Artykuły

Zaobserwuj nas

David Bowie - geniusz czy hochsztapler?

David Bowie - geniusz czy hochsztapler?

Paul Trynka "David Bowie. STARMAN. Człowiek, który spadł na ziemię"
Tytuł oryginału: David Bowie. STARMAN
Wydanie II uaktualnione 2016
Liczba stron: 538
Język: polski
Tłumacz: Agnieszka Wojtowicz

David Jones, vel David Bowie

Czy David Bowie, naprawdę David Jones, to człowiek, który spadł z gwiazd na ziemię? Po przeczytaniu książki Paula Trynki, mimo wielkiej chęci autora mitologizowania postaci Bowiego, odniosłem wrażenie wręcz odwrotne. David Bowie był człowiekiem pełną gębą, ze wszystkimi charakterystycznymi dla homo sapiens słabościami. Wyróżniała go natomiast silna ambicja i dążenie do zdobycia sławy, co w końcu mu się udało, choć nie było łatwo. Gdy jednak już to nastąpiło, okazało się, że nie daje to spełnienia, a jeśli to tylko chwilowe. Bowie zobaczył za to, że z tej drogi nie ma już odwrotu. Utrzymanie tak ciężko wywalczonej pozycji, stało się dla niego z jednej strony koniecznością, z drugiej przekleństwem. David Bowie borykał się z tym niemal do końca życia, choć w ostatniej jego fazie udało mu się je spędzić w bardziej konwencjonalny sposób, nieco na uboczu. 

Lata 60. - szukanie właściwej drogi

David Jones pierwsze kroki na scenie poczynił już w 1962 roku, gdy jako piętnastolatek założył zespół The Konrads. Mimo że był kilka lat młodszy od muzyków The Beatles, już przed osiągnięciem pierwszych sukcesów czwórki z Liverpoolu na poważnie zaczął myśleć o zdobyciu sławy. Sukces, który osiągnęli wkrótce The Beatles dodatkowo zmotywował Bowiego do uczynienie wszystkiego, by skopiować wyczyn Lennona i spółki. To nie był jakiś kaprys nastolatka, ale konsekwentne dążenie do zrealizowania wyznaczonego przez siebie celu. Determinacja młodego Jonesa była tak wielka, że już w 1963 roku znalazł menadżera, który pomógł mu w promocji i osiągnięciu pierwszych drobnych sukcesów. 

Młodym Bowiem zaopiekował się niejaki Leslie Conn, co zaowocowało wydaniem już w 1964 roku premierowego singla pt. "Liza Jane". Na początku David Jones występował jako członek innych grup. Debiutancki singiel ukazał się pod szyldem Davie Jones & The King Bees. Początki były trudne. Mimo wielkiego zaangażowania, zmian kolejnych grup, z którymi młody muzyk występował, próby przebicia się na rynku muzycznym okazywały się kolejnymi porażkami. Jones występował kolejno z the King Bees, the Manish Boys, the Lower Third. Wszystko na nic. W końcu postanowił skupić się na występowaniu wyłącznie pod własnym szyldem, już jako David Bowie. 

Rok 1967 był kolejnym krokiem na drodze do sukcesu. Ukazał się debiutancki album pt. "David Bowie". Niestety, przeszedł bez echa. Bowiemu, mimo wielkiego wysiłku i starań, pisanie piosenek szło jak po grudzie. Miał atrakcyjną powierzchowność i zadatki na gwiazdora, ale nie wydawał się utalentowanym kompozytorem. Jego twórczość była ledwie kopią aktualnie popularnych trendów. Mimo wszystko, istniały osoby, które wierzyły, że w Bowiem coś jest i że może odnieść sukces. Choć przez chwilę zwątpił w to nawet sam Bowie, który po porażce debiutanckiej płyty postanowił przekwalifikować się na artystę teatralnego. Te tendencje w późniejszym okresie kariery dawały o sobie jeszcze kilkakrotnie znać. Aktorstwo stało się jednym z elementów pobocznej działalności Bowiego. 

