Artykuły

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Dlaczego nie lubię lat 90. - po lekturze "Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000" Tomasza Lady

Dlaczego nie lubię lat 90. - po lekturze "Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000" Tomasza Lady

Tomasz Lada "Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000"
Wydawnictwo: Czarne
Data wydania: 2025-08-20
Data 1. wyd. pol.: 2025-08-20
Liczba stron: 472
Język: polski

Zanim o książce...

To nie jest klasyczna recenzja książki "Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000" Tomasza Lady. To jest tekst, w którym opisuję moje osobiste wspomnienia przywołane dzięki przeczytaniu książki "Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000", która posłużyła mi jako swoisty wehikuł czasu. Dzięki niemu przeniosłem się do tamtych lat i przypomniałem sobie fakty i zdarzenia, o których udało mi się już zapomnieć. Ale o samej książce też będzie w dalszej części artykułu. Najpierw jednak moje wspominki i moja relacja z opisywaną przez autora dekadą.

Lata 80. kontra lata 90.

Zacznę od tego, że nigdy nie lubiłem lat 90. Nie lubiłem muzyki z lat 90., nie lubiłem tamtego klimatu i do dzisiaj raczej źle wspominam tamten czas. Był to dla mnie osobiście niezbyt miły okres w życiu i pewnie dlatego przeniosłem to na otoczenie kulturowe, które wokół mnie było. Byłem wychowany muzycznie w bańce peerelowskiej popkultury lat 80. Na Liście przebojów Programu Trzeciego, audycjach w radiowej Dwójce ("Wieczór Płytowy", "Romantycy Muzyki Rockowej) i Trójce (lista, audycje Wiernika) oraz tamtejszej prasie muzycznej, czyli Magazynowi Muzycznemu i Non Stopowi. To była enklawa mojego dzieciństwa i wczesnej nastoletniości. Oceniając to po latach uważam, że to była wartościowa szkoła, która ukształtowała mnie i wielu innych słuchaczy. Co więcej, uważam, że nie ma powodu, by się tego wstydzić. Oczywiście później przeszedłem okres krytyki i buntu wobec tego ograniczonego, chcąc nie chcąc, świata muzycznego, który został zbudowany na gustach kilku radiowych prezenterów. Po latach krytycyzmu, uważam jednak dzisiaj, że to były w znacznej części bardzo wartościowe lekcje muzyczne. Mimo cenzury i wielu innych ograniczeń radio, które wtedy działało, na czele z Dwójką, Trójką i Rozgłośnią Harcerską, było zwyczajnie świetne. Przy tym było bardzo różnorodne. Zupełnie co innego grał przecież Tomasz Beksiński a co innego Marek Wiernik. Inną muzykę prezentował Marek Niedźwiecki, inną Piotr Kaczkowski a jeszcze inną Tomasz Szachowski. Prezenterów było zresztą znacznie więcej. Były audycje dedykowane tylko metalowi (Wacławiak, Gaszyński), country (Korneliusz Pacuda), bluesowi (Jan Chojnacki), muzyce filmowej (Paweł Sztompke), muzyce elektronicznej (Jerzy Kordowicz) czy piosence francuskiej a Dwójka grała dużo jazzu i muzyki poważnej. Choć oczywiście nie wszystko było prezentowane, to dzisiaj uważam, że na bazie radiowej Dwójki, Trójki a także Rozgłośni Harcerskiej można było zdobyć niezłe "wykształcenie" muzyczne i popkulturowe. Nie było wtedy Internetu, ale było Radio, czyli "teatr wyobraźni". Lata 90. wszystko to zburzyły, choć zanim to się stało, sam też czułem, że muszę porzucić dotychczasowe przyzwyczajenia i pójść "do przodu".

Muzyka pop to zło?

