiego. Kluczową kwestią dla mnie jest jak doszło do rozpadu Republiki w 1986 roku.

Poszło głównie o tantiemy. Wcześniej muzycy ustalili z Ciechowskim, że jako autorzy muzyki będą wykazani wszyscy członkowie zespołu, żeby oni też coś z tego mieli. Niestety Ciechowski wyparł się tych ustaleń twierdząc, że nie pamięta, żeby takie ustalenia miały miejsce a poza tym sytuacja się u niego zmieniła, bo ma "w tej chwili na utrzymaniu dwie rodziny". I o to poszło.

Natomiast ciekawa sprawa jest dotycząca programowania perkusji na płycie Obywatela G.C.. Okazuje się, że Rafał Paczkowski, który miał realizować płytę Republiki zaprogramował perkusję dla Ciesielskiego już na sesję Republiki. Zrobił to na podstawie nagrań z koncertu w Ursusie... Gdy muzycy Republiki stawili się na sesję nagraniową, to perkusja była już zaprogramowana. Poza tym ogólnie planem na trzecią płytę było unowocześnienie brzmienia Republiki i użycie nowinek technicznych. Całkiem możliwe więc, że płyta Republiki niewiele odbiegałaby brzmieniowo od tego co ostatecznie ukazało się na płycie Obywatela G.C.

I jeszcze taki fragment dotyczący wkładu muzyków Republiki w proces twórczy:

"Max, przyjaciel Ciechowskiego, który jeździł z zespołem niemal od początku, uważa, że choć Grzegorz był niekwestionowanym liderem, to jednak w tworzeniu piosenek brali udział również pozostali mjuzycy.

- Uczestniczyłem w próbach i widziałem, jak to jest budowane - mówi. - Grzegorz przychodził z chwytami i przedstawiał pomysł. Na pewno inicjował proces twórczy, ale utwór budowali wspólnie. Gdybym miał oceniać, powiedziałbym, że siedemdziesiąt procent pochodziło od Grzegorza, a po dziesięć od każdego z pozostałych chłopaków".

I dalej o przerwanej sesji nagraniowej Republiki szef Tonpressu Marek Proniewicz:

" - Przyszedł do mnie Jacek (Sylwin) i powiedział, że nie ma Republiki, ale żebym się nie martwił, bo nagrania będą kontynuowane, bo są Ścierańscy, jest też pomysł na nowy image i nową nazwę. Na początku byłem przerażony, bo Republika miała markę i dawała gwarancję sukcesu, a rynek czekał na ich kolejną płytę. A tu nagle taka wolta. Miałem jednak do Sylwina zaufanie, uważałem go za perfekcyjnego menedżera i organizatora. [...] Sesje rozłożono na pięć miesięcy a Grzegorz odkrył w tym czasie możliwości, jakie daje praca z muzykami sesyjnymi".

I jeszcze o występie w Opolu w 1986 r.:

"Zaproszenie do Opola dostała Republika, ale w zainstniałej sytuacji musiał wystąpić sam Ciechowski. Ekslider Republiki pojawił się ostatniego dnia [...] i konkurował o Grand Prix między innymi z Edytą Geppert, K.Krawczykiem, Urszulą, zespołami Shakin'Dudi, Kombi, Papa Dance czy Rezerwat. Koncert transmitowano a o wynikach konkursu decydowali widzowie - głosowali telefonicznie. [...] Zwyciężyła Edyda Geppert [...] a "Ciało" przepadło z kretesem, zajmując ostatnie miejsce(ex aequo z piosenką Rezerwatu). Półplayback (wszystkie podkłady i chórki puszczano z taśmy) nie spodobał się też publiczności w amfiteatrze, która Ciechowskiego wygwizdała. Co ciekawe piosence towarzyszył klip nagrany jeszcze przez Republikę. Na koniec koncertu Grzegorz pojawił się na scenie z pozostałymi artystami, ale wyglądał na przybitego i niezadowolonego. Nie tak miał wyglądać jego solowy debiut.

W Opolu wystąpił pod swoim nazwiskiem, nie jako Obywatel G.C. [...] - i Grzesiek mówi, że była Republika, więc trzeba by stworzyć jej kontynuację. Zapytał mnie: Kto żył w republice rzymskiej? Odpowiedziałem, że republikanie, mieszkańcy Rzymu. A on na to, że mieszkali obywatele. Przecież republika rzymska ustanowiła obywateli. Jak to jest republika to ja jestem obywatelem tej republiki, nie? To może Obywatel G.C.?"

Kalendarium rozpadu Republiki i powstania płyty Obywatela G.C. (na podstawie książki "My lunatycy - rzecz o Republice")

3 września 1985 roku powstaje fanklub Republiki "Moje modły" (Toruń). Utwór "Moje modły" znany jest jak wiemy z płyty Obywatela G.C.

19 czerwca 1986 grupa się rozpadła. 28 czerwca 1986 Kaczkowski ogłosił oficjalny komunikat o rozpadzie grupy. Od czerwca do października 1986 Ciechowski nagrywa album Republiki bez pozostałych muzyków. Już w lipcu 1986 roku Ciechowski gra na festiwalu w Opolu jako Obywatel G.C. W tym samym czasie na listę Trójki wchodzi utwór "Moja krew" Republiki.

2 sierpnia 1986 roku "Moja krew" osiąga pierwsze miejsce na liście Trójki. Ciechowski nagrywa wtedy już płytę bez pozostałych muzyków Republiki a Republika oficjalnie nie istnieje. Utwór Republiki "Moja krew" wypada z listy w listopadzie 1986 roku, kiedy płyta Obywatela G.C. jest już nagrana.

22 listopada 1986 roku debiutuje na liście utwór "Błagam nie odmawiaj" Obywatela G.C., który tak naprawdę powinien być kolejnym utworem Republiki.

Andrzej Korasiewicz
25.01.2017 r.

7JK - rozmowa z Maćkiem Frettem (7JK), kwiecień-maj 2012 r.

39 odsłon

7JK - rozmowa z Maćkiem Frettem (7JK), kwiecień-maj 2012 r.

25 maja 2012 r. to data oficjalnej premiery płyty „Anthems Flesh” nowego projektu 7JK. Z tej okazji zadaliśmy kilka pytań na temat wydawnictwa jednemu z członków projektu – Maćkowi Fretowi.  
 
Alternativepop.pl: 7JK to wspólny projekt Matta Howdena (Sieben) i Job Karmy. Wspólne występy na scenie i wasza współpraca trwa już od kilku lat. Możesz przypomnieć jak do niej doszło oraz kiedy powstał pomysł nagrania wspólnej płyty?

Maciek Frett: Po raz pierwszy spotkaliśmy się przy okazji WIFu w 2004 roku, od tej pory na nasze zaproszenie Matt grał w Polsce wiele razy jako Sieben czy Hawthorn. Zagraliśmy wiele wspólnych koncertów, podczas których następował moment że dołączaliśmy do niego na scenie i  akompaniowaliśmy mu swoją elektroniką a on na podobnej zasadzie pojawiał się przy naszym wystąpieniu.  W grudniu 2010 roku spotkaliśmy się na festiwalu w Estonii, wtedy też powstał pomysł aby nagrać split EP, szybko nawet znalazł się wydawca. Jednak po nagraniu czterech kompozycji doszliśmy do wniosku, że współpraca tak dobrze się układa, że warto poświecić więcej czasu i nagrać pełnowymiarową płytę, a całości nadać  kształt całkiem nowego zespołu.

Alternativepop.pl: Co oznacza nazwa 7JK i jaki efekt artystyczny chcieliście osiągnać jako 7JK? Czy było jakieś ogólne założenie co do stylistyki i tematyki, wokół której będzie poruszać 7JK? Czy raczej sami byliście ciekawi jaki będzie efekt końcowy?

Maciek Frett: 7JK to jak można się domyśleć to skrót od nazw Sieben i Job Karma. Chcieliśmy nagrać materiał, który nie będzie brzmiał jak nasze macierzyste formacje, ale z drugiej strony od razu każdy fan Sieben czy Job Karmy będzie mógł odnaleźć  w nim nasze charakterystyczne elementy.  Poza tym formuła zwartych piosenek-nie piosenek, jest coraz bardziej bliska temu co robimy obecnie jako Job Karma,  rozlane, pulsujące, filmowe kompozycje jakie tworzyliśmy dawniej schodzą powoli na plan dalszy. Matt generalnie porusza się w estetyce neoklasycznej folkowej muzyki naznaczonej duchem nowej fali. W tym też miejscu  w naturalny sposób nastąpiło spotkanie naszych muzycznych osobowości.

Alternativepop.pl: Czy jesteś w pełni zadowolony z uzyskanego efektu artystycznego na "Anthems Flesh"? Czy możesz powiedzieś kilka słów o tym jak sam odbierasz "Anthems Flesh"? Czy jest w tej muzyce jakiś zamierzony przekaz pozamuzyczny? Jaką rolę ma spełniać muzyka 7JK u słuchacza? Czy pozostawiasz to całkiem odbiorcy i nie oczekujesz, że muzyka wywoła jakiś określony odbiór?

Maciek Frett: Oczywiście, im więcej osób pracuje nad płytą, tym większy kompromis trzeba brać pod uwagę, jednakże w tym wypadku uważam, że wyszło to płycie tylko na dobre. Nigdy nie transmitowaliśmy za pomocą muzyki przekazów pozamuzycznych -nie czuje się misjonarzem aby  pokazywać innym drogę, podobnie jest w przypadku 7JK, odbiór pozostawiam słuchaczowi, wierzę w indywidualizm i każda osobista forma odbioru bardzo mnie bardzo cieszy.

Alternativepop.pl: Matt Howden rezyduje w Sheffield. Job Karma to projekt wrocławski. Wprawdzie spotykacie się choćby podczas Wrocław Industrial Festiwal, ale w jaki sposób powstawała płyta "Anthems Flesh"? Czy nagranie odbywało się "wirtualnie" czy specjalnie w tym celu spotykaliście się?

Maciek Frett: Całą płytę nagraliśmy korespondencyjnie wymieniając się plikami. W zasadzie powstała w trzech oddzielnych domowych studiach. To jedno z niewielu prawdziwych błogosławieństw naszych czasów, że właściwie nie wychodząc z domu i nie wydając fortuny na wynajęcie studia nagraniowego, możesz nagrać na dobrym poziomie technicznym płytę z muzykami oddalonymi o setki kilometrów. Zanikają bariery. Praca trwała rok. Oczywiście całość była na końcu zmasterowana i technicznie dopieszczana w profesjonalnym studio jakim jest Platinium Ears w Sheffiled.

Alternativepop.pl: Czy role w nagraniu ""Anthems Flesh" były jakoś rozpisane? Czy zmieniały się w trakcie nagrywania? Czy jest jakiś "główny mózg" tego projektu, który czuwał nad całością czy raczej każdy wnosił swoje i muzyka powstawała w wyniku wspólnych uzgodnień?

Maciek Frett: Nie ma jednego mózgu - jest kolektyw. Zasada jest prosta - każdy z osobna pisze szkielet swoich kompozycji i  wysyła drugiemu, ten dogrywa swoje partie i odsyła z powrotem, całość jest później wspólnie omawiana i osoba od której pomysł wyszedł robi finalny mix utworu, potem kolejne dyskusje i kolejny mix i tak dalej (śmiech).

Alternativepop.pl: Jakim człowiekiem i jakim artystą jest Matt Howden? Czy wspólne nagrywanie płyty było raczej zabawą i radością ze wspólnego tworzenia czy realizowaliście określony zamysł ograniczając się do profesjonalnego robienia tego, co do każdego należy?

Maciek Frett: Matt jest prywatnie bardzo ciepłym i sympatycznym człowiekiem, praca z nim to przyjemność, podobnie jak obcowanie, granie koncertów, podróżowanie między nimi. Z drugiej strony, gdy pracuje jest profesjonalistą, doskonale wie co chce zrobić i jak to osiągnąć, można naprawdę się wiele nauczyć. Zresztą zawodowo wykłada produkcję muzyczną w szkole muzycznej w Sheffield. Grając tam w ubiegłym roku, mieliśmy przyjemność zwiedzić obiekt i powiem szczerze – ciężko mi coś takiego sobie wyobrazić na naszym gruncie, gdzie niepodzielnie królują szkoły zakorzenione w metodach nauczania rodem z lat 50. ubiegłego wieku. Wyobraź sobie budynek szkolny w którym każda z sal klasowych to studia nagrań wyposażone w najlepszy sprzęt oraz sale prób. Na najwyższym piętrze na jednych z  drzwi tabliczka „HUMAN LEAGUE studio” - jakieś pytania? Teraz  już wiem dlaczego Sheffield (które dawniej mogłoby być odpowiednikiem polskiego Wałbrzycha), jest kolebką nowofalowej/ industrialnej elektroniki.

Alternativepop.pl: Nie mogą nie zapytać o cover OMD "Mad of Orleans". Kto wpadł na pomysł nagrania tego numeru i jak to się stało, że jest on tak bliski oryginałowi :) ?

Maciek Frett: Z tym utworem było tak, że jakiś czas temu Łukasz Pawlak zaproponował Job Karmie nagranie covera jakiegoś klasyka z lat 80. na składankę gdzie rodzime zespoły grają właśnie covery 80’s. Długo się nie zastanawiałem - OMD był dla mnie na początku lat 80 kiedy dorastałem zespołem topowym, zresztą do tej pory jest on dla mnie jednym z głównych wyznaczników new romantic, a ten styl jednoznacznie kojarzy mi się z tamtym okresem, do którego oczywiście mam bardzo emocjonaly stosunek, bo przywodzi na myśl dzieciństwo. Poza tym   obiektywnie rzecz ujmując nigdy wcześniej ani później  muzyka POP  nie brzmiała tak awangardowo jak właśnie wtedy. Wracając do coveru – pierwotnie nagrałem podkłady z myślą aby wokale dograł Thom z Savage Republic, tak się jednak nie stało, chwilę później zaczęliśmy pracę nad „Anthems Flesh” z Mattem, naturalnie więc podesłałem jemu ścieżkę dźwiękową, sposób w jaki Matt zaśpiewał powalił mnie od razu, pamiętam dzień kiedy dostałem od niego nagranie, od razu było jasne - to jest TO.

Alternativepop.pl: Dzięki za rozmowę.

Rozmawiał: Andrzej Korasiewicz, kwiecień-maj 2012 r.

Style w muzyce - wolna interpretacja

49 odsłon

Gatunki w muzyce, czyli szufladki, to coś z czym nie wiadomo do końca co zrobić. Większość fanów podchodzi do szufladek muzycznych jak do jeża. Niby są potrzebne, ale lepiej się do nich nie zbliżać. Krytykowanie podziałów jest zawsze w modzie, a ci którzy dzielą muzykę na kategorie i style są łatwym obiektem ataków.

I nie ma w tym nic dziwnego. No bo do jakiego stylu zaliczyć np. Kraftwerk? Wydawałoby się, że nie powinno być z tym problemów. A jednak. Czy Kraftwerk to electro? elektronika ? ambient? postindustrial? preindustrial? a może kraut rock? Po trosze wszystko...

Wielu popuka się w czoło i powie. No właśnie, po co dzielić muzykę? Mamy dzisiaj mozaikę różnych styli i prawie nie ma wykonawców, którzy tworzą jednorodną stylistycznie muzykę. Nie lepiej dzielić ją po prostu na dobrą i złą? To brzmi efektownie. Niech liczy się tylko muzyka dobra i zła. No tak... Ale przecież różnica np. między muzyką Andrzeja Jagodzińskiego a wspomnianym Kraftwerk jest wyraźna. I jedna i druga jest dobra, ale miłośnik Jagodzińskiego niekoniecznie musi polubić Kraftwerk. Nie znaczy to, że nie może, ale nie każdy miłośnik jazzu lubi muzykę elektroniczną. I vice versa. A jak początkujący fan jazzu może dowiedzieć się o tym, czy Kraftwerk gra muzykę podobną do Jagodzińskiego? Ano właśnie z opisów zawierających autorytatywne stwierdzenia w rodzaju" "to kawałek dobrego jazzu" , "niezłe electro"... Czyli właśnie dzięki podziałowi na style.

Człowiek jest zwierzęciem rozumnym. Umie nazywać rzeczy, idee i opisywać sztukę. Nie każdy musi to robić. Ale taki obowiązek mają dziennikarze. To jest powinność wobec czytelnika. Trzeba nazywać i opisywać, chociażby po to, żeby ktoś mógł to zanegować;). Po to, żeby czytelnik mógł stwierdzić, że recenzent X jest idiotą, bo przecież Nuspirit Helsinki nie gra nu jazzu, ale easy listening. A może właśnie gra? Nie wiem ;).

Niniejszy artykuł jest nieśmiałą i nieudolną próbą uporządkowania tego o czym piszemy na Alternativepop.pl. Podział na gatunki jest umowny. Opisy stylistyk należy mimo wszystko przyjmować z przymrużeniem oka. Mają one jedynie służyć jako drogowskaz dla tych, którzy dopiero rozpoczynają przygodę z muzyką.

Definicje nie mają charakteru encyklopedycznego. Opisy stylistyk opracowałem na podstawie własnego doświadczenia. Termin "Drum`n`bass" wyjąłem w całości ze strony clubtechno.pl (lepiej bym tego nie napisał). Cytat z Briana Eno oraz dane faktograficzne pochodzą z Wikipedii (wykorzystywane z należytym krytycyzmem ;)).

Ambient - muzyka otoczenia odkryta w ramach popkultury w latach 70. przez Briana Eno. Brian Eno tak opisywał swoje odkrycie muzyki ambient: "W styczniu 1975 roku miałem wypadek samochodowy. Nie byłem ciężko ranny, ale musiałem leżeć w łóżku na wznak i byłem unieruchomiony. Moja przyjaciółka, Judy Nylon, odwiedziła mnie wtedy i przyniosła płytę z XVIII wieczną muzyką na harfę. Kiedy już wyszła, z wielkim trudem nastawiłem płytę i położyłem się z powrotem. Okazało się, że wzmacniacz nastawiony był na minimalną głośność i jeden kanał był kompletnie głuchy. Ponieważ nie miałem siły, by się podnieść i wyregulować głośność, dźwięki dochodzące z głośnika były na granicy słyszalności. Wtedy zdałem sobie sprawę, iż można słuchać muzyki w zupełnie inny sposób: traktować ją jako element otoczenia, w ten sam sposób, co kolor światła i dźwięk deszczu." Ambient najczęściej jest związany z twórcami muzyki elektronicznej. Wykorzystywany przez organizatorów techno parties do specjalnych "chill-out-rooms", gdzie odpoczywano po intensywnym ruchu na parkiecie. (Future Sound of London, Biosphere)

Cold wave (zimna fala) - jeden z nurtów postpunkowej stylistyki "new wave". Mianem tym określano wykonawców nagrywających w pierwszej połowie lat 80-tych prostą muzykę postpunkową o charakterystycznym "zimnym" klimacie. Zespoły cold wave wykorzystywały często w swoim instrumentarium elektronikę (automat perkusyjny, klawisze). Stylistyka szczególnie popularna była w Polsce (i to właśnie głównie w Polsce przyjął się termin "cold wave"). Słynna była scena rzeszowska (1984, Milion Bułgarów, Aurora). (The Cure, Siouxsie and The Bansheese, X-mal Deutschland)

Crossover - nie jest to nazwa żadnej odrębnej stylistyki, ale określenie nadawane muzyce, która łączy cechy dwóch lub większej liczby gatunków muzycznych. Np. "nu metal" to crossover ciężkiego rocka i hip hopu, a Ministry to crossover electro i metalu.

Dark ambient - mroczna, postindustrialna odmiana ambientu. Z pierwotnymi założeniami ambientu Briana Eno wbrew nazwie ma mało wspólnego. Dark ambient jest muzyką niepokojącą, mroczną i dołującą, pozbawioną rytmu i melodii (dwie ostatnie cechy to chyba jedyne podobieństwo do klasycznego ambientu). Stylistyka uważana jest za kontynuację industrial music. (Lustmord, Raison D'ertre, wytwórnia Cold Meat Industry)

Dark electro - styl, który wyewoluował z electro-industrialu. Charakteryzuje się bardzo szybkim bitem i mocnymi przesterowaniami wokalu. (Cenobita, Hocico, God Module)

Dark wave (1) - mroczna odmiana electro. Mianem dark wave nazywani są wykonawcy, którzy łączą w sobie bit wzięty z EBM-u z mrocznym (nieprzesterowanym) wokalem. W muzyce jest dużo melodii, bitu i mroku. Czasami mroczne electro połączone jest z operową, patetyczną manierą (Die Form), czasami jest bardziej agresywne i zbliża się do electro-industrialu (Das Ich). (Diary of Dreams, Deine Lakaien, Diorama, Die Form, Das Ich).

Dark wave (2) - inaczej electro-gotyk. Wykonawcy wywodzą się ze sceny goth/wave. Charakterystyczne jest zastosowanie bitu i elektroniki. Głównym celem jednak jest wywołanie mrocznej i dołującej atmosfery. Elektronika jest jedynie dodatkiem budującym nastrój mroku. Zespoły z tego kręgu, w przeciwieństwie do grup, które można zaliczyć do "dark wave (1)", najczęściej używają gitar. (Midnight Configuration, Suspiria)

Dark wave (3) - mroczna odmiana new wave o akustycznym, ambientalno-postrockowym charakterze. (Endraum)

Death rock - amerykańska wersja rocka gotyckiego. Rozwijała się w USA od początku lat 80-tych na uboczu głównego nurtu gotyku brytyjskiego. Charakterystyczne dla death rocka jest łączenie stylistyki czysto punkowej z fascynacją gadżetami z filmów grozy i horroru. Z czasem wykształciła się stylistyka zwana horror punkiem. Do sceny death rockowej zaliczani są wykonawcy wykonujący muzykę czysto punkową, którzy mają gotycki image. (Christian Death i Kommunity FK)

Digital HC (digital hard core) - agresja HC/punk połączona z motorycznościa i rytmiką techno. Rodzaj techno-punka, ale znacznie bardziej akresywnego i rockowego niż np. Prodigy. Najważniejsi twórcy tej muzyki skupieni są wokół wytwórni Digital Hardcore Recordings. (Atari Teenage Riot, Alec Empire, Hanin Elias)

Drum`n`bass - styl wywodzący się ze sceny techno. Opiera się na połamanym rytmie (ang. "break-beat"; rytm synkopowany tzn. akcentowany pomiędzy miarami), samplach i na niskotonowym, poddźwiękowym basie (nie tyle słyszalnym, co odczuwanym przez ciało - tzw. infra sound). Powstał w 1993 roku i oficjalnie uważa się, że jest to jedyny styl całkowicie wyprodukowany i wypromowany przez Brytyjczyków. Z czasem stał się popularny i dotarł także za ocean. Pierwsi twórcy drum'n'bass to muzycy czarnoskórzy obracając y się w klimatach break-beat'u, hip-hop'u czy reggae. (Roni Size, Dj Krust, LTJ Bukem, Ed Rush, Optical, Photek)

EBM (electronic body music) - styl powstały w połowie lat 80-tych na przecięciu industrialu, electro (Kraftwerk) i synth pop (Human League, OMD, Depeche Mode). Charakteryzuje się motorycznym bitem, brakiem przesterów wokalu i brakiem gitar. Protoplastami byli wykonawcy wywodzący się ze sceny industrial oraz eksperymentalnej elektroniki - DAF, Cabaret Voltaire. Rozwinięciem EBM był electro-industrial (electro 2). Niemiecki Die Krupps, który zaczynał od klasycznego EBM inspirowanego DAF, z czasem stał się czołowym przedstawicielem rocka industrialnego. (Nizter Ebb, Front 242, Spetsnaz, Klinik, Vomito Negro, Neon Judgement)

Electro (1) - styl zapoczątkowany ma przełomie lat 70-tych i 80-tych przez Kraftwerk z jednej strony i wykonawców z kręgu funk z drugiej strony. Syntezatory ociekające funkowym groovem, albo funk podrasowany syntezatorami. Tym rodzajem electro inspirowali się twórcy z kręgu hip hop i techno, ale także EBM i electro clash. (Afrika Bambaata, Grandmaster Flash)

Electro (2) - inaczej electro-industrial. Styl wywodzący się wprost z EBM. Narodził się na przełomie lat 80-tych i 90-tych. Jego rozwinięciem jest dark electro. Charakteryzuje się dużą melodyjnością, szybkim bitem i mocnymi przesterami wokalu. (Project Pitchfork, Suicide Commando, :Wumpscut:, Front Line Assembly)

Electro clash - styl wypracowany w XXI wieku na fali mody na lata 80-te. Nawiązuje do modnego techno popu, ale ma mocno falowy i drapieżny charakter. Postpunkowy techno pop. (Miss Kittin, Crossover, Fischerspooner, Tiga)

El-muzyka - muzyka stworzona przez pionierów rocka elekronicznego na przełomie lat 60-tych i 70-tych. Do el-muzyki są zaliczane takie nurty jak "szkoła berlińska" (Klaus Schulze, Tangerine Dream) i "grupa z Düsseldorfu" (Kraftwerk). Stylistyka początkowo powiązana była z wykonawcami z kręgu kraut rocka. Z czasem wyewoluowała w stronę bardziej komercyjną (Jean Michel Jarre), ale stała się też inspiracją dla bardziej awangardowych twórców (industrial). Charakterystyczne dla wykonawców z tego kręgu są rozbudowane kompozycje elektroniczne, najczęściej pozbawione rytmu i melodii oraz wokali. Vangelis nagrywał również płyty wokalno-popowe, a Jean Michel Jarre z czasem wyspecjalizwał się w prezentowaniu gigantycznych spektakli muzyczno-wizualnych. (Tangerine Dream, Klaus Schulze, Vangelis, Jean Michel Jarre)

Emo (emocore, hardcore emo, emo violence) - to skrót pochodzący od angielskiego słowa "emotional". Termin stosuje się do określenia wykonawców z kręgu HC/punk, których kompozycje są naładowane dużą dawką emocji. Uważa się, że styl emo narodził się w połowie lat 80-tych w Stanach Zjednoczonych. (Jimmy Eat World)

Emotronika - krótkotrwała nazwa nadana przez dziennikarzy niektórym przedstawicielom nowej elektroniki (IDM), których cechowało naładowanie zimnej, komputerowej muzyki duża dawką emocji. (Mum, Isan, Boards of Canada)

Future pop - styl wylansowany przez speców od marketingu w niezależnych wytwórniach wydających synth pop i electro na początku XXI wieku. Muzyka na przecięciu synth popu i EBM. Synth pop podrasowany bitem, bez przesterowanego wokalu z dużą dawką melodii. (Seabound, Angels and Agony, VNV Nation)

Hardcore punk - radykalna, szybka odmiana punk rocka zbliżająca się do heavy metalu, która narodziła się na początku lat 80-tych w USA. Hardcore to również określenie stylu życia, który odrzuca nihilistyczne hasła punk. Najbardziej skrajną odmianą HC/punk jest ruch "straight edge", polegający m.in. na odrzuceniu picia alkoholu, palenia tytoniu, zażywania narkotyków, uprawiania przypadkowego seksu oraz jedzenia mięsa (wegetarianizm, weganizm). (Black Flag, Minor Threat, D.O.A., GBH, Bad Religion)

Harsh electro - mocniejsza wersja dark electro. Wokal jest jeszcze bardziej przesterowany (trudno zrozumieć tekst wykrzykiwany przez wokalistę). (Hocico, Grendel, Amduscia)

House - styl, który wykształcił się w Chicago (klub Warehouse) w latach 80-tych, choć jego początki wiążą się z nowojorskim kluben "Loft". House wywodzi się wprost z muzyki disco. Zminimalizowana została w nim rola wokalu. (Basement Jaxx)

IDM (intelligent dance music) - muzyka, która narodziła się na początku lat 90-tych XX wieku. Wywodzi się ze sceny eksperymentalnego techno. Nazwa jest ściśle związana z brytyjską wytwórnią WARP. Prekursorami IDM są tacy artyści jak: Richard D. James, Autechre, Plaid, Speedy J i inni, których nagrania znalały się na legendarnych już albumach "Artificial Intelligence I" i "Artificial Intelligence II" wydanych przez Warp. W nazwie IDM, słowo "dance" sugeruje związek muzyki ze sceną "techno", a słowo "intelligent" daje do zrozumienia, że tak naprawdę tańczyć się przy niej nie da (choć znajdą się i tacy, którzy to potrafią) i że jest ona przeznaczona dla "inteligentów". Charakterystyczny dla IDM jest brak wokali. Niektórzy określają IDM mianem "plumkającej elektroniki". Z czasem wykonawcy zaliczani do IDM zaczęli kolaborować z innymi odmianami techno (drum n'bass, house, minimal) oraz eksperymentalnej elektroniki (glitch, ambient). Dzisiaj trudno nadążyć za ciągle pojawiającymi się a po 2 sezonach znikającymi nazwami podgatunków nowej muzyki elekronicznej. Marketingowym wymiarem IDM-u jest nazwa "nowe brzmienia", do której zaliczani są różni wykonawcy powiązani ze sceną techno, ambient i posttechno. Terminy, które można wiązać z IDM: click n'cuts, illbient, drill n'bass i wiele innych. W literaturze techno wykonawców z kręgu IDM określa się często mianem "ambient techno". (Autechre, Aphex Twin, LFO, Plaid, Black Dog)

Illbient - odjechana odmiana IDM, podobna do ambientu. Illbient to chore dźwięki, hałasy, muzyka chaotyczna, mroczna i niepokojąca. Konwencja ta jest wykorzystywana w nagraniach różnych wykonawców.

