Animal Collective, Axolotl, Jazz Club Hipnoza, Katowice, 13.10.2008 r.
Przed Animal Collective wystąpił uroczy pan o pseudonimie Axolotl. Zagrał utworów cztery, sam jeden przy pomocy zabawek elektronicznych i instrumentu smyczkowego w liczbie jeden pod postacią skrzypiec. Muzyka całkiem przyjemna, podobnie pozytywnie zakręcona jak twórczość artystów supportowanych. Na uwagę zasługiwał szczególnie ostatni kawałek, zakończony mocnym, hałaśliwym dźwiękiem przeszywającym uszy. Zapytany o tytuł wykonawca odparł, że nie ma żadnego. Powiedział też, że niedługo wydaje boxa i że jest wielkim fanem Animal Collective.
Amerykańska formacja odwiedziła nas w tym roku na dwóch koncertach – w warszawskiej Fabryce Trzciny oraz w katowickim Jazz Clubie Hipnoza. Katowicki koncert został przez uczestników obydwu zgodnie uznany za bardziej udany, z tego prostego powodu, że nie obowiązywała tam cisza nocna i występ trwał około dwóch godzin. A w przypadku Animali im więcej tym lepiej.
Przypadek ów jest szczególny, pięknem się wyróżniający. Można było znać dyskografię kolektywu na wskroś i na pamięć, a nie rozpoznać większości utworów. Panowie poczęstowali nas bowiem przepysznymi aranżacjami, które czyniły set niesamowitym, zaskakującym doznaniem. Kawałki zgrabnie przechodziły z jednego w drugi i trzeci, prezentując godnie jedną z największych zalet zespołu – spójność w różnorodności.
Repertuar był bardzo zróżnicowany, panowie grali nawet z debiutanckiej płyty (ukochana przez wielu „Spirits They’re Gone, Spirit They’ve Vanished”) – „Chocolate Girl” była znakomitym wstępem do jeszcze lepszej reszty. Najbliższe wersji albumowej było „Peacebone”. Usłyszeliśmy też „Who Could Win a Rabbit” czy „Leaf House” i wydłużone „Fireworks”. Doskonale zgrane z muzyką były animalowe światła, mocno dające po oczach ludziom z pierwszych rzędów, radośnie kolorowe i psychodelicznie migające.
Formacja częstowała nas także kawałkami nowymi, które znajdą się na kolejnym albumie (ukaże się już niedługo – tu kolejna cecha charakterystyczna, za którą kochamy AC: są szalenie kreatywni i ciągle wydają coś nowego) oraz utworami z albumów Noaha Lennoxa (Panda Bear) jak, moim zdaniem najlepsze na „Person Pitch”, „Good Girl/Carrots” czy „Comfy in Nautica”.
Panów pojawiło się trzech – co się stało z Deakinem, do tej pory stanowi nie lada zagadkę. Geologist zajmował się osprzętem elektronicznym, a po koncercie rysował fanom urocze sharki na plakatach. Avey, oprócz śpiewów i wrzasków – które robią niesamowite wrażenie na żywo – grał na gitarze elektrycznej, klawiszach oraz instrumentach elektronicznych. I tańczył! Bardzo ten taniec udzielał się publiczności. Panda Bear jest bębniarzem doskonałym, jego gra budzi prawdziwy zachwyt. Zajmował się perkusją w momentach, kiedy odwraca się od syntezatora. Również śpiewał dużo, najlepiej wyszedł im naprzemienny wokal w „Learf House”.
Po tak twórczej formacji nie można było się spodziewać prostego odtworzenia na żywo utworów znanych z albumów. Koncert Animali jest naprawdę warty zobaczenia, panowie podchodzą do swych dokonań twórczo, są pełni pozytywnej energii udzielającej się publiczności. Zwariowane, kolorowe, połamane dźwięki plus nietypowe wokale i oszałamiająca perkusja. Zdecydowanie spełnili pokładane w nich przeze mnie nadzieje. Bez wahania polecam każdemu. Na następne miejsce koncertu zaproponowaliśmy zespołowi Kraków. Czekamy z niecierpliwością.
Katarzyna Borowiec
28.10.2008 r.