Neuma, Moja Adrenalina, Poznań, 29.04.2004 r., klub "U Bazyla"
Wiele spodziewałem się po tym koncercie. Za późno urodziłem się i nie dane mi było ujrzeć na scenie Kobonga, jednej z najważniejszych kapel w historii ciężkiego grania w ogóle. Liczyłem na to, że występ Neumy, w skład której wchodzi przecież aż trzech muzyków tamtej formacji, będzie czymś więcej niż nostalgicznym powrotem dla "starych fanów". Najpierw jednak zainstalowała się młoda kapela Moja Adrenalina. Bardzo agresywne, przytłaczające dźwięki, ultraszybkie tempo. Z niewyjaśnionych powodów wokalista, po zejściu do publiczności, próbował uparcie uderzyć mnie "z baniaka". Jakoś przeżyłem, choć wymachujący gryfem gitarzysta dybał na moje zdrowie. Szkoda tylko, że teksty nie mogły wznieść się na poziom muzyki i kolejny raz wysłuchałem litanii na polityków i zło współczesnego świata. Osobiście zostawiłbym to garażowym punkowcom. No ale wszyscy i tak czekali na Neumę.
Na płycie zdecydowanie przeważały wątki industrialno-eksperymentalne, ze szczególnym naciskiem na wpływy Godflesh, Primusa i Meshuggah, muzyka miała duszny, klaustrofobiczny klimat. Tymczasem na żywo zespół powalił niczym walec. Rewelacyjna technika, ciężar, selektywność brzmienia i niezwykła energia. Tych czterech - pojawił się basista Tomek, który odciążył Bogdana Kondrackiego - niemłodych przecież facetów dało z siebie po prostu wszystko, spalając się na scenie, w pewnym momencie lider zespołu z wyczerpania niemal osunął się na ziemię. To było kilkadziesiąt niesamowitych minut, które uświadomiły mi, jak wielki potencjał wciąż drzemie w polskim podziemiu, a także jaką moc ma nadal muzyka gitarowa. Wielkie wydarzenie.
Łukasz Wiśniewski (Szelak)
02.06.2004 r.