Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Nick Cave & the Bad Seeds, Atlas Arena, Łódź, 10.10.2024 r. 

Nick Cave & the Bad Seeds, Atlas Arena, Łódź, 10.10.2024 r. 

Twórczość Nicka Cave'a szanuję, ale artysta nigdy nie należał do moich faworytów. Najbliżej mi było do niego w wieku nastoletnim w drugiej połowie lat 80., gdy w dużej ilości słuchałem muzyki mrocznej i niepokojącej. Zafascynowało mnie wtedy przede wszystkim The Birthday Party, które było jedną z najbardziej szalonych i hałaśliwych formacji, jakie wtedy poznałem. W tym okresie spośród płyt grupy Nick Cave & the Bad Seeds najbardziej podobał mi się debiut pt. "From Her to Eternity" (1984), najbliższy stylistycznnie muzyce The Birthday Party. Następne płyty przedstawiały wpływy bluesa, country i mimo zachowania elementów post-punkowych i rockowych, nie przemawiały do mnie najmocniej. Wolałem Nitzer Ebb, Laibach czy The Young Gods, a z drugiej strony The Cure czy New Order, ale dla urozmaicenia Nick Cave & the Bad Seeds też czasami gościł w moim odtwarzaczu kasetowym. Kolejne płyty od "The Good Son" śledziłem już na bieżąco, z mniejszą ("Henry's Dream") lub większą ("Let Love In") uwagą. Sukces komercyjny, jaki w połowie lat 90. artysta osiągnął dzięki duetowi z Kylie Minogue "Where the Wild Roses Grow" i płycie "Murder Ballads" wywołał moją konsternację. Nigdy nie sądziłem, że facet, który tworzył muzykę w The Birthday Party, osiągnie kiedyś jakikolwiek sukces komercyjny, w dodatku bez większych kompromisów artystycznych. Płyta "Murder Ballads" przecież takim kompromisem nie była. Nick Cave podążał własną drogą kierując się tym, jak aktualnie postrzegał świat i wyrażając to za pomocą kolejnych płyt. "Murder Ballads" to dobra płyta, choć dla mnie wtedy nie stała się szczególnie ważna. Muzyka w moim życiu zeszła chwilowo na dalszy plan. Zbliżałem się do końca studiów a przede mną były nowe wyzwania w życiu. Całkiem dobrze w moje ówczesne emocje wpisała się kolejna płyta Cave'a pt. "The Boatman's Call" (1997), która przyniosła muzykę stonowaną, mało drapieżną, czasami smutną, ale na pewno refleksyjną, bez post-punkowej agresji. Choć wtedy album był mocno krytykowany, to bardzo się z nim zaprzyjaźniłem. Nadal jednak Nick Cave nie należał do nadmiernie ważnych dla mnie artystów. Dlatego kolejne albumy śledziłem z małą uwagą. Pierwsza dekada XXI wieku to nawrót u mnie do muzyki electro-industrial a także eksplorowanie sceny elektronicznej w rodzaju IDM. Następną płytą Cave'a, która zwróciła moją większą uwagę był album "Dig, Lazarus, Dig!!!" (2008), który był powrotem do bardziej post-punkowej stylistyki. Wtedy po raz kolejny nowa wówczas muzyka Cave'a dobrze trafiła w moje zmieniające się gusta, bo akurat znowu słuchałem takiej muzyki. A płyta obiektywnie była co najmniej niezła. Wciąż pozostawałem jednak z pewnym dystansem wobec artysty i następne płyty nie intrygowały mnie szczególnie. Nie podzielałem zachwytów nad albumem "Ghosteen" (2019), za to podobał mi się wcześniejszy, z elementami elektroniki "Skeleton Tree" (2016). Aspekt liryczny, tak ważny w u Cave'a, dla mnie nie jest istotny w żadnej twórczości muzycznej. Dobrze, jeśli teksty, które artyści śpiewają nie są banalne i głupie, ale nie przywiązuję do nich nadmiernej uwagi.

