Artykuły

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Tomasz Lada "Apteka - psychodeliczni kowboje, kawałki o zespole przeklętym" (recenzja)

Tomasz Lada "Apteka - psychodeliczni kowboje, kawałki o zespole przeklętym"

Autor: Tomasz Lada
Wydawnictwo: In Rock
Data wydania: 2020-10-07
Data 1. wyd. pol.: 2020-10-07
Liczba stron: 448

"Kawałki o zespole przeklętym" - już sam tytuł książki brzmi mocno kombatancko. I to w podwójnym znaczeniu. Najpierw takim, jakim sugeruje inna część tytułu - psychodeliczni kowboje - o mitycznych tonach narkotyków, które przetoczyły się przez psychikę Kodyma i jego otoczenia, a później o aktualnej sytuacji Kodyma, który przez część, może nawet większość, swoich dawnych przyjaciół i fanów jest niemal wyklęty ze względu na swoje obecne zaangażowanie polityczne. Żyjemy w kraju, w którym ktoś, kto zadeklaruje się politycznie po prawej stronie sceny politycznej - to samo wcześniej spotkało Kukiza - przestaje nagle istnieć na artystycznych salonach. Artysta - jak wiadomo - to wizjoner, ktoś kto ma sięgać dalej, wyżej, głębiej. A ktoś taki musi mieć progresywne poglądy, a wiadomo przecież, że prawica to wstecznictwo, kołtuństwo i zacofanie... Dlatego Kodym i Kukiz, to zdrajcy i zaprzańcy. Ich twórczość staje się podejrzana, nawet jeśli, kiedyś wynosiło się ją na wyżyny, to dzisiaj najlepiej nie przypominać. Czy to sprawiedliwe podejście? Sapienti sat.

Książka Tomasza Lady przede wszystkim skupia się jednak na historii Apteki, wątek przemiany światopoglądowej Kodyma nie jest wiodącym, pojawia się w ostatniej części książki. Sam autor czasami dystansuje się od niektórych konsekwencji zaangażowania światopoglądowego Kodyma. Jednak to Jędrzej Kodymowski jest głównym bohaterem książki i właściwie cała narracja kręci się wokół niego. 

Nigdy nie byłem fanem Apteki. Tak naprawdę lubiłem jedynie pierwszą płytę grupy "Big Noise", o której Kodym mówi, że z dzisiejszej perspektywy ocenia ją jako zbyt "młodzieżową" i "chłopięcą". No cóż, moim zdaniem "Big Noise" to, jak na polskie ówczesne warunki, świetny kawałek noise rocka, progresywny nawet w stosunku do tego, co grało się wówczas na Zachodzie i do dzisiaj lubię do płyty czasami wrócić. Nie mogę tego powiedzieć o innych pozycjach zespołu, uznawanych, zwłaszcza w latach 90., za kultowe - "Narkotyki", "Urojonecałemiasta", "Menda". Od tych płyt, choć brzmieniowo na pewno są ciekawe, zawsze odrzucała mnie apoteoza narkotyków (choć Kodym twierdzi, że to nie apoteoza, to jednak nawet z tego, co mówi wynika, że jednak tak) i nadmierny wulgaryzm. 

