Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

OFF Festival 2007, 17-19.08.2007 r., Mysłowice

OFF Festival 2007, 17-19.08.2007 r., Mysłowice

W wywiadzie udzielonym "Życiu Mysłowic" Artur Rojek zastrzegał, że nie należy przesadzać z legendą pierwszego off festivalu, z którą musi zmierzyć się jego druga edycja. Trzeba jednak przyznać, że oczekiwania były spore i po zakończeniu festiwalu na forach internetowych (np. Myslovitz) wybuchły dyskusje na temat tego, czy druga edycja dorównała poziomem pierwszej. Różnie oceniany był nie tylko festiwal jako całość, ale też poszczególne koncerty. O tym jak rozbieżne mogły być opinie na temat danego występu, można się będzie za chwilę przekonać dzięki recenzjom dwóch współpracowniczek Alternativepop o dość rozbieżnych gustach muzycznych.

Piątek, 17.08.2007

George Dorn Screams

missy seepy - fani post rocka pewnie byli zadowoleni z ładnie zagranego, krótkiego setu tej jednej z bardziej obiecujących, młodych polskich grup. Dla mnie jednak utwory George Dorn Screams były trochę zbyt wolne i senne, nie ożywiał ich specjalnie wokal Madzi Powalisz (w mojej opinii dość monotonny, dla miłośników gatunku być może klimatyczny).

Mała Mo – żałuję, że się nie wyrobiła czasowo na ten koncert, a co do wokalu, to jest gorącym orędownikiem wyeliminowania go.

L.Stadt i Blue Raincoat

missy seepy - mało oryginalne kompozycje i nieciekawe wokale (zwłaszcza pana z Blue Raincoat, który częściej wrzeszczał niż śpiewał). Bardziej zawiodło mnie mimo wszystko L.Stadt, które jako jeden z czterech zwycięzców onetowej "Mojej sceny off", powinno było zaprezentować poziom przynajmniej porównywalny z zespołami, które pokonało w tym konkursie. Niestety - przez większość ich całkowicie nijakiego koncertu zadawałam sobie pytanie, czemu tych 30 minut nie dano o niebo lepszym Nell czy Muchom.

Old Time Radio

missy seepy -   dla mnie prawdziwy początek Off festivalu, pierwszy godny uwagi występ. Połączenie elektroniki, shoegazowych gitar i bardzo melodyjnych wokali dało bardzo ciekawy efekt, skutkując pierwszymi naprawdę intensywnymi brawami ze strony publiki.

Pink Freud

Mała Mo – występ oglądałam od połowy. Wreszcie dane mi było zachwycić się eksperymentalnym jazzem na żywo – koncert openerowy mnie nie przekonał. Tym razem kompozycje nie były monotonne, saksofon grzmiał na różne sposoby, rozpętując kontrolowany chaos dźwięków. Być może pies pogrzebany jest w rozkręcaniu się – w Gdyni drugą połowę sobie po prostu odpuściłam.

Generał Stilwell

missy seepy - zupełnie niepotrzebna reaktywacja pierwszego, legendarnego zespołu gitarowego z Mysłowic. Wolałabym znać go tylko z nazwy zamiast przekonywać się, jak płaskie kiedyś można było mieć melodie i żenujące teksty, a mimo to stać się zespołem kultowym. Na dodatek wokalista Marek "Dżałówa" Jałowiecki miał problemy z głosem, przez co koncertu zwyczajnie nie dało się słuchać.

Mała Mo – zgadzam się w zupełności. Czy pan Rojek tak bardzo chciał zdradzić, że mocno inspirował się (tak, to eufemizm) melodiami Generała, czy chciał wyrównać związany z tym dług wdzięczności?

Starzy Singers

missy seepy - punkowa muzyka i wokalista wywrzaskujący teksty w stylu: "Buenos dias senorita, give a baksa jesteśmy kwita, senior, senior, senior" (z utworu "Gary River") nie wzbudzili we mnie żadnych zachwytów. Kolejny całkowicie zbędny zespół na offie.

