Fennesz, Dj Spooky, J.Staniszewski, Viön i Mem, Laleloo - Festiwal Alt+F4, Jazzgot Dramatyczny, Warszawa, 17.05.2003 r.
Alt+F4 - dźwięki zaplecione nad uszami (Festiwal Alt+F4 odbywał się w dniach 15.05-18.05.2003 r.)
W dobie krańcowego spłycenia formuły elektroniki, clubbingu i ogólnie pojętego zjawiska fetyszyzacji muzyki, festiwale takie jak Alt+F4 stają się mejscem gdzie ambitna elektronika ma prawo wypowiedzieć się pełnym głosem, zostać usłyszana i zrozumiana (co najważniejsze). Miałem okazję znaleźć się na sobotnim koncercie owego festiwalu, gdzie między innymi jako gwiazda ze swoim laptopowym setem wystąpił austriacki wirtuoz Christian Fennesz.
Zaczęło się spokojnie. W czasie gdy poszukiwaliśmy miejsca w zadymionej, naelektryzowanej atmosferą oczekiwania sali Dramatycznego Jazzgotu, na scenie swoje gramofony rozstawiał Jacek Staniszewski, animator polskiej poszukującej elektroniki, założyciel kolektywu Neurobot i CD-rowego tabela Polycephal. Sala wypełniała się powoli ludźmi, a przestrzeń z wolna dźwiękami, niekoniecznie uczesanymi wedle klubowej mody. Minimalne pętle, zakłócane zgrzytami. Fragmenty skandynawskich filmów, przemielone z tłoczonymi dronami fabrycznej zapewne proweniencji. Hałas w swej szlachetnej postaci i ironiczne wycieczki w światy kreskówek i zagadkowych dialogów.
Około 22. na scenie pojawiło się austriackie trio Laleloo. Dwóch muzyków i vj. Takty gitarowych, głównie chromatycznych przebiegów mielone przez bezlitosny laptop tworzyły zupełnie unikalną strukturę, niekiedy minimalną, rozwijającą się powoli (z jakby niekontrolowanych uderzeń stopy, werbla i trzasków) w rozchwianą, ale mocno hipnotyczną fakturę. Sala wypełniła się rozległą przestrzenią, daleką od hermetycznych brzmień winyli, otwierającego wieczór Staniszewskiego. Całości dopełniały wizualizacje Eddy Strobl, trzeciego członka zespołu. Wiele sugerowały zasłuchanej publiczności. Czasem może zbyt wiele. Odciągały na pewno wzrok od zapracowanych przy swoim instrumentarium Roberta Lepenika i Bernharda Langa. Dobry występ, który już swoim klimatem zapowiadał wydarzenie wieczoru czyli wysęp Fennesza.
Następnie z krótkim setem wystąpili rodzimi eksperymentatorzy, czyli Viön i Mem. Zaprezentowali solidną dawkę brawurowej nieorganicznej elektroniki, bazując głównie na modulacjach szumów i fal sinusoidalnych podnieśli nieco wyżej poprzeczkę eksperymentowania na uszach słuchaczy. Set mimo skąpości świadomie wybranej materii dźwiękowej, trzeszczał i rzęził w bardzo różnorodny sposób. Niewiele było zmian nastroju. Odkładając błogosławiony wynalazek samplingu na bok, muzycy udowodnili, że nie tylko field recording czy dźwięki z płyt mogą posłużyć do stworzenia interesujących eksperymentów na polu awangardowej elektroniki.
Zasadniczo różnie potraktował swój laptop Fennesz. Spokój i minimalizm w scenicznym zachowaniu artysty, pozwalał dogłębniej skupić się na muzyce. Również krótki (dwie kilkunastominutowe improwizacje i kilkuminutowy bis) występ pozostawiał jednak spory niedosyt. Całość sprawiała wrażenie niezwykle spójnej i przemyślanej koncepcji, stale obecne echa genialnego "Endless Summer" z 2001, rozchybotane pogłosem i długimi powtórzeniami akustycznych gitar zderzały się ze ścianą precyzyjnie zmodulowanych hałasów, które mimo swego niekiedy radykalnego "zaszumienia" brzmiały niespotykanie melodyjnie. Set był głośny i intensywny, niezwykle emocjonalny. Kątem oka obserwowałem papieros mojego znajomego, który skracał się spalając sam z siebie nad stołem. Magia zasłuchania udzieliła się każdemu. Przestrzenny akord. ... Chwila ciszy po zakończeniu drugiej gęstej improwizacji, potrzebna do obudzenia się. Oklaski i bis, ostatnia, intensywna podróż w świat gęstniejących laptopowych dekonstrukcji zmodulowanej gitary.
To nie był koniec. Niespodziewanie, poza lineupem wystąpił Dj Spooky. Po raz pierwszy tego wieczoru pojawiły hip-hopowe, niekiedy nawet dancehallowe rytmy. Ograniczone czasami przesadnymi, tłustymi filtracjami, a la Kid 606. Zaszumiony lecz nie tak radykalny jak poprzednie sety występ, przyniósł odrobinę "spokoju" po rozchwianych emocjonalnie setach sił austriacko-polskich.
Potem ponownie Jacek Staniszewski. Tym razem sięgnął po najradykalniejsze winyle ze swojej kolekcji. Prawdziwie porażająca mieszanka poszatkowanego hałasu wrzasku i modulacji powyższych. Przebijające się szlagiery (a jakże) "Ja jestem pan Tik-tak" i "Polska gola" z czasów kiedy Boniek strzelał trzy bramki rozbudziły całą salę, w tym głównie moje towarzystwo. "Na to zawsze czekamy na imprezie" zagadnął znajomy "na ten jeden moment interakcji z dj-em". Był krzyk, nieartykułowane wcześniej histeryczne zawodzenia. Słowem szok i przerażenie!!! Lepszego końca tego wieczoru wyśnić się nie dało. Oby więcej takich spotkań przenoszących granicę.
Idiotik
20.05.2003 r.