Rankingi

Zaobserwuj nas

Depeche Mode - ulubioną dziesiątkę prezentuje Jakub Oślak

Depeche Mode - ulubioną dziesiątkę prezentuje Jakub Oślak

Warszawa, 12 lipca 2013 roku. Niecałe dwa tygodnie do koncertu Depeche Mode na Stadionie Narodowym. To zwykle ta granica czasowa, kiedy zaczynam intensywnie słuchać materiału z płyt ważnego dla mnie zespołu. Zespołu, który już niedługo zobaczę na żywo. W przypadku Depeche Mode po raz pierwszy od 12 lat. Wiem, że było więcej okazji, ale w 2006 zaspałem, w 2010 Dave Gahan zaniemógł, a do Łodzi nie miałem ochoty jechać. Tym razem będzie inaczej: bilet już od dawna czeka na przedarcie, a lutowy wypad do Łodzi, już na większym luzie, stanowi miłą dla wyobraźni perspektywę. Wszystko w rękach Gahana.

Nigdy nie uważałem się za fana DM, chociaż ich dorobek towarzyszył mi przez większość świadomego życia. Moja słabość na punkcie muzyki lat 80. mocno mi w tym pomagała, aczkolwiek nie uważam ich za typowych przedstawicieli tamtego wielobarwnego okresu. Ten zespół przerósł czas, w którym wypłynął. Owszem, dołożyli się do archetypu dziwnie ubranych chłopców przy syntezatorach, śpiewających o dyrdymałach. Aczkowiek, ich nadzwyczajna artystyczna ewolucja sprawiła, że stali się zespołem ponadczasowym, stawiającym siedmiomilowe kroki z każdym kolejnym albumem.

Obserwując ich karierę przez lata nie mogę opędzić się od wskazywania swoich faworytów wśród piosenek, które napisali. Postanowiłem w ramach mentalnego przygotowania do konfrontacji z jednym z najlepszych współczesnych zespołów zebrać dziesiątkę swoich ulubionych piosenek z ich bogatego katalogu wraz z krótkim uzasadnieniem. Polecam takie ćwiczenie każdemu; wbrew pozorom, nie jest to wcale takie trudne, gdyż wynik końcowy nosi się w sobie od dawna; trzeba go tylko zwerbalizować. 

10. Nothing to Fear

Zacznę od czegoś nietypowego dla tych, którzy kojarzą DM głównie z list przebojów. Instrumentalny numer, jakich w dorobku tego zespołu w bród. Dobry na stronę B singla, albo przejście pomiędzy kolejnymi hiciorami. Nic bardziej mylnego. Ten przepiękny kawałek klasycznej elektroniki w mocno melanholijnym wydaniu to zagubiona w czasie perełka, brzydkie kaczątko wśród synth-popowych hymnów. Wzruszenie i szalejąca wyobraźnia odbiera mi mowę za każdym razem gdy słyszę ten numer; zupełnie jak Gahanowi, który postanowił w konfrontacji z tą melodią siedzieć cicho. 

9. Angel

Bardzo nie chciałem umieszczać tu takiego świeżaka, ale nic nie poradzę. Numer jest genialny, a cała "Delta Machine" udowadnia, że lata lecą a DM nie zamierzają zatrzymywać się w dalszym rozwoju i poszukiwaniu dźwięków doskonałych. Melanholia, energia, nowoczesność, a do tego sakralność jaka niewątpliwie wstąpiła w Gahana po kontakcie z Soulsavers. Bardzo podoba mi się kierunek w jakim poszedł zespół; jest to zdecydowanie najciekawszy ich album od czasu "Ultry". 

8. Precious

Przy komponowaniu "Playing the Angel" Martin Gore zapowiedział, że zespół postara się wrócić na nim do swoich przebojowych korzeni. Po części to się udało, a już na pewno przy pilotującym ten krążek "Precious". To hicior w proszku gotowy do zalania gorącą wodą. To stary dobry "piosenkowy" DM, ale rzecz jasna naznaczony swoją teraźniejszą wytrawną wibracją. To chyba ostatni taki numer w ich wykonaniu. Na "Sounds of the Universe" i "Delta Machine" nie znalazłem nic podobnego. Tym milej słucha mi się tego małego brylantu za każdym razem gdy szukam czegoś pod stertą wytartych przebojów. 

7. Rush

Bardzo niedawno dotarło do mnie, jak perfekcyjnym albumem jest "Songs of Faith and Devotion". Do tej pory uważałem tę płytę za zbyt pretensjonalną, zawierającą dźwięki nie pasujące do Depeche Mode, nie będącą rozwinięciem ich stylu, lecz oszukańczym przeskokiem. To był błąd. To doskonały krążek, a ukryty w jego głębi "Rush" wybrałem symbolicznie, jako ukoronowanie tej straszliwej podróży. Nie mogę opędzić się od widoku Gahana w błocie, na krzyżu, wśród płonących błękitnym ogniem gromnic. A tyle wspaniałych ścieżek czeka na tej drodze - "In Your Room", "Condemnation", "Higher Love". Sztuka wyboru przychodzi czasem z wielkim trudem. 

