Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Depeche Mode, 02.09.2001, Warszawa, Służewiec

Depeche Mode, 02.09.2001, Warszawa, Służewiec

Trwająca nieprzerwanie, od wydania w 1984 roku płyty "Some Great Reward", ogromna popularność Depeche Mode, dopiero w drugiej połowie lat 90 została poparta niemal bałwochwalczym szacunkiem krytyków, poważaniem środowiska muzycznego, prawie kultowym statusem. W ostatnich latach minionej dekady niemalże cały świat muzycznego mainstreamu zaczął prześcigać się w pełnych uznania słowach pod adresem zespołu. Nikt już nie ma wątpliwości, że Depeche Mode stało się jednym z bardziej wpływowych zjawisk w muzyce środka - popowej, ale i rockowej - lat 90. Wyrazem szacunku dla grupy są płyty, na których hołd oddało jej wielu popularnych wykonawców. Do najbardziej znanych należy wydana w 1998 roku "For The Masses". Rok później album o podobnym charakterze - pt. "Master of Celebration" - powstał również w Polsce.

W drugiej połowie lat 90. w popkulturze zaczęły pojawiać się i szybko nasilać pewne tendencje nawiązujące do mody, stylistyki lat 80. - często, niestety w bardzo banalnym wydaniu. Jakże wiele latom 80. zawdzięczają zespoły z kręgu, tzw. nu metalu - wprost dając temu wyraz w wywiadach, nagrywając covery przebojów z tamtej epoki. Swoją drogą, wszystkie te nu metalowe pseudo-alternatywne boysbandy prezentują swą muzyka poziom niższy od najbardziej tandetnych dokonań synth-popu a la eighties. Koniunkturę zaczęło wykorzystywać i reaktywować się coraz więcej popularnych w tamtej dekadzie grup. Ostatnio moda na lata 80. stała się ewidentna, nieraz w wydaniu pastiszowym - vide wiele dokonań tzw. electroclash.

Czyżby Depeche Mode po prostu załapało się na falę nostalgii za eighties? Raczej nie. Po prostu twórczość Brytyjczyków jest rzeczywiście w swojej klasie wybitna. Co więcej, zespół nie zamierza odcinać kuponów od dawnych sukcesów. Jest wciąż kreatywny, o czym przekonuje ostatnia płyta, pt. "Exciter". Depeche Mode co prawda nie wyznacza dziś ścieżek dla rozwoju nowoczesnego, ambitnego popu - od tego są inni, kilkanaście lat młodsi - ale trzyma fason.

Doskonałą formę zespół potwierdził 2 września 2001 roku, podczas koncertu na służewieckim torze wyścigów konnych. Najpierw jednak był występ Techique Tectonics. Grupę przyjęto raczej chłodno. Zaprezentowała kilka błahych, opartych na elektronicznych brzmieniach i słodkich kobiecych wokalizach piosenek. Cóż, rola supportu przed gwiazdą takiego formatu jest mało wdzięczna. W dodatku podczas występu zespołu zerwał się ulewny deszcz. Zdecydowanie lepiej sprawdziłaby się na tym miejscu, zapowiadana wcześniej Agressiva 69, której twórczość wyrastająca z rocka industrialnego, ciąży ostatnio ku klimatom bliższym Depeche Mode.

Pojawienie się na scenie głównej gwiazdy wieczoru wzbudziło euforię. Fatalna pogoda przestała mieć znaczenie. Po instrumentalnym wstępie muzycy zaatakowali najeżonym chropowatymi, zgrzytliwymi brzmieniami "Dead of Night", następnie "The Sweetest Condition" - oba z ostatniej płyty. Dalej "Halo" z "Violatora" i "Walking in my Shoes" z 3 lata młodszego dzieła - "Songs of Faith and Devotion". Jak się później przekonaliśmy, poza najnowszym, to właśnie te dwa albumy były najsilniej reprezentowane.