Jedną z osób, które wierzyły, że Bowie może stać się gwiazdą był Kenneth Pitt, który w 1967 roku został menadżerem artysty. To właśnie on doprowadził Bowiego do pierwszego sukcesu, którym było wydanie piosenki "Space Oddity" w 1969 roku. Utwór był zainspirowany filmem Kubricka pt. "2001: A Space Odyssey" i opowiadał o fikcyjnym astronaucie imieniem Major Tom. Postać wykreowana przez Bowiego stała się ważnym punktem odniesienia w całej dalszej karierze Bowiego, przeniknęła także szerzej do całej popkultury. Nagranie jednak nie od razu zaprowadziło Bowiego na szczyt. Początkowa sprzedaż była bardzo umiarkowana. Dopiero, gdy utwór został wykorzystany przez BBC jako podkład muzyczny podczas relacji z lądowania Apollo 11 na Księżycu, stał się powszechnie rozpoznawalny a jego sprzedaż poszybowała. 

David Bowie miał swój pierwszy numer jeden na liście przebojów w Wielkiej Brytanii! Jednak wydany w 1969 roku album "David Bowie" - znany też pod nazwą "Space Oddity", dzięki reedycji z 1972 roku - choć sprzedawał się lepiej niż debiut, to nie wywindował Bowiego do pierwszej ligi. Na razie Bowie był wykonawcą jednego przeboju. A na scenie był już przecież od 1962 roku. W tym czasie The Beatles zdążyli podbić cały świat i właśnie kończyli swoją działalność. Pierwszy okres aktywności Bowiego to głównie porażki i stracone nadzieje, choć dzięki "Space Oddity" pojawiło się światełko w tunelu.

Lata 70. - sukces artystyczny i komercyjny

Sukces singla "Space Oddity" utwierdził Bowiego w przekonaniu, że może osiągnąć więcej. Musi tylko jeszcze bardziej się postarać, ale i zmienić kilka rzeczy. Bowie zwolnił wtedy dotychczasowego menadżera Pitta i zatrudnił Tony'ego Defriesa. Zmontował też nowy skład towarzyszącego mu zespołu, w którym znalazł się m.in. Mick Ronson. W życiu prywatnym związał się z Angelą Barnett, która wkrótce została jego żoną - Angie Bowie. Rozpoczął też współpracę z producentem Tonym Viscontim. To właśnie te elementy okazały się fundamentami wielkich sukcesów, które przyszły wkrótce, choć nie natychmiast. Trzecia płyta Bowiego pt. "The Man Who Sold the World" (1970) była rozczarowująca zarówno pod względem artystycznym, jak i komercyjnym. 

Wszystko zmieniło się jednak w roku kolejnym, gdy ukazał się album pt. "Hunky Dory" (1971), na którym znalazł się m.in. utwór "Life on Mars?". To m.in. on stał się następnym krokiem w stronę wykreowania postaci Ziggy Stardusta, dzięki czemu Bowie zrewolucjonizował ówczesną scenę pop a przy okazji pchnął karierę w kierunku wymarzonej sławy. Płyta "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" (1972) a także występy sceniczne Bowiego i the Spiders wywindowały go na szczyt. Jego androgyniczny wizerunek, niejednoznaczne deklaracje co do seksualności a także kosmiczny wygląd wraz z całym wystrojem sceny podczas koncertów  spowodowały, że zaczął być postrzegany niemal jak przybysz z innej planety. David Bowie poddał się temu i popłynął na fali wydając kolejny album pt. "Aladdin Sane" (1973), który dotarł do pierwszego miejsca listy najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii. 

