Artykuły

Zaobserwuj nas

Miguel and the Living Dead - rozmowa z Nerve69 o początkach grupy oraz o tym czym jest a czym nie jest rock gotycki, 04.07.2004 r.

Miguel and the Living Dead - rozmowa z Nerve69 o początkach grupy oraz o tym czym jest a czym nie jest rock gotycki 04.07.2004 r.

Z Nerve69, założycielem Miguel and the Living Dead rozmawia Tomasz Musialik (Laurel)

Alternativepop.pl: Formacja Miguel and the Living Dead istnieje od niedawna. Piotrze, co Cię skłoniło do założenia tego zespołu i grania takiej muzyki, jaką wykonujecie? Jak wiadomo deathrock czy horror punk są w Polsce muzyką niszową, która w zasadzie nie ma swojej publiki.

Miguel and the Living Dead: I właśnie dlatego postanowiłem ruszyć z tym projektem. Kiedy zaczynałem robić pierwsze numery, jakoś latem 2001, wtedy to była jeszcze jednoosobowa zabawa, sytuacja na tzw. mrocznej scenie była fatalna... Zresztą jest tak w sumie do dzisiaj. Dla polskiej młodzieży gotyk oznacza albo goth metal i natchnione nowotwory w stylu Artrosis, albo romantyczne uniesienia darkwave'owców, albo 11779 wariacje na temat Nephilim i The Mission, albo - to już zupełny dramat - elektro-łupanki typu Apoptygma Berzerk i inne tego typu syfy. Co poniektórzy, siedzący dłużej w tej muzyce pamiętają może coś z lat 80., jakieś postpunkowe i falowe rzeczy typu Killing Joke, Kommunity FK, Alien Sex Fiend czy Siouxsie, ale to raczej pokolenie obecnych trzydziesto i więcej -latków. Natomiast dla młodych ludzi wchodzących w ten temat wykładnią słowa "gotyk" jest coroczna żenada pt. Castle Party, gdzie tak naprawdę zespoły gotyckie można policzyć na palcach jednej ręki, czasem nawet wystarczy jeden palec - najlepiej środkowy. Podobnie w przypadku lokalnych imprez klubowych spod znaku "gotyk" - wszędzie króluje electro-industrial, darkwave, synthpop i raz na trzy godziny jeden numer Bauhausu albo Cure'a czy Joy. Ostatnio powoli coś się zmienia i klasyczny gotycki postpunk/deathrock można usłyszeć trochę częściej, mimo wszystko jednak nadal jest do bani. W porównaniu z Europą Zachodnią czy nawet Czechami i Słowacją jesteśmy zacofani aż wstyd. Dlatego właśnie powołałem do życia Miguela. Kapela powstała z intencją wskrzeszenia tej fantastycznej a zupełnie zapomnianej muzyki w naszym kraju. Co prawda działa u nas kilka znakomitych bandów odwołujących się bezpośrednio do stylistyki lat 80-tych - DHM, Eva czy Wieże Fabryk, ale wszystko to są zespoły, nazwijmy to "falowe". Mnie natomiast chodziło od początku o mięsisty punkowy gotyk a'la Batcave z diabelskim posmakiem rock'n'rolla. I przede wszystkim z czarnym poczuciem humoru w stylu Alien Sex Fiend czy 45 Grave. No i również image miał być odpowiednio stylowy. Na razie ta muza jest niszowa, jak to słusznie zaznaczyłeś. Ale jestem pewien, że za rok czy dwa, kiedy moda na deathrocka przyjdzie do nas - jak zwykle - z Niemiec, sytuacja zmieni się diametralnie i nagle parkiety klubów gotyckich wypełnią się młodzieżą pląsającą przy The Damned, Play Dead i Ausgangu. No, mam przynajmniej taką nadzieję...

Alternativepop.pl: No właśnie, niemiecka scena gotycko-deathrockowa powoli odbudowuje się i rośnie w siłę. Jako, że jestem zwolennikiem muzyki spod znaku UK, chciałbym wiedzieć co myślisz o specyficznym brytyjskim spojrzeniu na "gotyk", różniącym się zarówno od deathrocka amerykańskiego, jak i od tego "gotyku", który odradza się teraz w Niemczech?