Dave Gahan, wystrojony początkowo w garnitur, miotał się po scenie, tańczył, wprost rozpierała go energia. Szybko zrzucił marynarkę, a później pozbył się też koszulki. A przede wszystkim świetnie śpiewał. Wokaliście charyzmy nigdy nie brakowało, ale jego dynamizm udzielił się zwykle bardziej statycznemu Martinowi Gore'owi. Następnie, pierwszy singiel z "Excitera" - "Dream On". "When the Body Speaks", również z ostatniej płyty wprowadziło nastrój pewnej zadumy i melancholii. Po chwili zagrali utrzymany w podobnym klimacie "Waiting for the Night". Dalej liryczne, pięknie zaśpiewane przez Gore'a, jedynie z akompaniamentem klawiszy imitujących fortepian "Sister of Night". Dzięki oszczędnej, pozbawionej elektronicznych efektów wersji kompozycja ta nabrała bardzo intymnego charakteru. Martin również był w doskonałej wokalnej formie. Jego wysoki głos, z charakterystycznym vibrattem, brzmiał tego wieczoru bardzo mocno, pewnie, a interpretacje wydawały się być podszyte sporą dawką szczerych emocji. Mogliśmy się o tym również przekonać podczas kolejnego utworu - "Breathe", a później bisowego "Home".

Szkoda, że Gore nie wrócił do najbardziej osobistych piosenek z płyty "Black Celebration". Album ten reprezentował wyłącznie tytułowy kawałek, zagrany w wyjątkowo motorycznej wersji dopiero podczas bisów. Był to jedyny, obok kończącego całą imprezę "Never Let Me Down" utwór z lat 80. Czyżby zespół chciał odciąć się od swej przeszłości? Wątpię. Po prostu kompozycje z lat 90. lepiej korespondują z klimatem ostatniego albumu. Wcześniejsza trasa zespołu, z 1998 roku promowała składankę singli. Program koncertów składał się wtedy wyłącznie z przebojów i obejmował całą karierę Depeche Mode. Za to tym razem mieliśmy okazję usłyszeć kilka spośród najbardziej subtelnych, wysublimowanych kompozycji grupy. Ale były i hity. Porywający "I Feel Loved", "No Good", "I Feel You", poruszający "In Your Room", a przede wszystkim "Enjoy the Silenie" i "Personal Jezus", które odśpiewał niemal każdy z blisko trzydziestotysięcznego tłumu.

Niektóre kompozycje zagrali w wydłużonych, nawet lekko psychodelizujacych wersjach. Zespół wspomagał chórek złożony z dwóch czarnoskórych wokalistek - co jest już tradycją od czasu trasy "Songs of Faith and Devotion". Trochę żałuję, że nie doczekałem się utrzymanych w stylistyce gospel kompozycji, w których panie Jordan Bailey i Georgia Lewis mogłyby się w pełni popisać swymi możliwościami. Obecność w składzie perkusisty również nie jest nowością. Christian Eigner swą grą - szczególnie w starszych, pierwotnie nagranych z automatem piosenkach - wprowadzał więcej swobody i dynamiki, co w koncertowym wydaniu miało spore znaczenie.

Żałuję tylko, że występ nie odbył się w bardziej intymnej atmosferze. Całe szczęście był telebim, który przy tak licznej publiczności bardzo pomagał w odbiorze koncertu. Były animacje i projekcje specjalnie na tę okazję przygotowanych filmów z udziałem zespołu. Choć twórczość Depeche Mode, to muzyka typowo rozrywkowa i dobrze wypada w wydaniu stadionowym, a Gahan wie, jak być dobrym szołmenem i zawładnąć tłumem, to jednak przyjemniej słuchałoby mi się jej w bardziej kameralnych warunkach. Zaskakująco dobre, zważywszy na okoliczności, było nagłośnienie. Ale parę decybeli więcej by się przydało. Najważniejsze jednak, że dźwięk był selektywny i czysty. Pozostaje mi trzymać za słowo Dave'a Gahahna, który na pożegnanie rzucił "See you next time".

Łukasz Iwasiński
17.07.2003 r.

Setlista:

1. Easy Tiger / Dream On (instrumental intro)
2. The Dead of Night
3. The Sweetest Condition
4. Halo
5. Walking in My Shoes
6. Dream On
7. When the Body Speaks
8. Waiting for the Night
9. Sister of Night (Acoustic; Sung by Martin)
10. Breathe
11. Freelove
12. Enjoy the Silence
13. I Feel You
14. In Your Room
15. It's No Good
16. I Feel Loved
17. Personal Jesus

bis:
18. Home
19. Clean
20. Black Celebration
21. Never Let Me Down Again