Z takim nastawieniem przybyłem do Atlas Areny, by zobaczyć i usłyszeć występ Nicka Cave'a i jego Złych Nasion. Nie dotarłem więc, jak niektórzy, na występ "idola". Koncepcja idoli zawsze była mi zresztą obca. Nie oczekiwałem też występu Cave'a jak spełnienia swoich marzeń, choć to był mój pierwszy koncert muzyka. Ot, byłem ciekawy, jak sprawdza się na żywo 67-letni artysta, który przebył długą drogę zaczynając jako buntownik w drugiej połowie lat 70. w Australii i docierając do miejsca, w którym wydaje takie płyty jak "Wild God" (2024). "Wild God" to album z muzyką piękną i wzniosłą, zupełnie nie podobną do twórczości, od jakiej Cave zaczynał w The Birthday Party. Również w warstwie lirycznej od wielu lat, zamiast buntu i złości wobec świata, słychać częściej pogodzenie się z nim takim, jaki jest a także rozważania na temat spraw ostatecznych. Wydawałoby się, że to naturalna kolej rzeczy, którą przechodzi każdy człowiek w swoim życiu. Ale przecież tak nie jest, bo nie wszyscy dojrzewają do takiej perspektywy. Nick Cave to dzisiaj artysta dojrzały, który doznał kilku tragedii w życiu osobistym i nie próbuje udawać wiecznego buntownika. Dzieli się za to ze światem swoją perspektywą życia przy pomocy narzędzi, które posiada - swojej twórczości. Dlatego jego dzisiejsza muzyka nie przemawia do wszystkich. Nie znajduje posłuchu u tych, którzy szukają w niej agresji, buntu i niepokoju. W nowych nagraniach Cave'a znajdujemy zupełnie inne emocje. Ale koncert w Łodzi, choć w większości był prezentacją materiału z "Wild God", zawierał również te mocniejsze momenty z przeszłości. Usłyszeliśmy pełny pasji i gniewu "From Her to Eternity" z debiutanckiego albumu. Był mroczny punk-blues "Tupelo" z drugiej płyty pt. "The Firstborn Is Dead" (1985). Było wspaniałe "Red Right Hand" z "Let Love In" (1993). To na te numery zapewne  większość publiczności czekała. Też byłem ciekawy ich wykonania, ale dzięki temu koncertowi przekonałem się, że dzisiaj najbliżej mi do numerów z płyty "Wild God", bo właśnie one mnie najbardziej poruszyły. Owszem, fajnie było usłyszeć na żywo "From Her to Eternity", czy "Tupello", ale te emocje dzisiaj do mnie nie przemawiają. Zupełnie inaczej niż wspaniały utwór tytułowy z najnowszego albumu. Dobrze korespondowały z nimi również niektóre starsze nagrania jak "The Weeping Song" z "The Good Son" (1990). Zachwyciło mnie też wykonanie utworu "White Elephant" pochodzącego ze wspólnej płyty Nicka Cave'a i Warrena Ellisa "Carnage" (2021). 

Występ Nick Cave & the Bad Seeds był dobrze zbalansowany repertuarowo. Choć niemal w całości została odegrana najnowsza płyta "Wild God", to były również bardziej dynamniczne momenty pochodzące ze starszych płyt. Głos Cave'a nic nie stracił ze swojej mocy, śpiewał potężnie, pewnie i przekonująco. Wokalista bardzo dużo rozmawiał z publicznością, nawiązując z nią świetny kontakt. Mimo tego, że wystąpił w gustownym garniturze a w repertuarze przeważały numery piękne i podniosłe, to artysta spragniony był również fizycznego kontaktu z publicznością wielokrotnie niemal rzucając się w tłum. Choć na scenie był chór gospel, to dominująca forma ekspresji artysty nie pozostawiała wątpliwości, że Cave to artysta z krwi i kości rockowy, który do piękna i szlachetności doszedł nużając się najpierw w brudzie i błocie. Za postawę, którą prezentuje dzisiaj mam dla niego duży szacunek. Mimo że Cave nie stał się moją muzyczną ikoną, to przedstawienie, które miałem okazję zobaczyć i usłyszeć w Łodzi było jednym z najlepszych koncertów rockowych, w jakim dotychczas uczestniczyłem. 

Andrzej Korasiewicz
11.10.2024 r.

Nick Cave & the Bad Seeds w Łodzi - lista utworów:

1. Frogs
2. Wild God
3. Song of the Lake
4. O Children
5. Jubilee Street
6. From Her to Eternity
7. Long Dark Night
8. Cinnamon Horses
9. Tupelo
10. Conversion
11. Bright Horses
12. Joy
13. I Need You
14. Carnage (Nick Cave & Warren Ellis cover)
15. Final Rescue Attempt
16. Red Right Hand
17. The Mercy Seat
18. White Elephant (Nick Cave & Warren Ellis cover)

bis:

19. Papa Won't Leave You, Henry
20. O Wow O Wow (How Wonderful She Is)
21. The Weeping Song

bis 2:

22. Into My Arms