Książki ostatnio przeczytane - Lada, Sylwin, Pospieszalski, Malejonek
Tomasz Lada "Zagrani na śmierć. Mroczne ścieżki polskiego undergroundu"
Wydawnictwo: Czarne
Format: papier
Data wydania: 2022-05-25
Data 1. wyd. pol.:2022-05-25
Liczba stron: 368
Język: polski
To najlepsza z książek, które pokrótce omówię w tym artykule. Nie jest już najnowsza, bo ukazała się trzy lata temu. Początkowo odkładałem ją na bok, bo miałem już dosyć tej rockowej martyrologii o przedwcześnie zmarłych muzykach. Ale "Zagrani na śmierć. Mroczne ścieżki polskiego undergroundu" nie ma nic z tego klimatu. Lada w sposób rzeczowy, niemal czysto kronikarski przedstawia losy trzech muzyków - Janusza Rołta, Dariusza Hajna "Skandala" i Roberta Sadowskiego "Sadka". Książka skonstruowana jest według modnego obecnie schematu, opierając się na wypowiedziach osób, z którymi autor rozmawiał, albo cytatach, które wyciągnął z dostępnych wywiadów. Nie wszyscy, z którymi autor chciał rozmawiać zgodzili się na to, co również jest odnotowane. Tomasz Lada w bardzo sprawny i wciągający sposób złożył wszystko w całość, czego efektem jest pozycja, którą zwyczajnie pochłania się.
Najbardziej interesowały mnie dwa pierwsze rozdziały. O Januszu Rołcie, o którym wiedziałem najmniej i o Skandalu. Janusz Rołt najbardziej znany jest z grania podczas sesji do słynnej pierwszej płyty Brygady Kryzys a także ze współpracy z Lechem Janerką. Choć wcześniej spotkałem się z wypowiedziami na temat niezwykłego talentu Rołta, to nawet mimo doskonałej znajomości płyt, w których grał na perkusji, nie potrafiłem w wystarczający sposób docenić jego wkładu w te albumy. Dopiero lektura książki Lady i ponowny odsłuch "Brygady Kryzys" i "Historii podwodnej" spowodowały, że dotarło do mnie jak wielki jest udział Rołta w to, że albumy są tak genialne. Dotychczas wszystko składałem na karb talentów Brylewskiego i Janerki. Jeśli chodzi o "Skandala", to dosyć dobrze znałem jego drogi muzyczne, od wokalisty Dezertera do didżeja grającego na początku lat 90. techno. Mimo wszystko warto było prześledzić to jeszcze raz, poznając otoczkę jego życia, w tym ludzi tkwiących w światku "undergroundowym" w latach 80. i początku lat 90.
O ile zarówno Rołt, jak i "Skandal" skończyli źle i przyczyn tego można doszukiwać się w traumach wyniesionych z dzieciństwa i z domu rodzinnego, o tyle przypadek Roberta Sadowskiego był inny. Przyznam, że formacje, w których grał, z wyjątkiem Madame, nigdy nie były mi bliskie. Nie przepadałem ani za Houkiem, ani nie słuchałem Kobonga. Klimat muzyczny, który reprezentował "Sadek" nie jest moim klimatem. Po zapoznaniu się z jego biogramem, dzięki "Zagrani na śmierć. Mroczne ścieżki polskiego undergroundu", jego postać i historia nie wzbudziła mojej sympatii. Odniosłem wrażenie, że sam swoją postawą życiową przyczynił się do swojego końca a nawet, że do niego dążył. Jako dziecko miał normalny dom, później miał żonę i dziecko. Wszystko to zniszczył. Nie przekonują mnie zupełnie zachwyty nad jego genialną grą na gitarze. To nie jest warte tego, żeby zniszczyć swoje życie. Dlatego nie mam żadnego zrozumienia dla postawy Sadowskiego. Motyw zatracenie się w muzyce, gdy mógł żyć w miarę normalnie i dalej grać, należy odczytywać jak przestrogę dla innych.