Indie - mglisty termin rozumiany różnie przez różne pokolenia miłośników muzyki. Na pewno nie jest to oznaczenie żadnej konkretnej stylistyki (choć na stronie Allmusic.com, będącej rodzajem największej sieciowej encyklopedii muzycznej, stosowany jest w tym znaczeniu często). Ja się z nim po raz pierwszy zetknąłem w latach 80-tych. Wówczas terminem "indie" posługiwano się na określenie wykonawców wydawanych przez małe, niezależne wytwórnie. Niezależne od wpływów dużych koncernów muzycznych, których jedynym celem działalności jest zysk. Wytwórnie "indie" miały odróżniac się tym, że celem ich działalności miało być wydawanie dobrej muzyki. Wykonawcy zaliczani do "indie" najczęściej wywodzili się ze sceny postpunk. Pod hasłem "indie" wydawano jednak również płyty z muzyką etniczną, elektroniczną i czymś co można dzisiaj nazwać "nowymi brzmieniami". Z czasem termin "indie" zaczęto używać w sposób całkowicie niekontrolowany. Stał się on etykietką w sklepach muzycznych, za którą ukrywano często wykonawców z głównego nurtu show-biznesu. Dzisiaj termin "indie" według mnie nie oznacza nic konkretnego, ponieważ zaliczani są do niego zarówno twórcy brit popu, jak i tacy mainstreamowi wykonawcy tacy jak Placebo. Słowo "indie" często wiązane jest z serwisem www.pitchforkmedia.com. Termin "indie" można jednak używać po prostu jako synonim twórczości niezależnej. Warto jednak zawsze zaznaczać co się ma na myśli ;)

Industrial - muzyka i filozofia zapoczątkowana przez Genesisa P.-Orridge'a, zespół Throbbing Gristle oraz wytwórnię Industrial Records. Początków "kultury industrialnej" można doszukiwać się w końcu lat 60-tych XX- ego wieku w działalności performerskiej grupy Coum Transmissions założonej w 1969 roku przez Genesisa P.-Orridge'a i Cosey Fani Tutti. Autorzy industrialni nawiązywali do filozofii futurystów, a muzycznie inspirowali się dokonaniami m.in. Johna Cage'a, Karlheinza Stockhausena a także twórców kraut rocka (Neu!, Faust, C(K)luster, Kraftwerk). Industrial był muzycznie niejednorodny. Charakterystyczne było używanie odgłosów pracującej fabryki i samplowanych zgiełków wziętych z przemysłowego otoczenia. Z industrialu wywodzi się wiele różnych stylistyk i gatunków (EBM, rock industrialny, noise, dark ambient, neofolk). Ludzie indentyfikujący się z industrialem uważają, że współczesną kontynuacją industrial music są dokonania twórców noise i dark ambient. (SPK, Cabaret Voltaire, Throbbing Gristle, Psychic TV, Einsturzende Neubauten)

Izolacjonizm - odmiana dark ambientu, charakteryzuje się niesamowicie mroczną atmosferą, przeważnie bazującą na ultra niskich dronach. (Illusion of Safety)

Krautrock - eksperymentalna muzyka elektroniczna wyrosła z rocka na przełomie lat 60-tych i 70-tych w Niemczech. Inspirowali się nią twórcy industrial, ale też techno. Bezpośrednią kontynuacją jest el-music. Nazwa krautrock jest wtórna w stosunku do całego ruchu i rozpowszechniła się dopiero w latach siedemdziesiątych. (Neu!, Can, Kraftwerk, Tangerine Dream, Faust)

Neofolk (apocalyptic folk, dark folk) - styl wywodzący się częsciowo z postpunkowej muzyki falowej (new wave), a częściowo z industrial music. Neofolk to spokojna, akustyczna muzyka (stąd zapewne folk w nazwie) o melancholijnym, lekko mrocznym charakterze. (Death in June, Current 93)

New beat - krótkotrwała nazwa funkcjonująca w drugiej połowie lat 80-tych na określenie wykonawców z kręgu belgijskiej nowej, bitowej, postindustrialnej elektroniki. W praktyce mianem "new beat" nazywani byli ci sami wykonawcy, do których stosowano termin EBM.

New romantic - sztandarowa muzyka i moda lat 80-tych kojarzona z syntezatorowym popem i specyficzną modą na kicz, makijaże i kolorowe ciuchy. Termin "new romantic" został użyty po raz pierwszy w 1981 roku przez Richarda Jamesa Burgess`a (były producent płyt Spandau Ballet; późniejszy perkusista na ich albumie "Strip"). Później zaczęto go przypisywać scenie muzycznej, która wyłoniła się z jednego z klubów zachodnich przedmieść Londynu, gdzie od 1978 roku Steve Strange, Rusty Egan oraz Chris Sullivan organizowali imprezę pod nazwą "Bowie Night". Impreza była stylistycznie połączeniem mody na glam oraz na nową elektroniczną muzykę taneczną. (Ultravox, Visage, Duran Duran, Spandau Ballet, Human League, Soft Cell).

New wave - styl wyrosły na przełomie lat 70-tych i 80-tych na bazie muzyki punkowej. Można rozumieć ten termin wąsko, jako nurt w brytyjskiej muzyce wyrosłej z punk rocka, albo szerzej jako określenie dla wszystkich wykonawców z kręgu postpunka (wtedy do new wave można także zaliczyć wykonawców określanych mianem "cold wave"). New wave było terminem, który przypisano wykonawcom tworzącym postpunkową muzykę na Wyspach Brytyjskich. We Francji przyjął się termin "cold wave". W Polsce używano obu określeń (choć o wiele popularniejszy był "cold wave"). Termin "new wave" najprawdopodobniej powstał jednak w USA. wymyślił go Seymour Stein, kierownik wytwórni Sire, który chciał sprzedać na rynku zespoły będące weteranami punkowej sceny CBGB (popularny wówczas klub w Nowym Jorku). Macherzy w rozgłośniach radiowych uważali wtedy, że punk to przejściowa moda i nie grali takiej muzyki, opierając się na disco. Seymour wprowadził więc termin "new wave", który początkowo był określeniem zespołów punkowych i miał zachęcić do zainteresowania nową muzyką. Z czasem "new wave" stał się terminem określającym bardziej ambitnych przedstawicieli punk rocka, którzy tworzyli złożone i inteligentnjsze kompozycyje. Z tego kręgu wywodzą się też protoplaści rocka gotyckiego. (Television, Bauhaus, XTC, Wire).

Noise (1) - elektroniczna atonalna muzyka pozbawiona bitu, melodii, rytmu i wokalu. Same trzaski, szumy, sprzężenia i hałasy. Uważa się, że jest kontynuacją pierwotnego industrialu. (Merzbow, Massonna)

Noise (2) - rockowa odmiana muzyki postpunkowej wywodząca się z eksperymentalnej sceny HC/punk. Charakterystyczne są w niej gitarowe sprzężenia i atonalne kompozycje. (Sonic Youth, Neurosis, Shellac)

No wave - amerykańska stylistyka, która narodziła się w drugiej połowie lat 70-tych XX w. jako opozycja do punku i new wave, jednocześnie pozostając w związku z tymi nurtami. Chartakterystyczne było brudne, rockowe brzmienie z dużą dawką sprzężeń gitarowych, skręcające w stronę atonalności. Twórcy no wave wywarli duży wpływ na amerykański underground i noise rock. (Mars, DNA, Teenage Jesus and the Jerks, Lydia Lunch)

Nowe brzmienia - termin stosowany głównie przez działy sprzedaży sklepów płytowych oraz niektórych dziennikarzy. Pod pojęciem tym rozumie się nową muzykę elektroniczną wywodzącą się ze sceny klubowej (techno, electro, house) a także eksperymentalnego techno. Ponieważ termin jest mglisty w działach "nowe brzmienia" w sklepach płytowych można natrafić również na muzykę electro-industrial, nowy rock spod znaku Franz Ferdinand, a nawet klasykę nowej fali i industrialu. I nie zawsze to wynika jedynie z ignorancji sprzedawców.

Nu jazz - stylistyka, która wyewoluowała z IDM i drum n'bass. Jazz tworzony przy pomocy komputerów i elektroniki. (Nuspirit Helsinki)

Postindustrial - słowo pomocnicze używane na określenie wykonawców, którzy nawiązują do tradycji pierwotnego industrialu z przełomu lat 70-tych i 80-tych (Throbbing Gristle, SPK), ale są następnym pokoleniem twórców. Termin najczęściej jest używany w stosunku do wykonawców (dark) ambientowych lub takich, których trudno jednoznacznie zaklasyfikować stylistycznie, ale brzmieniowo wyczuwa się w nich industrialną atmosferę. Termin może być też stosowany do wykonawców, którzy tworzyli kiedyś muzykę industrialną, ale dzisiaj są zainteresowani inną stylistyką. Mimo tego w ich twórczości wyczuwany jest industrialny klimat. Określenie ma w dużym stopniu wymiar intuicyjny.

Post rock - termin użyty po raz pierwszy w połowie lat 90-tych XX wieku. Stosuje się go do grup, które używając tradycyjnych dla muzyki rockowej instrumentów, tworzą muzykę wychodzącą poza schemat rocka. Albo odwrotnie, stosując elektroniczne strategie, zachowują zręby rockowo-piosenkowej kompozycji. Wykonawcy często kolaborują ze stylistyką jazzową, ambient i techno. Charakterystyczny jest mniejszy nacisk na rytm, dynamizm i melodyjność, a większy na senny, nieco psychodeliczny lub eteryczny klimat, podrasowany elektroniką. Niektórzy wykonawcy zdecydowanie ciążą w stronę muzyki awangardowej. (Tortoise, Godspeed You! Black Emperor, Mogwai, Sigur Rós)

Power noise (rhythm noise) - styl na przecięciu electro-industrialu i noise'u. Charakteryzuje się najczęściej brakiem wokalu (lub mocnymi przesterami) oraz motorycznym bitem bardzo mocno zabrudzonym szumami, trzaskami, sprzężeniami i innymi atonalnymi dźwiękami. Muzyka rhythm noise jest rytmiczna, sporadycznie melodyjna. W wydawaniu takich wykonawców specjalizuje się beglijska wytwórnia Ant Zen. (Hypnoskull, Celluloid Mata)

Punk rock - słowo "punk" oznacza w języku angielskim m.in. coś zgniłego, bezwartościowego, śmieć, dziwkę, szczeniaka, gówniarza itp. W kontekście muzyki rockowej było używane od połowy lat 60-tych XX w. na określenie amatorskich zespołów, przedstawicieli tzw. rocka garażowego. Później zostało przypisane do stylistyki, która narodziła się w drugiej połowie lat 70-tych jako odpowiedź na pretensjonalną twórczość przedstawicieli art rocka. Tak rozumiany punk to prymitywna muzyka o zredukowanym instrumentarium ograniczonym do gitary, perkusji oraz gitary basowej. Charakterystyczny dla zespołów punkowych jest wrzeszczący wokalista, który wrzeszczy najczęściej dlatego, że nie potrafi śpiewać. To samo można zresztą powiedzieć o instrumentalistach, którzy są zaprzeczeniem wirtuozerii. Trzy akordy to często szczyt ich możliwości artystycznych. Zdarzało się, że decyzja o założeniu zespołu punkowego poprzedzała proces nauki gry na jakimkolwiek instrumencie. Pierwsze zespoły punkowe pojawiły się w połowie lat 70-tych w trzech różnych miejscach: The Ramones w Nowym Jorku (USA), The Saints w Brisbane (Australia) i Sex Pistols, The Damned i The Clash w Londynie (Wielka Brytania). Były one związane z lokalnymi scenami, które narodziły się w małych klubach nocnych (najbardziej znane: The 100 Club w Londynie, CBGB's w Nowym Jorku, The Masque w Hollywood). Charakterystyczny dla punków był styl ubierania. Przerabiano gotowe ubrania poprzez ich prucie, farbowanie, ozdabianie metalowymi ozdobami – łańcuchami, ćwiekami. Często noszono również skórzane kurtki. Symbolem ruchu stały się żyletki i agrafki używane jako biżuteria. Charakterystyczny był przesadny makijaż i fryzury – irokezy. Hasłem punk rocka stało się "no future". Moda punk rozprzestrzeniła się głównie wśród młodych wychowanych w biednych, robotnicznych rodzinach angielskich, którzy nie widzieli dla siebie przyszłości w dorosłym świecie. (Sex Pistols, The Clash, The Damned, The Ramones, The Jam, Buzzcocks)

Rock gotycki - stylistyka, która na początku lat 80-tych wyewoluowała z muzyki postpunkowej (zwłaszcza stylu nazywanego cold wave). Jednym z pierwszych centrów rocka gotyckiego stał się brytyjski klub Batcave (Jaskinia Nietoperzy) znajdujący się w dzielnicy Londynu Soho. Na początku lat 80-tych występowały tam zespoły grające "mrocznego punka" (Bauhaus, Flesh For Lulu, UK Decay, Alien Sex Fiend). Charakterystyczne dla rocka gotyckiego były postpunkowe gitarowe riffy połączone z mrocznym, dołującym klimatem oraz kiczowatymi strojami. Niektórzy wykonawcy stosowali też instrumenty klawiszowe oraz automaty perkusyjne. (Bauhaus, Sisters of Mercy, Fields of The Nephilim, Siouxsie and the Banshees)

Rock industrialny - muzyka rockowa nawiązująca do stylistyki industrialnej (zwłaszcza EBM). Połączenie rocka, muzyki samplerowej i elektroniki. Niektórzy wykonawcy, którzy z czasem stali się sztandarowymi postaciami rocka industrialnego, początkowo związani byli z nurtem EBM (np. Die Krupps, Ministry). Z czasem wykonawcy rocka industrialnego zaczęli używać więcej gitar wyraźnie nawiązując do heavy metalu. Dzięki temu wykrystalizował się nurt zwany metalem industrialnym, będącym połączeniem heavy metalu i rocka samplerowego. (Ministry, Die Krupps, Rammstein, The Young Gods, Nine Inch Nails, Pitch Schifter)

Synth pop - melodyjny, syntezatorowy pop nawiązujący do dokonań Depeche Mode z lat 80-tych. (Wolfsheim, De/Vision)

Techno (Detroit) - muzyka, która powstała równolegle z house w połowie lat 80-tych w USA. W przeciwieństwie do house nie wywodzi się z disco, ale z electro-funku. Twórcą nazwy i jednocześnie pionierem techno jest czarnoskóry Juan Atkins, który występował w Detroit razem z Robertem Daviesem jako Cybotron. W 1984 Cybotron nagrali singiel "Techno City". To właśnie od niego wzięła się nazwa "techno". Muzyka Cybotron była połączeniem funky i electro. Solowy numer Atkinsa "No UFOs" uważa się za pierwszy klasyk techno, który jednocześnie stylistycznie jest podobny do electro (1). Z czasem techno ewoluowało w bardziej futurystyczno-elektronicznym kierunku. W drugiej połowie lat 80-tych popularność zdobył styl acid house (kwaśny house). Na przełomie lat 80-tych i 90-tych XX wieku techno stało się popularne w Europie. Podstawowym wyznacznikiem techno stał się BPM, czyli ilość uderzeń na minutę (oznaczenia BPM są też charakterystyczne dla wykonawców electro-industrial i EBM). W techno 0-100 bpm to ambient, 100-180 techno/hardcore, powyżej 180 to gabba. Na początku lat 90-tych w całej Europie zaczęły odbywać się w opuszczonych halach pofabrycznych i innych podobnych miejscach wielkie rave parties (imprezy taneczne). W między czasie powstało wiele odmian techno, które grano na tych imprezach - acid, jungle, hard core, happy hard core, gabba, darkcore, trance.

Trip hop ("Bristol sound") - stylistyka, która powstała w latach 90-tych XX wieku w Anglii. Nazwa wywodzi się od angielskiego miasta Bristol. Jest to połączenie downtempa i muzyki elektronicznej. Charakterystyczne są senne, nieco psychodeliczne pejzaże z elektronicznym podkładem. (Massive Attack, Portishead, Morcheeba)

Andrzej Korasiewicz
11.03.2006 (2005-2006)

 

Gotyk - muzyka gotycka i pochodne

51 odsłon

Gotyk - muzyka gotycka i pochodne

Muzyka gotycka to termin, który należy traktować czysto umownie jak większość zresztą nazw styli i gatunków muzyki rozrywkowej. Stylem, który zapoczątkował tą muzykę jest wywodzący się z tradycji punk rocka - rock gotycki.

Postpunk/cold wave

Korzenie rocka gotyckiego sięgają bezpośrednio postpunkowego boomu przełomu lat 70/80 i wiążą się z powstaniem takich zespołów jak Bauhaus, The Cure, Siouxsie and The Banshees, czy Joy Division. Jednym z pierwszych centrów rocka gotyckiego stał się brytyjski klub Batcave (Jaskinia Nietoperzy)znajdujący się w dzielnicy Londynu Soho. To właśnie tam na początku lat 80-tych występowały zespoły grające "mrocznego punka". Wspomniany Bauhaus a także dzisiaj zapomniane już Flesh For Lulu, UK Decay. W klubie tym występował też Alien Sex Fiend, co do którego zawsze były wątpliwości jak właściwie określić ich twórczość. Rockiem gotyckim ciężko nazwać tę muzykę, z drugiej jednak strony image a także sama muzyka daleka od twórców kojarzonych z początkami gotyku nie była. Nie wszystkie zespoły z tamtego okresu są pamiętane i nie wszystkie warte są uwagi. Niezmiennie jednak punktem odniesienia dla kolejnych pokoleń fanów gotyku są tacy twórcy jak Bauhaus, Siouxsie and The Banshese czy The Cure z okresu do płyty "The Top". Warty uwagi jest też poprzez swoją odrębność i niezależność muzyczną Alien Sex Fiend.

Deathrock

Równolegle aczkolwiek całkiem niezależnie od sceny brytyjskiej rock gotycki rozwijał się w Stanach Zjednoczonych. Tam również powstała scena wywodząca się z ruchu punk, która przypominała europejską szkołę gotyku. W USA stosowano jednak inną terminologie określając muzykę gotycką mianem "deathrocka". Jego głównymi przedstawicielami byli m.in.  Christian Death i Kommunity FK. Wypada podkreślić, że w USA do sceny deathrockowej zaliczano także wykonawców grających czystego punka. Związek punka i rocka gotyckiego w USA był zatem nawet bardziej widoczny, niż w Europie. Obie sceny w wielu punktach po prostu się zazębiały. Od samej muzyki, często będącej po prostu regularną muzyką punkową, ważniejsza była sama otoczka. By zostać zaliczonym w poczet wykonawców należących do sceny gotyckiej wystarczyło, że ktoś używał w swoim image'u gadżetów znanych z filmów grozy i horroru. Muzyka klimatycznie nie musiała wiele różnić sie od dokonań kolegów ze sceny hc/punk. Czasami grupy amerykańskie określano też mianem horror punku.

Rock gotycki

Od początku lat 80-tych działał też Andrew Eldritch ze swoim The Sisters of Mercy, aczkolwiek zawsze zajmował osobne miejsce na scenie gotyckiej a dzisiaj nawet wyraźnie się od niej odcina, twierdząc, że Sisters of Mercy nigy nie był i nie jest zespołem gotyckim. Z czasem zaczęły powstawać zespoły same identyfikujące się jako gotyckie, bądź jako takie określane przez fanów, które coraz wyraźniej odchodziły od punkowych korzenii na rzecz muzyki gitarowo-metalowej. Jednym z pierwszych zwiastunów takiego zwrotu, był brytyjski zespół Fields of The Nephilim. W dalszej kolejności na przełomie lat 80-tych i 90-tych pojawiły się kolejne zespoły nawiązujące do rocka gotyckiego w mniejszym lub większym stopniu "skażone" jednak heavy metalem. Najbardziej prężnie rozwijała się scena niemiecka i niemieckojęzyczna a jej największą gwiazdą stała się Lacrimosa (pochodząca ze Szwajcarii). Duży sukces odniósł też angielskojęzyczny (pochodzący z kolei z Niemiec) Love Like Blood.

Polska

W Polsce jakieś 2-3 lata później (w stosunku do rozwoju sceny niemieckiej) pojawił się Closterkeller. Pierwszy polski zespół określany mianem gotyckiego. Closterkeller zaczynał od grania falowego, wzorowanego na X-Mal Deutschland tworząc wraz z takimi (zapomnianymi już dziś przez wielu) zespołami jak Pornografia (w tym zespole Anja Orthodox śpiewała kiedyś chórki) czy Blitzkrieg zaczątki polskiej sceny falowo-gotyckiej. Niestety nikt nie poszedł ich śladem, o Blitzkrieg i Pornografii szybko zaginął słuch a Closterkeller poszedł w stronę grania soft-metalowego, dzięki czemu osiągnął umiarkowny sukces komercyjny.

4AD

Za muzykę pokrewną w jakiś sposób gotyckiej można też uznać wykonawców skupionych w latach 80-tych w wytwórni 4AD. Podobny "gotycki" klimat, chociaż całkiem odmienne środki wyrazu takich zespołów jak Dead Can Dance czy Cocteau Twins (chociaż pierwsza płyta DCD była w dużym stopniu "falowa" a Ivo Watts Russel wydawał także pierwsze płyty gotycko - falowego Bauhausu) sprawiły, że wykonawcy z tego kręgu cieszyli się zawsze sporą estyma w środowisku gotyckim.

Lata 90-te i współczesność

W latach 90-tych obok szybko rozwijającego się metalu gotyckiego (wiele zespołów czysto metalowych , jak np Paradise Lost zaczęło inspirować się muzyką gotycką, co sprawiło, iż gotyk pozyskał wielu fanów wśród bardziej refleksyjnie nastawionych zwolenników "metalu" z drugiej jednak strony przez wielu niezgodnie z prawdą zaczął być uważany za podgatunek muzyki metalowej) istniał też nurt nawiązujący do bardziej klasycznego grania gotyckiego (falowego) reprezentowany np przez London After Midnight. Popularnym i prężnym nurtem jest też elektro-gotyk (czasami bardziej zbliżony do klasycznie rockowo-gotyckiego grania). Wytwórnią, która specjalizuje się w wydawaniu tego rodzaju muzyki jest brytyjski Nightbreed. Nakładem tej wytwórni ukazywały się płyty takich zespołów jak Suspiria, Midnight Configuration, Nekromantik czy Every New Dead Ghost. Innymi zespołami grającymi muzykę mniej lub bardziej elektro-gotycką wartymi uwagi są Killing Miranda czy szwedzki Malaise. Pomimo tego, że takie granie dzisiaj jest wtórne to przecież należy podkreślić, że nie o nowatorstwo chodziło w rocku gotyckim. Do nurtu elektro-gotyku można też zaliczyć Garden of Delight.

Dark wave

Nurtem zazębiającym się z elektrogotykiem jest elektroniczny dark wave. Współczesny dark wave to gatunek powstały z połączenia muzyki klimatem łączącej się w jakiś sposób z rockiem gotyckim a muzycznie będącej odmianą EBM-u. Do dark wave zalicza się jednak też krąg wykonawców, których muzyka ma charakter bardziej akustyczny, "ambientalny" - Endraum czy Black Tape for A Blue Girl. Najbardziej popularnymi zespołami dark wave/EBM są tacy wykonawcy jak  Deine Lakaien, Diary of Dreams, czy Attrition. Każdy zresztą z nich  ma  swój własny, łatworozpoznawalny styl i poszczególne grupy właściwie nie bardzo są do siebie podobne. Stosowanie wszystkich etykiet raczej jest intuicyjne i nie należy traktować ich ściśle. Wystarczy przeanalizować twórczość wymienionych przedstawicieli dark wave. Diary of Dreams gra muzykę patetyczną, monumentalną; austriacki L'ame Immortelle jest bliski EBM-u, niemiecku Das Ich ma ciężki, industrialny klimat a Deine Lakaien gra coś w rodzaju neo-new romantic (dark romantic ? ;]).

Wspomniany wcześniej elektro-gotyk bywa również nazywany mianem dark wave. To czym różni ten nurt od dark wave, powiązanego ze sceną electro/EBM, jest fakt, że elektronika wykorzystywana przez zespoły uprawiające elektro-gotyk (dark wave) jest jedynie dodatkiem budującym mroczny nastrój. Na plan pierwszy wysuwa się wiodąca linia basu, mroczny wokal i użycie gitar.

Apokaliptyczny folk

Innym nurtem lubianym przez gotów i klimatycznie współgrającym z gotykiem jest neofolk, nazywany też apocalyptic folkiem. Jego najważniejsi wykonawcy - Death in June, Current 93 czy Sol Invictus pewnie obraziliby się na określenie ich muzyki mianem gotyckiej. Dość powiedzieć, że wokół tych wykonawców narosło wiele legend, sprzecznych informacji oraz oskarżeń np. o faszyzm czy satanizm a korzenie neofolku są trudno identyfikowalne i należy ich szukać gdzieś między industrialem a postpunkiem. Douglas Pearce (Death in June) oraz Tony Wakeford (Sol Invictus) zaczynali grać muzykę w hard-core'owo-punkowej grupie Crust, w której bardzo ważny był tez wymiar polityczny - obaj panowie byli marksistami i zwolennikami ruchów lewackich, muzyka Crusta miała być wsparciem dla rewolucji marksistowskiej... Po jakimś czasie jednak im się to znudziło. Douglas P. założył postpunkowo-falowy Death in June, którego muzyka zmieniała się wraz ze zmianą upodobań Duoglasa. A interesowania te szły w stronę wierzeń pogańskich oraz okultyzmu. I w takim też kierunku szedł Douglas P. nazwiązując w swojej muzyce do pogańskich wierzeń i rytuałów tworząc specyficzną odmianę folku. Tony Wakeford założył z kolei Sol Invictus.

Współcześnie muzyka gotycka to wielość wpływów, upodobań i inspiracji. Niezmiennie jednak jej źródłem pozostaje rock gotycki, tkwiący korzeniami w punk rocku.

Andrzej Korasiewicz
24.03.2005 r.

Isis - piękno z dna oceanu, rozmowa z muzykami Isis, 17.10.2004 r.

