Artykuły

Zaobserwuj nas

Japan - przewodnik po dyskografii

Japan - przewodnik po dyskografii

Japan był zespołem działającym na przełomie lat 70. I 80. Tworzyli go David Sylvian na wokalu, Steve Jansen na perkusji, Mick Karn na basie, Richard Barbieri na klawiszach i Rob Dean na gitarze. Ich kariera, niestety, zakończyła się dość przedwcześnie. Grupa zostawiła po sobie pięć albumów studyjnych i jeden, znakomity, koncertowy, będący zresztą najlepiej sprzedającym się albumem w ich historii, dlatego umieściłem go również w zestawieniu. Ich dyskografia, mimo że dość krótka, obfita jest w znakomite kompozycje i niezwykłe koncepty, lawirując pomiędzy gatunkami i stylami popularnymi w latach istnienia zespołu. 

Adolescent Sex (1978)

Płyta wydana dość późno, biorąc pod uwagę fakt, że zespół istniał od 1974 roku. Słychać tu wyraźnie lata 70. Kompozycje są bardzo funkowe, słychać tu chyba najwyraźniej spośród wszystkich płyt Japan, inspiracje glam rockiem. Brzmienie nie jest tak zdominowane przez klawisze, jak na późniejszych longplayach, ich brzmienie zapowiada jednak jak będzie brzmieć w pełnym rozkwicie dopiero rodząca się Nowa Fala. Bardziej akcentowany jest bas Karna, mający swoje najlepsze momenty w utworze tytułowym, a także „Wish You Were Black” i „Suburban Love”. Gitara nie daje jednak o sobie zapomnieć - riffy w „Lovers on Main Street” i „Television” długo zostają w głowie. Wokal Sylviana jest niezwykle zadziorny, co doskonale pasuje do często dość kontrowersyjnych i pełnych podtekstów seksualnych tekstów. Znakomity debiut, pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów funku i wczesnej nowej fali.

Obscure Alternatives (1978)

Tu brzmienie ulega zmianie, nie ostatniej zresztą w dyskografii zespołu. Nie znikł funkowy rytm, pojawiły się za to dużo ostrzejsze, punkowe wręcz gitary i eksperymenty prowadzące grupę w kierunku reggae, np.  w utworze „…Rhodesia” a także muzyki instrumentalnej, przywodzącej na myśl ambient, kojarząc się z nagraniami Bowiego z tamtego czasu, jak w zamykającym album „The Tenant”. Mocna, punkowa gitara swoje najlepsze momenty ma w „Love is Infectious” i „Automatic Gun”. Klawisze słychać tu już zdecydowanie wyraźniej, niż na debiucie, np. w „Suburban Berlin”, gdzie znów mamy mocną inspirację Bowiem, nawet w tematyce tekstu. Wokal Sylviana nie stracił na wigorze względem poprzedniego albumu,  jednak w tekstach częściej pojawiają się tematy polityczne i zaangażowane społecznie. Album już nie jest tak równy jak poprzednik, ma swoje słabsze momenty, takie jak choćby utwór tytułowy, jednak dla wielkich fanów debiutu Japan, pozycja obowiązkowa, a dla miłośników wczesnego post-punka i twórczości Bowiego zdecydowanie warta sprawdzenia.

Quiet Life (1979)

Na „Quiet Life” następuje już kompletna wolta jeśli chodzi o styl. Brzmienie kojarzy się z new romantic, znakomitymi synthpopowymi melodiami, znów nawiązującymi stylem do Roxy Music i dominującym tym razem brzmieniem syntezatora i klawiszy. Gitara nie daje jednak o sobie zapomnieć poprzez takie momenty, jak choćby świetny riff w „Fall in Love With Me”. Nie brak tu także bardziej awangardowej elektroniki, którą Japan zapoczątkował w utworze „The Tenant”  na poprzednim albumie. Z tym utworem kojarzyć się może „Despair”, ze swoim hipnotycznym rytmem maszyny perkusyjnej, delikatnym pianinem i grającym w tle saksofonie. Określenie „hipnotyczny” pasuje także do „In Vogue”, gdzie instrumenty leniwie podążają za motywem granym na syntezatorze i nieco przydługawym, moim zdaniem, „The Other Side of Life” z podniosłym rytmem perkusji. Zaskoczeniem może być synth-popowy cover „All Tomorrow’s Parties” The Velvet Underground, ciekawy, aczkolwiek, według mnie, nie do końca udany. Funkowe początki zespołu przypominają o sobie w kilku utworach, w tym tytułowym, atakując nas świetnymi, tanecznymi sekcjami rytmicznymi. Wokal w porównaniu z poprzednimi wydawnictwami dość mocno się uspokoił, teksty również stały się bardziej liryczne i poetyckie, pasujące do nowego brzmienia zespołu. Pozycja dużo bardziej udana niż poprzednia, z pewnością spodoba się wszystkim miłośnikom synth-popu i nowej fali, a już na pewno fanom Roxy Music. W bardziej elektronicznych klimatach zespół jednak miał dopiero zabłysnąć.