Książkę przeczytałem z ciekawości, by sprawdzić co właściwie siedzi w głowie Kodyma. Skąd ta jego przemiana światopoglądowa i skonfrontować to, co ja pamiętam z lat 90. z tym, co działo się w świecie Kodyma i jego najbliższego otoczenia. Szczerze pisząc to na temat samej przemiany światopoglądowej nie za wiele dowiedziałem się. Książka ujawnia obraz człowieka, który jeśli ma jakieś głębsze refleksje, to specjalnie nie dzieli się nimi z otoczeniem, choć cały czas w tle przewija się teza, że Kodym to tytan intelektu. Dowiadujemy się, że Kodym pochodzi z prawniczej rodziny o liberalnych poglądach. Że na ścianie mieszkania Kodyma wisiał obraz Witkacego, czym się inspirował całe życie i stąd ta pochwała narkotyków w jego twórczości. A tak naprawdę to pochwała wizji, które w czasie użycia powstają, ale że nie każdy powinien używać, więc właściwie to nie pochwała narkotyków. Dowiadujemy się też, że rodzina miała patriotyczne poglądy i Kodym docenił to po swojej pięćdziesiątce. Można odnieść wrażenie, że potrzebował pół wieku, by choć trochę dojrzeć. Wcześniej liczyła się głównie dobra impreza, narkotyki, zabawa, fun. A przy tej okazji muzyka, jednak tworzona bez głębszej refleksji. Do dzisiaj Kodym nie uważa, żeby popełnił jakiś błąd w swoim życiu. Te tony narkotyków, które przyjął są w porządku, bo nigdy nie stracił kontroli. No i doprowadziło go to do miejsca, w którym jest obecnie a wygląda na to, że jest z tego miejsca zadowolony, więc jest wszystko w porządku. 

Ciężko mi to zaakceptować. Nie polubiłbym raczej Kodyma, gdybym poznał go w młodości i teraz również nie wzbudza mojej sympatii. Nie podoba mi się też muzyka obecnej Apteki. W książcze przeczytałem, że Kodym kierował się zawsze w swojej twórczości tym, żeby jego muzyka nie brzmiała "wieśniacko". Co poradzę, że właśnie tak brzmią dla mnie ostatnie płyty Apteki. 

Książka Tomasza Lady to także kawałek historii trójmiejskiej sceny alternatywnej z lat 80., której Kodym był ważną częścią. Ten fragment książki jest chyba najciekawszy, aż do okresu związanego z wydaniem albumu "Big Noise" (1990). Później jest już mocno narkotyczny czas Apteki, kiedy formacja stała się kultowa dla młodej elity nowej Polski, która rodziła się w pierwszej połowie lat 90., jak się okazuje, przy mocnym wsparciu amfetaminy i innych wspomagaczy. Ta częśc książki przypominam mi inną pozycję wydawniczą - Rafała Księżyka "Dzika Rzecz", która w szerszy sposób opowiada o tamtych czasach. Tutaj pozwolę sobie na wtręt osobisty i refleksję, że nie wszyscy wtedy tak żyli. To nie jest np. moja historia. Moje życie wyglądało inaczej a byłem już wtedy pełnoletni i słuchałem raczej "alternatywnej" muzyki. Myślę, że nie jestem w tym odosobniony, tym ciekawiej poczytać sobie jak się bawiła ówczesna artystyczna i towarzyska "śmietanka". Z książki o Aptece również można się na ten temat sporo dowiedzieć. Dla mnie osobiście to jak opowieść o mieszkańcach innej planety. Cieszę się, że mnie to ominęło. 

Książkę Lady czyta się, mimo że obszerna (ponad 400 stron), raczej szybko - duży druk, dobrze prowadzona narracja, moim zdaniem niepotrzebnie jedynie wzbogacona zbyt częstymi wulgaryzmami. Rozumiem, że autor chciał uzyskać efekt naturalności, ale moim zdaniem literatura powinna wznosić ponad codzienność i pospolitość. Wulgaryzmy, jeśli uzasadnione, są konieczne, ale przenoszenie na karty książki rzeczywitości nas otaczającej w stosunku jeden do jednego, nie jest moim zdaniem celowe. 

Czy warto przeczytać książkę? Mam pewne wątpliwośći. Nie czuję się nadmiernie wzbogacony po jej lekturze. Raczej upewniłem się co do swoich wcześniejszych przekonań na temat Kodyma i Apteki. Chętniej przeczytałbym raczej jakąś pogłębioną historię dotyczącą gdyńskiej (a później trójmiejskiej) sceny alternatywnej z lat 80., której Apteka była ważną częścią, ale dalsza droga grupy, która przecież przeniosła się w latach 90. do Warszawy (póżniej też na chwilę do Wrocławia), to już inna historia.

Andrzej Korasiewicz
08.07.2023 r.