27 odsłon

Isis - piękno z dna oceanu, rozmowa z muzykami Isis, 17.10.2004 r.

Z muzykami Isis rozmawia Łukasz Wiśniewski (Szelak), 17.10.2004 r.

Poniżej przedstawiam dość wyczerpujący wywiad z muzykami formacji Isis, która przed dwoma laty swoim albumem "Oceanic", nagranym dla Ipecac wywołała małą rewolucję na scenie noisowo-alternatywnej. W przededniu ukazania się kolejnej płyty ci niezwykle mili i skromni Amerykanie odpowiedzieli mi na kilka pytań dotyczących głównie ostatniego zamieszania wokół Isis oraz oczywiście ich wyczekiwanego krążka. Miłej lektury.

Alternativepop.pl: Po pierwsze, kto odpowiada i dlaczego Isis to obecnie jeden z najlepszych gitarowych zespołów ? :-)

Isis: Witamy serdecznie, tu Clifford Meyer (git. zespołu - przyp. Szelak), Aaron Turner (wokal/kompozytor grupy - przyp. Szelak) też pofatygował się, aby odpowiedzieć na parę pytań. "Zespół gitarowy"... Dzięki, to wielki komplement. Choć w sumie nie uważamy siebie za kapelę stricte gitarową. Używamy różnego sprzętu, dużo kombinujemy z brzmieniem gitar, zwłaszcza podczas koncertów, kiedy jest ich 3-4 sztuki, łącznie z basem... Eksperymentujemy.

Alternativepop.pl: Czy jesteście zaskoczeni entuzjastycznym odbiorem "Oceanic" i faktem, że Wasz zespół nagle stał się po prostu "wielki"? Czy podczas tamtej sesji było coś szczególnego, uczucie, że oto dzieje się coś niezwykłego, że powstaje wspaniała płyta?

Isis: Reakcja na "O" była i wciąż jest niesamowita, nikt z nas tego nie oczekiwał. Nie wydaje nam się, żeby sam proces nagrywania był szczególny w jakiś sposób, ale kiedy komponowaliśmy tamte kawałki byliśmy nie tylko bardzo podekscytowani samymi kompozycjami, ale i kierunkiem, w które podążały. I wierz nam, niestety, nie jesteśmy "wielcy". Wielki zespół to Tool, my możemy być co najwyżej kapelą otwierającą festiwal na małej scenie, ha ha. Czyli nie jest tak źle, ha ha.

Alternativepop.pl: Wraz z wydaniem "Oceanic" wreszcie zostawiliście za sobą miano grupy "brzmiącej jak Neurosis". Szczerze mówiąc sądzę, że tamci panowie są już nieco wypaleni artystycznie, a to właśnie Wy zastąpiliście ich na skromnej scenie epickiego noise'u. Zgodzilibyście się z tą tezą?

Isis: Hmm. Wiesz, w sumie miałem ostatnio okazję (to słowa Aarona - przyp. Szelak) spotkać się parę razy z tymi gościami, są naszymi dobrymi przyjaciółmi. Byłem na ich koncercie z Jarboe w Great American Music Hall w San Francisco. Był to jeden z najmocniejszych i inspirujacych występów, jakie kiedykolwiek widziałem. Neurosis to jedna z najlepszych ciężkich kapel w historii, no i jedni z najmilszych ludzi, jakich miałem przyjemność poznać. To tyle w tym temacie.

Alternativepop.pl: Wydaje mi się, że artystycznie "O" i wcześniejsze wydawnictwa Isis dzieli przepaść. Nowy album ukaże w październiku i już jest anonsowany jako jedna z najlepszych płyt 2004 r., nagrania pojawiły się już w sieci. Oczekiwania są ogromne. Opowiedzcie o "Panopticon" i samej sesji. Czy i/lub czym nowy krążek różni się od "Oceanic"?

Isis: To wspaniałe slyszeć, że tyle osób jest podekscytowana premierą albumu. Przynajmniej dla mnie (Clifford) była to najprzyjemniejsza sesja z dotychczasowych. No i studio było bardzo komfortowe, a zaufanie, jakim obdarzyliśmy naszego realizatora - Matta Baylesa - zapewniło nam atmosferę, w której mogliśmy się skupić tylko i wyłącznie na różnych aspektach nagrywania. Z pewnością chcieliśmy podążać kursem obranym na "O", ale i włączyć kilka nowych pomysłów. W żadnym jednak wypadku nie było celem nagrania "Oceanic 2".

Alternativepop.pl: Parę tygodni temu wydaliście drugą część remiksów kompozycji z "Oceanic" w bardzo limitowanej ilości, do tego tylko na winylu. Bardzo chciałbym je usłyszeć i zapewne nie jestem wyjątkiem. Słyszałem pogłoski, że chcecie zebrać wszystkie cztery części na dwóch płytach cd i wydać je jeszcze w tym roku. Czy to prawda?

Isis: Ta seria winyli jest naprawdę niezła. Ich kompilacja na cd jest obecnie dostępna jedynie w Japonii i powinna ujrzeć światło dzienne w Europie i USA najprawdopodobniej wiosną.

Alternativepop.pl: Aaron, opowiedz o Twoich mniej znanych projektach, Old Man Gloom i House Of Low Culture. Trudno jest zdobyć OMG w Polsce, posiadam jedynie "Seminar 3" i "Meditations in B", które są bardzo zróżnicowane, jest tam miejsce i na noise core, i na ambient. Podobno HOLC to twoje wycieczki w rejony dark ambientu.

Isis: Cóż, OMG to chyba najbliższy Isis mój projekt. To wciąż ciężka kapela gitarowa, choć swobodnie włączamy również elementy ambientu i drony. Isis w sumie działa podobnie, po prostu OMG bardziej "odlatujemy" w tamte psychodeliczne, podskórne klimaty. Stricte metalowo/core'owe numery na albumach OMG są też krótsze i agresywniejsze niż większość materiału mojej macierzystej grupy. House Of Low Culture natomiast to moje próby grania ambientu w oparciu o dźwięki tradycyjnej gitary, zahaczam też o field recordings, noise i wokalne sample. Jest tam coś z klimatu isisowskiego, choć pewnie całość jest bardziej abstrakcyjna i nieco wyciszona. Mam również projekt o nazwie The Lotus Eaters, gdzie gram z Jamesem Plotkinem (np. Phantomsmasher, Khanate, Burning Witch) i Stephenem O'Malleyem z Sunn O. To rzecz oparta na eksperymencie i - znowu - dronowym ambiencie, tyle że bardziej melodyjna i mniej gitarowa od takiego HOLC.

Alternativepop.pl: Czy koncerty Isis są równie intensywne i epickie jak Wasze realizacje studyjne? Jak wytrzymujecie życie na trasie? Granie z jakimi zespołami najbardziej was usatysfakcjonowało?

Isis: To jasne, że gramy lepsze i gorsze koncerty, choć zawsze staramy się dać z siebie wszystko. Lubimy koncertowanie, chyba stało się ono dla nas przyjemniejsze i łatwiejsze, zwłaszcza po drugiej stronie oceanu. Mamy szczerą ochotę na odwiedzenie wkrótce Polski. Mieliśmy sporo szczęścia grając z zespołami, które uwielbiamy i które szanujemy - Melvins, Neurosis, Angels Of Light, Mogwai. To bylo niezwykłe.

Alternativepop.pl: W przeszłości nagraliście miażdżący kower Godflesh, jednego z mych ulubionych zespołów. Kto jeszcze was zainspirował?

Isis: Ponieważ Isis to pięciu fanatyków muzyki, dokładna i pełna odpowiedź byłaby bardzo długa. Choć może jest 5 lub 6 nazw, które wymieniamy zawsze. To "zwykli podejrzani" - ponownie Melvins, Neuro, Mogwai. Także Swans, Godflesh, Tool, wiesz, o co chodzi.

Alternativepop.pl: Jak współpracuje się Wam z Ipecac Recordings? Jaki naprawdę jest Mike Patton? Widziałem Fantomasa live i Patton nie tylko zdawał się być kompletnie zatracony w muzyce, ale i w oczach miał coś niesamowitego, niemal szaleństwo.

Isis: Wspaniale jest nagrywać dla Ipecac z jednej podstawowej przyczyny - oni zupełnie nie interesują się większością gówna związanego z metodami działalności i promocji innych wytwórni. Nie interesuje ich robienie kasy, nie interesuje ich popularność, nie zważają na podziały gatunkowe. Doceniają natomiast dobrą muzykę i ciężką pracę, na co chyba największy wpływ ma Mike, to w efekcie zachęca nas do wzięcia się w garść i wypruwania flaków, to rodzaj dążenia do ideału. W sumie nie widzimy się z Pattonem zbyt często, to naprawdę bardzo zajęty gość, ale podczas naszych kilku spotkań okazał się naprawdę miłym, otwartym człowiekiem.

Alternativepop.pl: To wszystko, dziękuję serdecznie.

Isis: To my dziękujemy i pozdrawiamy.

Rozmawiał: Łukasz Wiśniewski (Szelak)
17.10.2004 r.

C.H. District - rozmowa z Mirosławem Matyasikiem o IDM, industrialu i wpływach Autechre, 14.07.2004 r.

30 odsłon

C.H. District - rozmowa z Mirosławem Matyasikiem o IDM, industrialu i wpływach Autechre, 14.07.2004 r.

Z Mirosławem Matyasikiem tworzącym projekt C.H. District rozmawia Tomasz Właziński

Alternativepop.pl: Witaj. Na początek gratulacje za tak udane płyty! Jak długo tworzysz muzykę i czy zaliczyłbyś swoją twórczość do tzw. IDM?

C.H. District: Witam. Dziękuję bardzo. Cieszę się, że to, co robię trafia do ludzi i spotyka się z naprawdę pozytywnym odbiorem - to bardzo budujące. Z muzyką mam do czynienia od bardzo dawna. Początki były dość prozaiczne - kilka mniej lub bardziej udanych kapel hard-core/punk - etat perkusisty :). Pierwsze próby z elektroniką - przełom 95/96. Czy zaliczyłbym to, co robię do IDM? hmmm... nie przepadam za konkretnym szeregowaniem jakichkolwiek form twórczych poszczególnym "szufladkom". IDM jest jednak w tej chwili tak obszernym zjawiskiem, że nie mam nic, przeciwko jeśli ktoś przykleja mi taką łatkę.

Alternativepop.pl: Album "Chemical Elements 01" kojarzy mi się z twórczością Autechre z okresu płyt "Tri Repetae" czy "Anvil Vapre". Czy ten angielski duet miał na twoją twórczość jakiś znamienny wpływ?

C.H. District: Miał, ma i zapewne miał będzie :). Pamiętam, kiedy lata temu wpadła mi w ręce "INCUNABULA", nie rozstawałem się z tą płytą przez długie miesiące. Wiedziałem, że to geniusze, którzy zapoczątkowują nową epokę muzyki elektronicznej. I tak się właśnie stało. Każde kolejne wydawnictwo to krok milowy w tej materii. Trwa to do dziś i mocno wierzę, że tak pozostanie... Nie zgadzam się z opinią, że AE od paru płyt są wtórni, przewidywalni. Uważam, że pośród setek przez nich inspirowanych czy wręcz naśladujących ich brzmienie projektów stali się mniej charakterystyczni. Dla mnie i wielu innych, nadal są ścisłą czołówką. W mojej muzyce również słychać echa AUTECHRE - nie przeczę. Pewne "patenty", niuanse, itp. które po raz pierwszy wyszły spod ręki Brytyjczyków. Nie staram się jednak naśladować... czerpię jedynie, często nieświadomie, z najlepszych wzorców. Uważam, że to, co robię ma swój własny charakter i nie jest kalką panów: Booth'a i Brown'a - wpływu jednak wypierał się nie będę..:)

Alternativepop.pl: Album, „Pneauma Ti Coi" to muzyka bliższa twórczości chociażby Imminent. Czy nie myślałeś, aby w tamtym okresie wydąć płytę w wytwórni Ant - Zen? Moim zdaniem muzyka zawarta na tym krążku wpasowałaby się idealnie w charakterystyczne brzmienie tej wytwórni. Czy nadal, jeśli w ogóle kiedyś, inspirują cię artyści związani z Ant -Zen? Co sądzisz o power noisie? Moim zdaniem kolejne wydawnictwa z Ant-Zena to po prostu zjadanie własnego ogona.

C.H. District: Od momentu, kiedy zacząłem obcować z muzyką bruitystyczną czy industrialną bardziej skłaniałem się ku twórcom, którzy przeciwstawiali "hałas" warstwie rytmicznej / ESPLENDOR GEOMETRICO, TEST DEPT./. Kilka lat później odkryłem ANT-ZEN. To było to... doskonała mikstura tego co najlepsze w estetyce industrialnej z nowoczesnym brzmieniem i doskonałą rytmiką: IMMINENT (wówczas jeszcze STARVATION), P.A.L, AXIOME itd. Nagrywając "Pneuma-ti-coi" byłem pod ogromnym wpływem w/w. Zrobili po prostu to, czego szukałem w muzyce - postanowiłem, więc pokornie się dołączyć. Owszem, próbowałem z pierwszym lp. zastukać do wrót tej wytwórni, nie powiodło się i... chyba dobrze. Nie kontynuowałem później takiego brzmienia. Powiedziałem wtedy, co miałem do powiedzenia w tej kwestii, (co nie znaczy, że na zawsze zarzuciłem takie granie), a ten niemiecki label konsekwentnie od lat promuje kolejne, bardzo podobnie brzmiące i szczerze mówiąc mało interesujące nazwy. Obserwuję cały czas to, co się dzieje w nurcie, który określono kiedyś mianem "power noise" - skąd w ogóle ten pomysł? - i za wyjątkiem paru ciekawych wytwórni /np. HANDS/ czy kilku dobrych tytułów nie dzieje się w tym nurcie już tyle ciekawego co jakiś czas temu.

Alternativepop.pl: Czemu decydujesz się na wydawanie płyt poza granicami naszego kraju? Czyżby nie było u nas zainteresowania tego typu muzyką? Czy we Francji jest łatwiej wydać płytę niż w Polsce?

C.H. District: Swoje dwa pierwsze cd wydałem własnym sumptem, metodą D.I.Y. Sam je promowałem, dystrybuowałem, itd. Była to niesamowita frajda, ale mająca dość mierny efekt. Promocja kulała, brakowało finansów na "dorabianie" kolejnych kilku egzemplarzy itp. Pragnąłem, aby zajął się tym ktoś, kto się tym trudni i zrobi wszystko tak jak powinno wyglądać. Przygotowałem, promosy i rozesłałem do kilku polskich i kilkunastu zagranicznych wytwórni. Pozytywnie odpowiedziały trzy - wybrałem M-TRONIC z Paryża, ponieważ i warunki, jakie mi zaproponowali i sposób, w jaki pracują bardzo mi odpowiada. Czy łatwiej jest wydać coś "tam" czy "tu"? Ciężko powiedzieć... Statystycznie rzecz biorąc, łatwiej za granicą, ponieważ ilość labeli parających się muzyką eksperymentalną jest ogromna, ale i samych tworzących jest więcej... Jedno jest pewne: nadal zagraniczne wytwórnie są w stanie zapewnić szerszą promocję, rynek tam jest wciąż chłonniejszy i co najważniejsze istnieje równolegle z innymi a nie na zupełnym marginesie, tak jak jest u nas.

Alternativepop.pl: Jak doszło do współpracy z holenderskim Duuster? Czy w planach szykujesz kolejne kolaboracje?

C.H. District: Pierwszy kontrakt, jaki podpisałem z Francuzami dotyczył udziału w splicie inaugurującym cykl "Chemical Elements". Koncept tej serii jest taki: dwa projekty zamieszczają po kilka swoich autorskich rzeczy, remiksują się nawzajem i w końcu jeden numer jest pisany wspólnie. Tak też właśnie poznałem Tona (DUUSTER) i nagraliśmy wspólną płyte. Niebawem kolejna z serii - "Chemical Elements 02 - DIAKOF vs CELLULAR". Gorąco polecam! Bright IDM w najlepszym wydaniu - kooperacja tym razem polsko-szwedzka. Owszem, mam w planach parę mniejszych bądź większych kolaboracji... M.in. wspólne granie z SEED PROJECT czy francuskim DITHER - być może cd, ale to dość odległa sprawa. Na razie jednak pierwszoplanowa rzecz to pełnowymiarowy Lp dla M-TRONIC, planowany na przełom 2004/2005.

Alternativepop.pl: Obok Ciebie w wytwórni M-Tronic możemy znaleźć innego polskiego wykonawcę, I:Gora. Co sądzisz o tym materiale? Moim zdaniem jest bardzo udany, choć słyszę miejscami sporo wpływów Bogdana Raczyńskiego :-)

C.H. District: Znam rzeczy I:GOR'a od dawna. Bardzo lubię i szanuje to, co robi. Uważam, że to naprawdę bardzo utalentowany producent. Lp. dla M-TRONIC to kolejne jego wydawnictwo na zachodzie. Wcześniej min. był "czarny krążek" dla LOW-RES. "Barwy Kolorów" to płyta, na której znalazły się kawałki z różnych okresów działalności I:GOR'a - od zupełnie premierowych po juz kilkuletnie, ale nadal bardzo świeże rzeczy. Lubię ten krążek, to kawał naprawdę solidnego grania! A Twoje skojarzenia z Raczyńskim... cóż, obaj poruszają się gdzieś w tych rejonach. Czy jednak Bogdan miał jakikolwiek wpływ na to co robi I:GOR? To już pytanie nie do mnie :).

Alternativepop.pl: Tworzysz muzykę elektroniczną, połamane struktury rytmiczne. Mam wrażenie jednak jakby twoja osoba była kojarzona mimo wszystko bardziej ze środowiskiem industrialnym. Industrialne imprezy, remiksy, np. Moan. Czy to świadomy wybór, a może się mylę?

C.H. District: Jak juz wspomniałem na początku, wywodzę się ze środowiska industrialnego. Cały czas mam styczność, przyjaźnię się, z ludźmi, którzy tworzą i obracają się w tej estetyce - Moan, Job Karma itp.. Z radością stwierdzam, że granice powoli się zacierają - co od dawna było moim marzeniem. Mówię o tym co obserwuję np. w Niemczech czy Francji: czasopisma, radio, koncerty promują pod jednym hasłem dźwięki od gothic poprzez industrial po IDM czy eksperymentalną elektronikę. Tak, to świadomy wybór, nie mam zamiaru się od niczego i nikogo odcinać a wręcz przeciwnie.

Alternativepop.pl: Jak Twoim zdaniem wygląda kondycja rodzimej sceny szeroko pojętej muzyki elektronicznej?

C.H. District: Jeśli chodzi o sama muzykę - jest coraz lepiej. Coraz więcej utalentowanych ludzi tworzy i to, co robią jest naprawdę na wysokim poziomie, często bijąc na łeb produkcje zachodnie. Niestety nadal nie ma mediów z prawdziwego zdarzenia, które promowałyby scenę... jedynie Internet... to potężne źródło informacji, ale bez wsparcia ze strony czasopism itp. to nadal margines.

Alternativepop.pl: Jacy artyści mają na Ciebie obecnie największy wpływ? Czy film, literatura mają wpływ na to, jaką muzykę tworzysz?

C.H. District: Zabrzmi to banalnie, ale muzyka jest najważniejszą rzeczą w moim życiu. Jest ze mną odkąd pamiętam i tak na pewno pozostanie. Słucham całego mnóstwa przeróżnych rzeczy i pewnie są one w mniejszym lub większym stopniu inspiracja dla tego, co robię. Nie będę tu wymieniał nazw, bo byłaby to naprawdę solidna lista. Film, literatura czy sztuka maja bezpośredni wpływ na to kim jestem, a co za tym idzie pośrednio odciskają piętno na mojej twórczości.

Alternativepop.pl: Dziękuje za wywiad i życzę kolejnych równie udanych albumów!

C.H. District: Dziękuję serdecznie za rozmowę i za support! Powodzenia.

Rozmawiał: Tomasz Właziński
14.07.2004 r.

 

Miguel and the Living Dead - rozmowa z Nerve69 o początkach grupy oraz o tym czym jest a czym nie jest rock gotycki, 04.07.2004 r.

32 odsłon

Miguel and the Living Dead - rozmowa z Nerve69 o początkach grupy oraz o tym czym jest a czym nie jest rock gotycki 04.07.2004 r.

Z Nerve69, założycielem Miguel and the Living Dead rozmawia Tomasz Musialik (Laurel)

Alternativepop.pl: Formacja Miguel and the Living Dead istnieje od niedawna. Piotrze, co Cię skłoniło do założenia tego zespołu i grania takiej muzyki, jaką wykonujecie? Jak wiadomo deathrock czy horror punk są w Polsce muzyką niszową, która w zasadzie nie ma swojej publiki.

Miguel and the Living Dead: I właśnie dlatego postanowiłem ruszyć z tym projektem. Kiedy zaczynałem robić pierwsze numery, jakoś latem 2001, wtedy to była jeszcze jednoosobowa zabawa, sytuacja na tzw. mrocznej scenie była fatalna... Zresztą jest tak w sumie do dzisiaj. Dla polskiej młodzieży gotyk oznacza albo goth metal i natchnione nowotwory w stylu Artrosis, albo romantyczne uniesienia darkwave'owców, albo 11779 wariacje na temat Nephilim i The Mission, albo - to już zupełny dramat - elektro-łupanki typu Apoptygma Berzerk i inne tego typu syfy. Co poniektórzy, siedzący dłużej w tej muzyce pamiętają może coś z lat 80., jakieś postpunkowe i falowe rzeczy typu Killing Joke, Kommunity FK, Alien Sex Fiend czy Siouxsie, ale to raczej pokolenie obecnych trzydziesto i więcej -latków. Natomiast dla młodych ludzi wchodzących w ten temat wykładnią słowa "gotyk" jest coroczna żenada pt. Castle Party, gdzie tak naprawdę zespoły gotyckie można policzyć na palcach jednej ręki, czasem nawet wystarczy jeden palec - najlepiej środkowy. Podobnie w przypadku lokalnych imprez klubowych spod znaku "gotyk" - wszędzie króluje electro-industrial, darkwave, synthpop i raz na trzy godziny jeden numer Bauhausu albo Cure'a czy Joy. Ostatnio powoli coś się zmienia i klasyczny gotycki postpunk/deathrock można usłyszeć trochę częściej, mimo wszystko jednak nadal jest do bani. W porównaniu z Europą Zachodnią czy nawet Czechami i Słowacją jesteśmy zacofani aż wstyd. Dlatego właśnie powołałem do życia Miguela. Kapela powstała z intencją wskrzeszenia tej fantastycznej a zupełnie zapomnianej muzyki w naszym kraju. Co prawda działa u nas kilka znakomitych bandów odwołujących się bezpośrednio do stylistyki lat 80-tych - DHM, Eva czy Wieże Fabryk, ale wszystko to są zespoły, nazwijmy to "falowe". Mnie natomiast chodziło od początku o mięsisty punkowy gotyk a'la Batcave z diabelskim posmakiem rock'n'rolla. I przede wszystkim z czarnym poczuciem humoru w stylu Alien Sex Fiend czy 45 Grave. No i również image miał być odpowiednio stylowy. Na razie ta muza jest niszowa, jak to słusznie zaznaczyłeś. Ale jestem pewien, że za rok czy dwa, kiedy moda na deathrocka przyjdzie do nas - jak zwykle - z Niemiec, sytuacja zmieni się diametralnie i nagle parkiety klubów gotyckich wypełnią się młodzieżą pląsającą przy The Damned, Play Dead i Ausgangu. No, mam przynajmniej taką nadzieję...

Alternativepop.pl: No właśnie, niemiecka scena gotycko-deathrockowa powoli odbudowuje się i rośnie w siłę. Jako, że jestem zwolennikiem muzyki spod znaku UK, chciałbym wiedzieć co myślisz o specyficznym brytyjskim spojrzeniu na "gotyk", różniącym się zarówno od deathrocka amerykańskiego, jak i od tego "gotyku", który odradza się teraz w Niemczech?

Miguel and the Living Dead: Wiesz, w Wielkiej Brytanii w zasadzie narodził się gotyk, więc spojrzenie Brytyjczyków nie może być "specyficzne" a raczej "klasyczne", bo to oni stworzyli tego potwora. Specyficzne może być spojrzenie na gotyk w innych krajach, które z dorobku sceny brytyjskiej czerpały - choćby polska scena lat 80. - ale nie u samych Angoli. Zresztą ta klasyczna angielska scena gotycka przełomu lat 70/80 była na tyle różnorodna, że ciężko tu mówić o jakimś jednym typie spojrzenia. Bauhaus, Siouxsie, Play Dead, UK Decay, Alien Sex Fiend, Echo & The Bunnymen grały przecież różną muzykę, choć zazwyczaj wrzucaną do jednego postpunkowo-gotyckiego worka. Brytyjczycy byli może trochę bardziej "intelektualnie" i refleksyjnie nastawieni do całej sprawy, więcej tu było np. odniesień do literatury i poleganiu na erudycji słuchacza niż w przypadku amerykańskiego deathrocka, który śpiewając o zombies i horrorach bardziej mrugał do nas okiem niż koncentrował się na jakimś poważnym przekazie. Ale to też jest duże uproszczenie, bo były przecież w Anglii załogi typu Alien Sex Fiend czy Specimen, które zupełnie wyłamywały się z tego "poważnego" brytyjskiego wizerunku, podobnie jak np. Christian Death w USA, gdzie Williams często zupełnie natchnione poezje wyśpiewywał i zupełnie przez to nie pasował do jajcarzy spod znaku 45 Grave na przykład.

Alternativepop.pl: A czy nie uważasz, że "gotyk" to pojęcie tak szerokie, że może z powodzeniem występować zarówno w muzyce punkowej, metalowej, industrialnej oraz stricte elektronicznej i co za tym idzie pogodzić fanów wielu różnych stylów? W Niemczech w profesjonalnych magazynach typu Orkus czy Zillo są wywiady z Cinema Strange, Bloody Dead & Sexy, Wumpscut, Dimmu Borgir, Emperor... Czy takie podejście ma w ogóle sens?

Miguel and the Living Dead: Ma to może sens, ale spójrz, że jednocześnie prowadzi do tego, że "gotyk" staje się terminem który znaczy wszystko i nic. A przez to przestaje być nośnikiem jakiegoś konkretnego przekazu i muzyka ta zaczyna tracić swą tożsamość. Doszło do tego, że terminem "gotyk" określa się wszystko co mroczne, dołujące albo wzniosłe i uduchowione. I za gotyckie uważa się zespoły typu Paradise Lost, Arcana albo VNV Nation. Natomiast klasyczny stary gotyk przez niezorientowanych bliżej ludzi uchodzi za jakąś porąbaną wersję punka nie mającą z "prawdziwym" gotykiem nic wspólnego. A za klasyków i prekursorów gotyku uważa się zespoły w stylu Fields Of The Nephilim... No i czy to ma sens? To jest kompletne pomieszanie faktów i historii. To tak jakbyś The Clash uznał za klasyków reggeae... Może jestem tutaj jakimś staromodnym pierdzielem, ale osobiście wolałbym aby termin "gotyk" oznaczał ambitną postpunkową muzykę tak jak to miało miejsce 25 lat temu. A dla tych wszystkich nawiedzonych kolesi w czarnych płaszczach i pentagramach na szyjach oraz ich piejących pogańskich wokalistek można ukuć jakiś stosowniejszy termin. Zresztą dlatego też najchętniej nazywamy naszą muzykę deathrockiem, gdyż ten termin nie został jeszcze tak zeszmacony jak gotyk i kojarzy się raczej z konkretną muzyką i przekazem.

Alternativepop.pl: Czy były problemy ze skompletowaniem składu? Proszę przedstaw muzyków Miguel and the Living Dead i powiedz jaki jest podział ról w zespole? Kto za co odpowiada?

