Castle Party, Zamek w Bolkowie 27-28 lipca 2002 r.
Sobota 27.07.2002
Dzień pierwszy rozpoczął się od występu brytyjskiej kapeli VENUS FLY TRAP, znanej już w Polsce z występu na warszawskim festiwalu Vampira. Venus Fly Trap zagrał równo i dobrze, prezentując klasyczny, falowy rock gotycki. Niestety grali jako pierwsi i na dziedzińcu zamku było jeszcze niewiele osób.
Następnym wykonawcą był SOMNAMBUL. Zespół wcześniej mi całkowicie nieznany. Grupa zaprezentowała nieco smętny zestaw piosenek z elektronicznym trip-hopowym podkładem i śpiewającą panią. Wokalistka ubrana w mieniącą się, srebrną suknię charakteryzowała się tym, że mówiła bardzo ładnie po polsku "dziękuję" i "dziękuje bardzo", czym zyskała sobie moją sympatię. Sama muzyka przez niektórych porównywana do Portishead wypadła jednak blado. W pełnym słońcu, które sprawiało, iż ciężko było wytrzymać na Zamku muzyka Somnabul nie sprawdziła się. Może w innymi miejscu i o innej porze byłoby lepiej.
Po występie Somnabul na scenie zainstalował się brytyjsko-polski DANCE ON GLASS. W zespole tym śpiewa Ania Blomberg (dawniej Zachar) znana z lubianego przez wielu Batalion D'Amour. Z zapowiedzi wynikało, że Dance On Glass to klasyczny gitarowy gotyk z elementami elektroniki. Przyznam się, że elektroniki to niewiele tam było słychać, ale sam występ odebrałem bardzo pozytywnie. Palona słońcem publika widać również potrzebowała takiego dopalacza, bo pod sceną zaczęły pląsać grupki gotów.
Po Dance On Glass przyszedł czas na legendę zimnej fali czyli VARIETE. Z niemałym zdziwieniem odebrałem żywiołową reakcje gotyckiej publiczności na zapowiedź występu tej grupy. Odniosłem wrażenie, iż dla wielu spośród przybyłych na dziedziniec zamku w Bolkowie zespół ma status "kultowego". Prawdopodobnie wiele osób przyjechało do Bolkowa właśnie na występ Variete. Zespół nie pokazał jednak niczego nowego. Muzycy zagrali solidnie i profesjonalnie, ale nic więcej nie można powiedzieć o tym koncercie. Zabrakło wielu starych numerów na które czekali fani. Dominowały nagrania z lat 90-tych, które osobiście kojarzą mi się z rodzajem psychodelicznej piosenki studenckiej. Dodatkową przeszkodą dla Variete była wczesna pora występu i prażące słońce (pomimo tego, że zbliżał się już wieczór).
Po Variete przyszedł czas na największe nieporozumienie festiwalu czyli Christ Agony. Konferansjer zapowiedział występ grupy jako "największej legendy black metalu", czym utwierdził mnie w przekonaniu, że właśnie przyszedł czas aby coś zjeść.
Następnym wykonawcą było FADING COLOURS. Ich koncert tradycyjnie składał się z kilku nowych numerów pochodzących z zapowiadanej od dwóch lat nowej płyty oraz starych nagrań z "I'm scared of...". Był więc i cover Depeche Mode "Clean" i słynna "Lorelei". Osobiście jednak stare numery były dla mnie nużące. Za to bardzo dobrze wypadły nowe nagrania. Z zainteresowaniem oczekuję więc premiery nowego albumu. W trakcie występu tradycyjnie wyświetlane były fragmenty różnych filmów. Koncert na szczęście odbywał się już po zmroku, było więc i chłodniej i można było obserwować efekty świetlne. Ogólnie było nieźle ale zespół nie zachwycił.