Kolejne przemiany Bowiego

Dalej potoczyło się wszystko szybko. Bowie po wypaleniu koncepcji Ziggy Stardusta rzucił się w wir następnych przemian. Była fascynacja amerykańskim soulem i funkiem na płycie "Young Americans" (1975). Później przyszło zainteresowanie niemiecką elektroniką i słynny tryptyk berliński - "Low" (1977), "Heroes" (1977), "Lodger" (1979). Wszystko zwieńczone zostało albumem "Scary Monsters (and Super Creeps)" (1980), którzy korzystał z doświadczeń aktualnych wtedy trendów w muzyce pop - nowej fali, post-punku, new romantic. 

David Bowie z jednej strony podpatrywał innych i na swoich płytach przetwarzał te inspiracje po swojemu, z drugiej sam stawał się inspiracją dla innych. To szczególne sprzężenie zwrotne stało się cechą charakterystyczną całej kariery Bowiego, choć w późniejszym jej okresie jego kolejnymi płytami już niewielu się inspirowało. Za to wielu przyznawało się do fascynacji Davidem Bowiem z czasu jego najbardziej twórczego okresu - lat 70. Muzyka Bowiego była jedną z głównych inspiracji środowiska, które stworzyło wokół klubu Blitz muzykę new romantic. Na wpływ Bowiego powoływali się też w latach 90. współtwórcy brit popu - Suede.

Mimo wszystko warto zauważyć, że David Bowie nigdy nie wykreował niczego nowego w muzyce. Jego domeną stało się wyszukiwanie nowych trendów, przetwarzanie ich po swojemu i upowszechnianie poprzez własną muzykę. Bowie po trudnych początkach stał się też dobrym kompozytorem i stworzył wiele utworów, które stały się prawdziwymi klasykami. Trudno jednak wymienić w dyskografii Bowiego płytę, którą można dzisiaj uznać za przełomową dla muzyki, biorąc pod uwagę jedynie jej wartość muzyczną. Nawet "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" nie ma w sobie nic nowatorskiego a słuchając jej po latach naprawdę trudno pojąć, bez zrozumienia szerszego kontekstu historyczno-kulturowego, co w tej muzyce mogło aż tak fascynować ówczesnych słuchaczy.

Bowie przyjacielem Iggy Popa

Ważną sprawą dla Bowiego okazała się podróż do Ameryki i spotkanie na początku lat 70. Iggy'ego Popa. Bowie był z jednej strony fanem The Stooges i Iggy Popa, z drugiej strony stał się z czasem jego mentorem, który kilka razy ratował mu karierę. Kontakt z amerykańskim undergroundem, również z Lou Reedem, czy Andy Warholem  wpłynął na to, że Bowie z postaci, która w latach 60. dążyła po prostu do osiągnięcia sukcesu i zdobycia popularności, nagle stał się ikoną ówczesnej popkultury i inspiracją dla innych. W tym okresie Bowie wpadł również w nałóg kokainowy, który doprowadził go do złej kondycji fizycznej. Bowie jednocześnie w tamtym okresie stał się niezwykle kreatywny. O ile w latach 60. tworzenie szło niezwykle ociężale, o tyle w pierwszej połowie lat 70. wyzwolił się w nim wulkan kreatywności. Artysta nie tylko tworzył dla siebie, ale oddawał swoje kompozycje innym. I stawały się one również  przebojami. Tak było np. z utworem "All the Young Dudes", który wylansował Mott the Hoople, a później np. z "Lust for Life" wykonanym przez Iggy Popa. Bowie został też producentem. Wyprodukował m.in. album Lou Reeda "Transformer" (1972), który pomógł Reedowi wrócić na rynek muzyczny.