Miguel and the Living Dead: Wiesz, w Wielkiej Brytanii w zasadzie narodził się gotyk, więc spojrzenie Brytyjczyków nie może być "specyficzne" a raczej "klasyczne", bo to oni stworzyli tego potwora. Specyficzne może być spojrzenie na gotyk w innych krajach, które z dorobku sceny brytyjskiej czerpały - choćby polska scena lat 80. - ale nie u samych Angoli. Zresztą ta klasyczna angielska scena gotycka przełomu lat 70/80 była na tyle różnorodna, że ciężko tu mówić o jakimś jednym typie spojrzenia. Bauhaus, Siouxsie, Play Dead, UK Decay, Alien Sex Fiend, Echo & The Bunnymen grały przecież różną muzykę, choć zazwyczaj wrzucaną do jednego postpunkowo-gotyckiego worka. Brytyjczycy byli może trochę bardziej "intelektualnie" i refleksyjnie nastawieni do całej sprawy, więcej tu było np. odniesień do literatury i poleganiu na erudycji słuchacza niż w przypadku amerykańskiego deathrocka, który śpiewając o zombies i horrorach bardziej mrugał do nas okiem niż koncentrował się na jakimś poważnym przekazie. Ale to też jest duże uproszczenie, bo były przecież w Anglii załogi typu Alien Sex Fiend czy Specimen, które zupełnie wyłamywały się z tego "poważnego" brytyjskiego wizerunku, podobnie jak np. Christian Death w USA, gdzie Williams często zupełnie natchnione poezje wyśpiewywał i zupełnie przez to nie pasował do jajcarzy spod znaku 45 Grave na przykład.

Alternativepop.pl: A czy nie uważasz, że "gotyk" to pojęcie tak szerokie, że może z powodzeniem występować zarówno w muzyce punkowej, metalowej, industrialnej oraz stricte elektronicznej i co za tym idzie pogodzić fanów wielu różnych stylów? W Niemczech w profesjonalnych magazynach typu Orkus czy Zillo są wywiady z Cinema Strange, Bloody Dead & Sexy, Wumpscut, Dimmu Borgir, Emperor... Czy takie podejście ma w ogóle sens?

Miguel and the Living Dead: Ma to może sens, ale spójrz, że jednocześnie prowadzi do tego, że "gotyk" staje się terminem który znaczy wszystko i nic. A przez to przestaje być nośnikiem jakiegoś konkretnego przekazu i muzyka ta zaczyna tracić swą tożsamość. Doszło do tego, że terminem "gotyk" określa się wszystko co mroczne, dołujące albo wzniosłe i uduchowione. I za gotyckie uważa się zespoły typu Paradise Lost, Arcana albo VNV Nation. Natomiast klasyczny stary gotyk przez niezorientowanych bliżej ludzi uchodzi za jakąś porąbaną wersję punka nie mającą z "prawdziwym" gotykiem nic wspólnego. A za klasyków i prekursorów gotyku uważa się zespoły w stylu Fields Of The Nephilim... No i czy to ma sens? To jest kompletne pomieszanie faktów i historii. To tak jakbyś The Clash uznał za klasyków reggeae... Może jestem tutaj jakimś staromodnym pierdzielem, ale osobiście wolałbym aby termin "gotyk" oznaczał ambitną postpunkową muzykę tak jak to miało miejsce 25 lat temu. A dla tych wszystkich nawiedzonych kolesi w czarnych płaszczach i pentagramach na szyjach oraz ich piejących pogańskich wokalistek można ukuć jakiś stosowniejszy termin. Zresztą dlatego też najchętniej nazywamy naszą muzykę deathrockiem, gdyż ten termin nie został jeszcze tak zeszmacony jak gotyk i kojarzy się raczej z konkretną muzyką i przekazem.

Alternativepop.pl: Czy były problemy ze skompletowaniem składu? Proszę przedstaw muzyków Miguel and the Living Dead i powiedz jaki jest podział ról w zespole? Kto za co odpowiada?

Miguel and the Living Dead: Problemy ze składem? Człowieku, myślałem, że się pochlastam szukając ludzi do grania. Z kręgu znajomych nikt nie umiał albo nie chciał grać, na ogłoszenia internetowe nie odpowiadał nikt, a jeśli już to zupełnie przypadkowi i niezorientowani w temacie ludzie którzy sobie po prostu chcieli coś tam porzępolić. Rozkładałem już ręce. I w zasadzie odsiecz przyszła z zupełnie dla mnie nieoczekiwanej strony. Znałem od dłuższego czasu załogę z Evy, ale za cholerę mi nie przyszło na myśl, aby im proponować współpracę - wiesz, ktoś kto ma swój zespół i wkłada w to całe serce raczej rzadko kiedy ma czas i ochotę robić coś na boku, zwłaszcza jeśli w dodatku musi pracować zawodowo etc. Któregoś wieczora wpadli jednak do mnie Slavik z Tomkiem, puściłem ze cztery kawałki które nagrałem no i chłopcy polecieli... Miesiąc później była pierwsza próba, Slavik okazał się dokładnie takim wokalem jakiego szukałem. Jak zaśpiewał na pierwszej próbie "Night Of Terror" to mi buty spadły. Potem Tomek zdecydował się dołączyć do kapeli, choć z początku ze względów czasowych w ogóle nie brał tego pod uwagę. W końcu jednak się chłopak przełamał i bass już był. A żeby nie szukać przypadkowych ludzi na etat perkmena, wzięliśmy kolejnego zawodnika z Evy - Niuńka El Diablo, no i tak się zaczęło. Pierwsze numery były od wielu miesięcy gotowe, musieliśmy się tylko "pozgrywać" i wypracować jakieś brzmienie, już jako "żywy" zespół. A jeśli chodzi o podział ról - no cóż, można powiedzieć, że jestem tzw. liderem. Komponuję większość materiału i piszę wszystkie teksty, robię oprawę graficzną okładek, strony internetowej etc... Ale nie do końca tak to wygląda - musisz zrozumieć, że pracuję z cholernie zdolnymi ludźmi, którzy nawet jeśli grają mój kawałek, to grają go tak, że robi się z tego w 100 proc. "nasz" kawałek. To nie jest kapela na zasadzie Nerve69 + side-mani, akurat z tymi ludźmi coś takiego by nie przeszło, no i bardzo dobrze. Zresztą - gramy na tyle krótko, że o faktycznym podziale ról w zespole jeszcze chyba za wcześnie mówić. Wszystko się będzie docierać przez najbliższe miesiące. Ale faktem jest, że straszny ze mnie despota, co czasem wkurwia chłopaków he he he...

