Depeche Mode za żelazną kurtyną w latach 80.
Depeche Mode. Iron Curtain - Warsaw 1985
Leszek Gnoiński, Marcin "Martini" Cywiński
Wydanie: Black Points
Rok wydania: 2024
Liczba stron: 112
"Depeche Mode. Iron Curtain - Warsaw 1985" to książka, a właściwie coś więcej niż tylko książka, bo zawiera nie tylko szereg zdjęć, ale również reprinty i reprodukcje materiałów koncertowych, która skierowana jest przede wszystkim do fanów Depeche Mode, ale nie tylko. Wokół koncertu Depeche Mode, który odbył się na Torwarze 30 lipca 1985 roku, autorzy budują narrację, w której opowiadają nie tylko o samym koncercie, ale także o tym jak rodziła się popularność zespołu w Polsce. A nawet szerzej - jak powstała cała otoczka muzyczna, swoiste podglebie, z którego wyrosła muzyka zespołu a także jaka była jej recepcja w komunistycznej Polsce. Autorzy próbują przy tym wiernie oddać nie tylko kwestie dotyczące rodzącej się popularności zespołu i muzyki synthpop i new romantic, ale także realia społeczno-polityczne i ogólnie kulturowe, w których przyszło żyć w Polsce lat 80. A na tle świata "zachodniego" były to warunki specjalne i daleko odbiegające od normalności, choć zmieniające się w latach. Od wybuchu rewolucji Solidarności w 1980 roku, gdy nastąpiło swoiste poluzowanie socjalistycznej dyktatury, tzw. "karnawał Solidarności", przez mroczny czas stanu wojennego wprowadzonego 13.12.1981 roku, kiedy zdławiono wszystkie przejawy wolności, aż po powolne odzyskiwanie pozorów normalności, tzw. "normalizację". Te wszystkie wydarzenia wprost nałożyły się na okres "wybuchu" na zachodzie Europy popularności muzyki syntezatorowej a także powstanie Depeche Mode. Zrozumiałe, że sprawy popkulturowe nie były wówczas priorytetowe dla większości Polaków, choć młodzież starała się żyć swoim życiem i gdy tylko warunki pozwalały, korzystać z okruchów zachodniego świata, które do nas docierały.
W 1980 roku rozpocząłem naukę w szkole podstawowej, ale muzyką jeszcze się nie interesowałem. Dzięki książce "Depeche Mode. Iron Curtain - Warsaw 1985" zrekonstruowałem sobie jak wyglądał początek recepcji muzyki syntezatorowej wtedy w Polsce, bo wydawnictwo, choć szczątkowo, zawiera również i takie informacje. Z postacią Bogdana Fabiańskiego zetknąłem się słuchając radia w połowie lat 80., ale mnie kojarzył się głównie z tandetną muzyką dyskotekową, którą wtedy grał, przez co nigdy nie stał się dla mnie nikim ważnym. Choć o jego zasługach w promocji twórczości Depeche Mode i new romantic w Polsce słyszałem w późniejszym okresie, to jednak właśnie dopiero dzięki "Depeche Mode. Iron Curtain - Warsaw 1985" uporządkowałem sobie te informacje, które złożyły się w sensowną całość, dzięki której spojrzałem przychylniejszym okiem na Fabiańskiego. Mimo skromnej objętości książki w warstwie literackiej takich odkryć poczyniłem jeszcze kilka.
W styczniu 1982 roku przeprowadziłem się z rodzicami na nowe łódzkie osiedle - Radogoszcz Zachód. Musiałem też zmienić szkołę, bo poprzednio mieszkaliśmy w drugim końcu miasta i dojazdy do starej szkoły były wykluczone. Co tu ukrywać. Okres był mroczny i ciężki. Dopiero co wprowadzony stan wojenny, w szkole patrzono na mnie podejrzliwie i natychmiast stałem się klasowym outsiderem. Wtedy właśnie zaczął mnie wciągać świat muzyki. Życie, które po wprowadzeniu stanu wojennego na kilka miesięcy niemal zamarło, powoli zaczęło się normalizować. W radiu uruchomiono Trójkę a wraz z nią Listę przebojów Programu Trzeciego (LP3). Na początku stałem się odbiorcą głównie polskiej muzyki - Republika, Maanam, Lombard, Lady Pank, Kombi, TSA, Oddział Zamknięty. To byli moi faworyci. Dzięki LP3 poznałem jednak nową, zachodnią muzykę i się nią zachwyciłem. Classix Nouveaux, Howard Jones, OMD, The Human League i przede wszystkim Ultravox. Ten ostatni wykonawca stał się moim ulubionym. Wtedy już nie tylko słuchałem LP3, ale zacząłem też zgrywać z radia, głównie Programu Drugiego Polskiego Radia, płyty w całości i poznawać całą dostępną wówczas muzykę, w tym klasykę rocka - od Led Zeppelin, przez Pink Floyd, Genesis, Yes po AC/DC i Deep Purple. Depeche Mode był dla mnie wówczas zespołem jednym z wielu. Większe znaczenie zyskał dopiero w 1984 roku, gdy usłyszałem "People are People", "Master and Servant" i "Somebody" a następnie całą płytę "Some Great Reward" [czytaj recenzję >>] . Wtedy dopiero poznałem wcześniejsze płyty zespołu, ale w moim przekonaniu w niczym nie dorównywały one "Some Great Reward". Ultravox pozostawał zresztą moim numerem jeden, jeśli chodzi o nową, syntezatorową muzykę.
