Lionel Richie, Say Hello To The Hits Tour, 05.07.2025 r., Łódź, Atlas Arena
Lionel Richie to kolejna gwiazda lat 80., którą postanowiłem sprawdzić jak prezentuje się na żywo. Nie jest to artysta szczególnie mi bliski stylistycznie, ale jego dwie płyty: "Can’t Slow Down" (1983) i "Dancing on the Ceiling" (1986) w swoim czasie były przeze mnie mocno słuchane. Choć bardziej kasowa była ta pierwsza, to szczególny sentyment mam do "Dancing on the Ceiling". Na to ponownie miała wpływ specyficzna sytuacja na rynku wydawniczym PRL. "Dancing on the Ceiling" miałem zwyczajnie na winylu w wersji bułgarskiej i dzięki temu była to płyta mocno przeze mnie osłuchiwana. Wówczas każdy album zachodniej gwiazdy, który miało się w wersji winylowej, stawał się jednym z diamentów kolekcji, którego dźwiękiem rozkoszowało się. Chyba że była to płyta country, albo coś równie obciachowego, bo tak wówczas postrzegałem country. Dopiero takie albumy się odrzucało. Wszystko inne podlegało wnikliwemu słuchaniu. A przecież Lionel Richie miał przeboje, które hulały na Liście Przebojów Programu Trzeciego, więc wiadomym było, że musi to być fajny artysta ;). Nie cała płyta "Dancing on the Ceiling" podobała mi się w równym stopniu, ponieważ zawierała np. taki utwór jak "Deep River Woman", który jak na złość przypominał trochę znienawidzoną wówczas przeze mnie stylistykę country. Ale tytułowy, taneczny "Dancing on the Ceiling" z mocnymi wtrętami elektronicznymi czy wielki hit "Say You, Say Me", pochodzący z filmu "Białe noce", wzbudzały już mój zachwyt. A przecież była jeszcze płyta "Can’t Slow Down", którą mogłem słuchać dzięki zgraniu z radia na kasetę, z takimi przebojami jak: "Hello", "All Night Long (All Night)", "Running With the Night" czy mocno syntetycznym utworem tytułowym. Wszystkie te wspomnienia skłoniły mnie, żeby kupić bilet i skonfrontować je z Lionelem Richie na żywo.
Ponieważ Lionel Richie nie należy do moich topowych wykonawców, kupiłem jeden z najtańszych dostępnych biletów na daleki sektor w rzędzie nr 26. Od razu wiedziałem, że nie będę wiele widział, ale może coś usłyszę. To założenie potwierdził występ polskiego supportu, którym okazał się zespół Varius Manx z Kasią Stankiewicz na wokalu. Rzeczywiście niewiele widziałem, do tego koncert był źle nagłośniony a sam zespół grał nierówno. Stankiewicz śpiewała sobie, muzycy grali sobie, w dodatku między sobą również nie bardzo się dogadywali muzycznie. W ciągu pół godziny grupa zaprezentowała zestaw swoich największych przebojów z lat 90. na czele z jednym z najbardziej kiczowatych hitów polskiej muzyki rozrywkowej czyli "Orła cień". Nie lubię i nie polubię. Toleruję natomiast przeboje z czasów, gdy wokalistką była Anita Lipnicka, ale w Altas Arenie zabrzmiały one zwyczajnie źle. Nie przeszkodziło to jednak publiczności, która bawiła się dosyć dobrze. Na koniec Varius Manx zaprezentowało mieszankę hitów głównie zagranicznych z lat 90. na czele ze "Smells Like Teen Spirit" Nirvany a po drodze było m.in. "Losing My Religion" R.E.M. czy "Dobra, dobra, dobra" Golden Life. Moim zdaniem dosyć absurdalne to było, ale na szczęście szybko się skończyło.
W przerwie stało się coś co odmieniło moją perspektywę oglądania koncertu Lionela Richie. W moim sektorze pojawił się przedstawiciel organizatorów z grubym plikiem biletów fizycznych na płytę oraz bliższe sektory i zaczął je rozdawać chętnym. Pierwszy raz trafiłem na takie zjawisko. Rzeczywiście, trybuny i krzesełka na płycie Atlas Areny nie były szczelnie wypełnione, ale nie że były wielkie pustki. Widać było jednak gołym okiem, że na najtańszych sektorach był niemal komplet a na tych lepszych, droższych było sporo pustek. Od razu skorzystałem z tej możliwości i przeniosłem się do sektora P i rzędu nr 10. Tam coś było widać. I w ten sposób kupując jeden z najtańszych biletów, znalazłem się w sektorze, w którym żeby się znaleźć pierwotnie trzeba było wydać kilkaset złotych więcej. Ja oczywiście byłem zadowolony. Nie wiem tylko jak podoba się to tym, którzy wydali więcej pieniędzy ode mnie a finalnie czasami mieli gorsze miejsca niż ja i inni, którzy skorzystali z tej akcji organizatora.