Książki nie można jednak postrzegać tylko przez pryzmat pedagogiczny. "Zagrani na śmierć. Mroczne ścieżki polskiego undergroundu" to również świetna historia o samych muzykach rockowych i ich relacjach z innymi twórcami. O tym, w jaki sposób stali się artystami, o ich talentach i o tym, w jaki sposób powstawały tak genialne dzieła lat 80. jak "Brygada Kryzys" czy "Historia podwodna" Lecha Janerki. Wypowiedzi zestawione w książce są wartko ułożone i całość czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. Bardzo dobra lektura, choć dotyczy ciężkich klimatów.
Jacek Sylwin "Spowiedź menadżera"
Wydawnictwo: HARDE Wydawnictwo
Data wydania: 2025-04-23
Data 1. wyd. pol.: 2025-04-23
Liczba stron: 568
Język: polski
To najświeższa z omawianych książek, bo ukazała się zaledwie przed kilkoma miesiącami. Po jej przeczytaniu mam bardzo mieszane uczucia. Jacek Sylwin to menadżer muzyczny, który w czasach PRL, szczególnie w latach 70. i 80. miał do czynienia z przedstawicielami czołówki ówczesnego mainstreamu muzyki rozrywkowej, głównie rockowej. Zaczynał od jazz rockowego Laboratorium a następnym jego wyzwaniem było zaangażowanie w projekt "Muzyka Młodej Generacji" i promocja grup spod tego szyldu. Następny był festiwal w Jarocinie a właściwie same jego początki, gdy w 1980 roku na gruzach Wielkopolskich Rytmów Młodych powstał Ogólnopolski Przegląd Muzyki Młodej Generacji w Jarocinie. Gdy Walter Chełstowski przejął pełną kontrolę nad festiwalem i zaczął układać go po swojemu, Sylwin wycofał się z pracy przy festiwalu. Jak wyniki z jego wspomnień, wkład Sylwina w organizację Jarocina był w jego początkach całkiem duży. Potem Sylwin został menadżerem zespołu Kombi, a po kilku latach rozpoczął współpracę z Grzegorzem Ciechowskim. Jak pisze Sylwin, to właśnie on, obok Małgorzaty Potockiej, przyczynił się do rozpadu Republiki w 1986 roku. Namawiał wtedy Ciechowskiego do porzucenia zespołu i rozpoczęcia kariery solowej. Właśnie te wątki w książce "Spowiedź menadżera" są najciekawsze.
Pasjonująca jest opowieść Sylwina na temat podróży z Kombi do Maroko, czego efektem było m.in. powstanie utworu "Casablanca". Bardzo ciekawy jest wątek o możliwości kariery Kombi na Zachodzie, gdy zespołem zainteresował się brytyjski producent Nigel Wright, zajmujący się wówczas topowym zespołem z kręgu popu i funku Shakatak. Wszystko spaliło na panewce z powodu kretyńskiego, totalitarnego systemu politycznego panującego wówczas w Polsce, który uniemożliwił normalne kontakty muzyczne z Wielką Brytanią. Komunizm ma wiele ofiar na swoim koncie, nie tylko fizycznych, również w sferze ducha i kultury.
Współpraca Sylwina z Ciechowskim nie była długa, ale jak twierdzi Sylwin intensywna. Następnie Sylwin wyemigrował do Nowej Zelandii, gdzie nawiązał współpracę z lokalnym radiem, wytwórnią płytową a później wygrał konkurs na stanowisko kierownika czegoś w rodzaju miejscowego domu kultury.