W końcu przyszedł czas na najbardziej oczekiwany przez wielu koncert wieczoru czyli na niemiecki duet electro-gotycko-industrialny DAS ICH. Legenda niemiecka wystąpiła po raz pierwszy w Polsce i podbiła tym występem serca publiczności przybyłej na zamek w Bolkowie. Stefan Ackermann, Bruno Kramm i towarzyszący im klawiszowiec dali szoł, który zapewne wielu utkwi na dłużej w pamięci. Przeraźliwie chudy, z czymś w rodzaju irokeza Stefan na wokalu, Bruno Kramm z fantazyjnie sterczącymi czerwonymi pasmami włosów, statyw od mikrofonu w kształcie krzyża oraz ruchome keyboardy przytwierdzone do drewnianych ramieni przypominające średniowieczne narzędzia tortur - to wszystko składało się na niezapomniany szoł jaki zaprezentowali Niemcy. Występ był na tyle wciągający, że nawet nie zauważyłem kiedy doszło do bisów. Wydawało mi się, że wszystko trwało za krótko. Kulminacyjnym momentem występu był numer "Gottes Tod" w czasie którego Stefan Ackermann zawisł na statywie, niczym na drabince gimnastycznej i wisząc tak prawie do końca numeru wykrzykiwał Gottes, gottes, gottes tod. Skojarzenia były oczywiście jednoznaczne. Po tym numerze zasadnicza część występu dobiegła do końca. Nie mogło jednak zabraknąc dasichowskiego klasyka "Destillat". Rozentuzjazmowana publiczność również domagała się wyjścia Das Ich na scenę co muzycy uczynili wykonując na bis wspomniany "Destillat". Po odegraniu ostatniego bisa muzycy pożegnali się z publicznościa mówiąc, że bez niej Das Ich by nie istniał czym zjednali sobie moją (i chyba nie tylko moją) sympatię. koncert Das Ich był niewątpliwie najlepszym występem tego dnia a być może nawet całego festiwalu.
Po niesamowitym szoł zaprezentowanym przez Niemców wystąpiła zdaniem organizatorów główna gwiazda tego dnia. Niestety pomimo całej sympatii dla NEW MODEL ARMY nie mogę o tym występie powiedzieć nic dobrego. Wydaje mi się, że ich obecność w Bolkowie była po prostu pomyłką. Po wysłuchaniu trzech nagrań znudzony i nieco zdegustowany postanowiłem udać się do klubu Hacjenda koło pola namiotowego, gdzie trwało już after party. Fani NMA, którzy przybyli specjalnie na ich występ byli jednak z koncertu grupy zadowoleni. W klubie Hacjenda muzykę electro, future pop, ebm prezentowali CD-Romek a później DJ Bizarre. Wszyscy bawili się dobrze i gdyby nie rozmiar klubu (za mały) i panująca tam atmosfera (potwornie duszno) wszystko byłoby okej. Zabawa w każdym razie trwała do samego rana. Mój koniec dnia nastąpił o godzinie czwartej, kiedy wróciłem do kwatery nieco się przespać, bo dzień drugi zapowiadał się jeszcze bardziej smakowicie, niż sobota.
Niedziela 28.07.2002
Dzień drugi to dominacja electro na scenie w Bolkowie. Pierwszym zespołem, który wystąpił był niemiecki INSCAPE. Niemcy zagrali rodzaj gotycko zabarwionego electro-future popu. Jak na zespół występujący jako pierwszy w skwarnym słońcu wypadli całkiem nieźle. Do tego stopnia nieźle, że od początku ich występu utworzyła się pod sceną grupka osób pląsająca w rytm ich muzyki a zespoł bisował.
Po Inscape wystąpił kolejny niemiecki zespół grający elektronicznie i bitowo - ACCESSORY. Fani electro znający ten zespół przed występem zapowiadali, że będziemy mieli do czynienia z występem czegoś w rodzaju gotyckiego Scootera. No i rzeczywiście. Było prosto, rytmicznie i przebojowo. Pomimo tego, że upał dawał się mocno wszystkim we znaki publicznośc tak rozkręciła się, że pod sceną tańczyło kilkadziesiąt osób. Pomysł z wstawieniem na początek drugiego dnia Inscape i Accessory był wyjątkowo udany. Oba zespoły (zwłaszcza Accessory) rozruszały wszystkich i przygotowały na dalsze występy. Accessory natomiast zrobił prawdziwą furorę co było dla mnie sporym zdziwieniem. Po raz kolejny potwierdza się, że ludziom podoba się to co proste i nieskomplikowne.
Po tanecznym szale na Accessory przyszedł czas na polski darkwave'owy GOD'S BOW. Zespół tworzony przez duet - Agnieszka Kornet i Key P. jest chyba jednym z nielicznych polskich zespołów, który zaznaczył swoją obecność na zachodnim rynku muzycznym. W Bolkowie zagrali część numerów z nowej płyty i część z debiutanckiej "Twilight". Występ podobał się ale nie należał do wybitnych. Nie do końca jest to wina zespołu. Agnieszka Kornet śpiewała swoim pięknym głosem kolejne numery, muzycznie było bez wpadek. Jednak występ tego rodzaju grupy w pełnym słońcu nie jest najepszym pomysłem. Generalnie mogło być lepiej ale nie było źle.