Gentlemen Take Polaroids (1980)

Tu brzmienie nie ulega już tak drastycznej zmianie. Zespół nadal gra nową falę, tym razem muzycy ewidentnie postanowili bardziej poeksperymentować z brzmienem, flirtując z bardziej awangardowymi dźwiękami.  Płyta w dwóch pierwszych utworach wydaje się prezentować jako klasyczny synth-pop znany z poprzedniej płyty. Eksperymenty zaczynają się już przy „Burning Bridges”. Utwór to atmosferyczny ambient z mocno podkreślonym brzmieniem saksofonu, który już wcześniej pojawiał się w nagraniach Japan, nigdy jednak nie był aż tak zaakcentowany. Ponownie można go usłyszeć w „My New Career”, ze znakomitą linią basu i melodią. Najjaśniejszym punktem albumu jest jednak „Nightporter” – jest to delikatny fortepianowy pop w rytmie walca, z podkręcającym atmosferę syntezatorem. Teksty Sylviana są znów poetyckie, opisujące ludzkie emocje i poszukujące magiczności w zwyczajnych, codziennych sytuacjach. Dwa ostatnie utwory albumu to instrumentalne kompozycje, w których ewidentnie słychać  inspirację Kraftwerk, ale pozbawione są tej „kwadratowości” w brzmieniu. Na  płycie słychać że grupa wypracowała już swój własny styl. Jeśli kogokolwiek choćby trochę zainteresowała twórczość grupy, zdecydowanie musi przesłuchać tę płytę, którą ja uważam za jeden z dwóch diamentów w krótkim katalogu Japan.

Tin Drum (1981) patrz recenzja >>

To już, niestety, ostatni album studyjny w krótkiej i niespodziewanie zakończonej historii zespołu. Przy okazji „Gentlemen Take Polaroids” już wspominałem o odnalezieniu przez grupę autorskiego stylu. Na „Tin Drum” słychać go jeszcze wyraźniej. Tę płytę trudno porównać do czegokolwiek innego z tamtych czasów. To jednocześnie najbardziej eksperymentalne dzieło Japan, będące według mnie, jak i wielu innych słuchaczy, najlepszym. Pomimo pozornej nieprzystępności i skomplikowania niektórych kompozycji, utwory takie jak „Ghosts” zaskakują przebojowością, choć przecież według żadnych prawideł rządzących muzyką pop nie powinny zostać przebojami. W brzmieniu wciąż słychać znane już atuty zespołu – partie basu Karna w „Still Life in Mobile Homes” i „Visions of China” ze swoim funkowym sznytem mogłyby się równie dobrze znaleźć na dwóch pierwszych płytach. W warstwie zarówno tekstowej jak i muzycznej zespół pokazuje także swoje zafascynowanie Dalekim Wschodem, które było już wcześniej zauważalne, jak choćby w utworze „Communist China” pochodzącym z debiutu. „Canton” i „Cantonese Boy” brzmią niemal jak chiński folk zagrany na syntezatorach, drugi z nich zachwyca dodatkowo tekstem pokazującym Chiny czasów reżimu Mao z perspektywy zwykłego człowieka. Pochylając się nad tekstami trzeba też wspomnieć o tym, jak osobiste stały się one na tej płycie. Wspomniane „Ghosts” i „The Art of Parties” są refleksjami na temat sławy i zdają się, między wierszami, zapowiadać nadchodzący rozpad zespołu. Znakomita płyta, spójna koncepcyjnie a jednocześnie różnorodna, przede wszystkim jednak zachwycająca wysokim poziomem kompozycji i świetną produkcją. Wyróżniająca się nie tylko spośród płyt Japan, ale także całej muzyki pop tamtych czasów. 

Oil on Canvas (1983)

Ostatni album zespołu, wydany sześć miesięcy po rozpadzie. Jest rejestracją koncertu w Hammersmith Odeon w 1982 roku, zawierającą piosenki z trzech ostatnich płyt grupy. Nastąpiła tu zmiana w składzie – Roba Deana, który opuścił grupę w 1981 roku, zastępuje na gitarze Masami Tsuchiya z Ippu-Do. Nic dziwnego, że to najlepiej sprzedający się album w historii grupy. Są tu przecież kompozycje z albumów uznawanych za najlepsze, można więc traktować album jako swoisty „The best of”. Wykonania piosenek niewiele odbiegają od nagrań studyjnych, choć czasem zaskakują nowymi pomysłami. „Nightporter” brzmi tu na przykład nieco żywiej w porównaniu z wersją albumową, a „Ghosts” rozwija się dużo wolniej, budując suspens. Zdecydowanie warte przesłuchania szczególnie dla miłośników „Gentlemen…” i „Tin Drum”.

Jakub Krawiec 
24.09.2023 r.

Warto jeszcze zwrócić uwagę na plytę Rain Tree Crow (1991), która została nagrana przez muzyków Japan, ale pod nazwą Rain Tree Crow i dlatego nie zalicza się do dyskografii Japan. - przypisek Redakcji.