Lata 80. - Bowie osiąga status gwiazdorski

Gdy Bowie osiągnął w latach 80. status prawdziwie gwiazdorski, czym zrealizował swój plan z lat 60., okazało się, że stało się to w sprzeczności z dotychczasowym wizerunkiem artysty rewolucjonizującego popkulturę. Jego kolejne hity, które w latach 80. podbijały listy przebojów, nie inspirowały nikogo do niczego. Wpisywały się za to doskonale w aktualny kontekst komercyjny i odpowiadały wymogom show-biznesu. Krytycy od razu odwrócili się od Davida Bowie, czego nie da się powiedzieć o publiczności, która masowo kupowała kolejne wydawnictwa Bowiego i wydawała pieniądze na jego koncerty, które były częścią dwóch wielkich, międzynarodowych tras - "Serious Moonlight Tour", "Glass Spider". Ta druga szczególnie była mocno krytykowana, a nawet wyśmiewana jako tandetna, głównie za sprawą scenografii, której centralnym punktem był wielki pająk. Co nie zmienia faktu, że obie trasy cieszyły się wielką popularnością i przyniosły artyście olbrzymie dochody. 

Poszukiwanie zagubionego sensu

Lata 80., które z jednej strony przyniosły wielką sławę i wzmocniły międzynarodowy status Bowiego, z drugiej osłabiły jego wizerunek jako wartościowego artysty i spowodowały, że odwrócili się od niego krytycy. Bowie najwyraźniej również nie czuł się z tym najlepiej. W poszukiwaniu nowych wyzwań, porzucił gwiazdorski image i zmontował pod koniec lat 80. nowy, rockowy skład pod nazwą Tin Machine, próbując wrócić na dawne tory. Eksperyment zakończył się nagraniem dwóch średnio udanych płyt studyjnych i zagraniem pewnej liczby koncertów klubowych. Wielkiego entuzjazmu jednak nie było. 

Lata 90. to przede wszystkim zmiany w życiu prywatnym, gdy związał się z modelką Imam. Muzycznie próbował chwytać aktualne trendy. Na płycie "Outside" (1995) słychać było wpływy rocka industrialnego. Na "Earthling" (1997) uległ wpływom nowej muzyki elektronicznej i techno. Wszystko to jednak było spóźnione, chaotyczne i nie podniosło prestiżu Bowiego. 

W drugiej połowie lat 90. Bowie uległ fascynacji Internetem. W 1996 roku udostępnił do pobrania w Internecie piosenkę "Telling Lies", co było pierwszym singlem dużego artysty do pobrania. W 1998 roku założył witrynę Bowie.net, przez którą oferował usługę dostępu do Internetu za pomocą modemu. Bowie za namową swoich doradców finansowych wypuścił tez na rynek swoje obligacje, co było absolutnym nowatorstwem w świecie show-biznesu i odbiło się sporym echem również w świecie międzynarodowej finansjery.

Bowie nie próżnował, ale muzycznie nie porywał. W 1999 roku wydał album "Hours", który był próbą powrotu do brzmień z początku kariery. Następnie wydał jeszcze dwa bardzo solidne, cenione przez wielu fanów albumy "Heathen" (2002) i "Reality" (2003), które jednak nie wnosiły nic nowego. Po wydaniu tej ostatniej i w trakcie trasy koncertowej doznał zawału, co spowodowało, że wycofał się z większej aktywności w show-biznesie. Powrócił po dziesięciu latach przerwy wydając niespodziewanie "The Next Day" (2013), którym udowodnił, że marka Davida Bowie znowu coś znaczy. Album osiągnął szczyt listy sprzedaży płyt w większości krajów, w tym w rodzimej Wielkiej Brytanii i USA. Płyta zebrała też dobre recenzje. Bowie wracał do łask. Wydawało się, że to na fali tego powrotu przystąpił do nagrywania następnej płyty, która ujrzała światło dzienne trzy lata później. Kilka dni po wydaniu "Blackstar" - 10.01.2016 r. - artysta zmarł. Album okazał się epitafium, które David Bowie przygotował dla siebie i dla swoich fanów.

