Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Depeche Mode - Violator

Depeche Mode - Violator
1990 Mute

1. World In My Eyes    4:26
2. Sweetest Perfection    4:43
3. Personal Jesus    4:56
4. Halo    4:30
5. Waiting For The Night    6:07
6. Enjoy The Silence 6:12
7. Policy Of Truth    4:55
8. Blue Dress    5:42
9. Clean    5:28

"Violator" to płyta przełomowa dla Depeche Mode jeśli chodzi o międzynarodową sławę i rozpoznawalność. Od tego albumu rozpoczęła się masowa popularność zespołu. Zmieniła się też muzyka, która oderwała się od synth-popowych korzeni grupy. Płyta jest elektroniczna, ale nie synth-popowa, choć z drugiej strony stanowi wyraźną kontynuację dotychczasowej stylistyki. Pierwszy sygnał, że DM rozwija się w nowym kierunku można było usłyszeć już na płycie "Music for the Masses" w utworze "Behind the Wheel. "Violator" jest rozwinięciem tego stylu. 

Rzesza nowych fanów - przez niektórych starszych nazywana pogardliwie "enjoyami" - odkryła nagle grupę i stała się jej wyznawcami, ale ich rozumienie istoty muzyki Depeche Mode było już inne. Wśród starszych sympatyków DM stosunek do płyty, ze względu na zarysowaną w powyższym akapicie dychotomię, był dość zróżnicowany. Dla części album był pożegnaniem z zespołem, bo muzyka, która się na nim znalazła zbyt oderwała się od synth-popowych korzeni. Dla innych "Violator" okazał się ostatnią dobrą płytą klasycznego Depeche Mode, bo jednak była to płyta elektroniczna, której styl wynikał z ewolucji muzyki grupy. Jeszcze innych, którzy wcześniej lubili DM, ale nie byli zespołem zachwyceni, muzyka na "Violator" rozpaliła do tego stopnia, że stali się wiernymi fanami zespołu. Pewnie byli jeszcze tacy, którzy bez głębszego zastanowienia pokochali "Violator" jako kolejną płytę swojego ulubionego zespołu.

Przyznam, że mnie muzyka na "Violator" nie podobała się i nadal nie jestem jej fanem, choć dzisiaj patrzę na nią przychylniej. Wtedy jednak album był moim emocjonalnym rozstaniem z zespołem, przynajmniej na jakiś czas. Śledziłem ich dalsze losy, szukałem na kolejnych albumach jakiś punktów zaczepienia, ale poza pojedynczymi utworami przeważnie tego nie znajdowałem. To już nie było "to". Doceniałem rozwój grupy, podziwiałem za sławę, którą zdobyli. Szanowałem za to, że jako zespół zaczynający od grania prostego synth-popu, zdobyli uznanie szerokiej publiczności, w tym rockowej, a nawet metalowej. Z niedowierzaniem patrzyłem jak zaczynają powstawać covery utworów DM grane przez grupy alternatywne, metalowe, popowe. Depeche Mode stał się modny. Ale to już nie był "mój" zespół. Ja tęskniłem i cały czas tęsknię do Depeche Mode z płyt "Black Celebration" [czytaj recenzję >>] , "Music for the Masses" [czytaj recenzję >>]  czy "Some Great Reward" [czytaj recenzję >>] . Odkryłem nawet na nowo "Speak & Spell" [czytaj recenzję >>] , które wolę od wszystkich współczesnych płyt zespołu razem wziętych. Po latach doceniłem jednak "Songs of Faith and Devotion" oraz "Ultra", ale z pewnością nie są to moje ulubione płyty DM i w gruncie rzeczy traktuje je jak albumy zupełnie innego zespołu. 

Pierwszy utwór zapowiadający płytę, singlowy "Personal Jesus", nawet mnie zaciekawił i spodobał się. Wprawdzie nie przypominało to "starego, dobrego" DM, który lubiłem, ale w tym czasie słuchałem już innej muzyki niż synth-pop. Byłem więc otwarty na to, co DM ma do zaproponowania. Pochłaniałem wtedy dużo muzyki alternatywnej, zarówno rockowej, jak i elektronicznej. Bliskie mi wtedy były takie nazwy jak: The Cure, Bauhaus, The Young Gods, Laibach, Nitzer Ebb, The Cassandra Complex, Borghesia, Lard, Ministry. Słuchałem też trochę hc/punk a nawet metalu. Sentyment do DM tlił się jeszcze, ale wiedziałem, że zespół musi zaproponować albo coś na poziomie "Black Celebration" lub "Music for the Masses", albo coś całkowicie nowego, żebym "kupił" ich nową muzykę. Dynamiczny i bardziej agresywny "Personal Jesus" wlał we mnie nadzieję, że będzie inaczej, ale może będzie dobrze. Niestety, później usłyszałem "Enjoy The Silence", które od początku szczerze znielubiłem. Zamiast klasycznego DM, albo przynajmniej czegoś nowego, ale ciekawego, usłyszałem jakiś miałki, rozwodniony, mainstreamowy electro-pop, który mnie odrzucił. 