Miguel and the Living Dead: Problemy ze składem? Człowieku, myślałem, że się pochlastam szukając ludzi do grania. Z kręgu znajomych nikt nie umiał albo nie chciał grać, na ogłoszenia internetowe nie odpowiadał nikt, a jeśli już to zupełnie przypadkowi i niezorientowani w temacie ludzie którzy sobie po prostu chcieli coś tam porzępolić. Rozkładałem już ręce. I w zasadzie odsiecz przyszła z zupełnie dla mnie nieoczekiwanej strony. Znałem od dłuższego czasu załogę z Evy, ale za cholerę mi nie przyszło na myśl, aby im proponować współpracę - wiesz, ktoś kto ma swój zespół i wkłada w to całe serce raczej rzadko kiedy ma czas i ochotę robić coś na boku, zwłaszcza jeśli w dodatku musi pracować zawodowo etc. Któregoś wieczora wpadli jednak do mnie Slavik z Tomkiem, puściłem ze cztery kawałki które nagrałem no i chłopcy polecieli... Miesiąc później była pierwsza próba, Slavik okazał się dokładnie takim wokalem jakiego szukałem. Jak zaśpiewał na pierwszej próbie "Night Of Terror" to mi buty spadły. Potem Tomek zdecydował się dołączyć do kapeli, choć z początku ze względów czasowych w ogóle nie brał tego pod uwagę. W końcu jednak się chłopak przełamał i bass już był. A żeby nie szukać przypadkowych ludzi na etat perkmena, wzięliśmy kolejnego zawodnika z Evy - Niuńka El Diablo, no i tak się zaczęło. Pierwsze numery były od wielu miesięcy gotowe, musieliśmy się tylko "pozgrywać" i wypracować jakieś brzmienie, już jako "żywy" zespół. A jeśli chodzi o podział ról - no cóż, można powiedzieć, że jestem tzw. liderem. Komponuję większość materiału i piszę wszystkie teksty, robię oprawę graficzną okładek, strony internetowej etc... Ale nie do końca tak to wygląda - musisz zrozumieć, że pracuję z cholernie zdolnymi ludźmi, którzy nawet jeśli grają mój kawałek, to grają go tak, że robi się z tego w 100 proc. "nasz" kawałek. To nie jest kapela na zasadzie Nerve69 + side-mani, akurat z tymi ludźmi coś takiego by nie przeszło, no i bardzo dobrze. Zresztą - gramy na tyle krótko, że o faktycznym podziale ról w zespole jeszcze chyba za wcześnie mówić. Wszystko się będzie docierać przez najbliższe miesiące. Ale faktem jest, że straszny ze mnie despota, co czasem wkurwia chłopaków he he he...

Alternativepop.pl: Nazwa Miguel and the Living Dead budzi oczywiste skojarzenia z filmami o zombich. Także wasze teksty są inspirowane głównie horrorem. Czy możesz wymienić filmy, które stały się ważne dla Miguela? Co byś polecił z kina grozy czytelnikom Alternativepop.pl?

Miguel and the Living Dead: Horror rządzi! Od kiedy pamiętam zawsze akurat ten gatunek kina i literatury kręcił mnie najbardziej. No, może obok science-fiction i surrealistów, ale to osobna historia. Tak czy inaczej, zakładając Miguela, nie miałem wątpliwości w kierunku jakiego przekazu ma ten zespół zmierzać. Lubię praktycznie każdy rodzaj horroru - od ekspresjonistów niemieckich i filmów typu "Gabinet Dr Caligari" przez lata 50/60 i produkcje Eda Wooda, lata 60/70 i eksplozję gatunku "gore" aż po najnowsze rzeczy typu "Dark Water" czy "Ringu". Szczególnie lubię horrory klasy B, wszystkie te karykaturalne i celowo przerysowane obrazy typu "Evil Dead", "Braindead" czy "Galaxy Of Terror" etc. Albo najbardziej chyba debilny film w historii gatunku - "Killer Klowns From Outer Space". To właśnie tego typu kino inspiruje mnie najbardziej, z całą tą swoją głupotą i specyficznym poczuciem humoru. Poza tym pisanie takich tekstów to niezły ubaw. Slavik jak to później śpiewa to czasami płacze ze śmiechu...

Alternativepop.pl: Recenzje waszej demówki można przeczytać w kilku renomowanych magazynach i zinach europejskich. Z jaką opinią spotkała się tam muzyka Miguela? Jak was odbierają w krajach Zachodniej Europy i poza naszym kontynentem?

Miguel and the Living Dead: Stary, odbiór mamy taki, że czasami się zastanawiam czy to wszystko się dzieje naprawdę. Dostajemy maile od ludzi z całego świata, wszyscy niemalże pieją z zachwytów nad tą naszą demówką, recenzje są bardzo pozytywne, momentami wręcz entuzjastyczne, nasze numery od wielu tygodni regularnie są grane na wszystkich ważniejszych imprezach deathrockowych na świecie, od Release The Bats w USA, poprzez angielskie Dead And Buried na niemieckich imprezach typu Pagan Love Songs kończąc. Jak sobie pomyślę, że w zasadzie zacząłem ten cały projekt w pewnym sensie z przekory i dla zabicia czasu to robi mi się gorąco he he...

Alternativepop.pl: Promocją Miguel and the Living Dead zajmuje się Tomasz Zrąbkowski. Czy jest to jedyna osoba, która chce wam pomagać?

Miguel and the Living Dead: Może nie jedyna, ale na pewno ta, która robi dla nas najwięcej. Nawet nie wiem jakich słów musiałbym użyć, aby podsumować to, co robi dla nas Tomek. To właśnie dzięki niemu nasze demo dotarło pod każdą niemalże szerokość geograficzną tej pięknej planety i do odpowiednich ludzi. To u niego na Old Skull'u daliśmy swój pierwszy koncert, to u Tomka prawdopodobnie wydamy naszą debiutancką płytę. Poza tym ten człowiek jest jedną z zaledwie kilku osób, jakie znam, z którą mogę rozmawiać o muzyce godzinami... Nie tylko o muzyce zresztą. Oczywiście oprócz Tomka znalazłoby się jeszcze kilka osób które nam pomagają i w nas wierzą - np. MaryO z TLDOJ albo PrzemekK z death-rock.org, ale Pan redaktor naczelny Colda bez wątpienia robi dla Miguela najwięcej, za co 666 razy całuję go teraz w czółko.

Alternativepop.pl: Kiedy planujecie debiutancki krążek? Czy jest już wydawca skłonny zainwestować pieniądze w tę płytę? Wspominałeś mi kiedyś, że jest szansa aby waszym dystrybutorem na zachodzie została austriacka Strobelight Records.

Miguel and the Living Dead: Krążek ma wyjść na jesieni, przynajmniej tak to planowaliśmy, z wielu względów to najlepszy termin. Wydawcą ma być Ghostmaniac Rec., stary label Tomka, który się z założenia specjalizuje w starych goth-punkowych klimatach. Nie wiadomo jednak jak będzie z samym nagraniem materiału, bo okazało się, że koszty dobrego studia znacznie przewyższają nasze możliwości finansowe, z drugiej strony nie chcemy byle gdzie tego materiału rejestrować. Otrzymanie kasy od wydawcy na nagranie płyty to historia dla kapel typu Cool Kids of Death, które mają podpisany elegancki kontrakt z jakimś majors'em i zapewnione wszystkie warunki. My, póki co, działamy w totalnym podziemiu i sami musimy organizować wszystkie sprawy. Ani Ghostmaniac, ani austriacki Strobelight Rec., który ma nas promować na zachodzie, nie wyłożą nam raczej kasy na studio. Cóż, trzeba będzie coś wykombinować, damy radę mam nadzieję. A historia ze Strobelight to przykład na to, jak zajebistym człowiekiem jest MaryO z The Last Days of Jesus, to tak na marginesie.

Alternativepop.pl: We wrześniu tego roku macie zamiar dać koncert w Pradze na festiwalu PUNK AID, gdzie wystąpicie m.in. przed wielką gwiazdą sceny gotyckiej - Sex Gang Children. Jak podchodzicie do międzynarodowego debiutu na dużej scenie? Czy w związku z tym wydarzeniem poczujecie dodatkowy skok adrenaliny ;)? Co myślisz o dorobku artystycznym Andiego?

Miguel and the Living Dead: Stary, jak się o tym dowiedziałem, to mi tak trysnęła adrenalina, że musiałem ją potem ścierać ze ścian. Kapela gra raptem rok czasu, wydała amatorską demówkę a tu nagle koncert jako support przed samym Sex Gangiem. Razem z chłopakami już tylko odliczamy czas do tego września. Zresztą nie tylko z powodu naszego występu, bo PUNK AID to przede wszystkim świetna pod względem muzycznym impreza, na kilka koncertów bardzo sobie ostrzę ząbki. Trema pewnie będzie, bo to jednak dużego formatu sprawa, sala podobno na 3000 osób - to więcej niż warszawska Stodoła... Ale nic to. Damy takiego czadu, że Praga będzie nas długo wspominać he he. A jeśli chodzi o dorobek Andiego, to uwielbiam wszystkie stare płyty SGC, to jest właśnie to co powinien oznaczać termin "gotyk", tak nawiązując do twych poprzednich pytań. Lubię też niektóre późniejsze produkcje solowe Andiego, ale to już bliższe glam-rocka czy nawet pop-rocka muzykowanie. Co nie znaczy wcale, że złe.

Alternativepop.pl: Na zakończenie zapytam o ulubione płyty Nerva69. Jakie tytuły najczęściej goszczą w Twoim playerze?

Miguel and the Living Dead: Mistrzu, toż to temat rzeka.... Generalnie słucham każdego rodzaju muzyki - od Abby i Elvisa po Swans i Napalm Death he he. Może wymienię kilka tytułów, które ostatnio najczęściej katuję - przede wszystkim debiutancki CD Eighties Matchbox B-Line Disaster, świetny goth-punkowy rock'n'roll, bardzo zdolni młodzi ludzie. Najnowszy krążek The Last Days Of Jesus jest świetny. Kowboje z Ghoultown też rządzą u mnie ostatnio. Kupiłem niedawno boxa z wszystkimi singlami Rolling Stones'ów z lat 60-tych i katuję te kawałki bez opamiętania. Dorwałem też w końcu na CD "Aria Of The Devil" Theatre Of Hate, piękna rzecz, klasyka starego gotyku. Sigue Sigue Sputnik powrócili do mojego odtwarzacza w wielkim stylu, głównie dzięki mojej piękniejszej połówce, która jest ich wielką fanką. A dzisiaj przed wyjściem z domu leciał pierwszy Cock Sparrer. To lepsze niż trzy kawy.

Rozmawiał: Tomasz Musialik (Laurel)
04.07.2004 r.

Moan - rozmowa o industrialu i nie tylko z Rafałem Sądejem, 07.12.2003 r.

34 odsłon

Moan - rozmowa o industrialu i nie tylko z Rafałem Sądejem, 07.12.2003 r.

Z Rafałem Sądejem, twórcą projektu Moan rozmawia Tomasz Właziński

www.moan.pl
www.moanpl.bandcamp.com

Alternativepop.pl: Muzyka jaką prezentuje Moan to ambient/industrial. Tak przynajmniej jest określana. Moim zdaniem Moan najbliżej jest jednak industrialowi. A z jakim gatunkiem Ty utożsamiasz się najbardziej?

Moan: Zdecydowanie z ... ludzkim. I niejednokrotnie jest to bardzo frustrujące! Zaraz! My tu przecież o muzyce! Tomku, dajmy sobie spokój z jej ograniczaniem! Owszem, nieraz jest to nieuniknione, jednak jak tylko staram się nie zawężać moich działań muzycznych. Lubię, gdy idee lub techniki pracy z dźwiękiem, charakterystyczne dla różnych gatunków, doskonale korelują z sobą, przynosząc ciekawe efekty i możliwości twórcze. Lubię eksperymentować. W jakie rejony zawędruję w swych eksperymentach? Jakie formy muzycznej wypowiedzi będą dla mnie najbardziej odpowiednie? W jaki pokręcony styl upakuję swą dalszą twórczość? Bo obecna hybryda - określająca muzykę Moan - w skrócie: "ambient/industrial" jest chyba całkiem w porządku? Ha, ha. Czemu najbliżej Moan? Spekulacje na ten temat pozostawmy osobom lubiącym analizowanie "ilości cukru w cukrze" - niech mają zagadkę. Czasem mam wrażenie, że ludzie, zamiast skupić się na docierających do nich dźwiękach, poświęcają więcej czasu na jej szufladkowaniu, wymyślaniu dla niej nowych terminów. Określeń pojawi się tyle ile odbiorców - no i rzecz jasna: każdy z nich będzie miał rację. Osobiście wolę zająć się tworzeniem muzyki...

Alternativepop.pl: Co spowodowało - jaki artysta, zespół - że zacząłeś się interesować muzyką industrialną?

Moan: Nie będę chyba jedyną osobą która w tym momencie odpowie: Throbbing Gristle. Gdy na początku lat 90. moje fascynacje muzyczne oscylowały głównie wokół grind/noise core, owszem spotykałem się z działalnością industrialnych projektów takich jak: Hash Brown, Bondage Harvest czy Herbert Mullin (obecnie Lasse Marhaug), jednak to TG i ich płyta "2nd Annual Report" wywarła na mnie takie wrażenie, że zacząłem się bardziej interesować tą muzyką. Dopełnieniem były płyty "More Violence And Geography" Illusion Of Safety, "Information Overload Unit" SPK oraz działalność Briana Williamsa...

Alternativepop.pl: Co najbardziej inspiruje Moan? Nie chodzi mi tutaj tylko o innych artystów. Czy poza industrialem, ambientem, wszelkim eksperymentem muzycznym słuchasz artystów tworzących inne gatunki muzyczne?

Moan: Niewyczerpanym źródłem inspiracji jest rzeczywistość w jakiej funkcjonuję i wszelkie emocje z nią związane. Na nie, może złożyć się cokolwiek: obejrzany film, obraz, innym razem może to być książka, wydarzenia, wspomnienia, itp., itd. ... Możliwość skomentowania rzeczywistości we właściwy sobie sposób, konwersja emocji, których nie da się wyrazić słowami czy gestem, w dźwiękową formę - to dla mnie wystarczająco silny impuls do tworzenia. Czy słucham innych gatunków muzycznych? Oczywiście! Nie wyobrażam sobie sytuacji, że tworząc, jak się już umówiliśmy, ambient/industrial, jednocześnie miałby to być jedyny rodzaj muzyki, jakiej słucham. To nierealne, chociażby ze względu na fakt, że każdy ma swoją drogę poszukiwań muzycznych... Słucham dużo muzyki i bardzo różnej stylistycznie - nie wystarczy wymienić kilka nazw lub gatunków by oddać w pełni jej wpływ na mnie. U mnie, oprócz "wszelkich eksperymentów" często gości muzyka elektroniczna, przeróżnej maści: od ebm/electro po drum'n'bass. Jest i miejsce dla metalowych czy punkowych staroci a w międzyczasie może się wpleść nastrój rodem z 4 AD lub ... disco concrete dobiegające zza ściany od sąsiadki:-)

Alternativepop.pl: Jak powstaje muzyka Moan? Czy do tworzenia muzyki używasz tylko komputera i sampli?

Moan: Muszę przyznać, że dość późno - bo jakieś 5 lat temu - odkryłem możliwości jakie daje komputer do tworzenia muzyki. Na samym początku było zupełnie odwrotnie: nie mając komputera, używałem wszelkich przedmiotów i urządzeń - nie jeden zapewne przechodził fascynację kręcenia gałkami na pustych kanałach w radiu czy TV - do działań muzycznych. Obecnie wszystkie materiały Moan są tworzone na komputerze, jednak ciągle staram się zmieniać sposób pozyskiwania dźwięków i techniki pracy z nimi. Coraz mniej pracuję na dźwiękach generowanych bezpośrednio w komputerze a więcej na akustycznych, nagranych z otoczenia. Dlatego też, aby wzbogacić ich zasób, przymierzam się do zakupu przyzwoitych mikrofonów - kolejną korzyścią z tego, byłoby urozmaicenie występów na żywo, praca z obiektami, może instrumentami... Zapewne nadal będę używał technik (re)syntezy, posługiwał się soft-synth'ami i finalnie miksował utwory na komputerze, ale tak jak wspominałem: w miarę możliwości chcę wprowadzić więcej dźwięków "z zewnątrz".

Alternativepop.pl: Jakbyś ocenił kondycję polskiej sceny industrialnej? Czy poza Genetic Transmission i Job Karma są jeszcze jacyś inni interesujący twórcy?

Moan: Nie ograniczając się do określenia "scena industrialna" a poszerzając ją do "sceny okołoindustrialnej" - bo szkoda pominąć wszelkie formy ambientu i muzyki eksperymentalnej - moim zdaniem nie jest tragicznie. Projekty które wymieniłeś znane są ze swej wytrwałości w działaniu. Job Karma to bardzo dobrze zorganizowana grupa ludzi i w tym tkwi ich siła. Wypracowali sobie dobrą markę jednak nie "jadą" na niej tylko nadal aktywnie ją potwierdzają. Genetic Transmission - tu, mimo, iż to jedna osoba, też jest przykładem konsekwentnego działania. Każda pozycja GT charakteryzuje się oryginalnym "hand made", zawierającym stale ewoluujący i zaskakujący materiał muzyczny oraz pasję. Właśnie wielu brakuje tej pasji, bądź konsekwencji w działaniu. Często pojawiają się "sezonowe" projekty, jednak po wydaniu jednego lub dwóch materiałów - nie zawsze reprezentatywnego - słuch o nich ginie.

Drugą sprawą jest też fakt, że niektóre znane już projekty dosłownie przeginają wypuszczając płyty o nędznej zawartości. O ile wcześniej wymienionym projektom można wybaczyć brak zaplecza technicznego, doświadczenia, to te już działające jakiś czas, odgrywają żałosne akcje z materiałami poniżej krytyki - a na dodatek wywyższają te produkcje do rangi Sztuki Niewiadomo Jak Wyskokiej. To jedna ze zmor naszego "okołoindustrialnego" poletka - mnóstwo zespołów/projektów zastępuje brak kreatywności wielkim szumem wokół siebie. Z mojej strony na uwagę, z tych młodszych, zasługują projekty związane z F4F: czyli Multipoint Injector czy Wulgata. Coraz lepiej poczyna sobie poznańskie Artefactum, druga pozycja Dead Factory "NowherE" też daje poznac, że człowiek za nią odpowiedzialny poważnie podchodzi do tego, co robi, mimo kiepskiego zaplecza technicznego. Dopinguję między innymi tym projektom, bo jeśli będą działać konsekwentnie zapewne niejednym zaskoczą. Poza tym cenię sobie bardzo działalność Where The Soil Is Closer Than The Sky, który aktywnie ukrywa się przed szerszym gronem odbiorców a z drugiej strony Maćka Szymczuka, Busso De La Lune choć to już projekty zdecydowanie "nie-industrialne". Moim prywatnym odkryciem jest Wolfram po znakomitym, moim zdaniem, występie na wrocławskim festiwalu. Można by jeszcze długo wymieniać.

Alternativepop.pl: Pojawiłeś się na jednej z części City Songs wydawanego przez Requiem. Co sądzisz o tego typu przedsięwzięciu? Moim zdaniem pomysł jest wyjątkowo trafiony.

Moan: Hmmm ...Trafiony czy trafny? Taaaaak, City Songs jest ciekawym i wyjątkowym zjawiskiem - co do tego nie ma wątpliwości. Można chociażby poznać mnóstwo projektów działających w naszym kraju - naprawdę imponujący zestaw. Choć kto z drugiej strony nie słyszał o Hedone bądź Wieloryb? I chyba tyle! Całą szumnie głoszoną idee tego przedsięwzięcia - kolaboracja, etc. - można sobie odpuścić. CS to nic innego jak składanka prezentująca poszczególnych wykonawców, nie żadna kolaboracja Nemezis z nimi. Dla mnie kolaboracja, to aktywna współpraca pomiędzy dwoma twórcami - np. gdy robiłem remix dla Blare For A. Kuba z tegoż projektu podszedł do tego bardzo profesjonalnie podsyłając mi oprócz gotowego utworu, osobne ścieżki, sample, linie melodyczne w formacie midi. Mając to do dyspozycji można było naprawdę popracować nad utworem. Nie cierpię pracować na byle jak skleconym loop'ie z którego muszę wyłapywać dźwięki mnie interesujące, tak więc na dobrą sprawę mój "Hidden" na CS to praktycznie autorski utwór Moan. Mimo to entuzjastycznie podszedłem do tego przedsięwzięcia, lecz po kolejnej części i nagłym wzroście tempa ich ukazywania się, zdałem sobie sprawę, że chyba nie tylko ja tak uczyniłem tworząc nowy utwór. Sam autor się też chyba zreflektował i bodajże od piątej części już pojawia sie nie nazwa Nemezis a CS. Reasumując: City Songs compilation vol. (tu wpisać dowolną liczbę) - jak najbardziej TAK. Nemezis (czy też 1/2 Nemezis) versus dany wykonawca - niekoniecznie...

Alternativepop.pl: Jaka jest Twoim zdaniem przyszłość industrialu? Według mnie industrial od ponad 20 lat jest gatunkiem stale się rozwijającym.

Moan: Dziwna sprawa z tym industrialem. Dla jednych umarł, dla innych jest wyeksploatowany na różne sposoby a np. dla Ciebie jest stale rozwijającym się gatunkiem. Ech, ile już dyskusji na ten temat było:-). Faktem jest, że samo pojęcie jest już mocno wypłowiałe i nadużyte w każdy możliwy sposób, jednak nie można zapominać że "industrial" ma odzwierciedlenie w prawie każdej niezależnej - i nie tylko - dzialalnosci artystycznej, chociażby i w muzyce techno. Porównać można to do przekazania, choć nie wiem czy to dobry przykład, genów z ojca na syna, he, he - stylistyka z tamtych czasów jest już zamknięta i adekwatna do tamtych czasow, jednakże odbija się szerokim echem do dzis i ma wielki wplyw. Nie umarla, nie wyeksploatowała się lecz ewoluuje poprzez nowe formy.

Alternativepop.pl: Ostatnio ukazała sie twoja nowa płyta nagrana wraz z Genetic Transmission. Możesz nam przybliżyć czego możemy się spodziewać po tej kolaboracji?

Moan: W formie muzycznej to ponad 60 minut zawierające 5 utworów. Na początku roku wymieniliśmy się z Tomkiem dźwiękami z naszych wcześniejszych autorskich produkcji lub też uprzednio przygotowanych. W kwestii pracy, sposobu traktowania swoich dźwięków, daliśmy sobie wolną rękę. Muszę przyznać, że dla mnie było to nie lada wyzwanie - dźwięki GT są dosyć charakterystyczne. Aby je ująć w charakterystyczne dla Moan, wymagało to czasem wiele pracy. Z drugiej strony bardzo dobrze pracowało się, ponieważ większość wymienionych dźwięków jest akustyczna, wyłapana z otoczenia, a jak mówiłem wcześniej staram się coraz więcej na takowych pracować - tu więc mogłem nacieszyć się nimi do woli. Tak jak wspomniałeś, płyta już się ukazała - nakładem Die Schone Blumen Musick Werk ze szczęśliwym numerem katalogowym - 13. Muzycznie, kazdy z nas tworzył w sobie charakterystycznym stylu, chociaż ... myślę że odbiorcy nie będący na bieżąco z naszą działalnością mogą być zaskoczeni. Jesteśmy z finalnego efektu bardzo zadowoleni. Ja między innymi ze względu na to że GT był pierwszym projektem, który pracował nad moimi dźwiękami - dotychczas to ja robiłem wszelkie remiksy, interpretacje czyichś utworów. Nazwa "Collaboration 1" wynikła z tego, że na tyle dobrze pracowało nam się nad wspólnymi dźwiękami, iż zamierzamy powtórzyć działanie - tym razem albo jako wspólną sesję, albo może wspólny występ "live" - zobaczymy.

Alternativepop.pl: Dziękuje bardzo za wywiad i życzę nagrania kolejnych wspaniałych płyt!

Moan: Ja równiez bardzo dziękuje Tomku za możliwość zaprezentowania sie na Alternativepop oraz za ... cierpliwość. Życzę powodzenia prywatnie jak i z działalnością.

Rozmawiał: Tomasz Właziński
07.12.2003 r.

Matt Elliott - rozmowa z twórcą The Third Eye Foundation o bristolskim duchu, Arvo Parcie, filmach i literaturze, 27.08.2003 r.

24 odsłon

Matt Elliott - rozmowa z twórcą The Third Eye Foundation o bristolskim duchu, Arvo Parcie, filmach i literaturze, 27.08.2003 r.

Z Mattem Elliottem rozmawia Łukasz Wiśniewski (Szelak), 27.08.2003 r.

Matt Elliott - Multiinstrumentalista, syn katoliczki, która przeszła na prawosławie, niegdyś poważnie zaangażowany w działalność pro-ekologiczną, zdobył doświadczenie i wiedzę jako pracownik sklepu muzycznego-spełnienie marzeń chyba wszystkich muzyków, współpracownik takich kultowych kapel jak m.in. Flying Saucer Attack, AMP czy Movietone. Niemal dekadę temu powołał do życia własny projekt - Third Eye Foundation, stając się jednym z najważniejszych artystów lat 90. Pikanterii jego muzyce dodaje fakt, że będąc od zawsze bristolczykiem, radykalnie odciął się od tamtejszych triphopowych gwiazdorów - z Massive Attack na czele. Po czterech wspaniałych albumach studyjnych - nie liczę dwóch zbiorów z remiksami - Elliott zerwał z nazwą 3EF. Wiosną tego roku już pod swoim prawdziwym nazwiskiem wydał "The mess we made" - kolejną doskonałą, choć znacznie już spokojniejszą, kameralną płytę dla Domino. Będąc na jego internetowej stronie, znalazłem mail kontaktowy Elliotta. Zaryzykowałem, nic przecież nie tracąc, no i napisałem. Okazał się zaskakująco miłym człowiekiem, przesłał mi swój pierwszy, niedostępny właściwie album i zgodził się bez żadnych zastrzeżeń udzielić krótkiego wywiadu dla Alternativepop.pl. Mam nadzieję, że choć trochę przybliży on sylwetkę tego niezwykłego artysty.

Alternativepop.pl: Jakie jest przesłanie Matta Elliotta dla świata?

Matt Elliott: Nie ma właściwie żadnego przesłania. Jestem po prostu wkurzony tym całym gównem, codziennie uderza mnie to, że świat jest taki popieprzony i że wszystkie problemy mogłyby zostać rozwiązane łatwo, ale niestety rządzą nami chorzy i chciwi ludzie, którzy nie są zainteresowani porządkowaniem świata. Natomiast ludzie, tacy jak my - zwykli - nie mogą nic z tym zrobić, podobno żyjemy w demokratycznym świecie, ale tak nie jest. Mamy niewielki wybór. Wszystko to zostało już powiedziane przez sławniejszych ode mnie.

Alternativepop.pl: "The mess we made" jest wyjątkowo spokojną - jak na ciebie - płytą. Nie ma tu wiele elektroniki, beatów czy hałasu, jest raczej akustycznie, trochę w stylu Current 93 z połowy lat 90. Czy jest to związane z wiekiem czy szukaleś po prostu nowych sposobów wyrażenia siebie?

Matt Elliott: Sądzę, że zwyczajnie znudziłem się tradycyjnym dla mnie sposobem komponowania, choć może naprawdę ma to coś wspólnego z moim wiekiem. O pewnych sprawach nie myślę zbyt długo i pozwalam, aby rozwinęły się i skończyły w sposób, w jaki się rozwijają i kończą. Lubię wczesnego Currenta, nie jestem wielkim fanem ich folkowego okresu, "Live at Bar Maldoror" i "Imperium" są moimi ulubionymi albumami C93. Słuchałem sporo ich ostatnich dokonań, ale osobiście nie bardzo je lubię.