Lionel Richie rozpoczął swój show z lekkim opóźnieniem po godzinie 21. od razu "z grubej rury" grając jeden z najbardziej rozpoznawalnych hitów, czyli słynne "Hello". Po pierwszych dźwiękach było słychać, że barwa głosu Richiego już nie jest "ta". Wprawdzie śpiewał wszystko jak należy, ale brzmienie głosu obecnie jest bardziej nosowe i mniej przyjemne. O ile sprawdza się to w dynamicznych utworach, to w balladach niekoniecznie. Ale przecież Lionel Richie właśnie skończył w czerwcu 76 lat! Trudno więc wymagać, żeby w tym wieku wszystko pozostało jak dawniej. Biologia i upływ czasu są nieubłagane. Poza tym jednym mankamentem wszystko było na swoim miejscu. Lionel tryskał energią i chęcią kontaktu z publicznością. Najwyraźniej bardzo przypadła mu do gustu (albo zdziwiła) nazwa miasta Łódź, bo wielokrotnie ją powtarzał w różnych kontekstach, stosując również grę słów z angielskim Would You. Trzeba przyznać, że wymowę "Łódź" przez Lionela ostatecznie trzeba uznać za akceptowalną. Richie zaprezentował w dalszej części koncertu zestaw swoich największych przebojów. Zarówno tych z lat 80., ale także z czasów, gdy był wokalistą Commodores. Tych ostatnich było zresztą całkiem sporo. Poza balladowymi przebojami "Three Times a Lady", "Still" czy znanemu również z wykonania Faith No More "Easy", mieliśmy też ogniste, funkowe "Fancy Dancer / Sweet Love / Lady (You Bring Me Up)" czy "Brick House". Ten ostatni zresztą z prawdziwym ogniem, który wybuchał raz po raz na scenie i to w sensie jak najbardziej fizycznym. Podmuchy ognia czuć było nawet na trybunach. Jeśli nie liczyć największych przebojów z lat 80., dla których wysłuchania przybyłem do Atlas Areny, to właśnie te funkowe, tryskające energią momenty, były moim zdaniem najlepszymi fragmentami koncertu Lionela.
Świetnie i bardzo energetycznie wypadło też wykonanie tytułowego utworu z płyty "Dancing on the Ceiling". Usłyszeliśmy też balladę "Endless Love", którą Lionel oryginalnie wykonywał z Dianą Ross, a w Łodzi w roli Diany Ross starał się obsadzić publiczność, co nie do końca się udało. Ale nie było całkiem źle, a całkiem dobrze wyszło dośpiewywanie przez publiczność w "Say You, Say Me", partii "say me". Ogólnie Lionel Richie był bardzo zadowolony ze współpracy z łódzką publicznością, którą bardzo chwalił. Może trochę to było na wyrost, ale i tak było całkiem nieźle. Na pewno udało się artyście nawiązać kontakt z publiką, wśród której wypatrzył nawet sobowtóra... Phila Collinsa :). To z pewnością podbudowało go. Zagrał koncert w mieście, o którego istnieniu wcześniej zapewne nie słyszał, a tutaj wśród publiczności Phil Collins :). Trzeba przyznać, że pan rzeczywiście był trochę podobny.
Zbliżając się do końca usłyszeliśmy krótką wersję międzynarodowego, charytatywnego hitu "We Are the World" (USA for Africa song) a na bis świetną, dynamiczną wersję "All Night Long (All Night)". Na tym koncert zakończył się. Było naprawdę bardzo miło i sympatycznie. Biorąc pod uwagę wiek Lionela, trudno mieć o cokolwiek pretensje. Można jedynie podziwiać, że jest nadal w tak dobrej formie.
Andrzej Korasiewicz
06.07.2025 r.
Setlista:
Intro
1. Hello
2. Running With the Night
3. Easy / My Love
4. Penny Lover
5. Se La
6. Stuck on You
7. Sail On (Commodores song)
8. You Are
9. Brick House / Fire
10. Three Times a Lady (Commodores song)
11. Fancy Dancer / Sweet Love / Lady (You Bring Me Up) (Commodores song)
12. Truly
13. Endless Love (Diana Ross & Lionel Richie song)
14. My Destiny
15. Dancing on the Ceiling
16. Still (Commodores song)
17. Say You, Say Me
18. We Are the World (USA for Africa song)
bis:
19. All Night Long (All Night)