Na przełomie lat 80. i 90. zacząłem dojrzewać i rozpoczął się krótki okres mojego buntu i "naporu". W 1990 roku, gdy miałem 17 lat słuchałem głównie muzyki "niezależnej" (cokolwiek to znaczy) i zainteresowałem się światkiem punkowo-undergroundowym. Nie spodobało mi się jednak to towarzystwo, ze szczególnym uwzględnieniem jego miałkości, płytkości a często zwyczajnie prymitywizmu maskowanego krzykiem, wrzaskiem i "buntem" przeciwko "politykom", "religii", "faszyzmowi" i innym zjawiskom, które uznano za wrogie. Po krótkiej fascynacji "undergroundem" stwierdziłem, że nie należę do tego świata i nigdy nie będę należał. Choć muzycznie często mi do niego blisko, to środowiskowo i ideowo nie mam z nim nic wspólnego. Efektem tego krótkotrwałego zbliżenia z "undergroundem" było pożegnanie się przeze mnie na jakiś czas z sympatią dla terminu "muzyka pop". Muzyka pop - w różnych aspektach: synth pop, art pop, pop rock - była moją główną strawą muzyczną w latach 80. Na przełomie lat 80. i 90. jednak ją zdecydowanie odrzuciłem. "Pop" stał się dla mnie synonimem złego smaku i wszystkiego co najgorsze w muzyce. Na krótko przejąłem ten "punkowo-undergroundowy" etos. Wkrótce jednak ta cała undergroundowość i niezależność wydała mi się śmieszna i pusta. Dlatego po latach gdy zakładałem w 2001 roku stronę Alternative Pop z premedytacją użyłem słowa "pop". Nazwa strony nie miała odwoływać się do żadnego mitycznego gatunku "alternativepop" (choć dwuznaczność była w nazwie od początku wpisana z rozmysłem), ale przede wszystkim miała podkreślać, że będzie tutaj o muzyce "pop". Z drugiej strony nie miałem jednak na myśli takiego popu, o jakim np. pisze Tomasz Lada w swojej książce. Dlatego człon "pop" został poprzedzony przez "alternative". To miała być alternatywa dla wówczas popularnego popu. Paradoksem jest to, że choć w ciągu tych prawie 25. lat pop znacznie się zmienił, to ja nadal mam inne oczekiwania wobec muzyki pop niż to, co aktulnie oferuje pop. Ale to już temat na inny artykuł.

Moje niemuzyczne lata 1993-1998

W 1993 roku zostałem studentem Uniwersytetu Łódzkiego. Bunt już u mnie zelżał a ja uważałem się za poważnego młodego człowieka ;), który powinien zająć się czymś bardziej na serio niż muzyka. Choć ta nadal była mi bliska i pozostawała w tle, to jednak zamiast pisma "Brum" czytałem "Brulion" i... "Gazetę Wyborczą". Wtedy wszyscy czytali GazWyb... Jeśli dowiadywałem się czegoś o nowej muzyce to właśnie raczej z Gazety Wyborczej. Coraz rzadziej słuchałem też radia. Gdy pojawiła się "Machina" to sięgnąłem po nią, ale wydała mi się krzykliwa i płytka. Nie znajdowałem tam specjalnie niczego dla siebie. Pismo przeglądałem głównie po to, żeby orientować się mniej więcej co się dzieje w popkulturze. Ale to nie były dla mnie wówczas najistotniejsze kwestie. Sprawy popkulturowe przechodziły wówczas jakby obok mnie. Jedyne moje kontakty z "popkulturą w terenie", to było kilka wyjść do klubów studenckich na Lumumbowie (Tygrys, Balbina, Pretor), łódzkie Juwenalia i koncert Kultu w klubie Studio przy ul. Kilińskiego. Poza tym nic. Zamiast kręcić się po mieście, skupiałem się przede wszystkim na studiach i czytaniu. Bardziej niż muzyka interesowały mnie wtedy takie kwestie jak: przemiany społeczno-polityczne, które mnie otaczały, historia filozofii, historia doktryn politycznych oraz ogólnie historia Polski i świata. To korespondowało z moimi studiami, które pomyślnie skończyłem w 1998 roku pisząc i broniąc pracę magisterską. Dlatego opisane w książce Tomasza Lady zdarzenia i fakty z kręgu rodzimego show-biznesu często znane mi były jedynie powierzchownie. Z tym większą ciekawością sięgnąłem po książkę, chcąc skonfrontować to, co sam pamiętam ze wspomnieniami osób, które kreowały tamtą rzeczywistość oraz ją współtworzyły.