Mimo wielu ciekawych wątków w książce Sylwina, "Spowiedź menadżera" nie jest jako całość pozycją dobrą. Już początek jest zaskakujący, bo zaczyna się od natchnionej wynurzeń na temat Wielkanocy i Wielkiego Piątku. Myliłby się jednak ten, kto spodziewałby się opowieści na temat nawrócenia i powrotu do wiary przodków. W dalszej części książki okazuje się, że Sylwin doznał na którymś etapie swojego życia olśnienia pod wpływem narkotyków i dzięki temu przekonał się, że istnieje "Siła Wyższa", która wszystkim kieruje. Autor sporo poświęca uwagi sekciarskim pierwotnym wierzeniom nowozelandzkim. Uważa, że to właśnie one niosą największe prawdy życiowe. Zachwyca się również buddyzmem i miesza to wszystko z chrześcijaństwem a na koniec książki w "Przypowieściach o mądrości" przemyca również cytaty z książek teozoficznych. Mamy zatem do czynienia z podejściem typowo "newage'owym". Gdyby ograniczyło się to jedynie do deklaracji, że ma takie poglądy to nie widziałbym problemu, ale w książce swoim synkretycznym filozofiom poświęca sporo miejsca, co przyznam było dla mnie stratą czasu. Rozumiem, że autor, którego dotknęła choroba nowotworowa i poczuł oddech śmierci, stara się dotknąć jakiegoś Absolutu, ale do mnie jako czytelnika to zupełnie nie trafia. Na szczęście zawsze można te wątki pominąć.
Moim zdaniem książka, choć miejscami ciekawa, jest za długa i chaotyczna. Obok fascynujących opowieści dotyczących Jarocina, Kombi, Ciechowskiego i osobistych wspomnień z Nowej Zelandii, otrzymujemy na ostatnich stu stronach nudnawe opowieści o corocznym przyznawaniu Złotego Berła ludziom zasłużonym dla polskiej kultury. Wszystko okraszone newage'owymi mądrościami życiowymi Sylwina. W sumie wyszedł niestrawny zakalec. "Spowiedź menadżera" to lektura dla wytrwałych, których interesują kulisy peerelowskiego mainstreamu muzycznego.
Magdalena Nierebińska, Dariusz "Maleo" Malejonek. "Urodzony, by się nie bać"
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2016-08-08
Data 1. wyd. pol.: 2016-08-08
Liczba stron: 384
Język: polski
"Urodzony, by się nie bać" to książka, która dla odmiany jest najdawniej wydaną spośród omawianych w artykule. Kupiłem ją wiele lat temu, gdy interesowałem się motywacją muzyków wywodzących się ze sceny undergroundowej, którzy nawrócili się na katolicyzm. Gdy jednak wziąłem książkę do ręki i zacząłem ją czytać, po kilku stronach porzuciłem ten zamysł. Książka była tak źle napisana, że nie byłem w stanie przez nią przebrnąć. W tym roku podczas lektury "Zagrani na śmierć. Mroczne ścieżki polskiego undergroundu" Tomasza Lady natknąłem się w niej na cytaty pochodzące z autobiografii Malejonka. Postanowiłem wrócić do tej książki i podjąć ponowną próbę przeczytania.
Niestety, czyta się ją nadal źle. Potoczny język, którym posługuje się Malejonek sprawia, że przy czytaniu bolą zęby, bo miejscami mamy do czynienia ze słabo zredagowanym bełkotem. Gdyby książka była rodzajem wywiadu rzeki, w którym Magdalena Nierebińska zadaje Malejonkowi pytania, a ten na nie odpowiada, może wyglądałoby to lepiej. Niestety, Magdalena Nierebińska spisuje jedynie chaotyczne wypowiedzi Malejonka. Efekt jest katastrofalny. Z lektury wyłania się chaos i bałagan. Mimo że książka podzielona jest tematycznie na krótkie rozdziały, to anonsowany temat rozdziału wcale nie oznacza, że rzeczywiście Malejonek skupi się przede wszystkim na nim. W wątku dotyczącym grupy Kultura może być równie dobrze historia o zespole Armia. W wyniku tego powstaje mętlik.
Przez pierwsze dwieście stron, gdy Malejonek opowiada o swoim życiu prywatnym a także o zaangażowaniu w kolejne projekty muzyczne, wyłania się obraz wiecznego chłopca, który liczy, że "wszystko się jakoś ułoży". Nawet, gdy ma już żonę i dzieci, nie widać w działaniach Malejonka większej odpowiedzialności. Tak przynajmniej wynika z opowieści Malejonka, które w żaden sposób nie wskazują na to, że ich autor po latach jakoś skorygował ocenę swojej wcześniejszej postawy. Raczej uważa, że Bóg nad nim czuwał również wtedy i wszystko musiało być tak jak było i niczego nie zmieniłby w swoim życiu. Moim zdaniem to bardzo infantylnie podejście.
