Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Mesh, Apoptygma Berzerk, Night Stars On Air, Weissenfels, Niemcy, 21.09.2002 r.

Mesh & Apoptygma Berzerk, Night Stars On Air, Weissenfels, Niemcy, 21.09.2002 r.

Nie mogąc się doczekać koncertu w Polsce jednej z moich ulubionych kapel, nie było wyjścia i trzeba było wyruszyć do naszych zachodnich sąsiadów. W trakcie drugiej tegorocznej mini trasy koncertowej, Mesh miał grać w małej miejscowości Weissenfels, nieopodal Lipska. Ponieważ akurat był to jedyny ich występ odbywający się w sobotę, postanowiliśmy wykupić bilety akurat na ten koncert. Cena biletu - 29 euro - nie była wysoka, biorąc pod uwagę, że impreza obejmowała koncerty siedmiu zespołów, choć trzeba przyznać, że pozostałych czterech kapel - Computorgirl, Lost Belief, Mystery Of Dawn, Silent Waters - nie znałem nawet z nazwy... W trakcie podróży na koncert mieliśmy małe problemy. Zaczęło się na przejściu granicznym - niemieccy celnicy stwierdzili, iż ośmioosobowa grupka Polaków - jechaliśmy minibusem - podążająca za zachodnią granicę z pewnością musi być gastarbeiterami. Pokazywanie biletów na imprezę nic nie dało, w końcu Niemcy zażądali zrobienia listy osób, zapłacenia 2 zł jakiejś dziwnej opłaty, po czym na szczęście puścili nas dalej. Drugim problemem było dotarcie do Weissenfels. Jak się bowiem okazało, to małe miasteczko było wprawdzie "obok" Lipska lecz to "obok" wyniosło jakieś 30 km... Na szczęście dzięki pewnemu starszemu jegomościowi - wow, są jeszcze jacyś Niemcy którzy nas lubią! - dotarliśmy jakoś na miejsce.

Po zakupie "kilku" piw wyruszyliśmy na miejsce koncertu, czyli "Schlosshof" - dziedziniec zamkowy, bo w rzeczy samej show miał miejsce właśnie na zamku w samym centrum miasteczka. Nie można było wnosić żadnego sprzętu rejestrującego, ale ponoć Polak potrafi więc... ukryliśmy - a przynajmniej ja tak zrobiłem - aparaty między nogami... ;) Bezpiecznie weszliśmy na teren zamku i oblukaliśmy teren. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to stoisko z koszulkami dla fanów Depeche Mode. Różne wzory i fasony, ceny też... różne, ale dla Polaka raczej wysokie. Osobne stoisko poświęcone było tylko dwóm grupom - Mesh i APB. Były tam koszulki, płyty i czapki przy czym niestety za późno przybyliśmy na miejsce, bo okazało się, że wszystkie koszulki Mesh są już wykupione... To był kanał, którego do dziś nie mogę przeboleć. Z płyt tej grupy były jedynie "Original 91-93" oraz nowość - "Fragmente 2". Szczególnie tę pierwszą płytę polecam fanom Mesh, choć także miłośnikom nurtu New Romantic, gdyż zawarte na tym krążku utwory z pierwszych lat działalności grupy utrzymane są właśnie w klimatach lat 80. Jeśli chodzi o APB, to było chyba sześć różnych wzorów koszulek, każda po 15 euro. Były też jakieś ich płyty, ale nie pamiętam tytułów.

Obchodząc plac dotarłem do stoiska z muzą alternatywną i muszę przyznać, że dla Polaka taki widok to mała ekstaza... No, może nie dla każdego Polaka, ale ja nie mam i nie znam aż tylu kapel z nurtu alternatywnej elektroniki, żeby nie okazać entuzjazmu w obliczu tak dużej ilośc płyt. Było tego sporo, nie ma sensu wymieniać kapel bo i tak sami część znacie ;). W każdym razie podam jedną ciekawostkę - były tam dwie płyty z... Polski. Zobaczyłem mianowicie God's Bow "Whats Beyond The Sun" oraz składankę z Castle Party. Obie były w cenie ok. 15 euro. Ja osobiście żałuję, że nie kupiłem płyty z coverami utworów Vince'a Clarke'a, czyli repertuar Yazoo, The Assembly no i oczywiście Depeche Mode. Ten cd kosztował 5 euro, podobnie zresztą jak większość składanek.

W chwili naszego przybycia na zamek koncert już trwał. Grała jedna z niemieckich grup, jednak jak dla mnie żadna rewelacja. Prosta muzyka dyskotekowa, podobnie zresztą jak pozostałe zespoły. Rozbawił mnie trochę wokal pani ukrywającej się pod szyldem Computorgirl. Słodka, lekko pulchna blondyneczka spiewała tak słodziutko, że nawet nasz Ania Marysia Jopek zakryłaby twarz ze wstydu. Nie obrażając samej Ani oczywiście. W sumie występ owych, nazwijmy to, zagrzewających grup - zamiast zapowiadanego wcześniej Lost Belief wystąpił dyskotekowy Technoir - nie był niczym szczególnym, dlatego nie poświęciłem im wiele uwagi.. Nie robiłem też im żadnych zdjęć. Z niecierpliwością czekałem na występ jednej z gwiazd wieczoru - brytyjskiego tria Mesh. Około godziny 21.30 konferansjer zaczął swą zwykłą niemiecką paplaninę elektryzując nas w pewnym momencie wymieniwszy nazwę Mesh..., potem jeszcze raz... Nie byliśmy pewni czy akurat teraz wystąpi ten band, ale zaraz po tym nazwa Mesh padła ponownie, potem jeszcze raz... Wszystko stało się jasne - wiedziałem, że oto już za kilka chwil wystąpi moja ulubiona kapela, a ja po raz pierwszy zobaczę ich na żywo.