Alternativepop.pl: Nazwa Miguel and the Living Dead budzi oczywiste skojarzenia z filmami o zombich. Także wasze teksty są inspirowane głównie horrorem. Czy możesz wymienić filmy, które stały się ważne dla Miguela? Co byś polecił z kina grozy czytelnikom Alternativepop.pl?

Miguel and the Living Dead: Horror rządzi! Od kiedy pamiętam zawsze akurat ten gatunek kina i literatury kręcił mnie najbardziej. No, może obok science-fiction i surrealistów, ale to osobna historia. Tak czy inaczej, zakładając Miguela, nie miałem wątpliwości w kierunku jakiego przekazu ma ten zespół zmierzać. Lubię praktycznie każdy rodzaj horroru - od ekspresjonistów niemieckich i filmów typu "Gabinet Dr Caligari" przez lata 50/60 i produkcje Eda Wooda, lata 60/70 i eksplozję gatunku "gore" aż po najnowsze rzeczy typu "Dark Water" czy "Ringu". Szczególnie lubię horrory klasy B, wszystkie te karykaturalne i celowo przerysowane obrazy typu "Evil Dead", "Braindead" czy "Galaxy Of Terror" etc. Albo najbardziej chyba debilny film w historii gatunku - "Killer Klowns From Outer Space". To właśnie tego typu kino inspiruje mnie najbardziej, z całą tą swoją głupotą i specyficznym poczuciem humoru. Poza tym pisanie takich tekstów to niezły ubaw. Slavik jak to później śpiewa to czasami płacze ze śmiechu...

Alternativepop.pl: Recenzje waszej demówki można przeczytać w kilku renomowanych magazynach i zinach europejskich. Z jaką opinią spotkała się tam muzyka Miguela? Jak was odbierają w krajach Zachodniej Europy i poza naszym kontynentem?

Miguel and the Living Dead: Stary, odbiór mamy taki, że czasami się zastanawiam czy to wszystko się dzieje naprawdę. Dostajemy maile od ludzi z całego świata, wszyscy niemalże pieją z zachwytów nad tą naszą demówką, recenzje są bardzo pozytywne, momentami wręcz entuzjastyczne, nasze numery od wielu tygodni regularnie są grane na wszystkich ważniejszych imprezach deathrockowych na świecie, od Release The Bats w USA, poprzez angielskie Dead And Buried na niemieckich imprezach typu Pagan Love Songs kończąc. Jak sobie pomyślę, że w zasadzie zacząłem ten cały projekt w pewnym sensie z przekory i dla zabicia czasu to robi mi się gorąco he he...

Alternativepop.pl: Promocją Miguel and the Living Dead zajmuje się Tomasz Zrąbkowski. Czy jest to jedyna osoba, która chce wam pomagać?

Miguel and the Living Dead: Może nie jedyna, ale na pewno ta, która robi dla nas najwięcej. Nawet nie wiem jakich słów musiałbym użyć, aby podsumować to, co robi dla nas Tomek. To właśnie dzięki niemu nasze demo dotarło pod każdą niemalże szerokość geograficzną tej pięknej planety i do odpowiednich ludzi. To u niego na Old Skull'u daliśmy swój pierwszy koncert, to u Tomka prawdopodobnie wydamy naszą debiutancką płytę. Poza tym ten człowiek jest jedną z zaledwie kilku osób, jakie znam, z którą mogę rozmawiać o muzyce godzinami... Nie tylko o muzyce zresztą. Oczywiście oprócz Tomka znalazłoby się jeszcze kilka osób które nam pomagają i w nas wierzą - np. MaryO z TLDOJ albo PrzemekK z death-rock.org, ale Pan redaktor naczelny Colda bez wątpienia robi dla Miguela najwięcej, za co 666 razy całuję go teraz w czółko.

