Depeche Mode, Nitzer Ebb, Łódź, hala Arena, 10.02.2010 r.
To było prawdziwe święto. Nie tylko fanów Depeche Mode, ale także Nitzer Ebb. Na tej części trasy supportem dla DM jest bowiem klasyk electro-EBM, który po 15 latach przerwy wznowił działalnośc i wydał nową płytę pt. "Industrial Complex". Występ Nitzer Ebb był dla wielu nie mniej ważny niz głównej gwiazdy.
I to właśnie Nitzer Ebb rozpoczęło ok. 19.40 łódzkie święto muzyki elektronicznej. Douglas Mccarthy wraz z kolegami jest w świetnej formie. "Industrial Complex" to płyta wprost nawiązującą do klasycznego brzmienia EBM. W łódzkiej Arenie Nitzer zagrał ok. 50-minutowy koncert, który przekonał, że mimo upływu ponad 20 lat od debiutu, panowie nadal mają siłę. Nitzer zagrał głównie swoje klasyki jak "Godhead" czy "Control I'm Here". Ale były też numery z nowej płyty. Całość wbijała w ziemię. Werwy i energii panom z Nitzer Ebb mógłaby pozazdrościć niejedna młodzieżowa gwiazdka jednego sezonu. Gdy Nitzer Ebb skończyło grać, mnie jeszcze przez dobre kilkanaście minut dźwięczało w uszach: "Control! I'm Here!".
Nie zawiodła też główna gwiazda, na której występ z utęsknieniem czekało tysiące fanów z całej Polski (i nie tylko Polski), którzy przybyli do hali Arena. Wszystko zaczęło się od utworów z nowej płyty "Sounds of the Universe". Usłyszeliśmy kolejno: "In chains", "Wrong", "Hole to feed".
Za muzykami ustawiony był wielki telebim, nad sceną zawieszono olbrzymie głośniki oraz ruchome reflektory. Nie było przepychu na scenie. Wszystko jednak uzupełniało się i w sposób odpowiedni komponowało z muzyką. Na telebimie wyświetlane były różne zdjęcia i grafiki zarówno z historii DM, fragmenty teledysków jak i ujęcia z koncertu w Arenie.
Po numerach z nowej płyty posypały się starsze, znane i lubiane hity, które rozpaliły do czerwoności zgromadzoną w łódzkiej hali publikę. Repertuar sięgał aż do "Black Celebration", z którego usłyszeliśmy trzy nagrania - "Stripped", "Question of Time" i "Dressed in Black". Festiwal hitów zaczął się jednak od "Walking in my shoes" z "Songs of Faith and Devotion", z której prawdziwym killerem okazał się numer "I Feel You" wykonany z wielką pasją i mocą. To był dowód na to, że Depeche Mode jest cały czas w wielkiej formie. Z SOFAD było też świetne "In Your Room"
Z "Violatora" usłyszeliśmy wszystkie największe przeboje - "Wolrd in My Eyes", "Policy of Truth", "Personal Jesus" i "Enjoy the Silence". Przy tym drugim cała hala zapełniła się balonikami, które fani przygotwali właśnie specjalnie z myślą o tym numerze. Z "Music for The Masses" było "Never Let Me Down Again", "Behind the Wheel". Z "Ultry" It’s No Good" i "Home". Całość repertuaru była świetnie dobrana i trudno zgodzić się z malkontentami, którzy narzekają, że DM to już nie to, że panowie nie mają tyle siły, że nie było żadnych piosenek z czterech pierwszych płyt...
To prawda. Nie było ani "People Are People", ani "Everything Counts", ani "Leave in Silence", ani "Shake The Disease". Było przez chwilę "Master and Servant", ale odśpiewane przez fanów, którzy wiedząc, że DM nie gra na tej trasie starszych piosenek, zorganizowali akcję polegającą na chóralnym odśpiewaniu rzeczonego utworu. Nie pomogło. Wprawdzie widać było zdziwienie po członkach DM a publicznośc dostała oklaski od zespołu, ale "Master and Servant" w wykonaniu Depeche Mode nie było.
Według mnie koncert był świetny i oby panowie częściej przyjeżdżali do Polski (szczególnie zapraszam ich do Łodzi ;)).
Andrzej Korasiewicz
11.02.2010