Dałem jednak szansę całej płycie i rzeczywiście jest na niej parę ciekawych momentów.  Na pewno jest to album, na który największy wpływ z wszystkich dotychczasowych miał Alan Wilder, który razem z producentem Floodem odpowiada za jego brzmienie. To on również w praktyce stworzył "Enjoy the Silence". Utwór był napisany przez Gore'a jako ballada. Wilder przerobił ją w coś, co stało się międzynarodowym hitem, który jest do dzisiaj najbardziej rozpoznawalnym utworem Depeche Mode na świecie. W tym miejscu przytoczę anegdotę. "Enjoy the Silence" był jedynym utworem DM, którego był w stanie się nauczyć zespół, który zatrudniłem na swoje wesele. Koniecznie chciałem, żeby było "coś" Depeche Mode. Niestety, nic innego poza "Enjoy The Silence" panowie nie byli w stanie opanować. Dlatego usłyszałem na swoim weselu utwór DM, niestety, jeden z najmniej przeze mnie lubianych, czyli właśnie "Enjoy the Silence" :).

Od początku najbardziej z płyty spodobał mi się utwór "Policy Of Truth". Świetna kompozycja, z fajnym samplem gitarowym, dynamiką a jednocześnie jakąś aurą tajemniczości. Piękny i genialny jest "Clean" śpiewany przez Gahana. Bardzo dobry jest singlowy "World In My Eyes", podoba mi się też wspomniany już "Personal Jesus". Dynamiczny "Halo" jest trochę w klimacie "Music for the Masses". Z resztą nagrań już tak zaprzyjaźniony nie jestem. Ładny jest śpiewany przez Gore'a "Sweetest Perfection", który nie jest typową dla niego balladą. Utwór ma wprawdzie wolniejsze tempo, ale słychać w nim wiele elektronicznych faktur, które zagęszczają instrumentalnie nagranie, przez co brzmi "ciężko". Ballada "Waiting for the Night" śpiewana wspólnie przez Gahana i Gore'a, nie przemawia do mnie. Podobnie jak przedostatni na płycie "Blue Dress", śpiewany przez Gore'a. Bardzo podoba mi się natomiast utwór "Dangerous", który znalazł się na stronie B singla "Personal Jesus". Dobre są też "Happiest Girl" i "Sea of Sin", umieszczone na stronie B singla "World in My Eyes". Jest też piękny, instrumentalny, fortepianowy "Sibeling", który znalazł się na kompaktowej edycji singla "Enjoy the Silence". Dodatki są ciekawsze niż niektóre nagrania z podstawowego zestawu na płycie. 

Z perspektywy czasu na pewno bardziej lubię "Violator" niż kiedyś, ale próbując rzeczowo ocenić muzykę, to nie mogę stwierdzić, żebym słyszał w niej coś na miarę "Black Celebration" czy "Music for the Masses". Mimo że dalsza droga Depeche Mode, to już nie "moja bajka", to kolejne albumy - SOFAD i "Ultra" - również są moim zdaniem lepsze niż "Violator". Głównym czynnikiem powodującym, że "Violator" uznawany jest za album "kultowy", to fakt, że od niego zaczęła się w istocie "depeszomania" na masową skalę i tak wielu słuchaczy polubiło dzięki niej zespoł. Na pewno dużą role gra tutaj sentyment, taki jak u mnie chociażby w przypadku płyty "The Singles 81 → 85" [czytaj recenzję >>] . To właśnie po wydaniu "Violator" nastąpił wysyp depeszowskich fanklubów i rozwinęła się na niespotykaną skalę subkultura depeszowska. Wcześniej w Polsce byli fani i sympatycy Depeche Mode. Od "Violatora" narodziła się subkultura. [8.5/10]

Andrzej Korasiewicz
20.04.2024 r.