Podsumowanie

David Bowie pozostanie w moich oczach artystą, który zapisał się w historii muzyki jako świetny twórca kilkudziesięciu, może więcej, wybitnych kompozycji, ze "Space Oddity", "Starman", "The Jean Genie", "Life on Mars?", "Heroes", "Let's Dance", "This Is Not America" czy "Absolute Beginners" na czele; kilku bardzo dobry płyt - "Hunky Dory", "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars", "Aladdin Sane", "Station to Station", "Heroes", "Scary Monsters (and Super Creeps)", "Blackstar" i kilku innych niezłych lub dobrych. Dla mnie płytami, do których najchętniej wracam są jednak zestawienia typu "Greatest hits of David Bowie". Bowie okazał się świetnym kompozytorem, ale moim zdaniem żadna z płyt, którą nagrał nie ma takiego znaczenia dla muzyki jak "Dark Side of the Moon", "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" czy "Closer".

Bowie stał się w latach 70. ikoną zmian i transgresji w popkulturze, ale prywatnie zachował wiele cech konwencjonalnych. Wobec syna Duncana bywał konserwatywny - nakazywał mu w młodości wcześnie wracać do domu i starał się dbać o tradycyjne wykształcenie, choć nie stosował wyraźnego przymusu. Jako ojciec był jednak głównie ojcem nieobecnym. Dopiero w okresie późnego ojcostwa w przypadku swojej córki był bardziej zaangażowany. Po poznaniu i związaniu się z Imam na początku lat 90. ustabilizował swoje życie rodzinne. Mimo że nie był religijny, to nigdy nie zadeklarował się jako ateista. Przeciwnie, twierdził, że Bóg jest mu bliski a w swojej twórczości odwołania do spraw ostatecznych nie były rzadkością. W latach 70., w okresie fascynacji estetyką nazistowską, zainteresował się okultyzmem i wszedł głęboko w tę sferę. Jednak źle to na niego wpływało. Odczuwał istnienie osobowego Zła i Dobra. Do tego stopnia okultyzm źle na niego wpłynął, że, jak twierdzi Trynka, prawdopodobnie poddał się jakiejś formie egzorcyzmów, żeby uwolnić się od Zła, które czuł, że go opętało. 

Wokół Bowiego od początku lat 70. narosło wiele kontrowersji. Na tym zbudował swoją pozycję, zaczynając od deklaracji, że jest homoseksualistą - choć jego życie, kolejne żony i kochanki nie potwierdziły tego. Następnie stworzył wizerunek faceta nie z tej ziemi, kosmity, który nie pasuje do tego świata. Zaskakująca była jego fascynacja estetyką nazistowską, ezoteryką i okultyzmem. Jednak najbardziej dojmujące było jego odejście z tego świata w chwili triumfu właśnie wydanej płyty "Blackstar". Fakt, że jest śmiertelnie chory utrzymywał w tajemnicy do ostatnich chwil. Śmierć Bowiego zaledwie kilka dni po wydaniu płyty "Blackstar" (2016) była dla wielu szokiem. Całe jego życie okazało się aktem kreacji.

Osobną sprawą jest książka Paula Trynki, której przeczytanie stało się dla mnie inspiracją powyższych przemyśleń. Niestety, ale lekturę Trynki czyta się wyjątkowo ciężko i mało potoczyście. Nie wiem czy to kwestia tłumaczenia, czy również oryginał jest napisany tak mało finezyjnie, ale nie sądzę, żeby przypadkowy czytelnik był w stanie przebrnąć przez całą książkę. Autor skupia się w niej na szczegółowym opisaniu działań Bowiego w latach 60. i 70. Kolejne dekady Trynka traktuje coraz bardziej powierzchownie i po łebkach. Szkoda, bo chętnie przeczytałbym w sposób bardziej pogłębiony opis późniejszych lat życia Bowiego. Przede wszystkim jednak tak ciekawa historia mogłaby być lepiej opowiedziana.

Andrzej Korasiewicz
28.11.2023 r.