Alternativepop.pl: Kiedy planujecie debiutancki krążek? Czy jest już wydawca skłonny zainwestować pieniądze w tę płytę? Wspominałeś mi kiedyś, że jest szansa aby waszym dystrybutorem na zachodzie została austriacka Strobelight Records.

Miguel and the Living Dead: Krążek ma wyjść na jesieni, przynajmniej tak to planowaliśmy, z wielu względów to najlepszy termin. Wydawcą ma być Ghostmaniac Rec., stary label Tomka, który się z założenia specjalizuje w starych goth-punkowych klimatach. Nie wiadomo jednak jak będzie z samym nagraniem materiału, bo okazało się, że koszty dobrego studia znacznie przewyższają nasze możliwości finansowe, z drugiej strony nie chcemy byle gdzie tego materiału rejestrować. Otrzymanie kasy od wydawcy na nagranie płyty to historia dla kapel typu Cool Kids of Death, które mają podpisany elegancki kontrakt z jakimś majors'em i zapewnione wszystkie warunki. My, póki co, działamy w totalnym podziemiu i sami musimy organizować wszystkie sprawy. Ani Ghostmaniac, ani austriacki Strobelight Rec., który ma nas promować na zachodzie, nie wyłożą nam raczej kasy na studio. Cóż, trzeba będzie coś wykombinować, damy radę mam nadzieję. A historia ze Strobelight to przykład na to, jak zajebistym człowiekiem jest MaryO z The Last Days of Jesus, to tak na marginesie.

Alternativepop.pl: We wrześniu tego roku macie zamiar dać koncert w Pradze na festiwalu PUNK AID, gdzie wystąpicie m.in. przed wielką gwiazdą sceny gotyckiej - Sex Gang Children. Jak podchodzicie do międzynarodowego debiutu na dużej scenie? Czy w związku z tym wydarzeniem poczujecie dodatkowy skok adrenaliny ;)? Co myślisz o dorobku artystycznym Andiego?

Miguel and the Living Dead: Stary, jak się o tym dowiedziałem, to mi tak trysnęła adrenalina, że musiałem ją potem ścierać ze ścian. Kapela gra raptem rok czasu, wydała amatorską demówkę a tu nagle koncert jako support przed samym Sex Gangiem. Razem z chłopakami już tylko odliczamy czas do tego września. Zresztą nie tylko z powodu naszego występu, bo PUNK AID to przede wszystkim świetna pod względem muzycznym impreza, na kilka koncertów bardzo sobie ostrzę ząbki. Trema pewnie będzie, bo to jednak dużego formatu sprawa, sala podobno na 3000 osób - to więcej niż warszawska Stodoła... Ale nic to. Damy takiego czadu, że Praga będzie nas długo wspominać he he. A jeśli chodzi o dorobek Andiego, to uwielbiam wszystkie stare płyty SGC, to jest właśnie to co powinien oznaczać termin "gotyk", tak nawiązując do twych poprzednich pytań. Lubię też niektóre późniejsze produkcje solowe Andiego, ale to już bliższe glam-rocka czy nawet pop-rocka muzykowanie. Co nie znaczy wcale, że złe.

Alternativepop.pl: Na zakończenie zapytam o ulubione płyty Nerva69. Jakie tytuły najczęściej goszczą w Twoim playerze?

Miguel and the Living Dead: Mistrzu, toż to temat rzeka.... Generalnie słucham każdego rodzaju muzyki - od Abby i Elvisa po Swans i Napalm Death he he. Może wymienię kilka tytułów, które ostatnio najczęściej katuję - przede wszystkim debiutancki CD Eighties Matchbox B-Line Disaster, świetny goth-punkowy rock'n'roll, bardzo zdolni młodzi ludzie. Najnowszy krążek The Last Days Of Jesus jest świetny. Kowboje z Ghoultown też rządzą u mnie ostatnio. Kupiłem niedawno boxa z wszystkimi singlami Rolling Stones'ów z lat 60-tych i katuję te kawałki bez opamiętania. Dorwałem też w końcu na CD "Aria Of The Devil" Theatre Of Hate, piękna rzecz, klasyka starego gotyku. Sigue Sigue Sputnik powrócili do mojego odtwarzacza w wielkim stylu, głównie dzięki mojej piękniejszej połówce, która jest ich wielką fanką. A dzisiaj przed wyjściem z domu leciał pierwszy Cock Sparrer. To lepsze niż trzy kawy.

Rozmawiał: Tomasz Musialik (Laurel)
04.07.2004 r.