Lata 1990-2000 według Tomasza Lady

Najciekawszym elementem książki Lady są według mnie historie dotyczące powstania nowych wytwórni płytowych - Pomaton, Izabelin Studio, MJM Music Pl, Zic Zac - a następnie wejście zachodnich wytwórni i przejęcie tych polskich manufaktur wydawniczych. W książce Lady można zapoznać się z informacjami z pierwszej ręki od twórców nowych wydawnictw płytowych, którzy opowiadają jak to w szczegółach wyglądało. To najlepiej poprowadzona część książki. Kwestie związane z powstaniem nowych wytwórni, a następnie wejścia zachodnich "majorsów" i ich przejęcia zostały zręcznie połączone z opisem karier gwiazd przez nie wypromowanych. Czytamy więc na kartach książki Lady o tym jak rozkręcały się kariery Kasi Kowalskiej, Edyty Bartosiewicz, Hey, Wilków, Varius Manx, Edyty Górniak, Kayah, Natalii Kukulskiej, Piaska, O.N.A., Myslovitz czy Reni Jusis. Jest też o mniej pamiętanych wykonawcach, którzy mieli swoje wielkie hity: Golden Life, Big Day, Yaro a także o takich, którzy nie są pamiętani w ogóle jak np. Latawce. Książka zaczyna się od wspomnienia o De Mono, który na przełomie lat 80. i 90. odniósł niebywały sukces dzięki piosence "Kochać inaczej". To rzeczywiście był swoisty początek lat 90. De Mono bardzo mocno kojarzy się z latami 90. a sam Marek Kościkiewicz stworzył wtedy swoje wydawnictwo Zic Zac i właśnie jako jego twórca występuje głównie na łamach książki.

Autor "Wszystko jak leci. Polski pop 1990-2000" pisze też częściowo o prasie muzycznej - miesięczniku "Rock’n’Roll" (1990-1991), który założyli byli dziennikarze "Non Stopu", miesięczniku "Brum" (1993-1999), piśmie "Plastik" (1997 – 1999) i "Machinie" (1995-2002). Pominięte za to zostało pismo "Tylko Rock", założone w 1991 roku przez Wiesława Weissa i Wiesława Królikowskiego, byłych dziennikarzy "Magazynu Muzycznego". Poza krótką wzmianką o tym, że miesięcznik "Wieśków" istniał, nie ma wiele więcej. "Tylko Rock" (później "Teraz Rock", do dzisiaj ukazujący się) już w latach 90. był obiektem żartów części branży muzycznej. Ja jednak czasami sięgałem po niego. To było jedyne miejsce, w którym mogłem zorientować, co dzieje się u Tomasza Beksińskiego. Cały czas miałem w pamięci "Romantyków Muzyki Rockowej", a jego audycji w radiu w latach 90. już nie słuchałem. W "Tylko Rocku" czytałem jego felietony nie całkiem muzyczne. Zamiast o "Tylko Rocku" Lada pisze o "Gazecie Wyborczej" i dziale kulturalnym, w którym za teksty o muzyce odpowiadał duet Grzegorz Brzozowicz i Maciej Chmiel. 

Maciej Chmiel, były menadżer Dezertera, opowiada również wraz z Andrzejem Horubałą o zmianach, które wprowadzili w połowie lat 90. w telewizji publicznej. TVP została przejęta wtedy przez tzw. ekipę "pampersów", która wprowadziła do niej nowe formaty, m.in. Muzyczną Jedynkę. To ta ekipa była również odpowiedzialna za stworzenie branżowych nagród pn. "Fryderyki". Przyznam, że początkowo z wielkim zainteresowaniem śledziłem "Fryderyki", ale to, co stało się z tym formatem później w moich oczach całkiem zdyskwalifikowało tę imprezę. "Pampersi" odpowiadają też za wysłanie Edyty Górniak na Eurowizję. Przy tej okazji wspomniany jest również polski sukces musicalu "Metro". Jest też o przyczynach jego amerykańskiej katastrofy. Za jedno i drugie odpowiada główny sponsor musicalu, Wiktor Kubiak, postać szemrana, współpracownik peerelowskiego wywiadu wojskowego, później zaangażowany m.in. we wspieranie Kongresu Liberalno-Demokratycznego. W 1992 roku znalazł się na liście stu najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost” (pozycja 99). Jego głównym przedsięwzięciem było jednak wspieranie z całych sił kariery Edyty Górniak. 