6. Insight

Lata 90. to trzy wybitne albumy DM, symbolizujące wzlot ponad słońce, upadek i odrodzenie. U szczytu sławy, po odejściu Alana Wildera, zespół przeistoczył się w to DM, które podziwiamy dziś. Ten fantastyczny numer to oczyszczające zamknięcie przewspaniałego albumu symbolizującego ucieczkę z objęć śmierci i rodzaj spowiedzi Dave'a Gahana. Przepiękny powrót do domu po długim spacerze głęboką nocą, wśród przyjemnego chłodu i burzy uczuć. Długo się zastanawiałem czy nie umieścić na tej liście "The Love Thieves", więc jedynie wspominam także i o tym genialnym numerze. 

5. Black Celebration

W roku 1986 nadszedł koniec niewinności. Wraz z pierwszym uderzeniem elektronicznej fali otwierającego płytę "Black Celebration" tytułowego kawałka nadchodzi zauroczenie, a potem fascynacja. Skończyło się pitu-pitu, teraz czas na geniusz. Fantastyczny numer, który doskonale sprawdza się na koncertach. Jedna z tych piosenek, które ukształtowały kultowość DM i wpłynęły na to gdzie ten zespół zabrnął. Jest to rodzaj hymnu, niezwykle podniosły, frapujący i tajemniczy, konsolidujący fanów w poczuciu dumy i wspólnoty. Ustawia całą, fantastyczną płytę, lepszą od wszystkiego co nagrali do tej pory.

4. World In My Eyes

"Violator" - i wszystko jasne. Po "Ultrze" przyszedł w moim życiu czas całkowitego odstawienia muzyki DM na rzecz młodszych zespołów z tamtego czasu. Aż do informacji o koncercie na Służewcu i premierze "Excitera". Ten nie podobał mi się wcale i miałem wątpliwości, czy aby na pewno chcę w tym uczestniczyć. Wystarczyło jednak sięgnąć do korzeni, po sprawdzony wielokrotnie na własnej skórze materiał, aby wszelkie wątpliwości uszły z dymem. Genialna rytmiczna elektronika, uwodzicielski tekst, czarna atmosfera, zdjęcia Antona Corbijna - to wszystko w jednej chwili wróciło i uderzyło do głowy. Wizytówka Depeche Mode.

3. The Sun and the Rainfall

Uwielbiam piosenki, które pobudzają wyobraźnię. Ten kruchy, błahy, schowany numer to główny powód dla którego "A Broken Frame" bywa wymieniany wśród ulubionych płyt tej bardziej szalonej publiczności DM. To prawda, że brak mu dopracowania, słowa balansują na granicy zagadkowości z grafomanią, a śpiew Gahana pozostawia do życzenia. Mimo tych jakże oczywistych wad, coś sprawia, że uwielbiam słuchać tego numeru raz po razie i nadal nie mogę wyjść z podziwu. Te gnojki mają talent!

2. Everything Counts

Mój ulubiony przebój DM z "młodzieżowego" okresu, czyli pierwszych czterech krążków. Niesamowicie energetyzujący kawałek z tekstem uniwersalnym w przekazie do dziś. Jeśli DM kiedykolwiek brzmieli "na czasie", w przeciwieństwie do "ponadczasowo", to właśnie wtedy. Czysta euforia, podział wokalny Gahan/Gore to doskonałe rozwiązanie, użyte później chociażby w "People are People". Wydawało się, że po Pasadenie ten numer na stałe wejdzie do ich repertuaru scenicznego; tymczasem stało się inaczej. Bardzo bym chciał to usłyszeć na koncercie, aczkolwiek nie mam co do tego jakichkolwiek oczekiwań.

1. Enjoy the Silence

Nie mam żadnych wątpliwości. Ten nieśmiertelny przebój zadecydował o tym, że w ogólę jestem tu gdzie jestem i piszę teraz ten tekst. Pamiętam doskonale gdzie byłem, gdy usłyszałem go po raz pierwszy. Było lato :) słońce świeciło, a w ośrodku wczasowym nad Bugiem młodzież ukradkiem paliła papierosy, grała całymi dniami w ping-ponga i katowała kasety Metalliki i Scorpions. W pewnym momencie starszy chłopak ostrzyżony na lotnisko puścił "Violatora", a mój świat się zmienił. Nigdy czegoś takiego nie słyszałem, czegoś tak przebojowego, a jednocześnie tajemniczego. Od tamtej pory codziennie przychodziłem do sali ze stołem ping-pongowym, aby posłuchać tego brzmienia. Jako stary koń po latach mam tej płycie parę rzeczy do zarzucenia. Jest nadal wyborna, ale już trochę zajechana. Choć "Enjoy the Silence" jak było, tak pozostało magiczne i elektryzujące.

Jakub Oślak
15.07.2013 r.