Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Múm, Borko, 02.03.2008 r., Jazz Club Hipnoza, Katowice

Múm, Borko, 02.03.2008 r., Jazz Club Hipnoza, Katowice

Po czterech latach od ostatniej wizyty islandzka formacja Múm ponownie odwiedziła katowicki Jazz Club Hipnoza. Poprzednio wystąpili tu 22 maja 2004 roku. Sporo się od tamtego czasu zmieniło.

Koncert rozpoczął Borko - solowy projekt Bjorna Kristianssona, którego podczas występów wspomagają m.in. muzycy z Múm (Örvar Þóreyjarson Smárason, Eiríkur Orri i gitarzysta). "We are the mighty Borkos" oznajmił z uroczym islandzkim akcentem dosyć imponującej postury Bjorn - Borko i jego Borkowie zaczęli grać.

A grają dosyć ciekawie - raczej spokojne, gitarowe kompozycje. Instrumentów mają mało - to znaczy, w porównaniu do Múm: dwie gitary elektryczne, bas, akustyk, perkusja, trąbka, klawisze. Wykonali na nich kilka nastrojowych kompozycji, ja z całego setu najlepiej zapamiętałam dwie - "Shoo Ba Ba" ("about Shoos and BaBas") i "Dingdong Kingdom". Przy czym tę ostatnią z dość dziwnego powodu - nie wiem, czy powinnam się przyznawać do znajomości takich wykonawców, ale pierwsza linijka tekstu jest identyczna jak w słynnym hicie Lionela Richiego ;)

Występ był ważny dla zespołu - właśnie ukazała się ich pierwsza płyta ("Celebrating Life"), a jeden z gitarzystów obchodził urodziny (nie omieszkaliśmy mu, na prośbę Bjorna, odśpiewać stosownej piosenki) - i myślę, że może je zaliczyć do udanych. Publiczność została wprowadzona w odpowiedni nastrój, dowiedzieliśmy się, że pewien mieszkaniec Katowic wynalazł koszulki bez rękawów (w które ubrani byli Borkowie) i nagrodziliśmy to wszystko stosownym aplauzem.

Wreszcie przyszedł czas na Múm. "Winter (What We Never Were After All)" wykonało dziesięć osób (pomagali trzej Borkowie). Znaleźliśmy się na Islandii - atmosfera tego kraju towarzyszyła nam przez następne półtorej godziny. Drugim zagranym utworem był "Oh, How the Boat Drifts" (z "Summer Make Good"), jeden z czterech niepochodzących z najnowszej płyty, jakie usłyszeliśmy tego wieczoru. Raczej niesprawiedliwa proporcja, ale nie można było spodziewać się czegoś innego - zespół nie tyle promuje nowy krążek, co pokazuje nowe oblicze. Múm bez bliźniaczek jest już nie ten sam. Nie chcę przez to powiedzieć, że jest gorszy, tylko po prostu - inny. Optymistyczny nastrój płyty znakomicie reprezentowała Hildur Gudnadóttir: patrząc na tą panią nie sposób było się nie uśmiechnąć i nie poczuć głębokiej sympatii. Pełna energii, nieco nieśmiało uśmiechnięta, dygająca raz po raz grała na skrzypcach, wiolonczeli i klarnecie.

Oprócz tego zespół używał między innymi: perkusji (świetny Samuli Kosminen, śmiało mogę powiedzieć, że jest to najlepszy bębniarz, jakiego słyszałam na żywo), gitary elektrycznej (tożsamości grającego nie udało mi się ustalić), trąbki, klawiszy (Eiríkur Orri), ukulele, melodiki (Mr. Silla i Örvar Þóreyjarson Smárason), gitary basowej i laptopa (Gunnar Örn Tynes). Oprócz tego flety, piszczałki... po prostu instrumentów było duuuuużo :)

Nowy, wesoły Múm do tej pory nie bardzo mi się podobał, "Go Go Smear the Poison Ivy" uważam za dobry album, ale poniżej dawnego poziomu. Jednak na żywo brzmi to wszystko zachwycająco. Dopiero na koncercie w pełni słychać całe bogactwo dźwiękowe, niesamowitą intensywność i złożoność tych kompozycji.

Zagrali prawie wszystkie kawałki z "Poison Ivy", na wyróżnienie zasługuje "Dancing Behind My Eyelids" zakończone triem fletowym, zgrabnie przechodzącym w melodię kawałka "I Was Made for Lovin' You" z repertuaru Kiss, którego refren zaśpiewał Örvar, oraz "They Made Frogs Smoke 'Til They Exploded", podczas którego Hildur świetnie naśladowała żabę (czy też, jak to wymawiał Örvar, "szabę"), i którym zespół zakończył występ.

Wcześniej jeszcze zagrali utwór o "polskim mieście, w którym bardzo głośno gra się folk" - "Kostrzyn" z epki "Dusk Log". Spoza "Poison Ivy" były kompozycje zagrane podczas bisu - bo oczywiście nie daliśmy im skończyć na oświadczeniu, że to jest już "last song" - "The Ghosts You Draw on My Back", jedna z najpiękniejszych w dyskografii zespołu, i "Scratched Bicycle/Smell Memory" w wersji mocno improwizowanej i zmiksowanej z fragmentami innych utworów. Niestety nie dano nam szansy nakłonienia zespołu na drugi bis - huknęła muzyka, techniczni złapali za sprzęt, koniec.

Mam nadzieję, że na następny koncert nie będziemy długo czekać, którą opieram na tym, że Múminkom podoba się Kostrzyn i polskie piwo (to na "Sz" ;). I nawet krzyknęliśmy im kilka razy "kocham cię" po islandzku. Nie mogą odmówić.

Tekst: Katarzyna Borowiec
Foto: Urszula Molicka
08.03.2008 r.