Joy Division - wypominki, Organizm, DHM, Wundergraft, Warszawa, klub Jazzgot, 17.05.2004 r.
Mija już 24 lata od chwili, gdy świat opuścił Ian Kevin Curtis, wokalista słynnego Joy Division. Legenda tego wielkiego artysty z XX wieku nie osłabła przez cały czas, pamięć o nim ciągle żyje, nawet wśród osób które przyszły na świat parę lat po śmierci Iana.
Tacy właśnie młodzi ludzie postanowili zorganizować w warszawskim Jazzgocie imprezę ku czci Curtisa. Muszę przyznać, iż dawno nie spotkałem się w stolicy z zaangażowaniem podobnego rodzaju - każdy szczegół był dopracowany w najmniejszym wręcz stopniu. Gdy dotarłem do klubu, wraz z przedstawicielkami zina "Pierogi z Krwią", całokształt wypominek zaskoczył nas kompletnie... Nawet na schodach do klubu, czy popielniczkach do papierosów widniały miniaturowe zdjęcia zespołu, zaś na ścianach wisiały reprodukcje plakatów z koncertów Joy Division. Od razu duży plus dla organizatora, który zadbał o wizualną oprawę swego przedsięwzięcia.
W klubie przywitał nas utwór "Transmission", - zaś po nim następne... Współorganizatorka imprezy sprawnie radziła sobie z rozsadzaniem ludzi za stolikami w stosunkowo małym klubie, który tego wieczora pękał w szwach. Jedynym poważniejszym zgrzytem podczas Wypominków Joy Division był brak projekcji zapowiadanych filmów oraz zdjęć - ponieważ komputer którego zamierzano użyć w tym celu, najzwyczajniej w świecie odmówił posłuszeństwa.
Całość rozpoczęła się wyjątkowo punktualnie, w okolicach godziny 21 - tak jak zapowiadano na plakacie reklamującym. Wieczór uświetniły swoją obecnością aż trzy zespoły, zainspirowane rzecz jasna twórczością legendarnego brytyjskiego kwartetu.
Pierwszy zainstalował się na scenie i zagrał Organizm, młoda formacja, o której wcześniej nigdy nie dane było mi słyszeć. Jak na projekt istniejący od niedawna - wypadli zaskakująco dobrze, aczkolwiek muszą jeszcze popracować nieco nad warsztatem oraz przede wszystkim - pisaniem bardziej chwytliwych piosenek. Występ rozpoczęli utworem "No Love Lost" Joy Division, który nagrodzony został gromkimi brawami przez publiczność. Później wykonywali wyłącznie własne kompozycje, różnie odbierane przez słuchaczy. Jednakże unikanie ciasnej ortodoksji gatunkowej i czerpanie z rozmaitych stylów powodowało, iż ich koncert zaliczyć można niewątpliwie do udanych. Jedyna większa przerwa wystąpiła, gdy gitarzyście zerwała się struna.
Następnie przyszła kolej na DHM, zespół wokół którego narosła legenda, od czasów jego dawnych jarocińskich występów. Zagrali bardzo sprawnie, zaś ich wokalista próbował momentami naśladować dziwny taniec Iana Curtisa. Pech prześladował również i tę formację, ponieważ i ich gitarzysta urwał strunę - zaś jak zażartował wokalista: "duch Curtisa nawiedza nas dzisiaj wyjątkowo często". Po krótkiej przerwie formacja kontynuowała swój koncert, serwując motoryczny, aczkolwiek momentami nieco monotonny, czad, przeplatany wolniejszymi transowymi kawałkami. Jako cover Joy Division postanowili zagrać "Transmission", wykonane wyjątkowo żywiołowo - choć wokalista najwyraźniej zgubił gdzieś kilka wersów z oryginalnego tekstu piosenki. Cały występ został jednakże przyjęty niesamowicie entuzjastycznie. W końcu DHM to jeden z ważniejszych zespołów zimnej fali w Polsce.
Gdy minęła 23., na scenie pojawił się Wundergraft, duet - pianista i wokalistka - który postanowił zaaranżować kilka utworów Joy Division w minimalnym składzie. Minimalnie nie oznaczało jednak źle. Ze sceny dobiegły wnet dźwięki "A Means To An End", "Transmission", "Love Will Tear Us Apart", "Disorder", czy "Atmosphere". Występ co prawda krótki, lecz publiczność, zaskoczona nową formą coverów ich ulubionego zespołu, zareagowała brawami na stojąco i żądaniem powrotu Wundergraft na scenę, gdy zakończyli swój koncert. Nic dziwnego - dwójka muzyków przedstawiająca swoje wersje przebojów Joy Division była bardzo dobrze przygotowana również od strony warsztatowej. Głęboki głos wokalistki, połączony z ekspresją pianisty sprawiły, iż na bis wykonano ponownie "Disorder". Pozostaje mieć tylko nadzieję, że w przyszłości zespół przygotuje więcej kompozycji - lub też pojawi się na jakiejś płycie w hołdzie Joy Division.
Po części koncertowej, ludzie zaczęli opuszczać Jazzgot, lecz my, zachęceni przez organizatorów, pozostaliśmy tam prawie do drugiej w nocy. Czas umilały utwory Joy Division oraz ich covery w wykonaniu artystów z całego świata. Potwierdza to w praktyce tezę, iż dobra muzyka nie starzeje się nigdy i jest ponad czasem. Ciągle jednak podczas całej imprezy zastanawialiśmy się wszyscy, w jaki sposób stosunkowo młodzi ludzie zafascynowali się zespołem, o którem współcześnie nie jest tak głośno, jak o różnych plastikowych gwiazdkach z wielkich międzynarodowych wytwórni.
Świat i samo życie serwuje jednakże wiele niespodzianek praktycznie co chwilę - a zatem pozostaje życzyć wszystkim, którzy pragnęli upamiętnić Iana Curtisa podczas wypominków w Jazzgocie - aby pozostawili po sobie niemniej wyraźny ślad w sztuce.
Adam Pawłowski
23.05.2004 r.