Mała Mo – z występu tego zespołu pozostał mi głęboki niesmak. Wszystkie inne wrażenia zastąpiło to właśnie uczucie w chwili, kiedy usłyszałam utwór zaczynający się gitarami z "In Bloom" Nirvany. Oj, nieładnie panowie, bardzo nieładnie.

Ścianka

missy seepy - mój pierwszy koncert tego zespołu, nie mogę więc narzekać (jak niektórzy na forach), że bez Lachowicza to już nie jest to. Świetnie zagrane i pięknie rozbudowane, w porównaniu z wersjami płytowymi, utwory zrobiły na mnie spore wrażenie. Duży plus za mistrzowskie wykonanie najlepszego kawałka z ostatniej długogrającej płyty (czyli "Pana Planety"): 'Wichury/Głowy Czerwonego Byka".

Mała Mo – jako człowiek, który wstydzi się, że dopiero na offowym koncercie po raz pierwszy usłyszał Ściankę, nie czuję się kompetentna do wyrażania opinii. Szczególnego wrażenia na mnie nie zrobili, ale przypuszczam, że koncert dobry.

Dick4Dick

missy seepy - mieli być chyba odpowiednikiem zeszłorocznych Mitch&Mitch, w przeciwieństwie jednak do geniuszy nu-country, nie byli w stanie mnie rozbawić. Nie śmieszyły mnie piosenki z "dickiem" jako lejtmotywem tekstów, irytowały za to prymitywne elektroniczne podkłady. Nie dotrwałam do końca koncertu, dochodząc do wniosku, że mam zupełnie inne poczucie humoru niż spora grupa słuchaczy gromko oklaskująca Dick4Dick po każdym utworze.

Mała Mo – show jest niewątpliwie istotnym elementem koncertów. Rozbawiona publiczność potrafi przymknąć oko na niedociągnięcia muzyczne. A nawet i ucho czasami. Bardzo przykre jest, kiedy wykonawca stawia show na pierwszym miejscu. Przynajmniej dla mnie, bo ja jednak stawiam tam muzykę. Panowie próbują szokować tematyką falliczną, ale moim skromnym zdaniem wychodzi im raczej żałośliwie. Zabawa kiczem na tym poziomie nie jest w stanie wzbudzić mojego zainteresowania. Za mało treści w treści przede wszystkim. Taki ot, „kicz dla kiczu” – od realizacji wybranej przez nich konwencji wymagałabym jednak nieco więcej fantazji, bo jak na razie to usiłują załatwić całą sprawę za pomocą uroczego organu wymienionego w nazwie. Wbrew pozorom wszędzie mamy tego pełno, panowie poszli po najmniejszej linii oporu, aż dziw, że nie zahaczyli o religię.

The Low Frequency In Stereo

missy seepy - najbardziej wyczekiwana przeze mnie gwiazda zagraniczna nie zawiodła. Piękne gitary i urozmaicony set z moimi ulubionymi utworami z pierwszej płyty (zwłaszcza "astro kopp") spowodowały, że ten post rockowy zespół z Norwegii stał się dla mnie źródłem największych zachwytów w trakcie całego off festivalu.

Mała Mo – jako przeciwnik wciskania wokali gdzie tylko się da, proponowałabym Norwegom poprzestanie na instrumentalach. Wychodzą im bardzo ładnie. Dookoła słyszę opinie o ich podobieństwie do Sonic Youth. Jakoś rażąco mi się to w uszy nie rzuciło, ale eliminacja wokalu zapewne trochę pomoże uniknąć na przyszłość zarzutów dotyczących kopiowania. No i pani powinna zmienić sukienkę...

Piano Magic

missy seepy - melancholijne, gitarowe granie panów z Wielkiej Brytanii na żywo wypadło o wiele ciekawiej niż na płytach. Koncert nie był nużący nie tylko za sprawą ładnie brzmiących gitar, ale też sympatycznego wokalisty, który za pomocą zabawnych tekstów utrzymywał dobry kontakt z publiką.

