Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Slowdive, Pale Blue Eyes, Progresja, Warszawa, 27.01.2024 r.

Slowdive, Pale Blue Eyes, Progresja, Warszawa, 27.01.2024 r.

Slowdive to formacja dzisiaj niemal kultowa, która rozpala publiczność za każdym razem, gdy pojawia się na żywo a nowe wydawnictwa niemal z definicji gwarantują sukces. Grupa nie ma jeszcze pozycji na miarę The Cure czy Depeche Mode, bo na swoją Robert Smith czy panowie z Depeche Mode pracowali ponad 40 lat. Slowdive natomiast w połowie lat 90. rozwiązali się a na scenę powrócili w 2014 roku i w 2017 roku, po 22 latach przerwy, wydali pierwszy premierowy materiał po przerwie, w sumie dopiero czwarty album w dyskografii. Ich powrót wywołał wielki zachywt i to głównie wśród młodej publiczności, która niespodziewanie uznała Slowdive za "swoją". W czasie dwudziestoletniego letargu Slowdive, płyta "Souvlaki" (1993) zyskała rangę kanonu rocka a sam shoegaze zdobył popularność, w dość niszowych wprawdzie kręgach, ale jednak. 

W swojej epoce uznanie dla Slowdive nie było tak oczywiste i należy to traktować jak eufemizm. To był zresztą jeden z powodów zakończenia działalności grupy w 1995 roku. Sam też nie należałem do nadmiernych fanów angielskiej formacji. Muzyka Slowdive wydawała się mi raczej twórczością tła, rodzajem szlachetnego muzaku, który nie wywołuje większych emocji. Sam powrót Slowdive i płyta "Slowdive" (2017) również nie wzbudziła u mnie nadmiernego zainteresowania. Niezbyt rozumiałem zachwyty, którymi formacja została otoczona. Muzyka wydawała się w porządku, ale żeby aż tak? Dopiero zeszłoroczny album "Everything Is Alive" spowodował, że niejako coś u mnie "zaskoczyło". Potwierdzeniem tego "zaskoku" było obejrzenie i usłyszenie Slowdive na żywo w Katowicach. To był dla mnie magiczny koncert. Teraz przyszedł czas weryfikacji zespołu w warunkach klubowych. Zanim jednak wystąpiła gwiazda wieczoru, najpierw zagrał zespół Pale Blue Eyes.

Pale Blue Eyes

Pale Blue Eyes to młoda angielska grupa, która ma już na swoim koncie dwie płyty - "Souvenirs" (2022) i "Thist House" (2023). Albumy nie wzbudziły u mnie większego zainteresowania. Solidna muzyka utrzymana w duchu shoegazowo-dreampopowego indie rocka, ale nic ponadto. Czekałem przede wszystkim na występ Slowdive a Pale Blue Eyes miało być wypełniaczem. Jednak okazało się, że jest inaczej, przynajmniej w przypadku Pale Blue Eyes. 

Ten zaledwie półgodzinny set obudził we mnie emocje, których nie spodziewałem się. Muzyka zagrana przez grupę z South Devon spowodowała, że poczułem się jakbym się przeniósł w czasie. Miałem wrażenie, że znalazłem się gdzieś w drugiej połowie lat 80. i słucham jakiejś kapeli indie rockowej, która z kolei cofa się w czasie i nawiązuje do brzmień z lat 60. Połowa lat 80. to był okres narodzenia się indie rocka. Fala postpunkowa już wtedy wygasała a nowe formacje, którymi wtedy wysypało, nie tracąc całkiem tego postpunkowego sznytu, zaczęły nawiązywać do anglosaskiej muzyki z lat 60. i przełomu lat 60. i 70.  W wyniku tego narodziła się cała nowa scena składając się z zespołów, które łączyły w brzmieniu te inspiracje rockiem z lat 60. ale nie przestawały pobrzmiewać nowofalowymi echami. W ten sposób powstała scena indie rockowa, która wtedy coś znaczyła. Bo późniejsze klony tych pierwotnych indie rockowych formacji, nie były już tak ciekawe. 

Słuchając tych kilku numerów Pale Blue Eyes zagranych w Progresji czułem się właśnie tak, jakbym słuchał któregoś z pierwotnych zespołów indie rockowych a nie klona klonów. Muzyka zabrzmiała selektywnie, artyści na scenie wykazali zaangażowanie, pani na perkusji uderzała w bębny z gracją i wyczucieciem rytmu. Muzycy wyglądali stylowo i zagrali więcej niż dobrze. Bardzo udany występ. 