I tutaj dochodzimy do roku 1985, czyli roku, w którym do Polski przyjeżdża na jedyny koncert Depeche Mode. Muzyka była wtedy najważniejszą sprawą w moim młodym życiu. Szkoły szczerze nienawidziłem. Miałem krąg pozaszkolnych kolegów na tzw. "podwórku", ale żaden z nich nie interesował się muzyką. Graliśmy w piłkę, tenis stołowy (rozkładało się po domach stoły, dokręcało siatkę i w takich okolicznościach rywalizowało - to był czas największej popularności Andrzeja Grubby), bawiliśmy się w "wojnę", grało się w kapsle, karty i trambambulę. W klasie były ze dwie osoby, które w ogóle interesowały się muzyką, ale raczej "klasyką rocka". Też lubiłem, ale najbardziej fascynowała mnie: Republika, U2 oraz Ultravox i "new romantic". W 1985 roku usłyszałem jednak utwór "Shake the Disease" [czytaj recenzję płyty "Singles 81-85" >>] , który zaczął przechylać czarę "ulubioności" z Ultravox na rzecz Depeche Mode. Dosłownie zakochałem się w tym nagraniu. Jak wynika z "Depeche Mode. Iron Curtain - Warsaw 1985" nie byłem w tym odosobniony. Szczerze jednak przyznam, że kompletnie nie zdawałem sobie wtedy sprawy z tego, że do Polski przyjeżdża Depeche Mode. Choć regularnie słuchałem LP3, kupowałem "Magazyn Muzyczny" i "Non Stop" jakoś ta informacja przed koncertem kompletnie mi umknęła. Inną rzeczą jest to, że słuchanie muzyki w warunkach domowych w zupełności mi wystarczało. Zupełnie nie dążyłem do bycia na jakimkolwiek koncercie. Choć nagranie "Shake the Disease" osiągnęło szczyt popularności na liście Trójki, czyli najwyraźniej popularność zespołu rosła, ja zupełnie tego nie dostrzegałem w swoim otoczeniu szkolnym i podwórkowym. Muzyka Ultravox czy Depeche Mode była dla mnie moją prywatną odskocznią od przykrych doznań w szkole. Zanurzałem się w te dźwięki i budowałem swój prywatny świat. W sukurs temu przyszły audycje "Romantycy Muzyki Rockowej" Tomasza Beksińskiego, na które trafiłem w 1985 i których stałem się stałym i wiernym słuchaczem. W końcu trafiłem na kogoś o podobnej wrażliwości do mojej, jak wówczas sądziłem, który gra muzykę, którą lubię. Kompletnie nie zdawałem sobie jednak sprawy w 1985 roku ze skali zjawiska pn. Depeche Mode, jakie wyłania się z książki "Depeche Mode. Iron Curtain - Warsaw 1985". Nie miałem pojęcia, że na koncercie byli zarówno Muniek Staszczyk z T.Love, czy przedstawiciele trójmiejskiej sceny alternatywnej a także Igor Czerniawski z Aya Rl, którą wówczas również uwielbiałem. No i przede wszystkim, że wtedy rzeczywiście zaczęła się rodzić jakaś namiastka subkultury "depeszowskiej". Choć od tonpressowskich płyt Depeche Mode, grupa stała się moim ulubionym zespołem, w obliczu fatalnej, jak ją wówczas postrzegałem, płyty "U-vox" Ultravox, to nigdy nie czułem się częścią żadnej większej społeczności "fanów DM" a nawet nie wiedziałem o istnieniu takowej. O "depeszach" tak naprawdę dowiedziałem się dopiero w okolicy wydania płyty "Violator" [czytaj recenzję >>] , która mnie bardzo zawiodła. Podobnie jak jednego z wypowiadających się w książce "Depeche Mode. Iron Curtain - Warsaw 1985" fanów.
Chociażby dla tych wszystkich odkryć warto było zapoznać się z bogato ilustrowanym wydawnictwem "Depeche Mode. Iron Curtain - Warsaw 1985" a przy okazji skonfrontować własne wspomnienia z tamtego czasu, ze wspomnieniami innych bohaterów wydawnictwa. W moim przypadku często bardzo odmiennymi wspomnieniami. Bardzo wartościowa praca, choć chciałoby się więcej tekstu a mniej zdjęć. Niektórych może odstraszyć też cena, ale i tak nie mam wątpliwości, że cały nakład zostanie wykupiony.
Andrzej Korasiewicz
04.01.2025 r.