Mała Mo – według mnie zdecydowanie najlepszy koncert festiwalu. Dużej styczności z twórczością zespołu (na razie) nie miałam, ale to co słyszałam zdaje się potwierdzać znaczącą przewagę utworów w wersjach koncertowych. Absolutnie podbił moje serce "(Music Won’t Save You From Anything But) Silence" – przepiękny tekst: prosty, ale nie prostacki, i nastrojowy wokal łagodnie wprowadzający do gitarowej burzy. Reszta setu trzymała równy poziom, już nie mogę się doczekać listopadowego koncertu grupy w Chorzowie. Jedyny minus, jakiego potrafię się doszukać zlikwidowany został przez pana „Justina Timberlake’a” – bez jego niepozbawionych ironii komentarzy całkowicie dałabym się wciągnąć w pesymistyczny nastrój, zadumana i melancholijna nie potrafiłabym docenić następnego występu.

Architecture in Helsinki

missy seepy - najzabawniejszy występ w trakcie całego offa. Szóstka Australijczyków porwała publikę krótkimi, energetycznymi utworami, pełnymi niespodziewanych zmian tempa i mieszania najróżniejszych gatunków muzycznych. Uroczo absurdalne teksty w stylu "Waw waw waw waw" (refren "Like it ar not") idealnie sprawdziły się na koncercie, wprawiając widownię w świetny nastrój. Zresztą do dziś przypominając sobie ten występ i szalejącą po scenie szóstkę Australijczyków, nie mogę powstrzymać się od uśmiechu.

Mała Mo – totalne szaleństwo. Znałam ich z epki „Do the Whirlwind” która mnie zupełnie nie zachęciła do zapoznania się z resztą twórczości. Czego by jednak nie mówić o kompozycjach Helsinek, świetnie sprawdzają się na koncertach, i na pewno są świadectwem ogromu dzikiej fantazji autorów. Każdy utwór to mieszanka wybuchowa. Kawałki bardzo zróżnicowane, co na całym festiwalu było, jak się okazuje, raczej wyjątkowe. Każdy mógł łatwo podchwycić refreny typu „dąpidąpidą” i rozruszać przy skocznych nutach „Indie popowych” kompozycji. Chociaż ja zdecydowanie odradzałabym zamykanie tej muzyki w jakichś określonych gatunkowych ramach. Australijczycy nie bez powodu bisowali trzykrotnie, i byliby niewątpliwie najlepsi na koniec festiwalu. Traf chciał, że w sobotę mieli wystąpić tam, gdzie pasują najbardziej – w Helsinkach...

Sobota, 18.08.2007 r.

Hatifnats

missy seepy - obok Old time radio najlepszy według mnie polski zespół na offie. Nie było zupełnie słychać, że grali dopiero swój szósty koncert w karierze. Poziomem przebili dla mnie większość artystów z kilkoma już płytami na koncie i oczywiście byli największą rewelacją spośród zwycięzców "Mojej sceny off". Ich oryginalnego gitarowego grania i wyjątkowego androgynicznego wokalu mogłabym słuchać o wiele dłużej niż pół godziny.

Mała Mo – koncert przyzwoicie zagrany, na dobrym poziomie. Wokal zaskakujący, kiedy się próbuje dopasować wizję do fonii...

Komety

missy seepy - dość montonne rockabilly z mało ambitnymi tekstami. Ponieważ Komety na samym początku zagrały jedyny kawałek, który w miarę lubię ("Bezsenne noce"), nie widziałam powodu, żeby zostawać na reszcie koncertu. Dolatujące do mnie przy targach wolontariatu zaśpiewy o krzywych nogach upewniły mnie, że była to dobra decyzja.