Tomasz Lada opisuje też przemiany w polskim radiu. Pisze m.in. o powstaniu rozgłośni komercyjnych i zdominowaniu eteru w latach 90. przez RMF FM i Radio Zet. Sporo miejsca poświęca temu, w jaki sposób wyglądała współpraca rozgłośni radiowych z wydawcami i jak to się zmieniało na przestrzeni czasu. Jest też o zjawisku powrotu gwiazd lat 80. (Maanam, Urszula, Republika, Budka Suflera) i sukcesie ich płyt, w który początkowo nikt nie wierzył.

Choć książka w założeniach ma dotyczyć lat 1990-2000, to wyraźnie "wyrywa się" z tych ram. Autor wspomina m.in. o zaangażowaniu Universalu w karierę Ich Troje, która najbardziej rozbłysła przecież w latach 2001-2002. Podobnie jest w przypadku próby przejęcia przez Pomaton EMI discopolowej gwiazdy Shazzy. Jej płyta pt. "Jestem sobą", która była próbą zdyskontowania sukcesu disco polo przez "majorsa" to rok 2001. W książce nie ma za to nic o olbrzymiej popularności Szwagierkolaski, którego płyta "Luksus" była w 1995 roku wielkim sukcesem wydawniczym. Zaledwie wspomniana jest też płyta Chojnackiego "Sax & Sex" i to przy okazji opisywania Mafii i Piaska. A przecież album w 1995 roku pokrył się podwójną platyną i był wtedy prawdziwym zjawiskiem w świecie muzyki pop. Od hitów typu „Budzikom śmierć” nie można było się opędzić, bo dobiegały zewsząd. 

Zdziwiły mnie też nieco wnioski końcowe o tym że pisma "Rock’n’Roll", "Brum" i "Machina" są dzisiaj rzekomo "kultowe". O ile w przypadku "Machiny" to jestem w stanie to zrozumieć (istnieje nawet profil na facebooku, w którym wrzucane są skany tekstów z Machiny), choć mnie "Machina" mało obeszła, to kultowość pisma "Rock’n’Roll" jest już dla mnie prawdziwą zagadką. Miałem to coś parę razu w ręku i na tym się skończyło. "Brumu" chyba nawet nie miałem w ręku ani razu, bo zawsze kojarzył mi się z audycją radiową w Trójce, której specjalnie nie poważałem, choć słuchałem od czasu do czasu. Wiem że istnieje grono fanów "Brumu", którzy wychowywali się na tym piśmie, ale dla mnie "Brum" nie miał żadnego znaczenia. Na pewno istotnym pismem był za to wspomniany w książce miesięcznik "Plastik", choć również nie należałem do jego czytelników. Sięgnąłem dopiero po pismo "Kaktus", które zaczęło ukazywać się w 2000 roku i które bardzo dobrze wspominam, ale o tym magazynie akurat w ksiązce Lady nie ma.

Książka jest sprawnie napisana i wciągająca. Mimo drobnych uwag, ciężko ją mocniej krytykować, bo naprawdę daje rzetelny obraz przemian w polskiej popkulturze, które miały miejsce w latach 90. Pokazuje najważniejsze zjawiska i dzięki przepytaniu ludzi bezpośrednio zaangażowanych w te procesy zyskuje wymiar dokumentalny. Autorowi nie udało się porozmawiać ze wszystkimi istotnymi osobami z tamtych czasów. Niektórzy - m.in. Kuba Wojewódzki, redaktor naczelny Brumu, czy Katarzyna Kanclerz - najwyraźniej nie mieli ochoty przedstawić swojej wersji wydarzeń. Ale to już ich strata. Mimo tych braków, książka dobrze oddaje ducha minionej epoki i warto po nią sięgnąć.

Andrzej Korasiewicz
05.09.2025 r.