Alternativepop.pl: Podobne pytanie... w porównaniu z wcześniejszymi płytami, nowy lp brzmi jak catharsis, logiczna kontynuacja "Little lost soul". Dlaczego nagrałeś album pod swym prawdziwym nazwiskiem? Czy jako Third Eye Foundation powiedziałeś wszystko?

Matt Elliott: Zmieniłem "szyld", ponieważ nie chciałem, aby ludzie oczekiwali kolejnej płyty 3EF... Naprawdę chciałem się uwolnić, by móc zrobić coś innego.

Alternativepop.pl: Zostałeś niemal jednogłośnie wychwalony przez polską prasę muzyczną. Jeden z dziennikarzy porównał ciebie do Arvo Parta, H.M.Góreckiego lub Johna Tavenera, miast do Coil, Squarepushera, My Bloody Valentine i Aphexa. Czy czujesz się zaszczycony?

Matt Elliott: Nawet bardzo, to chyba najwyższy dla mnie komplement. Zwłaszcza, że naprawdę uwielbiam Arvo Parta, no i miło jest mieć jakieś inne porównania.

Alternativepop.pl: Jesteś lub byłeś częścią sceny bristolskiej. Jedni jej przedstawiciele - jak Tricky lub Massive Attack - zdobyli ogromną popularność, stali się rozpoznawalni. Inni- ty, Flying Saucer Attack, AMP bądź Crescent- pozostali w cieniu, raczej zadowalając się kultowym statusem. Czy nigdy nie żałowałeś, że nie zarobiłeś równie dużo na swojej sztuce?

Matt Elliott: Nie, bynajmniej. Robię muzykę, bo ją kocham, nie potrzebuję dużych sum, choć milo byłoby nie martwić się o kasę.

Alternativepop.pl: "The sinking ship song" naprawdę brzmi jak hymn z dna oceanu. Skąd wziął się pomysł na tę niesamowitą piosenkę?

Matt Elliott: Nie jestem pewien, naprawdę. Miałem chyba sporo czasu by przemyśleć ten utwór. To trochę denerwujące, bo tekst to prawdopodobnie najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek napiszę. Trudno jest mi teraz komponować nowy materiał, bo ten tekst zawsze jest obecny w mojej głowie.

Alternativepop.pl: Jakiego sprzętu używasz w studiu i na scenie? Jakie są twoje koncerty?

Matt Elliott: Używam starego (obecnie zepsutego) samplera i sekwencera i bardzo old skoolowego cyfrowego 8-ścieżkowca, co trochę mnie frustruje, bo gdybym miał nieco większy budżet, "The mess we made" byłaby o wiele lepszą płytą. Obecnie na żywo korzystam z gitary, loopów, śpiewam, a mój przyjaciel gra na wiolonczeli. Różni się to od "The mess we made", ale jest utrzymane bardziej w klimacie muzyki, którą obecnie tworzę.

Alternativepop.pl: Płyty takie jak "Little lost soul" mogłyby spokojnie być soundtrackami do nieistniejących obrazów... Twoje ulubione filmy, albumy, książki?

Matt Elliott: Ulubione filmy: cokolwiek Kubricka, był geniuszem. Oglądam sporo kina francuskiego, naprawdę uwielbiam mnóstwo filmów. Nie cierpię hollywoodzkich superprodukcji, w zasadzie ich nienawidzę, ponieważ z pieniędzy utopionych w jednym gównianym filmie można było zrobić dziesięć znakomitych obrazów z jakimś pomysłem. Na przykład: film "Pirates" (chyba ten z Geeną Davis :) - przyp. Szelak) to wspaniała historia o żeńskim piracie i mogłaby być niesamowitym filmem, ale - rzecz jasna - prawdziwe życie nie interesuje amerykańskich mediów bla bla bla. No i większość tamtejszych filmów jest tak słodka, że robi mi się niedobrze, a ich moralne przesłania wytrącają mnie z równowagi. Jeśli chodzi o literaturę, to właśnie "przerabiam" Dostojewskiego - jest wspaniały, kocham rownież Kurta Vonneguta Jra, Philipa K.Dicka, książka "I oślica ujrzała anioła" Nicka Cave'a także wywarła na mnie wielkie wrażenie.

Alternativepop.pl: Co było powodem twej przeprowadzki do Francji? Tak bardzo znudziłeś się Wielką Brytanią ?

Matt Elliott: Powody były po części finansowe, tu jest znacznie taniej, ale i moja dziewczyna jest Francuzką. Byliśmy tam, by odwiedzić jej rodziców, potem wróciliśmy do naszego cholernie drogiego mieszkania w brudnym, halaśliwym i pełnym zbirów Bristolu, no i stwierdzieliśmy: "pieprzyć to, spadajmy".

Alternativepop.pl: Dzięki za rozmowę!

Rozmawiał: Łukasz Wiśniewski (Szelak)
27.08.2003 r.

Clan of Xymox - rozmowa z Ronny Mooringsem o remiksach, festiwalu Marchewka w 1988 r., koncertach w Meksyku i występach jako Xymox, sierpień 2003 r.

23 odsłon

Clan of Xymox - rozmowa z Ronny Mooringsem o remiksach, festiwalu Marchewka w 1988 r., koncertach w Meksyku i występach jako Xymox, sierpień 2003 r.

Z Ronny Mooringsem, liderem Clan of Xymox rozmawia Tomasz Musialik (Laurel), tłumaczenie: Jouloupukki

Alternativepop.pl: Dwa ostatnie wydawnictwa CoX zawierały głównie remiksy. Jaka jest twoja opinia o tych albumach: "Remixes from the Underground" i "There's No Tomorrow"?

Clan of Xymox: Po wydaniu "Notes from the Underground" zrodziła się idea, by zrobić z tym coś więcej, by poprosić ludzi o zrobienie remiksów. Przez lata byliśmy pytani czemu nie publikujemy żadnych innych wersji naszych kawałków. Teraz wydaje się być ku temu dogodny czas, zwłaszcza że obecnie można stosunkowo łatwo zrobić takie rzeczy, wykorzystując technikę komputerową. Zapytałem kapele z mojego bliskiego otoczenia, czy są zainteresowane zrobieniem remiksów, ale tak, by brzmiały w charakterystyczny dla ICH stylu sposób. Preferowałem brzmienia pozbawione gitar, gdyż w ten sposób przeróbki brzmiałyby zupełnie inaczej, niż oryginalne nagrania. Po wielu entuzjastycznych reakcjach rozesłałem mastery do wszystkich zainteresowanych zrobieniem remiksów. Materiał z "The Remixes from the Underground" zaskoczył mnie wysoką jakością kawałków wszystkich zaangażowanych w projekt kapel, byłem tym bardzo uszczęśliwiony. Lubię wszystkie remiksy z przeróżnych powodów, każda z kapel zrobiła co tylko się da by odcisnąć na kawałkach charakterystyczny ślad swojego stylu, z tego też powodu wszystkie one są na tyle zróżnicowane, że nie wiesz, czego się za chwilę spodziewać. W ten sposób całość trzyma cię przed głośnikami w ciągłej niepewności. Większość zespołów znałem już z wcześniejszych kontaktów, zawsze spotyka się różnych artystów na koncertach, festiwalach, etc. To że wiekszość wykonawców wywodzi się z kręgów electro można całkiem łatwo wytłumaczyć - większość gitarowo zorientowanych twórców nie posiada odpowiedniego sprzętu komputerowego, który jest niezbędny do zrobienia remiksów. Nie chcę tu wnikać w szczegóły techniczne, ale jeśli ślesz komuś dysk, to ten ktoś powinien mieć odpowiednie oprogramowanie, etc, by móc je odczytać. Czasami ludzie nie rozumieją idei remiksów, ale dla mnie powinny brzmieć inaczej niż oryginalne kawałki, w przeciwnym razie jaki byłby sens ich robienia? Remiksujący artysta ma wolną rękę, więc robi co tylko się mu podoba i jeśli rezultat jest satysfakcjonujący, remiks zostanie opublikowany. Podczas pracy nad singlem nie obowiązują cię takie restrykcje, jak podczas tworzenia materiału na normalny album. Według mnie album nie powinien zawierać remiksów, a w ostateczności naprawdę niewiele, ponieważ burzą one płynność zawartego w nim materiału. "There's No Tomorrow" jest ubiegłorocznym singlem, małym przedsmakiem tego, co znajdzie się na płycie "Farewell". Tytułowy utwór zremiksowany został przez The Frozen Autumn, Fading Colours i Run Level Zero, poza tym znalazły się tam również dwa dodatkowe kawałki: "Courageous" i "The Second Time". Utwór "There's No Tomorrow" jest moim zdecydowanym faworytem, który działa na mnie w 2003 roku tak, jak "A Day" oddziaływał w latach 80..

Alternativepop.pl: Nowy album zatytułowany bedzie "Farewell" i jest już niemal gotowy. Jak myślisz, utrzyma poziom "Notes from the Underground"?

Clan of Xymox: Jest gotowy na wrześniową premierę. Jak dotąd reakcje, które do mnie dotarły były bardzo dobre, ludzie twierdzą, że jest to coś najlepszego, co Clan of Xymox może dziś zaoferować, czym jestem bardzo ucieszony.

Alternativepop.pl: Jakie są różnice w brzmieniu i muzyce najnowszego albumu w stosunku do tego, co robiłeś w przeszłości?

Clan of Xymox: "Farewell" jest albumem pełnym zróżnicowanych klimatów i stylów, z wielowarstwowym brzmieniem, różną atmosferą i aranżacjami. Chciałem, by brzmiał świeżo i nowo, nie chciałem powtarzać tego, co dotąd stworzyłem, jakkolwiek dążyłem do tego, by całość była rozpoznawalna jako Clan of Xymox. Zatem album jest inny, choć stanowi część naturalnej ewolucji CoX. Wraz z podstawowymi elementami, charakterystycznymi dla Clan of Xymox, sposób, w jaki dopasowuję i nakładam instrumenty i brzmienia, można nazwać naszym własnym stylem, rozpoznawalnym przez większość ludzi. Owa rozpoznawalność jest, według mnie, typowa dla naszej muzyki. Kawałki "A Day", "Stranger", "Backdoor" były, jak na czas, w którym powstały, w awangardzie electro. Nowe rzeczy również podobnie bym określił, z tym że oczywiście, żyjemy w roku 2003 i brzmią one adekwatnie do nowych czasów. W mojej opinii "Farewell" jest rozwinięciem "Notes from the Underground". Na nowym albumie znaleźć można mocno urozmaicone kawałki, każdy objawiający się w różny sposób, ale zawsze brzmiący jak Clan of Xymox. Zdarzyło mi się napisać raz i drugi kawałki brzmiące bardziej w kierunku (dark) electro, ale także sporo zupełnie innych, kiedy chwyciłem za gitarę zamiast zasiąść za klawiszami. "Into Extremes" (kawałek 6) jest na przykład bardziej w klimacie rocka gotyckiego, natomiast "One More Time" bardziej w klimacie dark wave. Dla mnie takie kawałki są ponadczasowe, bo stworzone przy pomocy podstawowych instrumentów. Potrzebuję takich utworów, jak te, gdyż inaczej straciłbym wprawę w grze na gitarze ;). Staram się powiększać moje studio i rozszerzać bank instrumentów, dlatego widzę nieuchronną ewolucję mojej muzyki, tym niemniej utrzymywanie charakterystycznego brzmienia Clan of Xymox jest dla mnie bardzo ważne. Równie ważne jest dodawanie z albumu na album nowych elementów, dlatego też każdy kolejny brzmi inaczej od poprzednika. "Farewell" jest melanżem różnych stylów, od electro, do bardziej mrocznych, gitarowych brzmień. Ludzie, którzy znają historię naszego zespołu nie będą tym zaskoczeni i rozpoznają w tym istotny element naszego stylu, obecny od samego początku naszego istnienia. Podczas pisania nowych kawałków często zdarza się, że zainspiruje mnie pojedynczy dźwięk, który poruszy wyobraźnię, wyświetli całą gamę brzmień i wskaże kierunek jak budować kolejne, sprawia, że maluje mi się przed oczami coś w rodzaju dźwiękowego krajobrazu, wraz z kierunkiem, w którym mogę zbudować drogę do innych dźwięków. Gdy dźwięki ułożą się już w jakiś malunek, to on dalej wydaje się sobą sam kierować. Kilka słów może dopasować się do akordów, chwytam wówczas ideę całości, tego, co chcę napisać i jakie słowa okażą się odpowiednie do oddania atmosfery, jaka aktualnie zapanowała nad moim emocjonalnym światem. Teksty bazują głównie na moich osobistych doświadczeniach oraz na tym, co dostrzegam wokół siebie. Oczywiście, kiedy myślisz o tym wszystkim, co doświadczyłeś, masz o czym pisać. Podchodzę w ten sposób do każdego utworu, więc dzieje się tak, że po roku pisania otrzymuję jakby cztery pory roku wraz z towarzyszącymi im moimi nastrojami, zapisane za pomocą słów i muzyki. Nigdy nie siadam i nie zaczynam pracy bez poczucia inspiracji i woli poszukania interesujących elementów, które możnaby wykorzystać. Oczywiśćie, w przeszłości zdarzało mi się tworzyć w pośpiechu z uwagi na goniące terminy, nie wpływało to jednak na mnie korzystnie. Wolę się spóźnić, niż forsować tempo pracy. Muzyka wypływa z serca, dlatego też nie istnieje żadna siła, która mogłaby cię zmusić do kreatywności, musisz tą kreatywność poczuć, inaczej nic godnego uwagi z tego nie powstanie.

Alternativepop.pl: Jesteś aktywnym muzykiem już ponad 20 lat. Co powoduje, że nadal tworzysz nowe kawałki?

Clan of Xymox: Oczywiście, główną intencją jest stworzyć tak piękny album, jak to tylko możliwe. Drogą ku temu prowadzącą, w moim przypadku, jest to, że w momencie startu nad nowym projektem nigdy nie posiadam skrystalizowanej idei w jakim kierunku pójdę. Czynią to głównie dźwięki, których używam i które podsuwają mi kolejne pomysły. Dość łatwo pojawia się wówczas odpowiedni nastrój, utwór zaczyna się rozwijać, całkowicie wciągając mnie w siebie i dając odpowiednią dozę inspiracji, by zacząć tworzyć całą brzmieniową otoczkę. Proces tworzenia nigdy nie jest dla mnie czynnością całkowicie świadomą. Gromadzę dużo doznań i emocji, które muszę prędzej czy później wykorzystać, dlatego też każdy album jest refleksją nad kolejnym etapem mojego życia. Jedyną rzeczą, którą możesz zrobić celem "zaspokojenia siebie", jest doświadczanie nowych rzeczy w życiu, rozmawianie z ludźmi lub też czytanie wszystkiego w dużych ilościach, rzeczy te są w stanie pobudzić twoją wyobraźnię na wszystkich frontach. Na szczęście nie miewałem nigdy problemów z pisaniem na wszelkie tematy. Muzyka przychodzi zawsze automatycznie, nie muszę się jakoś specjalnie zmuszać do jej tworzenia. Większość czasu, jaki nad nią spędzam schodzi nad osiągnięciem odpowiedniego nastroju. Wybierając tytuł dla płyty ("Farewell") nawiązałem do odczuć ludzi, którzy gotowi są zinterpretować go w ten sposób, że zamierzam się wycofać. Choć dla mnie, tytułowy kawałek odnosi się jedynie do pozostawiania rzeczy za sobą ;)

Alternativepop.pl: Twoje teksty są przepełnione uczuciem smutku, samotnosci, nostalgii, bólu. Czy jest to odbiciem prywatnego życia Ronny'ego M.?

Clan of Xymox: W tej chwili, moje życie jest stateczne, dzięki za zainteresowanie ;). Jeżeli zechcesz przeczytać czasem moje teksty, możesz pomyśleć, że jestem kimś nieszczęśliwym, ale staram się wytłumaczyć ludziom, że często czerpię inspirację po prostu obserwując zachowanie innych a także słuchając opowieści przyjaciół o ich problemach. Te rzeczy często skłaniają mnie do napisania piosenki lub tekstu i zdarza się, że czasem próbuję się z tym identyfikować, ponieważ doświadczyłem wielu emocji przez lata, więc jest to tylko sprawa mojej przemiany. Oczywiście, śpiewam także o bardzo osobistych rzeczach, jak w kawałku "This Cold Damp Day", który traktuje o głębokiej tęsknocie za utraconą osobą. Przeżyte doświadczenia są zawsze wielkim i dobrym źródłem, jakkolwiek i doświadczenia innych ludzi stanowią część moich inspiracji. Często zdarza mi się słyszeć wszystkie te historie o złamanych sercach, o problemach ze związkami lub też wychwycić zabawne zachowania. To wszystko są składniki, które możesz wykorzystać w piosence bardzo osobistej, ponieważ są to rzeczy, które trzymasz w swoim umyśle. Rzadko kiedy informuję osobę, że dany kawałek traktuje akurat o niej, gdyż jestem pewien, że i tak sama siebie w nim rozpozna :). Myślę, że miłość jest najpotężniejszą rzeczą spośród wszystkich napędzających nasz gatunek. Bez niej bylibyśmy marnymi istotami, nieustannie tęskniącymi za nią, za uczuciami. Czyni nas to szalonymi, gdy nie jesteśmy w stanie osiągnąć owego stanu emocjonalnego. Wielu ludzi myśli, że kocha kogoś, ale w jakiś sposób nadal szuka odpowiedniej osoby, jest to coś na kształt poszukiwań świętego Graala - wiesz, że istnieje, słyszałeś o nim, ale nie masz pojęcia gdzie go odnaleźć. Odnalezienie tej świadomości nadaje twemu życiu nowy wymiar. Dla mnie te tematy są podporządkowane silniejszym emocjom. Jeśli uważnie rozglądniesz się wokół siebie, zorientujesz się jak bardzo kierują one ludzkim życiem, niejednokrotnie doprowadzając człowieka do szaleństwa. Wesołe piosenki, dla mnie, żyją krótko, jak i generalnie cała szczęśliwość. W przeszłości napisałem kilka weselszych kawałków, jednakże dla mnie tęsknota za osobą nieobecną od dziesięciu dni jest odczuciem również pozytywnym, świadomość, że kochasz tą osobę i że ona powróci... Zatem jestem kimś ukierunkowanym ku ciemniejszej stronie życia, lubiącym szczególnie melancholijne klimaty.

Alternativepop.pl: Ktory koncert w Polsce wspominasz najlepiej? Kiedy możemy się spodziewać kolejnej wizyty?

Clan of Xymox: Polska zawsze miała szczególne miejsce w moim sercu. Byliśmy u Was po raz pierwszy kilkanaście lat temu, na festiwalu "Marchewka". To było coś niesamowitego! Pamiętam przybycie na lotnisko i widok ludzi sprawiających wrażenie oczekujących kogoś ważnego. Rozglądnąłem się dookoła wypatrując polityka lub gwiazdy filmowej, lecz nikogo takiego nie zauważyłem. Po przebyciu kontroli celnej nagle rozbłysły flesze aparatów a ludzie zaczęli krzyczeć. Pomyślałem, że trafiłem do Strefy Mroku i wszedłem w ciało któregoś z Beatlesów. Kilka podkoszulków zostało podartych aż w końcu dotarliśmy eskortowani do busa, który nas oczekiwał. Ostatecznie, w busie, każdy z nas miał na twarzy dziwny, głupkowaty uśmiech, nikt nie były stanie uwierzyć w to, co zobaczył. Odnieśliśmy wrażenie, jakby celowo ukrywano przed nami fakt, że ludzie w Polsce znają nasz zespół. Gdy w noc koncertu zbliżyliśmy się do sali, w której mieliśmy grać, ujrzeliśmy tłum około pięciu tysięcy osób, które, jak nam później powiedziano, nie zdołały wejść do środka, gdyż wszystkie bilety były już wyprzedane, co oznaczało dziesięć tysięcy w środku! Polscy fani byli wspaniali, gorąco przyjmowali każdy grany przez nas kawałek, powodowali, że miałem gęsią skórkę co chwilę. Było to dla mnie niezapomniane przeżycie, na szczęście posiadam także video bootleg z tego wydarzenia, który to przyciąga mnie przez cały czas! Naprawdę nie potrafię wskazać dokładnie różnicy, ponieważ 11 lat temu graliśmy w Warszawie a dwa kolejne razy w Bolkowie, małej miejscowości z miłym zamkiem niedaleko niemieckiej granicy, na której nie odcisnęło się widoczne piętno polskich przemian. Wiejskie obszary zawsze umykają zmianom i czas w nich płynie zupełnie inaczej. Pamiętam, że 11 lat temu jedzenie banana na warszawskiej ulicy było rzeczą cokolwiek dziwną! Byłem również świadkiem demonstracji Solidarności na warszawskim uniwersytecie, czułem, że było to na swój sposób ekscytującym przeżyciem. Wy odczuliście przemiany na swój sposób. Wiele się oczywiście w Polsce zmieniło, scena muzyczna jest trochę mniejsza w dzisiejszych czasach, ale powoli się umacniająca , wystarczy spojrzeć na odnoszący sukcesy festiwal w Bolkowie, który przyciąga co roku około 3000 fanów. Wystąpiliśmy tam dwukrotnie i dla mnie ten festiwal jest jednym z najlepszych w Polsce, publiczność jaka tam nas oglądała była bardzo entuzjastycznie do nas nastawiona. Za każdym razem bardzo chętnie gram w Waszym kraju i mam nadzieję, że wkrótce znów będę miał taką możliwość.

Alternativepop.pl: Clan of Xymox podróżuje dookoła świata. Musiałeś widzieć nie jedno interesujące miejsce. Które z nich wywarło na tobie największe wrażenie?

Clan of Xymox: Najlepiej wspominam Południową i Środkową Amerykę, ze względu na ich wyjątkowość, kulturę i bogatą przeszłość, no i oczywiście nasi fani stamtąd są kompletnie pojechani - to naprawdę piękne, jak okazują swój entuzjazm. Nie przejmując się niczym zwyczajnie wariują, nawet przy wolniejszych utworach. Wielu ludzi w Europie nie potrafi sobie wyobrazić, że panuje tam wielkie zainteresowanie "mrocznymi" zespołami, ale kiedy jedziesz tam jako zespół, kompletnie cię zatyka, traktują cię jak Beatelsów. Myślisz najpierw: "skąd oni nas w ogóle znają?", ale zaraz dowiadujesz się, że puszczają cię na kanale muzycznym lokalnej telewizji i że rozpoznają cię z teledysków. Po koncercie masz wrażenie, że zna cię cały kraj. Kiedy graliśmy w Meksyku, byliśmy narodową atrakcją dnia - mówili o nas w wiadomościach, nasze gęby wydrukowała ogólnokrajowa gazeta, i oczywiście następnego dnia, kiedy wybraliśmy się na zwiedzanie świątyni Majów w jakimś odległym zakątku, nawet starsza pani, sprzedająca turystom pamiątki, czytała o nas i poprosiła o autograf; doświadczenia zatem cokolwiek osobliwe, ale oczywiście bardzo miłe i schlebiające. Dziwnie dosyć jest przechadzać się w kraju jak Meksyk, Chile, Argentyna, czy Brazylia w wolny od występów dzień i co chwilę być zaczepianym o autograf albo zdjęcie. Wielkie festiwale, jak niemieckie Mera Luna (25.000), Wave Gotik Treffen (20.000) i Zillo (12.000), czy polski w Bolkowie (3000), lub trasa po Stanach Zjednoczonych, oczywiście zawsze są mocnymi punktami koncertowania i stanowią niezapomniane przeżycia dla każdego zespołu, jednak szczególne miejsce w moim sercu zajmują wspomniane zaoceaniczne rejony; choćby dlatego, że tak odległe... Kiedy graliśmy w Meksyku na olimpijskim niegdyś stadionie, wypełnionym dwudziestoma tysiącami ludzi, moim oczom jawiły się różne cuda, ludzie łazili sobie po głowach, żeby dostać się bliżej sceny. Dziewczyny mdlały i co chwilę trzeba je było wyciągać za barierkę, żeby odzyskiwały przytomność. Od owacji można było ogłuchnąć - takich rzeczy nie znajdzie się na płycie CD, tam trzeba było po prostu być! Scena także była niesamowita, Rui (bębny) i Nina (klawisze) wynurzali się powoli spod sceny na podnośnikach; przezabawne było, jaka ta scena wielka, dlatego daliśmy ją na okładkę płyty LIVE. Fantastyczną robotę odwalili projektując taką scenę. Powoli się przechylała, trzeba było uważać, gdy się po niej szło, by nie stracić równowagi. Przy samym końcu występu Rui wrzasnął: "Ronny, ja się zapadam!", próbując nie wypaść z rytmu, kiedy jego podnośnik zaczął się zsuwać (6-metrowa wycieczka w dół, przy jednoczesnym graniu na perkusji), a ja nie mogłem zrobić nic, jak tylko robić swoje i zakładać optymistyczny wariant, ale na swój sposób było to zabawne, również kiedy po paru minutach wreszcie się wynurzył, zaczął się zapadać podnośnik pod Niną i jej klawiszami, wprawiając w jeszcze większe zakłopotanie lokalną ekipę. Po koncercie mieliśmy z tego taki ubaw, że przypomniał nam się odcinek "Spinal Tap".

Alternativepop.pl: Jak wyglądają twoje plany koncertowe w tym roku?

Clan of Xymox: Od 1997 nie przestaliśmy koncertować, więc w zasadzie można powiedzieć, ze jesteśmy w trasie już od sześciu lat. Przez ten okres mieliśmy tylko krótkie przerwy spowodowane koniecznością nagrania nowego materiału. Pod koniec roku (październik) ponownie jedziemy do Ameryki Południowej, gdzie chyba jesteśmy jedynym - ze sceny alternatywnej -  zespołem koncertującym tam tak często (także w Meksyku). Tym razem odwiedzimy Peru, gdzie tylko The Mission, a w zasadzie sam Wayne grał kilka lat temu oraz już po raz drugi Chile i Argentynę. Jestem niezmiernie podekscytowany tymi koncertami, gdyż kraje te są najpiękniejszymi na Ziemi. Potrzebuję tych egzotycznych tras, by utrzymać przy życiu moje zainteresowania i tchnąć w nie trochę urozmaicenia, którego potrzebuję będąc muzykiem zawodowym. Oczywiście najważniejsze są dla nas festiwale, gdzie wszystko jest połączone w taki sposób, że zdaje się być idealne. Nigdy nie kultywowałem klasycznego obyczaju, reprezentowanego przez większość zespołów: nagrywanie muzyki (do trzech lat, non-stop), wydawanie i na końcu trasa, najczęściej kilkutygodniowa, a następnie początek całego cyklu. Myślę, że trzeba sporo wnieść w proces pisania nowych utworów, a to można w najlepszy sposób uzyskać koncertując i rozmawiając z wieloma ludźmi. Wszystkie elementy składające się na posiadanie kapeli są jednakowo ważne. Piszesz, by wyrzucić z siebie uczucia, nagrywasz, by ich nie zapomnieć i koncertujesz, by zobaczyć radość ludzi z tego, co stworzyłeś. Cały ten proces jest bardzo dynamiczny i nie może być ujęty takimi słowami jak "ciężki" lub "łatwy". Lubię wszystkie jego elementy, ponieważ są tym, czym muzyk się zajmuje: pisaniem, nagrywaniem i koncertowaniem (ok, niektórzy nie koncertują ;) ). Najwspanialszym dla mnie momentem jest, gdy trzymam w ręku nowy album i gdy mogę zaprezentować jego zawartość fanom i ujrzeć ich reakcję.