Mała Mo – jeśli rockabilly polega na graniu jednego utworu w kółko, to Komety są niewątpliwie mistrzami na skalę światową. Ich kompozycje różnią się od siebie tekstami, których pisanie zdaje się nie zajmować wiele czasu. Znaczący jest zwłaszcza ten: „Nuda nuda nuda, tak przez cały dzień”. Oczywiście, że można się przy tym dobrze bawić. Też sobie czasami puszczam jeden kawałek kilkanaście razy.

19 Wiosen

missy seepy - wielokrotnie słyszałam o dobrych tekstach tego zespołu, liczyłam więc na miłą odmianę po Kometach. Niestety szybko się rozczarowałam, słysząc kwiatki w stylu: "Małość jest mała, wielkość jest wielka". Do tego niezbyt odkrywcza punkowa muzyka, czyli w sumie nic oryginalnego.

Mała Mo – koleżanka pisała pierwsza i odebrała mi przyjemność zacytowania dowodu na "ewidentny talent poetycki wokalisty”, o którym wspomniano w offowym przewodniku.

O.S.T.R.

missy seepy - po koncercie na openerze wiedziałam, że będzie dobra zabawa i rzeczywiście: Ostry znów miał świetny kontakt z publiką (żywo reagującą na jego wezwania do "robienia hałasu"), ładnie grał na skrzypcach o wdzięcznym imieniu Renatka i zadziwiał szybkością nawijki.

Mała Mo – zabrakło mi Renatki, bo chciałabym więcej ostrej wirtuozerii skrzypcowej. Poza wszystkim (bo nie jestem wielkim fanem hip-hopu) pan Adam jest sympatyczny i tenże urok osobisty skłania mnie do wybaczenia mu wszelkich „ziomów”.

Tymon & The Transistors

Mała Mo – odbieram ich jako żart muzyczny. Sympatyczny żart na dobrym poziomie. A przynajmniej lepszym niż Dick4Dick – ironia i dystans Tymona (teksty w stylu: „widziałem cię z trzymetrowcem/ jeśli odejdziesz z tym mutantem/ grzechotnę w drzewo mym trabantem”) do własnej twórczości zapewniają dobrą zabawę na koncercie. Muzycznie nie jest może zbyt odkrywczo, ale całkiem przyjemnie. 

Cool Kids of Death

missy seepy - dobry, pełen energii koncert. Plus za przekrojowy set przez wszystkie płyty i zagranie największych przebojów. Oprócz tego trzy nowe kawałki, które fanów pewnie ucieszyły, a przeciwnikom mogły dać powody do krytykowanie CKOD za trwanie w jednej, oklepanej już stylistyce. Ja nie narzekałam, bo dobrze było usłyszeć pierwszy od dłuższego czasu niezły śpiew na Offie (poprzedni był siedem koncertów wcześniej, u Hatifnats) i jedne z niewielu w trakcie całego festiwalu w miarę sensowne polskie teksty.

Mała Mo – na tle reszty na pewno nie wypadli najgorzej. Nie zmienia to faktu, że muzycznie zlało mi się to znowuż w jeden utwór. Mimo wszystko jednak do Komet im daleko. No i „Butelki z benzyną i kamienie” to hicior, który za każdym razem brzmi tak samo dobrze i porywająco.

Bassisters Orchestra

missy seepy - oryginalne połączenie jazzu i rapu w wykonaniu polskiej supergrupy (między innymi Fisz i Emade, Macio Moretti z Mitch&Mitch, Tomek Duda i Wojtek Mazolewski z Pink Freud). Największą furorę zrobił zamykający koncert "Numer 1", w którym Fisz skromnie stwierdzał, że Bassisters Orchestra jest numerem jeden. Rozbawiona publika głośno przyklaskiwała tym tekstom, więc i zespół, i widzowie wyszli z koncertu zadowoleni.