Ciekawe w książce są dla mnie jedynie opowieści o podróży do Jamajki a także Afryki. Przyznam, że te dwa wątki naprawdę mnie wciągnęły i relacja Malejonka z pierwszej ręki była interesująca. Słabo znałem realia życia na Jamajce, historie opowiedziane przez Malejonka przybliżyły mi je trochę. Podobnie wciągające są opowieści na temat podróży do Afryki. W obu rozdziałach autor rzeczywiście skupia się na tematach, którym rozdziały są poświęcone co wyraźnie pozytywnie wpływa na lekturę.
Szanuję również opowieści na temat nawrócenia i dzisiejszego podejścia do życia, ale zupełnie nie koresponduje to z rozdziałami książki, w których opisuje swoje wcześniejsze życie. Starsze historie opowiadane są z takiej perspektywy jakby cały czas był tym chłopaczkiem, który przypala zioło i czuje się z tego powodu szczęśliwy. Bóg mu w końcu pomógł, więc wszystko jest w porządku. Widać tak miało być. Nie przekonuje mnie takie spojrzenie.
Historia życia Malejonka to dobry materiał na ciekawą książkę, ale "Maleo" Malejonek. "Urodzony, by się nie bać" taką nie jest.
Jan Pospieszalski, Krystian Kratiuk "Warto grać czysto"
Wydawnictwo: Esprit
Data wydania: 2024-11-15
Data 1. wyd. pol.: 2024-11-15
Liczba stron: 312
Język: polski
To pewnie będzie dla części czytelników Alternativepop.pl najbardziej kontrowersyjna książka omawiana w artykule. Jan Pospieszalski jest dzisiaj kojarzony jednoznacznie jako dziennikarz promujący katolicki i konserwatywny punkt widzenia. A przecież Pospieszalski to przede wszystkim wykształcony muzyk, który ma za sobą grę w Voo Voo, formacji Woo Boo Doo a także współpracę z duetem fortepianowym Marek i Wacek. Karierę muzyczną rozpoczynał w latach 70. jako początkujący gitarzysta basowy Czerwonych Gitar. I właśnie m.in. ze względu na te opowieści chciałem zwrócić uwagę na tę książkę.
"Warto grać czysto" jest rodzajem wywiadu rzeki przeprowadzonym przez redaktora portalu Polonia Christiana Krystiana Kratiuka. Nie jest to zatem książka poświęcona jedynie karierze muzycznej Pospieszalskiego, ale przedstawia całościowe spojrzenie na historię jego życia. Kratiuk nie zna się na muzyce, ale Pospieszalski sam rozwija swoje opowieści na ten temat w sposób wystarczający. Ciekawy jest wątek dotyczący bliskiej znajomości, wręcz przyjaźni Pospieszalskiego z Owsiakiem w latach 80. To właśnie Pospieszalski wprowadzał Owsiaka towarzysko do branży muzycznej, w której zaczęła się publiczna droga Owsiaka. Pospieszalski w latach 80. nie stronił od typowo rock'n'rollowego stylu życia, o czym sam w książce opowiada, ale nie chwali się tym, a jedynie nie pomija niewygodnych faktów. Ciekawe są też opowieści dotyczące zaangażowania Pospieszalskiego w naukę śpiewu liturgicznego na Białorusi. Wyjazdy trwały począwszy od 2003 roku przez kilkanaście lat i wiąże się z nimi kilka ciekawych historii.
Książka "Warto grać czysto" będzie wyzwaniem dla tych, którzy mają zdeklarowane poglądy polityczne i religijne, przeciwne do Pospieszalskiego. Mimo wszystko uważam, że warto sprawdzić tę lekturę samemu, bo "warto rozmawiać".
Andrzej Korasiewicz
24.08.2025 r.