Alternativepop.pl: Po dobrym okresie po wydaniu "Twist of Shadows" nastąpił gorszy. Wielu z twoich fanów nie spodobał się "Phoenix" i w efekcie przestali interesować się twoją muzyką. Obecnie CoX odzyskuje starą popularność. Jaka jest twoja opinia na ten temat?

Clan of Xymox: Nie winię ich, parząc wstecz odczuwam to samo. Okres Xymoxu rozpoczął się właśnie od "Phoenix". Dla mnie Xymox był prawdziwym kryzysem tożsamości. W tym czasie wszyscy naokoło mówili mi w jakim kierunku powinna pójść moja muzyka. W tymże czasie mieszkałem w Londynie i wydaje mi się, że najgorszą rzeczą w tym mieście jest to, że każdy chce, byś był cały czas "trendy". Nic na to nie poradzisz, że złapiesz się w tą muzyczną pułapkę. Scena gotycka była równie dobra, co martwa, z całą masą kapel kończącą działalność lub opuszczającą swoje wytwórnie. Dlatego też na "Phoenix" da się odczuć zwrot ku pewnemu typowi muzyki tanecznej, która zrobiła się modna w Wielkiej Brytanii na początku lat 90tych. "Metamorhosis" i "Headclouds" są odbiciem ówcześnie panujących nastrojów. Na "Headclouds" Xymox usiłował połączyć taneczne rytmy z melancholijnymi brzmieniami dodając do tego wszystkiego wokale. Było to częścią całego eksperymentu. Wydaje mi się, że powyższe doświadczenia były mi potrzebne, by móc być tym, kim jestem obecnie. Utwierdzam się w tym przekonaniu, gdy po dziś dzień dostaję maile od fanów, którzy dopiero teraz zrozumieli to, co próbowałem robić 13 lat temu. To dla mnie już przeszłość i nigdy nie byłem tak dumny, jak jestem teraz ze wszystkich albumów wydanych od momentu, gdy ponownie zacząłem jako Clan of Xymox, w 1997 roku.

Alternativepop.pl: Na przestrzeni lat Clan of Xymox zyskał sobie wielu fanów. Są tacy, którzy towarzyszą wam od samego początku, są też całkiem nowi. Czy jest coś, co chciałbyś przekazać tym, którzy nie znają twojej muzyki zbyt dobrze?

Clan of Xymox: Rzeczywiście mamy dużo lojalnych fanów, którzy chcą mieć każdą naszą płytę, od pierwszych naszych nagrań. Nie oczekuję od nich, zwłaszcza od tych najmłodszych, by znali na przykład okres Xymoxu. Wiem, że mamy dużo nowych fanów, którzy są z nami od czasu reaktywacji w 1997 r. i którzy zorientowali się, że rzeczy, przy których bawią się w klubach są naszymi dokonaniami. Mój przekaz dla fanów będzie bardziej prośbą, by nie kopiowali nielegalnie naszych nagrań z internetu, gdyż jest to dla nas bardzo bolesne. Widzę wiele kapel dotkniętych tym problemem i myślę, że gdy fani uświadomią to sobie, mogą uczynić wiele dobrego dla swoich ulubieńców. Wytłumaczenie, że ceny są zbyt wygórowane, nie jest żadnym wytłumaczeniem, zawsze można dokonać zakupu poprzez sprzedaż wysyłkową, która jest tańsza niż normalne sklepy muzyczne. Tym, którzy dotąd nigdy nie zastanawiali się nad tym, pragnąłbym wytłumaczyć, że prędzej czy później skutki tego odczujemy wszyscy. Każda kapela na tej planecie jest z wolna dotykana tą plagą. Każdy ściągnięty album oznacza spadek dochodów muzyka, co może pociągnąć za sobą decyzję o porzuceniu muzyki i zajęciu się czymś innym. Oczywiście, jeśli lubię jakiegoś artystę, pragnąłbym, by nie rezygnował i nagrywał kolejne albumy. Jakkolwiek większość ludzi przykłada rękę do domowego kopiowania, to wydaje mi się, że istnieją też inne powody obumierania przemysłu muzycznego. Większość ludzi ma zbyt wiele pieniędzy do wydania - mają swój internet, telefon komórkowy, Playstation, DVD, a także wszystkie inne koszty, jak jedzenie, mieszkanie, etc. Nie każdy zarabia wystarczająco dużo, by móc zadośćuczynić wszystkim swoim potrzebom, dlatego też podejmują decyzje, na co konkretnie wydać swoje pieniądze. Jeśli nie ma zbyt wielu interesujących pozycji płytowych w przeciągu roku, wytwórnie płytowe bywają zszokowane, że sprzedało się tak niewiele. Jest to po części wina kapel wydających jeden album rocznie (który nie jest dobry), ale też inni muzycy są do tego zmuszoni, ponieważ również muszą z czegoś żyć. Myślę, że gdyby liczba wydawnictw była mniejsza, każdy miałby szansę poznania części z nich i z pewnością oczekiwałby kolejnych. Rynek jest przesycony ilością wydanych płyt i każda wytwórnia liczy na to, ze uda się jej sprzedać jak największą ilość egzemplarzy. Obecnie czasy się zmieniają, sprzedaż ciągle maleje a wytwórnie nie są już zainteresowane podpisywaniem nowych kontraktów. Maleje więc szansa na odkrycie czegoś nowego i interesującego, tylko dlatego, że każdy boi się zaryzykować i wydać coś nowego. Wielka to szkoda! Nie dbam za bardzo o duże kompanie muzyczne, ich wizje są zbyt ograniczone i jestem kompletnie zdegustowany ich najnowszymi wynalazkami, mierzą w każdy segment rynku czymś na kształt Frankensteina, prototypową konstrukcją, podporządkowaną działowi marketingu firmy, która powinna przemawiać do konkretnej subkultury. Największe skargi na niską sprzedaż płyną właśnie z tego rejonu. Nie potrafią sobie jednak uświadomić, że taka polityka na dłuższą metę jest nieskuteczna. Miniona dekada widziała wielkie kompanie kupowane przez inne kompanie, przetasowania, zwalnianie ludzi, zatrudnianie nowych i tak się będzie działo, aż nie zostanie jedna wielka kompania, zdolna manipulować nami wszystkimi. Obecnie firmy płytyowe są zrozpaczone brakiem prawdziwych miłośników muzyki. To udzerza w ich zyski. Oczywiście, czasem zdarzy im się zawrzeć kontrakt z kimś godnym uwagi, ale osobiście wątpię w ich lojalność wobec jakiegokolwiek muzyka. Rozwiązaniem dla przemysłu muzycznego mogłoby być Apple i-Tunes, polegające na tym, że człowiek ściąga muzykę płacąc za każdy ściągnięty utwór. Jest to dobre rozwiązanie i dla artysty i dla odbiorcy. Ponadto, my w Europie musimy się nauczyć kupować płyty bezpośrednio od wytwórni przez internet, ta droga jest przecież znacznie tańsza. W USA stało się to normą, w Europie natomiast ciągle istnieje opór przed ujawnieniem swojego numeru karty kredytowej, podczas gdy ta sama osoba nie ma najmniejszych problemów z daniem tej karty kelnerowi w restauracji, z którą on wychodzi na chwilę na zaplecze. Zastanówmy się nad tym.

Alternativepop.pl: Muzyka CoX jest inspiracją dla wielu wykonawców. Jak myślisz, czy używanie przez kogoś twoich starych pomysłów jest fair?

Clan of Xymox: Myślę, że jest cała masa doskonałych kapel i wiele z nich wypracowało swój własny styl. Nie chcę klasyfikować zespołów zanadto, ponieważ finalnie albo lubisz ich muzykę, albo nie. Dla mnie najważniejszym jest to, że muzyka potrafi cię porwać w nieznane rejony twojej imaginacji. Każda kapela zmienia się dając za każdym razem swoim fanom coś szczególnego i wciągając ich w swój muzyczny świat. Liczę na to, że większość muzyków podniesie sobie wysoko poprzeczkę, co pozytywnie wpłynie na jakość ich muzyki i oryginalność ich stylu. Liczba akordów jest ograniczona, zawsze więc znajdzie sięktoś, kto powie, że ten a ten fragment został użyty już tu i tu, co jest oczywiście śmieszne, gdyż ograniczenia istnieją. Ale tak naprawdę nie jest to kwestia samych akordów, a sposobu ich kombinacji, tempa, dźwięków, głosu wokalisty, i tak dalej.

Alternativepop.pl: Na koniec, czy chciałbyś dodać coś specjalnie dla twoich polskich fanów?

Clan of Xymox: Startujemy z nową trasą we wrześniu i mam nadzieję, że ujrzę naszych polskich fanów ponownie. Nasza nowa płyta "Farewell" dostępna będzie od piątego września. Zamówić ją można będzie od naszego niemieckiego wydawcy, Pandamo nium Records pod adresem: www.pandaimonium.com, a jeżeli ktoś będzie dysponował czasem, by wpaść do Amsterdamu, niech przyjdzie na GothAM festival w Paradiso. Organizowany jest tak, że zawsze jest co zobaczyć. Podczas większości festiwali musisz czekać na każdy kolejny zespół, co nierzadko bywa po prostu nudne. Podczas GothAM mamy dużo niewielkich wydarzeń pomiędzy występami kapel - artystyczne projekcje video, masę małych sklepików z ciuchami, etc. Innymi słowy, mamy wszystko, czego dusza zapragnie. Po koncertach jest czterogodzinna noc taneczna z pokazem świateł i projekcjami video. Staram się zawsze znaleźć czas na ten festiwal, gdyż nie potrafię już sobie wyobrazić Amsterdamu bez niego... www.gotham.nl

Alternativepop.pl: Dzięki Ronny za rozmowę.

Rozmawiał: Tomasz Musialik (Laurel), tłumaczenie: Jouloupukki
sierpień 2003 r.

 

Common Dream - rozmowa z muzykami polskiego przedstawiciela synth pop, 24.07.2003 r.

36 odsłon

Common Dream - rozmowa z muzykami polskiego przedstawiciela synth pop, 24.07.2003 r.

Z muzykami Common Dream rozmawia Andzej Korasiewicz

Skład Common Dream:
Konrad Niedojadło - wokal, gitara elektryczna, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, programowanie
Dawid Niedojadło - instrumenty klawiszowe, programowanie
Tomasz Różowski - instrumenty klawiszowe, programowanie, sample

Alternativepop.pl: Cześć. Na początek powiedzcie parę słów o Common Dream. Skąd wziął się pomysł na robienie muzyki i dlaczego właśnie taka muzyka a nie inna?

Konrad: Nawet nie pamiętam dokładnie jak wyglądały początki i jaka była to data, ale generalnie fascynacja muzyką wpłynęła na to że zaczęliśmy interesować się założeniem zespołu. Problem leżał po stronie sprzętu. Nie było go zbyt wiele wokół. Poza tym nie umiałem sobie gitary nastroić. To było straszne - chęć i niemożność razem wzięte. Spore ambicje w połączeniu z bezradnością. Pozostałości tej frustracji dalej odczuwam, to ciągła świadomość, że nie da się przeskoczyć pewnej bariery. Trzeba mozolnie iść do przodu, podczas gdy geniusze muzyczni robią to w jeden dzień. Ale geniuszy muzycznych jest niewielu - reszta pracuje ciężko na swój własny styl.

Dawid: Wszyscy przeżyliśmy fascynację szeroko pojętą muzyką alternatywną, począwszy od new romantic, Depeche, przez electro, synth, po dzisiejsze Nowe Brzmienia. Tak więc muzyka Common to wypadkowa tego, co usłyszeliśmy w życiu, z akcentem na zainteresowania muzyczne Konrada, w którego głowie nasza muzyka powstaje...

Alternativepop.pl: W Polsce, w kręgach fanów Depeche Mode oraz sympatyków synth/future popu jesteście znanym zespołem. Jakie macie oczekiwania jeśli chodzi o dalszy rozwój Waszej kariery?

Dawid: Najbliższe plany to promocja w Niemczech. Nasza płyta "Gravity" ukazuje się tam już na przełomie sierpnia i września poprzez współpracującą z BLACK FLAMES firmę STRANGE WAYS i ich dużego dystrybutora - INDIGO. W Polsce płyta lada dzień znajdzie się na półkach sklepowych, m.in. w sieci Media Markt w całym kraju. Myślę, że uda nam się też wkrótce zagrać kilka kolejnych koncertów za naszą zachodnią granicą.

Konrad: Szczerze mówiąc sam nie wiem czego można się spodziewać po nas. Pod tym względem im więcej niewiadomych - tym lepiej. Jeśli zdołasz sam się zaskoczyć - to jest twój sukces. Jeśli spasujesz, odpuścisz sobie i nie udoskonalisz stylu - wtedy nie ma to sensu. Ja chciałbym, żeby muzyka się zmieniała, żebym nigdy nie powiedział, że mam ochotę nagrać kolejny numer w starym klimacie.

Alternativepop.pl: Co myślicie o polskiej scenie future pop, czy szerzej patrząc future/EBM? Czy w ogóle można mówić o czymś takim jak "scena"?

Konrad: Ja szczerze mówiąc nie znam zbyt dużo polskich zespołów tego typu. Słucham bardzo wielu gatunków muzycznych, ale jeśli chodzi o ten styl, to lepiej pytać Dawida. Ja lubię eksperymentalne brzmienia, nie zatrzymuję się przy określonych gatunkach zbyt długo.

Dawid: Faktycznie "scena" to chyba zbyt odważne określenie dla, nazwijmy to, światka electro-synth-EBM. Pionierem na pewno była Agressiva 69, która przebiła się ze swoją muzyką na Zachód. Jest też kilka mniej znanych zespołów czy projektów, którym ambicji i chęci nie brakuje, a którym życzę jak najlepiej.

Alternativepop.pl: Jakiej muzyki słuchacie w tej chwili? Co Was, jako Common Dream, obecnie najbardziej "kręci"?

Konrad: Jak już wcześniej zaznaczyłem, moja fascynacja muzyką jest bardzo intensywna, dużo szukam i na szczęście ciągle znajduje niesamowite brzmienia. Istnieje kilka zespołów czy wykonawców, którzy mają na mnie wielki niezmienny wpływ jak Sigur Rós, Radiohead, Massive Attack, Bjork, Dawid Bowie, The Beatles, Stereolab, Cocteau Twins czy A.C. Jobim, jednak co do reszty to ciągle zmienia się lista moich ulubionych płyt. Ostatnio gustuję w czarnych brzmieniach ocierających się o R'N'B.

Tomski: Ostatnio mam jakiś zastój w poszerzaniu horyzontów muzycznych... Niedawno byłem na koncercie To Rococo Rot w Krakowie i całkiem mnie pozytywnie naładował. Może jeszcze Royksopp, Northern Territories.

Dawid: Moje zainteresowanie oscylują wokół muzyki electro-synth, a płyty, które ostatnio wywarły na mnie największe wrażenie to nowy album Camouflage, szwajcarski debiut Kartagon, a także nowa płyta Silence, która jednocześnie jest soundtrackiem do słoweńskiego spektaklu teatralnego.

Alternativepop.pl: Czy takie nazwy jak The Cure, Bauhaus, X-Mal Deutschland coś Wam mówią? Czy ktoś z Was "przechodził" kiedykolwiek fascynację muzyką gotycką?

Konrad: Ja w młodości kochałem The Cure. Do dziś lubię ich posłuchać. Płyty takie jak "Faith" czy "Pornography" są nieśmiertelne. Bardzo się cieszę, że mogłem zobaczyć ich koncert w Polsce. To zespół, który niewątpliwie wywarł na mnie wielki wpływ kiedyś. Bardzo identyfikowałem się z tekstami Smitha. Charlotte Sometimes to moja perełka. Zarówno tekst jak i muzyka.

Alternativepop.pl: Słyszał ktoś z was nowe, solowe płyty Gore'a i Gahana? Jak Wam się podobają? Czy to już koniec Depeche Mode?

Konrad: Uważam zarówno Gore'a jak i Gahana za fantastyczne osobowości muzyczne. To ludzie, którzy potrafią zarobić kawałek dobrej muzyki. Klimaty obu solowych płyt bardzo mi się podobają, Gore troszkę przypomniał mi Goldfrapp w kilku miejscach, a Gahan mnie zaskoczył swoimi kompozycjami. Nie myślę jednak żeby Depeche Mode się rozpadli, ja uważam, że ich świetna passa, która trwa od czasu wydania Ultra, musi zaowocować jeszcze jakimiś świetnymi krążkami. Klimat zarówno Ultra, jak i albumu Exciter bardzo mi osobiście odpowiada, te brzmienia są według mnie optymalnymi dla Depeche.

Alternativepop.pl: OK. Dzięki za rozmowę.

24.07.2003 r.

Nemezis i Requiem Records - rozmowa z Łukaszem Pawlakiem o jubileuszu wytwórni a także projekcie Nemezis, 06.07.2003 r.

24 odsłon

Nemezis i Requiem Records - rozmowa z Łukaszem Pawlakiem o jubileuszu wytwórni a także projekcie Nemezis, 06.07.2003 r.

Z Łukaszem Pawlakiem rozmawia Tomasz Właziński.

Alternativepop.pl: Na początku chciałbym pogratulować Ci dziesięciolecia Requiem. Czy spodziewałeś się kiedyś, że Requiem będzie tak uznaną marką i będzie miała na koncie tak wspaniałe wydawnictwa?

Łukasz Pawlak: Witaj. Dziękuje. Przez te wszystkie lata starałem się wypromować w kraju pewną stylistykę, formę muzyczną, mam nadzieję, że mi się to udało. Jednak coraz częściej zastanawiam się nad tą działalnością, czy ma ona sens. Zainteresowanie wydawnictwami Requiem słabnie. Wynika to na pewno z sytuacji gospodarczej kraju, ale także z tego, iż muzyki jest za dużo, ludzie coraz mniej mają ochotę jej szukać, wszystko dostają podane na tacy. Czasy się diametralnie zmieniły. Pięć, dziesięć lat temu w środowisku istniało kilka czasopism, wydawnictw, czy zespołów. Dziś w czasach łatwego dostępu do informacji i muzyki przytłacza nas ich ilość, skutkiem czego analizujemy je pobieżnie. Dawniej istotną rolę odgrywało "opakowanie" muzyki, obecnie wystarczy mp3. Requiem zawsze było gdzieś z boku. Trzy lata temu postanowiłem jednak poszerzyć grono słuchaczy.

Alternativepop.pl: Początki Twojej wytwórni to materiał kasetowy, głównie industrialny, lub wokółindustrialny. Czy dzisiaj wykazujesz jeszcze zainteresowanie tym gatunkiem?

Łukasz Pawlak: Wyeksploatowany jest na wszystkie możliwe sposoby. Poza tym mnie nie kręci...

Alternativepop.pl: Chciałbym Cię zapytać dlaczego dopiero od niedawna zdecydowałeś się wydawać Cd-ry? Czy jest szansa na wznowienie nagrań The Raport, Schistosomy i Genetic Transmission na CD?

Łukasz Pawlak: Wydaję cdr od ponad pięciu lat, czyli od czasu jak zaczęły się pojawiać jako produkt tani i ogólnodostępny. Jeśli chodzi o reedycje, to już kilka z nich miało miejsce, ale niestety zainteresowanie nimi jest fatalne, dlatego nie wiem czy dalsze wznowienia mają sens...

Alternativepop.pl: Czy poza ambientem i elektroniką możemy się spodziewać płyt z inną muzyką w Requiem?

Łukasz Pawlak: Oczywiście, że tak! Teraz usłyszeć można coraz więcej gatunków. Zresztą obecnie jestem o wiele bardziej otwarty np. na downtempo, nujazz, lounge, easy listening i tym podobne, niż na ambient. Zobacz Klake, Sleep well, to płyty z bardzo piękna muzyką i całkiem nową stylistyką dla wydawnictwa.

Alternativepop.pl: Nemezis to Twoja najważniejsza formacja. Poza muzyką innych artystów np. Biopshere, co Cię najbardziej inspiruje do tworzenia kojących dźwięków otoczenia? Czy np. kino, literatura wpływa na to co robisz?

Łukasz Pawlak: Wszystko co widzę i czuję wpływa na tę muzykę. Nemezis to także Maciej Staniecki i jego postrzeganie świata. Każda płyta to przelanie na dźwięki różnych wrażeń, pomysłów...

Alternativepop.pl: Kiedy możemy spodziewać się nowej płyty Nemezis? Dlaczego Nemezis prawie w ogóle nie koncertuje?

Łukasz Pawlak: Prawdopodobnie na jesieni tego roku, to nie zależy wyłącznie ode mnie. Nemezis wogóle nie gra już koncertów, kiedyś owszem. Nie sposób odtworzyć materiału na scenie bez komputera, a tego chcemy uniknąć. Poza tym jesteśmy dość zapracowanymi ludźmi i niestety nie możemy sobie pozwolić na dodatkowe zajęcia, wyjazdy itd.

Alternativepop.pl: Czy widzisz szansę aby muzyka Nemezis mogła dotrzeć do szerszego grona słuchaczy? Nie miałbyś ochoty na zrobienie klipu do któregoś z utworów Nemezis? :-)

Łukasz Pawlak: Nemezis dociera do jakiś 400 osób w kraju i poza jego granicami. To niestety bardzo mało. Z dnia na dzień przestaję wierzyć w zainteresowanie tą muzyką. A teledysk - oczywiście, ale sam tego nie zrobię. Było kila prób, niestety nieudanych. Jeśli ktoś z Was byłby tym zainteresowany, jestem otwarty.

Alternativepop.pl: Dzięki serii City Songs, ludzie mogli zapoznać się z masą artystów tworzących w podziemiu. A jakbyś ocenił kondycję polskiej sceny - jeśli uznamy, że w ogóle takowa istnieje - elektronicznej? Nie chodzi mi tutaj o ludzi tworzących stricte w undergroundzie, ale właśnie o tych zaangażowanych w scenę muzyki elektronicznej.

Łukasz Pawlak: City Songs to już zamknięty rozdział. Seria należy do tych płyt, które ciągle utrzymuję dzięki innym - "niemuzycznym funduszom". Tak więc widzisz, wydam jeszcze trzy, cztery części i koniec. Generalnie nie powstają już nowe utwory. A kondycja? Z tym jest różnie, z jednej strony jest coraz więcej ludzi tworzących taką muzykę - o bardzo zróżnicowanym poziomie - a z drugiej coraz mniej osób wkłada wysiłek w zdobycie jej. Zatem przysłowiowe szuflady "pękają w szwach". Natomiast kondycja artystów offowych jest coraz lepsza, ale tu mówimy już o innym rynku i filozofii...

Alternativepop.pl: Dzięki serdeczne za wywiad i życzę powodzenia oraz kolejnych udanych wydawnictw!

Łukasz Pawlak: Ja również dziękuje. Pozdrawiam Was serdecznie

Rozmawiał: Tomasz Właziński
06.07.2003 r.

O Requiem Records na dziesięciolecie

281 odsłon

O Requiem Records na dziesięciolecie

Requiem to na polskiej scenie niezależnej wytwórnia niezwykle ważna. Dziesięciolecie istnienia jest dobrą okazją, aby przybliżyć historię jej działania. Głównym animatorem całego przedsięwzięcia jest Łukasz Pawlak, odpowiadający także za działalność ambientowej formacji Nemezis. W przeszłości znany też jako twórca industrialnego The Raport oraz kilku innych projektów takich jak Kuna, czy De Notre Dame. Prześledźmy zatem jak rozwijało się wydawnictwo Requiem Records od chwili powstania.

Początków działalności Requiem należy się doszukiwać w roku 1994. Wtedy to ukazuje się pierwsze wydawnictwo formacji Łukasza Pawlaka The Raport pt. "Publikacje 92-94". Muzyka jaka się znalazła na tym materiale to ciężki industrial, elektroakustyka. Nakład kasety - Requiem zaczynało od wydawania muzyki na kasetach magnetofonowych - wynosił wtedy zaledwie 40 egzemplarzy.

W roku 1995 powstaje Kuna, założona przez Łukasza Pawlaka i Marka. H Goldę. Kuna to już zupełnie inna bajka. Muzyka na wydanej wtedy taśmie zawierała dwa różne od siebie materiały. Pierwsza strona to muzyka tworzona za pomocą komputera, metalowe gitary, sample, elektronika etc. Druga strona natomiast to dźwięki oscylujące wokół estetyki wczesnego Currentu 93. Materiał wydany został pod nazwą Kuna "Temple of Rebirth - Reakcja różańcowa". W tym samym roku powstaje Kunstsendung, grupa artystycza, do której należał zespół Automind, Marek H. Golda oraz oczywiście Łukasz Pawlak. Marek.H Golda był twórcą formacji Collapse Bi. Ten ostatni, podobnie jak Łukasz Pawlak prowadził własne wydawnictwo o nazwie Odd Rec. Odd Rec. uległo zawieszeniu, a Requeim przejmuje taśmy wydane przez "firmę" Marka.H Goldy i tym samym wydaje taśmy w nowych okładkach Collapse Bi "Gesamnkunstwerk" oraz NH+ "Blokada Moralna". Collapse Bi to muzyka bazująca na postindustrialnych obsesyjnych kolażach, natomiast NH+ to poezja i wygłaszane wiersze, którym towarzyszyła noisowa/industrialna muzyka.

W tym samym czasie Pawlak współpracuje z Kunst Sendung. Pod tym szyldem Marek i A. Bialon z Nowego Horyzontu prowadzą działalnośc literacką. Jej efekty można znależc w zinie wydawanym przez członków Nowego Horyzontu - "Konstruktywizm". W końcu 1995 roku pod skrzydła Requiem dostaje się formacja Końca taniec - jedna z nielicznych polskich grup, potrafiąca dobrze penetrować rejony nowej elektroniki. Ich muzyka zostaje wydana na dwóch taśmach. Pierwsza ukazuje się pod tytułem "D2", druga "Święty spokój, beton i lód". Również w roku 1995 Łukasz Pawlak zakłada wraz z Marcinem Markiem zespół o nazwie De Notre Dame, którego dwa utwory zostają wydane w postaci kasetowego singla w nakładzie 60 egzemplarzy.

Następnie do życia zostaje powołany najważniejszy projekt Pawlaka, czyli Nemezis. Poczatki Nemezis to muzyka będąca niejako kontynuacją The Raport, czyli najkrócej mówiąc industrial. Pierwsza taśma "World is factory/Chasm" Nemezis to split z grupą Skwarki. Na jednej stronie mocne industrialne Nemezis, a na drugiej elektroniczne pętle postindustrialnych Skwarek. W tym samym roku ukazuje się też druga część "World is factory" a także wychodzi taśma będąca kolejnym splitem Nemezis z Marchoffem z Different State. Materiał został wydany jako "Koncert Ostrów 3/Kallinowski&Marchoff;". Już tutaj słychać pewną zmianę stylu Nemezis w stronę dark ambientu wpadającego jednak w industrial. Kallinowski & Marchoff to już inna muzyka, określana mianem illbientu, czyli zamiast muzyki otoczenia mamy muzykę osaczenia. Muzyka naprawdę dobra, z dubowym gęstym beatem i cieżkimi elektronicznymi pejzażami.

W roku 1998 ukazuje się pierwsze CD Nemezis pt. "Iz-Za". Płyta przynosi wyraźną zmianę stylu. "Iz-za" to jeden długi utwór będący wyprawą w świat transowej elektroniki. Kolejną płytką Nemezis jest mały 3" cd wydany przez Soulworm "Iced ices". W końcu ukazuje się najlepszy album Nemezis, wydane przez Vivo "Whispers from behind the window". Muzyka, która tutaj się znajduję to elektroniczny śliczny ambient, tworzony w duchu Biosphere.