Mała Mo – jedynym hiphopowcem, jakiego jestem w stanie przetrawić, jest Bartek Waglewski. Jazz interesuje mnie w wykonaniu eksperymentatorów, takich jak Robotobibok czy Pink Freud. W sumie Bassisters nie mogło mi się nie podobać. Jazzująca wersja „30 centymetrów” Fisza, z bardzo ciekawymi wstawkami wokalnymi panów gitarzystów bije na głowę (i tak dobry) oryginał. Udało się wyśmienicie to połączenie inteligentnych i zabawnych tekstów z ambitną muzyką. Końcowe przechwałki z przymrużeniem oka na pewno nie były gołosłowne. To chyba najlepszy występ, jeśli chodzi o polskich wykonawców.

Pogodno

missy seepy - dobra zabawa. Budyń, wokalista Pogodno wyśpiewywał kolejne śmieszne, abstrakcyjne teksty (takie polskie odpowiedniki tekstów Architecture...) i utrzymywał świetny kontakt z publiką.

Mała Mo – bardzo dobry kontakt z publicznością. Zabawianie widowni połączone z lekkimi tekstami, wesołymi melodiami i nawiązaniami do znanych przebojów – według mnie Pogodno jest idealną grupą na duże imprezy organizowane ku uciesze ludu.

Radian

missy seepy - nie można im zarzucić braku oryginalności, najbardziej eksperymentalny  występ Offu. Na początku słuchało mi się ich nawet nieźle, z czasem jednak zaczęli mnie nużyć i z trudem dotrwałam do końca występu, który brzmiał jak ciągłe (jednak nie uwieńczone sukcesem) poszukiwanie melodii.

Mała Mo – jeden z najlepszych koncertów festiwalu. Jako miłośnik zdezorganizowanych i hałaśliwych dźwięków nie mogłam się nie zachwycić utworami produkowanymi przez trójkę Austriaków. Piski, trzaski, szumy, sprzężenia, przestery – całość przywodziła na myśl zepsute radio. Pomysł bardzo oryginalny i ciekawy, czyli coś, czego brakowało mi w znakomitej większości offowych występów. Na pewno nie jest to muzyka łatwa w odbiorze, ale przyjemnych, skocznych i równie szybko wpadających w uszy, co z nich wypadających utworów było w Mysłowicach aż nadto.

Nosowska

missy seepy - nie przepadam za jej nową płytą, ale Kasia zaśpiewała utwory z "UniSexBlues" tak pięknie, że nie mogło mi się nie podobać. Ozdobą występu były dla mnie dwa starsze utwory: "Keskese" i bisowe "Jeśli wiesz co chcę powiedzieć".

Mała Mo – artystka z takim stażem scenicznym nie mogła zawieść. Bardzo dobry koncert  i przepiękny bis.

iLiKETRAiNS

missy seepy - kolejne po Piano Magic melancholijne, gitarowe granie z Wysp. Tworzona przez gitary ściana dźwięku, smutny wokal i oryginalne wizualizacje dały w sumie bardzo klimatyczny koncert. Nic dziwnego, że publika przyjęła Brytyjczyków entuzjastycznie, pod koniec występu w stronę zespołu poleciał nawet bukiet kwiatów.

Mała Mo – największe rozczarowanie. Zaintrygowała mnie urocza nazwa grupy, po czym ciekawość zwiększyły informacje o nietypowych pomysłach panów, takich jak zakładanie na koncerty mundurów brytyjskich kolejarzy. Niestety muzycznie okazali się pomyłką. Niby ciekawy pomysł nawiązywania w  tekstach piosenek do wydarzeń historycznych (jak na przykład wielki pożar Londynu) i prezentowania tych nawiązań za pomocą wizualizacji w niczym nie pomógł. Smętne melodie, ponury głos wokalisty i teksty poświęcone tragicznym wydarzeniom (raz nawet przedstawiono listę ofiar) stworzyły nastrój prosto z grobu. Przy czym jednorodność kompozycji nie pozwalała odróżnić palącej się stolicy brytyjskiej od Salem pozbywającego się czarownic. Cały koncert zlał się w jedną, długą pieśń pogrzebową.