Słowdive

Gdy przyszedł czas na Slowdive, moje oczekiwania były zawieszone wysoko. Szczelnie wypełniony klub, w większości młodzieżą, również oczekiwał występu grupy z wielką nadzieją. I o ile większość publiczności bawiła się przednio i z pewnością nie wyszła zawiedziona, o tyle mnie już tak do śmiechu nie było. Stałem przy samej scenie, z prawej jej strony, przy głośnikach. O ile podczas występu Pale Blue Eyes nie miałem większych zastrzeżeń do dźwięku, o tyle już pierwsze dźwięki Slowdive powitały mnie buczeniem zbitym w jedną mało sprecyzowaną masę. Z pewnością w innej części klubu mogło to brzmieć inaczej, ale tam, gdzie ja byłem, dźwiek brzmiał koszmarnie. Trudno było odróżnić poszczególne instrumenty od siebie, wokale słabo przebijały się przez buczącą i dudniącą masę dźwiękową. Pale Blue Eyes, mimo że byłem w tym samym miejscu, zabrzmiał lepiej. Może jednak Slowdive był po prostu źle nagłośniony?

Możliwe, że przez to mój odbiór koncertu był zły. Przez to, że stałem blisko sceny nie miałem też szansy spojrzeć na nią z szerszego planu, dzięki czemu mógłbym w pełni przyjrzeć się grze świateł, która w przypadku Slowdive również potrafi wpłynąć na budowanie klimatu. Tak było przynajmniej, gdy byłem na koncercie Slowdive w Katowiach. Oczywiście coś za coś. Dzięki mojemu usytuowaniu w Progresji, widziałem za to z bliska muzyków. Plenerowy koncert w Katowicach wspominam jednak pod tym względem lepiej. Duża przestrzeń dawała mi szansę przemieszczania się. Mogłem więc spojrzeć na występ z oddali i dać się porwać nie tylko muzyce, ale również stronie wizualnej koncertu. Mogłem też podejść bliżej sceny, by bliżej przyjrzeć się muzykom. W plenerze muzyka była słyszalna mniej intensywnie, ale za to bardziej selektywnie niż w Progresji, gdzie słyszałem głównie buczenie i dudnienie. Wypełniony po brzegi klub nie dawał też większej możliwości zmiany miejsca. 

Możliwe, że to w głównej mierze rzutuje na moją ocenę koncertu. Faktem jest, że niemal przez cały występ zastanawiałem się głównie nad tym, co ja właściwie usłyszałem w Slowdive, że mnie również muzyka grupy wydała się fascynująca. W porównaniu z występem Pale Bue Eyes, muzycy Slowdive grali jakby z mniejszym zaangażowaniem. Sama muzyka, w tej buczącej masie dźwiękowej, którą słyszałem, również wydała mi się mniej interesująca. Ot, wolno snujące się rozmyte kompozycje z pogranicza psychodelii, rocka i ambientu. Publiczność jednak reagowała chwilami żywiołowo. Utwór "kisses" wywołał wręcz euforię a kończący podstawowy set "When the Sun Hits" skłonił nawet niektórych do przemieszczania na rękach publiczności w kierunku sceny, co wzbudziło zresztą natychmiastową reakcję ochrony. I właśnie utwór "When the Sun Hits" spowodował, że również u mnie coś drgnęło i zacząłem mieć nadzieję, że może uznam występ za udany. Po tym utworze grupa jednak zeszła ze sceny, grając dopiero ledwie ponad godzinę. Wróciła po chwili na trzy bisy. Ostatnim był cover utworu Syda Barreta pt. "Golden Hair". I tak naprawdę dopiero on spowodował, że poczułem magię, na którą liczyłem od początku udając się na koncert Slowdive. Gdy właśnie udało mi się wczuć w klimat, koncert się zakończył...

Nie wiem czy to tylko kwestia złego dźwięku, czy wpłynęły na to inne czynniki. Ale po koncercie Slowdive w Progresji ponownie zacząłem zastanawiać się czy fenomen Slowdive nie jest nieco na wyrost, bo przez niemal cały koncert pragnąłem głośno krzyczeć: "król jest nagi!".

Andrzej Korasiewicz
28.01.2024 r.

Lista utworów:
  
1. shanty
2. Star Roving
3. Catch the Breeze
4. skin in the game
5. Crazy for You
6. Souvlaki Space Station
7. chained to a cloud
8. 40 Days
9. Sleep (Eternal cover)
10. kisses
11. Alison
12. When the Sun Hits

bisy:

13. Sugar for the Pill
14. Slomo
15. Golden Hair (Syd Barrett cover)