Dla Requiem nagrywa swój materiał również Tomek Twardawa - legenda naszej industrialnej sceny. Nakladem wytwórni Łukasza Pawlaka zostaje wydany materiał o nazwie "Doppelganger". Co więcej, Requeim wydaje także podwójny album, będący kompilacją niepublikowanych nagrań Twardawy z różnych lat. Materiał nosi nazwę "TKT-Archiwe" Warto tutaj wspomnieć o formie w jakiej została wydana ta kompilacja. Mianowicie dwie taśmy zostały zakleszczone w dwie blachy skręcone śrubami. Innym legendarnym wykonawcą, który nagrywa dla Requiem to Wojtek Żmuda ukrywający się jako Schistosoma. W Requiem zostaje wydana taśma o nazwie "Triumph of Science", która przynosi muzykę postindustrialną.

W końcu Łukasz Pawlaka zaczyna wydawać muzykę nieco odbiegającą od dotychczasowych poszukiwań. Najpierw światło dzienne ujrzała taśma grupy Cover Je T'aime "Cjt". Muzyka na niej zawarta to rock w klimatach Świetlików czy Maleńczuka. W roku 2002 wychodzi natomiast płyta (już na cd-rze) w klimatach "nu jazzowych" - Klake "Polish backgrounds"

Natomiast jedną z lepszych kaset, jaką wydała RPR była taśma formacji Syndrom 4737 - "Syndrom 4737", przynosząca muzykę mroczną, postindustrialną, ambientalną. Jeden z utworów został nagrany 70 metrów pod ziemą!

Większość omawianych wydawnictw została wznowiona na CD-r, który to format jest w tej chwili podstawową formą wydawniczą Requiem records. Dzisiaj RPR to już zupełnie inna bajka. Wydawnictwa, które ukazują się nakładem Requiem to muzyka wyciszona, mocno ambientowa. Wystarczy podać kilka przykładów: Maciej Staniecki "Podróze i filmy", Busso de la Lune "Race agains time", czy Human Error "Battery Farm" (wszystkie cd's wydane w 2002 roku). Do tego cały czas jest wydawany cykl Cd's o nazwie City Songs. Każda z płyt to kolaboracja między Nemezis, a innymi twórcami muzyki niekonwencjonalnej. 

Requiem z industrialnej "bestii" stał się wyciszoną mroczną krainą ładnej muzyki, która skupia wokół siebie twórców niekonwencjonalnych/eksperymentalnych, tworzących dźwieki z duszą. Polecam każdemu zapoznanie się z tą małą, ale bardzo mocno i prężnie działającą wytwórnią. Może to być naprawdę świetna przygoda muzyczna, która otworzy oczy słuchacza na nowe, wspaniałe dźwięki.

Tomasz Właziński
03.05.2003 r.

DHC Meinhof - rozmowa z muzykami polskiej odpowiedzi na Atari Teenage Riot, 26.09.2002 r.

18 odsłon

DHC Meinhof - rozmowa z muzykami polskiej odpowiedzi na Atari Teenage Riot, 26.09.2002 r.

Z członkami grupy DHC Meinhof: Refuzerem, Miss Magg Destruction i Mattt669 rozmawia Tomasz Właziński

Alternativepop.pl: Może na początek opowiedz coś o zespole. Skąd pochodzice, jak długo gracie?

Refuzer: Nasza pierwotna nazwa brzmiała ALL SYSTEMS FAILURE i zaczęliśmy coś robić w połowie 2001 roku. Jednak wkrótce nieco zmieniliśmy koncepcję grania, która w końcu przybrała obecną formę, no i postanowilismy też zmienić nazwę. Skąd pochodzimy? Nie wiem czy dobrze Cię rozumiem, ale jeśli chodzi Ci o nasze zamieszkanie to działamy w Poznaniu, chociaż urodziłem się setki kilometrów stąd, a mieszkam tu od ponad trzech lat.

Alternativepop.pl: Skąd pomysł na granie digital hardcore? Czy nie uważasz ze formuła takiego grania została juz nieco wyczerpana?

Miss Magg Destruction: Kiedy ja i Refuzer przyjechaliśmy do Poznania mieliśmy zamiar stworzyć kapelę crust'ową, gdyż sama gram na basie. Mieliśmy jednak spore problemy ze znalezieniem perkusisty... W związku z tym postanowiliśmy być samowystarczalni i nie uzależniać swojego grania od osób trzecich. Od razu przyszedł nam do głowy pomysł wykorzystania komputera jako instrumentu do tworzenia podkładu rytmicznego. Nasze punkowe korzenie w sprzężeniu z elektroniką w naturalny sposób naprowadziły nas na digital hardcore, którego ekspresja i forma przekazu są mi bliskie.

Refuzer: Digital Hardcore jako forma muzyczna i forma przekazu zainteresował mnie już dawno temu, jeszcze w czasach gdy grałem w "normalnych" kaplelach punkowych - mam na myśli granie bez wykorzystywania elektroniki w sensie komputerów, sekwenserów itp. - ale dopiero teraz zaistniały odpowiednie warunki i pojawili się odpowiedni ludzie, aby taki projekt stworzyć. Czy formuła digital HC została wyczerpana? Moim zdaniem nie. Sam gatunek jest bardzo szeroki, bo tworzenie za pomocą komputera stwarza bardzo duże możliwości. Oczywiście można tu wyróżnić różne trendy czy podgatunki... Digital HC w formie, jaką my prezentujemy jest już z pewnością dosyć wyeksploatowany, chociażby przez takie kapele jak ATARI TEENAGE RIOT czy EC8OR. Można to chyba nazwać graniem "old school'owym", w którym dosyć duże znaczenie ma przywiązanie do stylistyki punkowej. Nie wyznaczam sobie celu, aby stworzyć zupełnie nową jakość w dziedzinie digital HC - robię w DHC-M rzeczy, których słucham na codzień, które mi najbardziej odpowiadają pod względem muzyki i treści. U nas znajdziesz dużo analogii do tego, co już zostało zrobione przez inne kapele. To one przetarły szlak. My jesteśmy kolejnym ciosem w faszystowskie społeczności i czerpiemy z doświadczeń innych, ale nie jesteśmy zwykłą kopią tego, co już wcześniej w tej myzyce zaistniało. Możecie łatwo to sprawdzić...

Matt669: A dla mnie Digital Hardcore jest zrealizowaniem tego, czego zawsze w muzyce poszukiwałem - połączeniem punkowej ekspresji z dźwiękami elektronicznymi. Oto własnie chodzi. Dla mnie to czysty punk rock czy hardcore już nieco się wyeksplaotował. Uważam, iż to właśnie hybrydy były czymś ciekawym. Co do wyczerpania zjawiska Digital Hardcore... Wiesz, na ostatniej płycie Atari Teenage Riot "60 Seconds Wipeout" jest taki kawałek - "The Virus Had Been Spread". Ten tytuł doskonale odpowiada na twoje pytanie. Byc może DH jako taki skończył się w swojej kolebce, czyli Niemczech, ale powstało wiele kapel, których twórcy po prostu zarazili się tą muzą. Istnieje silna scena amerykańska czy kanadyjska. Jest dużo bandów w Europie. Spędzam sporo czasu w internecie, gdzie szukam różnych tego typu kapel. Z czystym sumieniem mogę polecić szwedzki (chyba) band Shiftplus (digital hc crust), czy choćby rosyjskie F-Noise. W Polsce jesteśmy chyba pionierami, choć kiedys porównywano niejakiego N-Noiza do twórców DH.

Alternativepop.pl: Nie da się ukryć, że Atarii Teenage Riot jest dla Was wielką inspiracją. Czy poza ATR i innymi wykonawcami z DHR inspirują Was jacyś innyni artysci?

Refuzer: W odniesieniu do DHC MEINHOF to chyba oczywiste, że inspirują nas głównie kapele z DHR-u czy takich wytwórni jak D-TRASH RECORDS czy DOUBLE THREAT. Jednak na codzień wszyscy słuchamy bardzo różnej muzyki i to ma z pewnością jakiś wpływ na to, co gramy. Wychowywałem się na punk rocku, tym wczesnym, który czasami zwykło się określać mianem punk'77. Potem duży wpływ miały na mnie takie kapele jak MINOR THREAT i YOUTH OF TODAY, które wniosły do gatunku zupełnie nową jakość i to nie tylko pod względem muzycznym, ale przyniosły ruchowi punk nowy sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości. Grałem w anarcho-punkowej GUERNICA Y LUNO i crust'owej SILNEJ WOLI. Myślę, że w jakieś części to wszystko ma piętno w muzyce, kórą tworzymy jako DHC MEINHOF.

Matt669: Największe inspiracje? Hmmm... Wszystko, co dobre po trochu. Mogę podać przykład, że ostatnio najwięcej słucham kapelki Senser, o której chyba już nieco, zupełnie niesłusznie zapomniano - polecam. Słucham także oldschoolowego jungle, czy hip-hopu.

Alternativepop.pl: Wywodzicie się ze sceny punkowej. Czy styl digital hardcore jest dla was po prostu punkiem w nowym opakowaniu, czy czymś więcej?

Refuzer: Digital HC nie jest znowu takim nowym odkryciem. To raczej u nas, w Polsce jest jeszcze zjawiskiem dosyć nowym. Myślę, że jest to zupełnie nowy gatunek, który nie wywodzi się w lini prostej z punk rocka, gdyż osoby, które tworzą w stylistyce digital HC wywodzą się z różnych środowisk, od sceny gabberskiej, poprzez metalową, a na punkowej właśnie kończąc. Wszystkich łączy potrzeba wyrażenia swoich uczuć i emocji w formie, do kórej zmusił nas wiek technologii cyfrowej. Wszystkich nas też łączy zaangażowanie i przeświadczenie, że Ci, którzy są odpowiedzialni za zło na świecie muszą ponieść okrutną karę.

Miss Magg Destruction: Dla mnie digital hardcore jest po prostu nowoczesną formą punk rocka. Przesłanie jest dokładnie to samo, różnica polega tylko na innym rodzaju ekspresji, chociaż w rzeczywistości gatunki te nie są od siebie tak odległe, czego dowodem jest DHC MEINHOF.

Alternativepop.pl: Wasz album "Bring chaos to order" został wydany przez zachodni label. Czy w Polsce nie było nikogo zainteresowanego wydaniem waszej płyty?

Refuzer: W rzeczy samej... Osobiście próbowałem zainteresować naszym materiałem kilku polskich wydawców, ale część z nich nie wyraziła chęci współpracy, co więcej nie trudząc się nawet, aby nas posłuchać... Digital HC jest jeszcze u nas zjawiskiem mało popularnym, więc niektórzy być może się martwią, czy im ta inwestycja się opłaci! Myślimy o tym, aby samemu wydać nasz materiał w Polsce i to wydaje się najlepszym rozwiązaniem. W każdym razie jesteśmy wciąż otwarci na propozycje z zewnątrz, więc...

Matt669: Nie wiem, czy jak na polskie warunki nie jesteśmy zbyt elektroniczni dla wytwórni punkowo-hardcore'owych, a zbyt punkowi dla labeli elektroniczno-postrockowo-jakiś tam...

Alternativepop.pl: Poza tym można wasz materiał w całości sciągnąć z internetu. Co sądzisz o sciaganiu mp3, całych albumów z sieci? Dla wielu jest to piractwo i okradanie.

Miss Magg Destruction: Dla mnie rewelacyjne jest to, że praktycznie każdy może wejść na daną stronę internetową i ściągnać muzykę, której szuka. Jednak kwestia czy jest to okradanie zależy od podejścia wykonawcy. Chciałabym, aby jak najwięcej osób ściągało nasze mp3, gdyż postrzegam to jako okazję do propagowania idei, które wyrażają nasze teksty.

Refuzer: To chyba zależy od tego jak sama kapela pojmuje swoją działalność. Jeżeli ktoś robiąc muzykę pragnie się z tego utrzymywać to rozumiem jego wkurzenie. Naszym celem jest jednak rozsiewanie ziaren buntu, dlatego nie mamy nic przeciwko piratowaniu DHC MEINHOF. Myślę, że piratowaniem naszej kapeli raczej nie zajmie się nikt, kto chciałby to robić tylko i wyłącznie dla finansowych korzyści, ponieważ nasz materiał nie jest do tego celu najlepszy, więc wierzę, iż nasi potencjalni piraci to ludzie, którym również przyświeca cel szerzenia rewolucji.

Alternativepop.pl: Promocja to bez wątpienia ważna sprawa dla młodego zespołu. Czy zamierzacie zrobić jakiś krok w tym kierunku, aby wasza muzyka dotarła do szerszego grona miłosników takiego grania?

Refuzer: Promocja to akurat domena Matt'a 669. Jest to z pewnością istotna część działalności każdej kapeli, ale prawdę powiedziawszy mierzi mnie zbyt nachalna promocja, bo często zdarza się, że jakaś kapela ma większą promocję niż siłę rażennia, no i jest duże rozczarowanie... Uważam, że dobra muzyka może wypromować się sama, szczególnie na scenie underground, gdzie znajomości i układy w tzw. branży czy przekupione media nie mają żadnego wpływu na twój sukces. Tutaj liczy się przede wszystkim Twój talent i zaangażowanie.

Alternativepop.pl: "Bring chaos to order" to nie tylko hardcorowa werwa, ale także ostry techno beat. Czy obserwujecie scene elektroniczną? Czy słuchacie takiej muzyki?

Matt669: Ja staram się obserwować scenę elektroniczną. Przyznam, że ostatnio bawi mnie powrót do stylistyki electro. Jest to fajne, choć czasem troszkę na siłę. Powstaje dużo dobrej muzyki, choc boję się jednego - "zlaptopowania" muzyki i jej, że zacytuję Rafała Księżyka, "zpinkflojdzenia". Do tego niestety dochodzi. Widziałem kiedyś relację z Festiwalu Sonar w Barcelonie. Pamiętam, że największe wrażenie zrobił na mnie sposób prezentowania tam muzyki. Ci wykonawcy wygladali w trakcie występu bardziej jak księgowi w biurze niż muzycy podczas koncertu. Zero kontaktu z publicznoscią. Wzrok wbity w ekran laptopa... To mi się nie podoba. Nie chce takiej przyszłości muzyki...

Alternativepop.pl: Na koniec ostatnie pytanie. Kiedy mozna się spodziewać nowego materiału? Może będzie trochę dłuzszy?

Refuzer: Na razie skupiamy się jeszcze na materiale z "Bring Chaos To Order", chociaż powstało już kilka nowych utworów. Nowy materiał? Nie zapominaj o tym, że "Bring Chaos..." został wydany zaledwie dwa miesiące temu (lipiec'02). Czy nowy będzie dłuższy? A kto to kurwa wytrzyma?!

Alternativepop.pl: Dzięki za wywiad i zyczę powodzenia

Refuzer: Ja również bardzo Ci dziękuję za zainteresowanie DHC MEINHOF, no i życzę dalszego zaangażowania w sprawy, które prowadzisz.

Rozmawiał: Tomasz Właziński
26.09.2002 r.

Skon - rozmowa z Danielem Cichowskim, twórcą jednego z pierwszych polskich projektów electro-industrial, 26.09.2002 r.

38 odsłon

Skon - rozmowa z Danielem Cichowskim, twórcą jednego z pierwszych polskich projektów electro-industrial, 26.09.2002 r.

Z Danielem Cichowskim, który występuje jako Skon rozmawia Andrzej Korasiewicz

Alternativepop.pl: Cześć. Może na początek powiedz parę słów o sobie. Skad jesteś, co robisz poza graniem jako Skon i w ogóle skąd wziął się pomysł robienia takiej muzyki?

Daniel Cichowski (Skon): Cześć! Pochodzę z Ziębic na Dolnym Śląsku. To małe miasto - ok 10 000 mieszkańców. W tym roku skończyłem 26 lat (masakra). Pracuję w firmie reklamowej we Wrocławiu jako grafik komputerowy. Niedługo znów zamierzam przeprowadzić się do Wrocławia, bo dojazdy to nieciekawa sprawa. A skąd pomysł tworzenia takiej muzyki... Od dawna fascynuję się muzyką ogólnie tzw. mroczną a electro-industrial wydaje się być idealnym środkiem wyrazu każdego rodzaju emocji i reakcji. Może być agresywny i może być spokojny.

Alternativepop.pl: Jak na razie wydałeś jako Skon demo. Jakie masz dalsze plany? Czy planujesz jakieś koncerty, wydanie materiału z dema na normalnej płycie? Nawiazałeś jakieś kontakty z wydawcami płyt?

Daniel Cichowski (Skon): Tak, w chwili obecnej istnieje tylko demo "Nic Realnego". W planach jest skompletowanie sprzętu i nagranie trochę poszerzonego materiału lepiej i wydanie, być może samodzielne ale jeszcze nic nie wiadomo. Ponadto czekają już pomysły na nowe numery... Rozesłałem wprawdzie kilka kopii do Niemiec, ale nikt nie był zainteresowany wydaniem - musieli by dać forsę na ponowne nagranie... Nie wiem czy naprawdę chodziło o kasę ale tylko R.Ratzinger odpisał, że życzy wszystkiego najlepszego, ale nie może w tym momencie wydać Skona. Co do koncertów to jest to najważniejsza część działalności SKON, ponieważ dopiero na koncercie mogę zrzucić z siebie trochę Gówna, czytaj - negatywnych emocji - poprzez muzykę i wtedy jest ona najbardziej ekspresyjna. Jak dotąd grałem tylko jeden koncert, we Wrocławiu jako support przed Agressivą 69, ale myślę, że wkrótce coś się ruszy.

Alternativepop.pl: Skon gra klasyczny electro-industrial. Czy sądzisz, że ta muzyka ma jeszcze przyszłość? Powstają teraz nowe kierunki w muzyce elektronicznej, które spychają na dalszy plan EBM. Co sądzisz w ogóle o kondycji EBM-u?

Daniel Cichowski (Skon): Tak, jak najbardziej electro-industrial ma pszyszłość, gdyż jest to muzyka z którą można eksperymentować, wprowadzać elementy różnych styli, jak na przykład elementy folku w Skonie - bez nich czegoś by brakowało. A EBM według mnie różni się od electro-industrialu, gdyż panują w nim pewne schematy jak np "depechowy" wokal i poprzez to jest to zamknięty gatunek - chociaż, obym się mylił!

Alternativepop.pl: Mówisz, że electro-industrial ma przed sobą przyszlość. Jakie kapele według Ciebie grają w tej chwili najbardziej progresywnie? Czego w ogóle słuchasz obecnie najczęściej?

Daniel Cichowski (Skon): To trudne pytanie, bo ostatnio żadna nowa kapela, z tych które do mnie dotarły nie przekonuje mnie. Natomiast Leaether Strip od wydania drugiej płyty cały czas gra "progresywnie", albo Wumpscut - ten gra progresywnie od samego początku do ostatniej płyty - to jest właśnie ta muzyczna wolność, szczerość i niezależność którą cenię. A ostatnio słucham nowej płyty HOCICO i wszystkich wydawnictw Sopor Aeternus, niezły kontrast nie?

Alternativepop.pl: To pytanie wiażę się trochę z poprzednim. Jacy wykonawcy są lub byli dla Ciebie inspiracją? Od jakiej muzyki w ogóle zaczynałeś?

Daniel Cichowski (Skon): Zacząłem przygodę od Depeche Mode i ogólnie new romantic a także od gotyku: Sisters Of Mercy czy Clan Of Xymox. Wcześniej za łebka fascynowała mnie kapela Laser Dance i myślę, że to od niej wywodzi się moja fascynacja elektroniką. Ale największymi fascynacjami oprócz DM są Leaether Strip, Wumpscut, Hocico i Sopor Aeternus. Jest jeszcze wiele kapel których słucham, ale to są niekwestionowani liderzy. Ostatnio także SKON mnie inspiruje...

Alternativepop.pl: Okej. Wielkie dzięki za rozmowę.

Rozmawiał: Andrzej Korasiewicz

26.09.2002 r.

Hedone - rozmowa z Maciejem Werkiem, Łódź, 26.06.2002 r.

33 odsłon

Hedone - rozmowa z Maciejem Werkiem, Łódź, 26.06.2002 r.

Z Maciejem Werkiem rozmawia Tomasz Właziński

Alternativepop.pl: Już od dosyć dawna nic nie słychać z obozu HEDONE. Powiedz co teraz się dzieje z Hedone? Czy będzie nowy materiał muzyczny?

Maciej Werk: Fakt, zapadłem w zbyt długi sen. Jak zwykle w życiu nie mamy wpływu na wszystko. Miałem absolutnie najgorsze póltora roku w moim życiu. Otarłem się o granicę śmierci mentalnej. Ale to już czas przeszły. Mam gotowy materiał na płytę. Czekam tylko aż mój przyjaciel Bartek Dziedzic (odpowiedzialny za brzmienie płyty "Sanctvarium", utwór Stripped i m.in. ostatnią płytę Lecha Janerki) będzie gotów do pracy. Myslę że stanie się to około sierpnia. Tym razem to on bedzie producentem.

Alternativepop.pl: Słyszałem o współpracy z Maciejem Stanieckim. Czy oznacza to, że na nowym wydawnictwie będą elementy ambientowe? Czy w ogóle interesujesz się muzyką ambient np. Nemezis, Coil etc?

Maciej Werk: Maciej to najwspanialszy człowiek jakiego ostatno poznałem. On uczy mnie jak dodawać ambientowe elementy do moich piosenek a ja uczę go jak jego pomysły upopowić! Ha ha! Wiekszość pomysłów na nowy album to nasze wspólne kompozycje. Uwielbiam jego grę na gitarze a także na basie. Tak więc płyta powstanie w trio - ja, Bartek i Maciej plus oczywiście jak zwykle planuję kilku konkretnych gości na płycie.

Alternativepop.pl: Co sądzisz o polskiej scenie muzyki nazwijmy to elektronicznej, czy też klubowej? Czy są według Ciebie jacyś interesujący twórcy? Album "Sanctvarium" był na owe czasy polskiej rzczywistości bardzo dobrą i sprawną produkcją a co ważne nie trącił myszką. Czy według Ciebie taka muzka na przecięciu popu i nowej elektroniki jest w Polsce na dobrym poziomie, jeżeli w ogóle jest :)?

Maciej Werk: Dzięki, "Sanktuarium" już tak bardzo mi się nie podoba, ale doceniam kilka utworów bardzo. Oprócz stałego zestawu przyjaciół (Nemezis, Ptah, Maciej Staniecki, Millenium) niewiele rzeczy mnie powala. Generalnie słucham dużo muzyki akustycznej, lekko odszedłem od elektronicznej... aczkolwiek electro powraca w wielkim stylu. Myslę, że na płycie Hedone też pojawią się te elementy w połączeniu z akustycznym brzmieniem. Po raz pierwszy zacząłem używać np. brzmień instrumentów dętych i to jest fascynujace!

Alternativepop.pl: Czy nie obawiasz się trochę, że ludzie nieco zapomnieli już o Hedone ?

Maciej Werk: Myślę, a spotykam często swoich fanów, że ci którzy chcą to pamietają. Nowa publiczność oczywiście interesuje mnie bardzo. Zobaczymy. W chwili obecnej trudno jest ocenić rynek. Trudno przewidywać, dlatego postanowiłem nagrać płytę dla siebie, przede wszystkim taką, która zadowoli nas, publiczność zweryfikuje ją oczywiście, ale nie nastawiam sie na gigantyczny sukces. Lepiej być mile zaskoczonym, niż rozczarowanym.

Alternativepop.pl: Ok. Wróćmy trochę do pierwszej płyty Hedone "Werk". Był to dobry rockowo - industrialny album. Słychać na nim inspiracje m.in Nine Inch Nails. Jacy wtedy artyści mieli na Ciebie wpływ jeszcze? Czy słuchasz ich do dnia dzisiejszego?

Maciej Werk: Wielu juz nie mogę słuchać, ale NIN jak najbardziej. Wróciłem trochę do punk rocka. Ostatnio byłem na koncercie Slayera, ale słucham głównie spokojnych, ładnych, przestrzennych brzmień np. dubu.

Alternativepop.pl: Rock industrialny w Polsce w tamtym okresie nie miał zbyt wielu przedstawicieli. Właściwie to poza Hedone i Agressivą 69 nie było takich stricte rockowo-industrialnych zespołów. Jak sądzisz czemu ta muzyka nie była zbyt popularna w Polsce ?

Maciej Werk: Nie wiem. Wiele gatunków popularnych na swiecie nigdy nie miało silnego oddźwieku w Polsce, np. nurt techno. Nie analizuję dlaczego tak sie dzieje. Generalnie to smutne, może polska publiczność nie ma ochoty na poszukiwania a może to sie zmieni? Naprawde nie mam pojęcia.

Alternativepop.pl: Czy interesujesz się jeszcze industrialem? Jakie zespoły maja na Ciebie dzisiaj największy wpływ ?

Maciej Werk : Industrialem mniej. Najbardziej wpływowi artyści dla mnie na ten moment życia:

Gavin Friday - za papierosy
nadal Nick Cave i okolice
Bauhaus - wielki powrót
The Beatles - na wieki wieków
James - za wokal Tima Bootha
Uwielbiam pojedyńcze piosenki, trudno mówić o całych płytach, nie boję sie komercyjności, lubię parę nowych przebojów.

Alternativepop.pl: A jak podobają Ci się dzisiejsze dokonania Trenta Reznora? Nie brakuje Ci może w nich trochę tej drapieżności i energii, jaką dysponowało Nine Inch Nails?

Maciej Werk: Trochę brakuje a z drugiej strony pojawiła sie w tych utworach super przestrzeń. A to dla mnie jest rzecz najważniejsza, przestrzeń i wokal!

Alternativepop.pl: A poza muzyką jakie inne dziedziny sztuki jeszcze Cię inspirują?

Maciej Werk: Zawsze kino, aczkolwiek ostatnio niewiele filmów mnie powaliło. Literatura.

Alternativepop.pl: Do pierwszej płyty powstały bardzo dobre klipy. Dobry, prosty nieco nerwowy montaż, jak np. "I need you". Jakie lubisz teledyski? Czy na przykład klipy robione przez Chrisa Cunninghama (Aphex Twin, Autechre, Bjork) są dla Ciebie wzorem?

Maciej Werk: Oczywiście uwielbiam Anthony Corbijna. Oczywiście jesli wszystko pójdzi dobrze - a tak zakłada plan do nowej płyty będą zrealizowane jak zwykle genialne teledyski.

Alternativepop.pl: OK. Dziękuję bardzo za wywiad i życzę udanej pracy nad nowym materiałem

Maciej Werk: Pozdrowienia dla byłych, terazniejszych i przyszłych hedonistów.

Alternativepop.pl: Dzięki.

Łódź, 26.06.2002 r.

Agressiva 69 - rozmowa z Bodkiem Pezdą, 20.05.2002 r.

38 odsłon

Agressiva 69 - rozmowa z Bodkiem Pezdą, 20.05.2002 r.

Z Bodkiem Pezdą o Agressivie 69 rozmawia Andrzej Korasiewicz

Alternativepop.pl: Co słychać ostatnio w Agressivie? Jakie plany na najbliższe miesiące?

Bodek Pezda: Najbliższe miesiące spędzimy na organizacji jesiennej trasy koncertowej, pracy nad nowymi utworami. Mamy zamiar przygotować do września co najmniej pięć nowych utworów. Poza tym nagramy angielskie wersje utworów z ostatniego album. Mamy zamiar go wydać na Zachodzie, ale tego nigdy nie możemy być pewni. W tym momencie gramy koncerty. Nie jest ich dużo. Mieliśmy plan aby wystąpić na festiwalu Black Flames, ale podobno jest odwołany. Nie wiem z jakiego powodu, ale podobno małe jest zainteresowanie tą muzyką. Mamy zamiar zagrać koncert i wyemitować go w internecie. Poza tym szukamy możliwości grania w Niemczech, Belgii i Holandii.

Alternativepop.pl: Ostatnio wydaliście limitowany singiel z remiksami waszych utworów z ostatniej płyty. Skąd wziął się ten pomyśl?