Electrelane

missy seepy - gdyby nie okropny wokal, mógłby być to dobry koncert. Niestety panie z Electrelane nie oszczędziły nawet instrumentalnego w wersji płytowej "Five" - wokali było dużo i to nie pozwoliło mi się nacieszyć ładnymi u nich dźwiękami gitar.

Mała Mo – miło było zobaczyć i usłyszeć na scenie kogoś żywego. Twórczość pań jest całkiem przyjemna, wokal w większości przypadków udaje im się szczęśliwie zagłuszyć gitarami. Jednak po trzech-czterech utworach zaczyna się robić nużąco. Czegoś w tym wszystkim brakuje i nie można się pozbyć wrażenia, że kiedyś, gdzieś coś już... nie dziwi fakt, że są „off” – nie sądzę, aby Brytyjki stały się kiedykolwiek trochę bardziej rozpoznawalne.

Podsumowując...

missy seepy - druga edycja Off festivalu nie sprostała do końca moim oczekiwaniom, ponieważ liczyłam po cichu na koncertowe zachwyty na miarę zeszłorocznego IAMX czy Lenny Valentino. Podobnie rewelacyjnych występów się nie doczekałam i nawet najlepsi dla mnie The Low Frequency In Stereo nie zagrali tak, bym miała ich wspominać miesiącami. Gorszy jednak niż brak naprawdę porywających koncertów był dla mnie o wiele niższy, niż podczas pierwszej edycji, średni poziom festiwalowych wykonawców. O wiele więcej niż w zeszłym roku pojawiło się zespołów zupełnie niepotrzebnych, wystarczy przypomnieć Dick4Dick, 19 Wiosen czy Generała Stilwella. Zły dobór polskich wykonawców rozczarował mnie tym bardziej, że druga edycja Offu była reklamowana jako prezentacja tego, co najciekawsze w polskiej muzyce alternatywnej minionego roku. Gdybym uwierzyła w tę reklamę, musiałabym po festiwalu mocno zwątpić w poziom naszej sceny alternatywnej. Na szczęście wiem, że polska alternatywa to nie tylko żenujące Komety czy Generał Stilwell i liczę, że w przyszłym roku Off festival pozwoli mi się zapoznać z większą ilością ciekawych polskich zespołów.

W każdym razie mimo nienajlepszej tegorocznej edycji nie uważam, żeby były powody do skreślania Offu z festiwalowej mapy Polski. Sądzę, że trzeba mu dać parę lat na rozkręcenie się, Opener w końcu też nie od razu stał się jednym z najważniejszch wydarzeń muzycznych w Europie Środkowej. Na razie więc tylko lekkie rozczarowanie.

Mała Mo - porównania z Offem zeszłorocznym nie mam, ale z przyjemnością zamieniłabym wszystkie koncerty tej edycji na The White Birch, Bang Gang i I Am X. W tym roku zabrakło czegoś naprawdę dobrego i tego wrażenia nie mogą zatrzeć nawet bardzo dobre koncerty The Low Frequency in Stereo, Piano Magic czy Architecture in Helsinki. Nie wspominając o Radianie, który nie ma szans na oczarowanie wielkiej ilości widzów. Dobór artystów sprawia wrażenie "drugiej klasy" alternatywy. Podobnie rozczarowują polscy wykonawcy - zamiast Dezertera czy Starych Singers przydałoby się więcej młodej krwi, więcej różnorodności, żeby trochę odpocząć od punka i prostego rocka. Jak na początki nie jest jednak najgorzej. Myślę, że kiedyś doczekamy się solidniejszych opasek i wykonawców. No, chyba, że zgodnie z apokaliptyczną wizją dziennikarza radia Zet, większa ilość uczestników festiwalu sprowokuje Artura Rojka do zapraszania komercyjnych artystów...

missy seepy i Mała Mo
21.08.2007 r.