DANCE OR DIE to kolejny wykonawca, który zaprezentował się w niedzielę w Bolkowie. Niemiecki darkwave'owy zespół, który jednak do tej pory całkowicie nie cieszył się moimi względami wypadł o dziwo (dla mnie) bardzo dobrze. Pomimo tego, że nie lubię tego zespołu musze stwierdzić, że był to jeden z najlepszych występów w Bolkowie.
Po sporej dawce elektroniki na scenie Castle Party przyszedł czas na koncerty rockowe. Publiczności zgromadzonej na zamku zaprezentował się najpierw MOONLIGHT a następnie CLOSTERKELLER. Oba koncerty były oczekiwane przez fanów i ocenione przez nich jako udane. Closterkeller zaprezentował się zarówno w nowych nagraniach, jak i największych przebojach takich jak "Agnieszka" czy cover starego, polskiego przeboju estradowego "Zegarmistrz światła". Na zakończenie AnjaO jak zwykle podziekowała swoim fanom za przyjęcie i poskarżyła się na Jurka O., że nie została zaproszona na organizowaną przez niego imprezę. Po tym optymistycznym akcencie przyszedl czas na przerwę techniczną a po jej zakończeniu na najbardziej oczekiwane tego dnia występy meksykańskich szaleńcow z Hocico.
Koncert Meksykanów stał pod znakiem problemów technicznych. HOCICO dwukrotnie rozpoczynało występ. Za każdym razem w momencie kiedy wokalista zaczynał śpiewać następowały sprzężenia i brzęczenie w kolumnach. Raz było słychać wokal, raz nie. W pewnym momencie Hocico zeszło całkiem ze sceny i staneło przed moimi oczyma widmo odwołania koncertu. Na szczęście ekipa techniczna uporała się w końcu z problemami z mikrofonem i do występu Hocico doszło. Aczkolwiek brzmienie uzyskane w czasie występu wskazywało na to, że została wyłączona część efektów. Ci którzy widzieli już Hocico w akcji narzekali też na brak filmów video wyświetlanych w czasie występów Meksykanów. Pomimo tych wszystkich niedociągnięć i niedogodności zespół zaprezentował się bardzo dobrze i jego gorące przyjęcie przez publikę wskazuje na wzrastającą popularność electro w Polsce. Hocico zaprezentowało zarówno nagrania z ostatniej płyty "Signos de Abberacion" jak i starsze przeboje takie jak "Starving Children". Było szybko, agresywnie, przebojowo i technicznie. Podobało się nawet tym, którzy do tej pory zamknięci byli na techniczne brzmienia. Po koncercie wśród publiczności rozniosła się plotka, że zespół zapowiedział, iż chce wystąpić w przyszłym roku. Miejmy nadzieję, ze nie jest to tylko plotka i że Hocico będzie miało szansę zaprezentować się w przyszłym roku w pełnej krasie.
Koncert Hocico rozpalił publiczność na zamku ale największą gwiazdą wierczoru był CLAN OF XYMOX. CoX to zespół doskonale znany wszystkim. Na jego występ czekała rzesza wiernych i oddanych fanów. Na występie Holendrów zostali jednak także ci, którzy przybyli do Bolkowa tylko w jednym celu - by zobaczyć Hocico. Zarówno jedni jak i drudzy nie zawiedli się na występie CoX. Xymox to solidna marka, która stara się podążać za nowymi trendami w muzyce nie tracąc przy tym swojego stylu. To co zaprezentowali w Bolkowie to mieszanka starego klasycznego gotyku, bardziej nowoczesnego ebmu i tego specyficznego dla zespołu czynnika, który łączy wszystkie elementy muzyczne prezentowane przez grupę w jedną całość o nazwie Clan of Xymox. Po kilku bisach udałem się do Hacjendy na after party. Panujący tam zaduch szybko wykurzył mnie jednak na z góry upatrzone pozycje (poszedłem się trochę przespać przed powrotem do Łodzi) i w ten sposób zakończył się dla mnie festiwal Castle Party 2002.
Pomimo kilku wpadek impreza w tym roku była wyjątkowo udana. Należy mieć nadzieję, że organizatorzy dalej będą szli wyznaczoną przez siebie drogą i że w przyszłym roku będzie jeszcze lepiej. Tak więc do zobaczenia na Castle Party AD 2003.
Tekst: Andrzej Korasiewicz
Foto: Darker69, Sonic, Tuareg, Agencja J&K
30.07.2002