Czym prędzej ruszyliśmy pod scenę, za którą na ekranie pojawiały się obrazy związane z tą właśnie grupą. Jeszcze tylko chwila po czym... wychodzą! Na razie Neil i Richard, bez wokalisty Marka. Zajęli miejsca przy syntezatorach i w chwilę potem usłyszeliśmy pierwsze dżwięki utworu "Firefly". Niedługo potem na scenę wybiega Mark witany burzą oklasków i okrzykami, po czym zaczyna śpiewać. Atmosfera robi się coraz gorętsza! Po tym utworze Mark wita publikę tradycyjnym : "Good evening, we're Mesh !!!" a my szalejemy! Wiele razy słyszałem te słowa z płyty i marzyłem, by kiedyś usłyszeć to na żywo a teraz to stało się faktem. Następny utwór to zaskoczenie, przynajmniej dla mnie - "Headstone" z debiutanckiego albumu "Fragile". Nie spodziewałem się zagrania czegoś tak "starego" a tu taki numer! ;) Dalsze kawałki pochodziły z różnych płyt, były też utwory z singli - m.in. "Let Them Crush Us" - a niektóre w innych wersjach, np. "Trust You" który zabrzmiał rewelacyjnie. To jednak nie był koniec niespodzianek bo oto w pewnym momencie Mark sięga po... gitarę i zaczyna się... akustyczna wersja "Trust You" ??? - nie, okazuje się, że to jest "In The Light Of Day" - dla mnie jeden z najlepszych ich utworów. W tym miejscu mała ciekawostka - Mark pomylił tekst w pewnym miejscu, zamiast "whould you ever come with me" zaśpiewał "do you feel but resist", no ale to w sumie zdarza się nawet najlepszym. Utwór i tak był świetny w każdym calu. Mark użył gitary jeszcze dwa razy, m.in. w utworze "Confined", choć w pewnym momencie musiał ją odłożyć, gdyż obsługa techniczna mimo jego prośby nie wyregulowała odpowiednio wzmacniacza.

Mark pokazał pewną dozę angielskiego humoru, gdy w czasie jednego z utworów podszedł do Neila i gdy tamten stukał w klawisze syntezatora, Mark stukał palcami na jego... ramieniu ;) Szkoda, że ten moment trwał zbyt krótko, bo nie udało mi się tego sfotografować. Wśród muzyków panował luz, widać to było najbardziej po Richardzie, który niesamwicie szalał za swym keyboardem. Pod koniec występu - nie jestem pewny, ale chyba w trakcie "Place You Hide" - odwrócił statyw z mikrofonem w naszą stronę i chyba cała publika darła się ile sił. Gebelsi nie byli wcale gorsi od nas, gdy się rozglądałem po tyłach, to widziałem w górze las rąk... No i masę błyskających fleszy, co w pewnym momencie Mark skwitował stwierdzeniem, że chyba dostanie od tego bólu głowy. Utworem "Confined" w świetnej, "energetycznej" wersji zespół zakończył swój występ, który każdy z nas ocenił jako świetny. No, ale czyż mogło być inaczej? ;)

Ostatnim koncertem był show Apoptygmy Berzerk. Przyznaję, że nie jestem ich fanem, więc nie byłem szczególnie zainteresowany tym występem, zresztą beaty, decybele i stoboskop tak dawały popalić, że tuż przed sceną mogli wytrzymać chyba tylko wierni fani APB. Pierwszą część widowiska obserwowałem z tyłu, ale i tak widziałem wszystko dokładnie. Show był bardzo dynamiczny, efekciarski i z "powerem". No ale to chyba było oczywiste samo przez się ;). Groth szalał po całej scenie, gitarzysta nie pozostawał w tyle, perkusista chyba przestał nawet odmierzać uderzenia w bębny ;). Dalej nie wiem co się działo, gdyż resztę przegadałem ze znajomym z Wrocławia, którego w tym miejscu pozdrawiam a także z... wokalistą grupy Melotron, choć o tym, że jest wokalistą tej grupy dowiedziałem się kilka dni później ;). Ogólnie impreza była atrakcyjna. Każdy mógł znaleźć coś dla siebie, dlatego chyba byli tam fani różnych stylów muzycznych. No, ale w Niemczech to przecież normalka... Chciałoby się tylko, aby takie imprezy były także i w Polsce. Nie tylko w raz w roku Bolkowie, ale częściej i w wielu polskich miastach. Życzę tego i sobie,i Wam wszystkim.

Chris
17.10.2002 r.