Bodek Pezda: To nie pierwszy singiel z miksami fanów i ludzi wybranych na podstawie przysłanych miksów. Lubimy współpracować i często pozwalamy sobie na eksperymenty. To jest raczej zabawne, kiedy słuchamy 40 wersji jednego utworu. Można wymięknąć. Chcieliśmy mieć singla, nie tylko promo, ale również komercyjnego. Nie chcieliśmy go dawać do dystrybucji oficjalnej gdyż zabiłaby go cena. Można go nabyć tylko w internecie i podczas naszych koncertów. Znajduje się tam 11 tracków. Polecam, ale zostało niewiele gdyż było ich tylko 500 a teraz może jeszcze 70? Sami zrobiliśmy ponad 40 remiksów od 1995 roku. Bawiliśmy się przy tym świetnie. Mam nadzieję, że teraz już każdy singiel Agressivy będzie do nabycia przez fanów. Sam uwielbiam single właśnie ze względu na miksy i utwory nigdzie niepublikowane.

Alternativepop.pl: Agressiva była jednym z pierwszych zespołów grających w Polsce electro-industrial. Dla wielu byliście zespołem kultowym. Właśnie - byliście. W tej chwili muzyka A69 niewiele ma wspólnego z electro. Podążacie własną ścieżką, która przez wielu starych fanów jest mocno krytykowana. Jak to skomentujesz?

Bodek Pezda: Właściwie to ja nie wiem dlaczego mówisz byliście. Nie wiem nic o tym abyśmy byli zespołem kultowym. Cały czas spotykamy się z dobrym przyjęciem przez ludzi. Być może ortodoksyjni fani industrialu nie kupują nowych utworów, ale tez nie wiadomo właściwie których. Płyta dostała dobre i bardzo dobre recenzje. Krytyczne też się pojawiły, ale z tego co czytałem pisali je kompletnie niekumaci goście - Machina - i z pewnością po jednokrotnym przesłuchaniu. jednak te recenzje tez bierzemy pod uwagę. Czasami ktoś nam zarzucał rozbicie stylistyczne. Nie chcieliśmy jednak grać tego samego co wcześniej, bo oznaczałoby to, że stoimy w miejscu. Podążamy własna ścieżką i to mnie najbardziej cieszy, bo niby jaką ścieżką mielibyśmy podążać. Industrial i electro-industrial światowy prawie nie żyje. Jedna kobieta z niemieckiej wytworni wydającej kiedyś Cubanate, And One itd napisała mi wprost - industrial is dead. W Agressivie jest sześciu facetów i każdy ma trochę co innego w głowie, dlatego muzyka jest taka a nie inna. Po 2.47 mieliśmy w nagraniach prawie czteroletnią przerwę. Nowa płyta jest jakby ropoczęciem kolejnego etapu dla zespołu i uważam, że teraz przed nami najlepszy czas. Ciekaw jestem jak sam określiłbyś nasz styl? Czy np. "Situations" albo "Devil Man", albo "Cisza" nie są electro- industrialne?

Alternativepop.pl: Z moich obserwacji wynika, że fani electro-industrialu odwrócili się od nowego oblicza Agressivy. Czy muzyka, którą w tej chwili gracie może kogoś w Polsce zainteresować? Do kogo skierowana jest oferta muzyczna Agressivy 69 anno domini 2002?

Bodek Pezda: Jacy fani electro-industrialu? Gdybyśmy tylko na nich liczyli to nasz album przesłuchałoby 400 osób a nie 10.000. Festiwal electro-industrialny się nie odbędzie, bo jest za małe zainteresowanie. Dzięki zmianie stylistycznej dotarliśmy do większego grona odbiorców i nie do gównianych odbiorców. Nasza oferta muzyczna jest dla ludzi, którzy szukają czegoś ciekawego w brzmieniu, szukają też fajnych tekstów oraz dojrzałych aranżacji. Nie gramy wcale lekko. Nasza muzyka nie jest puszczana w radio Zet czy RMF. Oni nadal umierają przy tych dźwiękach a jednak coraz więcej osób sięga po nasze nagrania, a teraz nawet po starsze. Nie chcemy też grać jak niemieckie kapele, gdyż one wszystkie są prawie takie same. Szukamy nowych odbiorców. Uwierz mi, ale starzy fani Agressivy prawie już nie słuchają tej muzy. Pozakładali rodziny, walczą o przetrwanie, tylko nieliczni przychodzą na nasze koncerty. Wielu jest nowych, ale jeszcze jest ich mało. To sprawa ilości koncertów oraz wystąpień telewizyjnych. Daleko jeszcze nam do rynku komercyjnego. Z nikim się jednak nie ścigamy. Słuchają nas obecnie ci którzy np. lubią: Recoil, Davida Sylviana, Massive Attack, Underworld, Tweaker, a także starzy fani Alien Sex Fiend, Bauhaus.

Alternativepop.pl: Mówisz, ze gdybyście liczyli tylko na fanów electro-industrialu to wasza płytę przesłuchałoby 400 osób a nie 10 000. Rozumiem, że miernikiem tego ile waszą muzykę słucha osób jest ilość sprzedanych płyt? W środowisku niezależnym zawsze silna była krytyka takiego podejścia do muzyki. Liczyła się pasja tworzenia. Granie muzyki miało być swego rodzaju heroizmem. Popularność i sława były czymś pogardzanym a jeśli komuś się przytrafiła - jak np. Nirvanie - wtedy pojawiał się problem. Jaki macie stosunek do popularności, sławy i w ogóle całej popkultury?

Bodek Pezda: Nie ilość płyt decyduje o tym która grupa jest popularna, ale ilość ludzi która zna muzykę i jej słucha. To nie zawsze się pokrywa. My rozdaliśmy 10.000 kaset za darmo podczas koncertu Depeche Mode w Polsce. Jaki tu biznes? Sprzedaliśmy też sporo i cieszymy się z tego. Pomyśl, że nagranie naszej płyty kosztowało prawie 40.000 zł. Łącznie z kosztami promocji trzeba było sprzedać 5.000 sztuk aby wytwórnia wyszła na zero. Nagrywając płytę nie myślimy bezpośrednio o sprzedaży, ale też nie chcielibyśmy tworzyć dla garstki 400 osób. Tworzymy z własnej potrzeby a nie na zamówienie. Jeżeli może cię posłuchać 10 albo 50 tysięcy to jest coś. Chcemy popularyzować taki gatunek muzyczny, gdyż jesteśmy jedyni na polskim rynku. To jest fatalna sytuacja. Nie mamy z kim grać wspólnych sztuk, nie mamy kogo obserwować, nie mamy z kim kolaborować. W miejscu zespołów pojawili się didżeje i to też ma wpływ na środowisko. Granie i tworzenie tej muzy na pewno nie wynika z chęci zdobycia sławy i popularności. Mówienie, że Nirvanie przytrafiła się sława jest bzdurą. W nich zainwestowano miliony buksów, grali trasy po 250 koncertów rocznie z pełną produkcją i to dało efekt. Ktoś zainwestował. Oczywiście byli świetni. Tworzymy z powodu chęci tworzenia, życie kręci scenariusz i tematy płyt. Każdy z nas sześciu ma inne przeżycia i to powoduje, że wypływają z niego takie a nie inne dźwięki. Obecnie prawie wszystko jest popem. TV, radio, kluby, organizatorzy. Niestety, już dawno zapomniano o fakcie organizacji czegoś bezinteresownie, nawet fundacje zarabiają kasę nie tylko na sponsoring, ale dla siebie. To jest chore, ciężko czasami odróżnić co jest prawdziwe a co sztuczne, dlatego tak ciężko przetrwać takim kapelom jak my. Agressiva istnieje, bo lubi grać i tworzyć. Gdybyśmy myśleli o kasie nie byłoby nas już w 1996 roku. Zauważ ze mieszkamy w Krakowie, Warszawie, Łodzi i Rzeszowie. Wiesz jakie są koszty wyjazdu na koncert? Koszty prób? Nikt za to nie płaci tylko my. To raczej nie z chęci zysku?

Alternativepop.pl: To pytanie wiąże się trochę z poprzednim. Czy uważacie się albo kiedykolwiek uważaliście, jako Agressiva 69 za zespól awangardowy?

Bodek Pezda: W pewnym sensie tak. Jako że jesteśmy ciągle pionierami na polskim rynku można nas uznać za element awangardowy w tym kraju. Natomiast w aspekcie światowym uważam, że gramy cos w rodzaju "chorego popu". Nasze występy miały charakter awangardowy a obecnie są to bardziej tradycyjne, mniej szokujące sztuki. Są tu elementy piosenkowe, czasami tradycyjna budowa utworu, więc ciężko mówić o awangradzie. Dla mnie awangrada to pierwsze płyty Einsturzende Neubauten, Laibach, Freda Fritha, Gong, Residents itd. Obecnie dużo jest fajnych zespołów eksperymentujących z elektroniką i być może są awangardowe, ale to będzie można ocenić po pewnym czasie. Dla niektórych osób Agressiva 69 będzie zawsze awangardowa i nie do słuchania nawet jak zagra najlżejszą kompozycje.

Alternativepop.pl: Jednym z ostatnich przejawów działalności Agressivy był występ w jednym z telewizyjnych reality show. Co sadzisz o tego typu programach?

Bodek Pezda: Zagraliśmy tam czysto z promocyjnego względu. Jeśli widziałeś mogłeś zauważyć, że daliśmy niezłego czadu. Nie było miękkiej gry i nie złagodziliśmy brzmienia. Oni nas chcieli takimi jakimi jesteśmy. Czasami oglądamy te programy: raz nas bawią, raz nudzą, raz wkurwiają. Taki jest teraz świat. Zagraliśmy dla około 3 milionów widzów i tyle. Muzyczne telewizje w rodzaju MTV albo VIVA mają oglądalność pewnie z 200 tysięcy i to jest porażka tego kraju. Nie moja wina, że ludzie wolą oglądać przeciętniaków na wizji niż artystów.

Alternativepop.pl: Nieco poboczna sprawą, ale jednak dosyć istotną w odbiorze A69 jest stosunek do Was środowiska polskich "depeszy". Jak skomentujesz fakt, ze propozycja grania przez A69 jako supportu przed Depeche Mode spotkała się z żywiołowym sprzeciwem znacznej części fanów DM? Jak wytłumaczysz ta niechęć fanów DM do Agressivy?

Bodek Pezda: Nie odczuwam niechęci żadnych fanów DM. Wręcz odwrotnie. Ciągle dostajemy dowody sympatii. Bardzo żałuję, że nie mogliśmy w końcu zagrać z Depeche Mode w Polsce, ale przy tej organizacji mogłoby to być śmiertelne. Propozycja grania przed Depeche Mode była poparta przez fanów DM dlatego organizator wybrał Agressive a nie inny polski zespól. Wiesz, ja prawie w ogóle nie utrzymuje kontaktu z "depeszami", bo jestem zajęty tak jak i pozostała cześć bandu. Czy ktoś jest "depeszem" czy nie, mało mnie obchodzi. Jest to człowiek, który słucha danej muzy. Jeśli ją kocha ponad wszystko, to tylko i wyłącznie jego sprawa. Ja nie mógłbym się ograniczyć do uwielbiania tylko jednego bandu, no chyba że jest to Agressiva. Lubię to robić i nic poza tym. To się w sobie ma. Spotkaliśmy się z zajebistymi "depeszami", inteligentnymi i osłuchanymi, ale także z tępymi bucami, najwyższy stopień głupoty. Jeżeli jest jakaś niechęć "depeszów" w stosunku do nas, to mi przykro i tyle. Nie możemy brać pod uwagę opinii fanów Depeche Mode, bo my jesteśmy Agressiva 69. No chyba że jest to opinia merytoryczna.

Alternativepop.pl: Co sadzisz o muzyce gotyckiej i środowisku gotów? Znasz albo znałeś jakiś ludzi związanych z tym kręgiem?

Bodek Pezda: Znamy to raczej z festiwalu Zillo w Niemczech oraz z Bolkowa w polskim wydaniu. Znaliśmy parę osób z tego środowiska ale obecnie jest to jakieś ukryte. W latach 1983-88 byłem wielkim fanem The Cure i wtedy znałem bardzo dużą liczbę wielbicieli tego bandu, było genialnie. Jest jakiś nawrót do Alienow, Bauhaus, ale czy będzie to znowu ruch. W Niemczech to wyglądało komicznie. Fani byli przebrani i umalowani trzy razy bardziej niż muzycy. Mogli przyjechać w dżinsach i w ciągu godziny zmienić image na darkowy, gotycki na straganach. Niektórzy tak robili. Niektórzy jednak byli bardzo nawiedzeni.

Alternativepop.pl: Co myślisz o dominujących w tej chwili w muzyce hip hopie oraz techno? Wydaje się, że w środowisku wywodzącym się z electro-industrialu naturalną chyba tendencją jest spoglądanie przychylniejszym okiem w stronę sceny techno. A może jest inaczej? Jaki masz stosunek do tych dwóch popularnych dzisiaj nurtów? Czy dostrzegasz tam cos ciekawego? A może istnieje jakiś wspólny pogląd na ten temat całej Agressivy? :)

Bodek Pezda: Myślę że zarówno techno, jak i hip hop, to jest jakiś progres w muzyce. Nawet teraz bardziej zdecydowanie hip hop. Nasza płyta "2.47" była pod dość dużym wpływem zachodniej muzyki techno. Słuchaliśmy wtedy namiętnie Leftfield, Fluke'a, Underworld, Chemical Brothers - to się przeradza w Polsce w tzw. clubbing, ale z mniejszą siłą. Obecnie muzyka techno jest w jakimś ciemnym zaułku, nie ma takiego progresu jak kiedyś, ale być może jest to sprawa naszego dołka ekonomicznego. Hip hop wniósł do muzyki trochę świeżego podejścia, ale my jako Agressiva nie przepadamy za tym gatunkiem. Jest kilka ciekawych zespołów np. Paktofonika - anegdota; jesteśmy na jednym piracie akurat z nimi i podpisane jest to wszystko polski hip hop - pierwsza płyta Fisza. Ja nawet kiedyś pomagałem przy produkcji pierwszej płyty Bolca. Podoba mi się instrumentalna muzyka hip hop. Teksty są czasami zajebiste a czasami kretyńskie. Zresztą w dużej mierze wygląda to tak ze hip hopowcy zaczynają zjadać swój ogon.

Alternativepop.pl: Jakiej w tej chwili słuchacie muzyki? Co was inspiruje jako Agressiva 69?

Bodek Pezda: Każdy z nas słucha czegoś podobnego, ale zapewne szuka w muzyce trochę innych klimatów. Lubimy czady, chill out, elektronikę eksperymentalną oraz czasami nu jazz. Uwielbiamy Recoil, Davida Sylviana a Frontline Assembly i NIN kiedyś. Ostatnio Telefon Tel Aviv, Crystal Method, Muse, Howiego B, Royksopp, Stereo MC, nowego Barry Adamsona. Czasami sięgamy po czady, ale nie tak często jak kiedyś. Inspiracją jednak dla nas jest samo życie. To, co się przydarza każdemu z nas codziennie, ma największy wpływ na nasza twórczość. Oczywiście to czego słuchamy ma również jakiś wpływ, ale niezbyt wielki. Śledzimy jednak to, co dzieje się na świecie. To jest zawsze interesujące.

Alternativepop.pl: Wymieniłeś kilku wykonawców z coraz bardziej "modnego" w Polsce kręgu tzw. "nowej elektroniki". A jak się zapatrujesz na tzw. IDM (Intelligent Dance Music) czyli wytwórnie WARP, SKAM z przyległościami? Czy tacy twórcy jak Apehx Twin, Autechre mieli jakiś wpływ na poszukiwania muzyczne Agressivy ?

Bodek Pezda: Tak, zdecydowanie tak, słuchaliśmy tego, ale kilka lat temu, gdzieś w latach 1996-2000. Pamiętam, ze niektóre z tych rzeczy były naprawdę świetne, pamiętam jeszcze zespól Black Dog, Lassigue Benthaus oraz Haujobb. Oni byli swego rodzaju prekursorami tych nowych trendów. Aphex miał i ma genialne videoklipy, to naprawdę świetny gość. Jeżeli wychowałeś się na Cabaret Voltaire, SPK to musisz lubić tych wykonawców. Moim ulubionym zespołem z tych kręgów, ale z lat 80. był CLOCK DVA z płytą "Buried Dreams", ale to raczej "old electronic". Muszę przyznać ze niestety nie znam polskich wykonawców grających takie klimaty. W ogóle z Polski znamy mało kapel grających elektronicznie. Ostatnio wpadło nam demo kapelki THE MAN CALLED TEA - całkiem zgrabnie zrobione, ale oczywiście jest to rockowo industrialne, nie jest to nowa elektronika.

Alternativepop.pl: Czy produkcje w rodzaju Smolika są w jakiś sposób pokrewne podejściu Agressivy? Czy to jest ten sam kierunek muzycznych poszukiwań?

Bodek Pezda: W pewnym sensie trochę tak. On produkuje i komponuje fajne rzeczy. Nie jest to jeszcze nic genialnego, ale jest to wreszcie ktoś, kto czuje to, co robi. Myślę ze jesteśmy w jakimś sensie podobni do siebie. Mamy podobna drogę, choć on pracował z bardziej znanymi artystami. Dziwię się, że jego album nie dostał żadnej poważnej nagrody. To bardzo pozytywny i ambitny artysta. My jesteśmy jednak chyba bardziej AGRESSYVNI!!!!

Alternativepop.pl: Okej. Dziękuję za rozmowę :).

Andrzej Korasiewicz
20.05.2002 r.

O Tomaszu Twardawie i jego Genetic Transmission

28 odsłon

O Tomaszu Twardawie i jego Genetic Transmission 

Na mapie krajowego industrialu można znaleźć wiele zespołów - raz lepszych, raz gorszych. Jednak najbardziej zasłużoną postacią jest Tomasz Twardawa - czyli Genetic Transmission. Tomasz Twardawa, to artysta bardzo płodny, który potrafi wydać trzy pozycje w ciągu jednego roku. Początki jego działalności muzycznej sięgają roku 1986, kiedy znalazł się w zespole o nazwie ZILCH. Formacja ta wtedy jeszcze nie miała dużo wspólnego z muzyką industrialną. Jak sam twórca mówi był to zespół, który łączył industrial, muzykę minimalną oraz "staroswansowatą ociężałość". W roku 1992 Twardawa powołuje do życia formację Ładne Kwiatki. Zespół wydał jeden album o nazwie "Tr -1". Kaseta ukazała się w nakładzie nie przekraczającym 30 egzemplarzy. Wydana została przez wytwórnię prowadzoną przez samego artystę - Die Shone Blumen Music Werk.

Po rozpadzie tej formacji powstaje Godzilla, projekt istniejący po dzień dzisiejszy. Wszechobecny hałas, kolaże dźwiękowe, elektroakustyka, to właśnie elementy, które możemy znaleźć na wydawnictwach sygnowanych nazwą Godzilla. Godzilla przedstawia bardzo rózne klimaty, od Psychic TV aż po Whitehouse. W końcu, artysta postanawia sam działać, jako jednoosobowy projekt - Genetic Transmission. Nazwa pochodzi od klasyka gatunku - SPK. Genetic Transmission to tytuł utworu SPK, pochodzący z płyty "Leichenschrei", przez niektórych uważanej za arcydzieło industrialu. Genetic penetruje różne rejony, ale zawsze ociera się o muzyczną ekstremę.

Pierwszy album, zatytułowany po prostu Genetic Transmission, jest podróżą przez cały klasyczny industrial. Od Throbbing Gristle przez SPK, aż po hałasy Einsturzende Neubauten z ich pierwszego okresu działalności. Potem jest już różnie. Elektroakustyka, surrealistyczne kolaże dźwiękowe w duchu muzyki konkretnej, klasyczny industrial, noise. Warto też wspomnieć o wydawnictwach i ich niekonwencjonalnych opakowaniach. Otóż drugi album Genetic to dwie taśmy zalane betonem! Album "Doppelganger" jest zapakowany w papę. Natomiast kompilacja TKT jest zakleszczona śrubami i dwoma blachami. No cóż, niekonwencjonalna muzyka wymaga niekonwencjonalnej oprawy. Głównym polem zainteresowania Tomasza Twardawy jest dźwięk i jego dekonstrukcja. Nie ma tu żadnej filozofii. Twardawę interesuje dźwięk jako materia i możliwość jej preparowania. Muzyka nie odnosi się do okultyzmu, magii - jak to często bywa u innych twórców tego gatunku. Sam Twardawa mówi, że najbliższy jest mu surrealizm i turpizm. I to właśnie słychać. Jego twórczość jest surealistyczna i wymykająca się wszelkim definicjom.

Tomasz Właziński
2001

Industrialny wirus w kulturze masowej

45 odsłon

Industrialny wirus w kulturze masowej

Muzyka industrialna była w czasie jej uformowania, czyli latach 70. XX wieku, wyrazem zarówno fascynacji, jak i przerażenia cywilizacją, z jej bezdusznymi fabrykami i rodzącą się erą komputerów i automatyzacji. Sama idea industrialna wywodzi się w jakimś stopniu z doświadczeń awangardowych nurtów w sztuce z początku XX wieku, na czele z futuryzmem, dadaizmem, surrealizmem czy abstrakcjonizmem. Twórcy industrial music zgłębiali też wszelakie anormalności natury ludzkiej i starali się penetrować istotę zła. Odrzucano wszystkie konwencje, próbująć znaleźć odpowiedź na to jak przekształcić społeczeństwo, dostosowując je do zmieniającego się w wyniku postępu technologicznego otoczenia kulturowego. Jedną z kluczowych cech industrialu była "taktyka szoku", która dzisiaj jest powszechnie wykorzystywana w kulturze masowej. A wszystko zaczęło się od twórców "kultury industrialnej".

Coum Transmission

Początków "kultury industrialnej" można doszukiwać się w końcu lat 60. XX wieku w działalności performerskiej grupy Coum Transmissions założonej w 1969 roku przez Genesisa P.-Orridge'a, do którego wkrótce dołączyła Cosey Fani Tutti. Grupa Coum Transmissions swoimi występami starała się obnażać wszystkie istniejące tabu cywilizacyjne. Nie był to więc ściśle zespół muzyczny a raczej performerska grupa intelektualno-artystyczna, próbująca zmienić świat za pomocą artysytycznych środków wyrazu. Jednym z motywów charakterystycznych dla performance Coum Transmissions było zadawanie sobie fizycznego bólu. Coum Transmissions oficjalnie zakończył swoją działalność w październiku 1976 roku wystawą "Prostytucja" w londyńskim Institute of Contemporery Arts.

Początki muzyki

Po rozwiązaniu Coum na jej bazie powstał pierwszy projekt muzyczny - Throbbing Gristle. Mózgiem tego przedsięwziecia był Genesis P.-Orridge. Muzycznie charakterystyczne dla Throbbing Gristle było niekonwencjonalne użycie instrumentów elektronicznych. Obok Throbbing Gristle działały w tamtym czasie, czyli koniec lat 70., także inne grupy już muzyczne, które wywarły wpływ na rozwój muzyki industrialnej. W pierwszej kolejności trzeba wymienić autralijski SPK i działający w Anglii Cabaret Voltaire. W Niemczech na początku lat 80. powstaje też Einsturzende Neubauten. Grupa, zamiast instrumentów, używała do tworzenia muzyki m.in. sprężyn, blach, kanistrów i wielu wielu innych rzeczy. Z Niemiec pochodzi też D.A.F., który miał duży wpływ na twórców Electronic Body Music (EBM). W Słowenii, wówczas będącej częścią komunistycznej Jugosławii, swoją działalność rozpoczyna rozpolitykowany Laibach, który stał się zjawiskiem odrębnym ze swoją ideą wirutalnego państwa i kultury - Neue Slowenische Kunst (NSK).

Lata 80.

Po rozpadzie Throbbing Gristle, Genesis P.-Orridge, wraz z Peterem Christophersonem, w 1981 roku zakłada zespół Psychic T.V. Był to chyba jeden z bardziej ekstremalnych przedstawicieli industrialu. Po odejściu z Psychic TV, kolejnym projektem Petera Christophersona był założony w 1986 roku Coil, którego muzykę należy zaliczyć już do "postindustrialnej". W międzyczasie otoczka "filozoficzna" industrialu coraz bardziej zaczęła ginąć w "powodzi" nowych rozwiązań brzmieniowych. 

Ważnym czynnikiem rozwoju tej muzyki było upowszechnienie się w latach 80. samplera oraz syntezatorów. I właśnie zespoły używające samplera i innych nowoczesnych przetworników dźwięku zaczęły tworzyć bardziej standardową muzykę zbliżoną do regularnej formy piosenkowej. To te grupy zaczynają zdobywać rozpoznawalność w kulturze masowej.

Rozwija się industrialny nurt electro i rock industrialny. Od początku lat 80. działają: belgijski Front 242, brytyjski Nitzer Ebb, kanadyjskie Skinny Puppy, szwajcarski The Young Gods, amerykańskie Ministry, niemieckie Die Krupps. W końcówce lat 80. na scenę wkracza inspirujący się starszymy kolegami Trent Reznor i jego Nine Inch Nails. Od tej pory możemy mówić o muzyce postindustrialnej, do której należy zaliczyć wszystkich kontynuatorów i wszystkie nurty.

Lata 90. i współczesność

W latach 90. nie ma już żadnego wspólnego mianownika między poszczególnymi wykonawcami zaliczanymi, bądź zaliczającymi się do industrial music oraz muzyki inspirowanej industrialem. Mozaika nurtów jest tak bogata, że właściwie poszczególne nurty niejednokrotnie nic ze sobą nie łączy. Najbardziej popularne w tej chwili to niewątpliwie electro-industrial oraz rock industrialny. Industrialem zaczynają również inspirować się grupy metalowe jak np. Fear Factory, które zaczęto określać mianem metalu industrialnego

Jedną z pierwszych grup, która łączyła metalowe brzmienie z industrialną kakofonią był Godflesh. Grupy zaczynające na początku lat 80. jako zespoły electro-industrialne - Die Krupps, Ministry - również poszły w kierunku brzmienia metalowo-industrialnego, co przyniosło im rozgłos, dzięki czemu stały się częścią międzynarodowego przemysłu muzycznego jako przedstawiciel "alternatywy". Największą sławę zdobył jednak Trent Reznor i Nine Inch Nails.

Równie duży potencjał komercyjny electronic body music - Front 242, Front Line Assembly, Leaether Strip - przez wiele lat nie był wykorzystany. Dopiero miks EBM-u i synth popu zaczyna przynosić na przełomie XX i XXI wieku komercyjne owoce w postaci nurtu future pop. Z drugiej strony ci bardziej radykalni przedstawiciele electro-industrialu inspirujący się bardziej Leaether Strip poszli w kierunku rozwijania szybszego i bardziej agresywnego nurtu dark electro - np. Hocico. Mniej komercyjną twarzą electro-industrialy są też wykonawcy spod znaku rhythm noise (power noise) tacy jak: Monolith, Converter, Synapscape, Imminent czy Noisex

Na obrzeżach dwóch najbardziej komercyjnych styli (post)industrialnych działają twórcy odcinający się od nich i nawiązujący do "undergroundowych" korzeni industrial music. W tym miejscu należy wymienić najbardziej ekstremalnych twórców japońskiej sceny noise - Merzbow, Massona, Aube - oraz dark ambientowe projekty działąjące w ramach wytwórni Cold Meat Industry - Deutsche Nepal, Ordo Equilibrio - czy Soleimoon - Lustmord, Z'ev, Zoviet France.

Niezależnie jednak od tego jakie idee przyświecały Genesisowi P-Orridge'owi w końcu lat 70-tych i co miłośnicy najbardziej ekstremalnych przejawów industrial music sądzą o rocku industrialnym oraz electro-industrialu, to właśnie te dwa podgatunki są dzisiaj najbardziej wpływowe i dzięki nim popkultura została zainfekowana przez industrialny wirus.

Andrzej Korasiewicz
2001