Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas

Depeche Mode, Warszawa, 25 lipca 2013 r., Stadion Narodowy

Depeche Mode, Warszawa, 25 lipca 2013 r., Stadion Narodowy

"We're flying high..."

Kolejne wydarzenie koncertowe roku za nami. Tym razem trzej królowie z Depeche Mode porwali swoich wyznawców z Polski we wspólnocie elektroniczno-rockowego nabożeństwa na Stadionie Narodowym. To nie jest prowokacja z mojej strony, ani aluzja do wydarzenia jakie miało miejsce na tym samym obiekcie trzy tygodnie temu. Mam tu na myśli charakterystyczną rytualność ich koncertów, przypominającą obrządki religijne ku czci komunii wiernych. Zepsuty przez media przymiotnik "kultowy" jest moim zdaniem w przypadku Depeche Mode jak najbardziej na miejscu. Mało który zespół może pochwalić się tak wierną, oddaną i bezkrytyczną publicznością. I chociaż słynnych "lotnisk" na głowach coraz mniej, DM nadal nosi się w sercu, a obcowanie z ich muzyką to coś więcej niż podziwianie artystów grających na żywo.

Stadion Narodowy jako obiekt koncertowy budzi kontrowersje. O ile na samą organizację manewrów wejścia i wyjścia nie można narzekać, o tyle nagłośnienie dzieli opinie widzów bardzo grubą kreską. Efekt echa wywołany akustyką i rozstawem głośników może zarówno sprzyjać wrażeniom, jak i zupełnie je zepsuć. Wrzawa i śpiew publiczności są dzięki niemu dodatkowo podbite (podobnie jak doping drużyn piłkarskich), ale sama muzyka chwilami brzmi jak komunikat nadawany przez megafon na dworcu kolejowym (tak samo było na koncercie Paula McCartneya). Nie mam zamiaru patrzeć dźwiękowcom na ręce i komentować ich pracy; jednakże, przed kupnem biletu, należy wziąć pod uwagę fakt, że to miejsce nie sławi się jednogłośnym entuzjazmem w kwestii nagłośnienia. Bezwzględnie za to należy pójść i przekonać się samemu. Zamykam ten temat. 

Sam występ zespołu oceniam bardzo dobrze. Był nierówny, ale angażujący. Od samej setlisty rozpisanej na kartce robiło się sucho w ustach, dlatego też z premedytacją do niej nie zaglądałem. Kto zna choć trochę Depeche Mode mógł nawet bez tego przewidzieć bieg wydarzeń, który najprościej da się opisać jako mieszankę nowego materiału i starych gwoździ z odrobiną miłości. Kawałki z najnowszej płyty "Delta Machine" na żywo wypadają efektownie, aczkolwiek ze względu na swoje tempo i wysoką dozę mroku nie jest mi spieszno do nazwania ich porywającymi. Podobnie jak "Ultra", to materiał do przeżywania osobistego. "Welcome to My World" i "Angel" wypadły świetnie na otwarcie, podobnie jak później "Secret to the End" i "Heaven" jako chwile ochłody. Ale już "Soothe My Soul" i "Should Be Higher" wciąż nie przekonały mnie do siebie. Z kolei na jedną z najciekawych nowości - "My Little Universe" - mogli liczyć jedynie fantaści.

Bardzo interesującym zabiegiem było przearanżowanie części klasyków. "Shake the Disease" jako ballada wypadło cudownie, ale "Halo" w wersji nawiązującej do remiksu Goldfrapp, chociaż ciekawe, już mniej. Z kolei nowy, powolny rozruch "Personal Jesus" zepsuł ten obowiązkowy punkt koncertu Depeche Mode. Przedłużone wersje "Enjoy the Silence" i "Just Can't Get Enough" podziałały jak opium dla ludu i wystawiły wiele gardeł na ciężką próbę. "Policy of Truth" i "Barrel of a Gun" przyniosły dobrze znane dreszcze, a wrzutka dwóch z moich osobistych faworytów obok siebie, czyli "Precious" i "Black Celebration", sprawiły, że dziś mam chrypę. Efektowność piosenek wspomagały jak zwykle wizualizacje, momentami bardziej przyciągające wzrok publiczności, niż wydarzenia na scenie. 

Dave Gahan był w doskonałej formie fizycznej i głosowej. Uważam, że nie wszystkie utwory wyszły mu na sto procent, np. "I Feel You". Aczkolwiek tam gdzie jego głos słabł lub ginął w scenicznym zgiełku, tam nadrabiał swoją sceniczną osobowością. Jego interakcja z publicznością jest mocno niewerbalna, zbudowana na gestach, spojrzeniach, uśmiechach i oczywiście tańcu. Było go pełno na scenie i wybiegu, jak zwykle dawał sporo pośpiewać publiczności, którą nagradzał okrzykami, ale i motywował do większego wysiłku. O wiele bardziej niż kiedyś dostrzegłem w nim człowieka, a nie aktora w spektaklu. Jednakże jego występ, w mojej ocenie, przyćmił Martin Gore, którego ballady po prostu zaczarowały publiczność. Ta odpłaciła mu się przepiękną ferią światełek na "Higher Love" i chóralnym śpiewem podczas "Home". 

Polska publiczność jak zwykle zresztą stanęła na wysokości zadania. Oddanie o którym wspominałem na początku objawiało się zarówno gromadnym śpiewem i nieustającymi oklaskami, ale też w akcjach fanowskich. Kartkę z napisem "Welcome to Poland" na powitanie dzierżył chyba każdy, co nie pozostało niezauważone przez zespół. Wspomniane światełka komórek i zapalniczki przy balladach Martina wprawiły go w nieudawane wzruszenie, a kamerzysta regularnie odwracał obiektyw w stronę ludzi, aby pokazać ten bajkowy krajobraz na telebimach. Podczas "Just Can't Get Enough" nastała prawdziwa dyskoteka, co tylko pokazało jak bardzo fani czekają na zapomniane klasyki. Na finał, tradycyjnie, Dave Gahan zamienił stadion w las rąk, które jak zboże na wietrze poruszały się do rytmu najlepszego tego wieczora "Never Let Me Down Again". 

Na koniec miałem trochę pomarudzić. Miałem napisać o wspomnianej rytualności koncertów Depeche Mode, o ich schematyczności i przewidywalności. O tym, że tłuką wciąż te same numery. O tym, że starsze kawałki są dawkowane jak lekarstwo, mimo iż publiczności cieknie ślina na myśl o zabawie przy np. "People Are People". O tym, że pięć albumów zostało całkowicie pominięte w setliście, znowu. O tym, że ktoś przygodny po tym koncercie raczej ich nie polubi, bo zabrakło czynnika X. O tym, że główny set powinien kończyć się mocnym uderzeniem, a nie usypiającym "Goodbye". O tym, że Dave za dużo kręci biodrami, a za mało przykłada się wokalnie. O tym, że Andy Fletcher jest zbędny na scenie, o tym że oni znowu zagrali "A Question of Time", którego nie znoszę, mimo iż mieli przygotowane np. "Only When I Lose Myself" i "World In My Eyes". Wreszcie o tym, że z całą pewnością nie był to koncert roku, ani tym bardziej życia, jak głoszą niektóre komentarze. 

Ale nie napiszę tego, bo jakie to ma znaczenie? Idźcie na koncert w Łodzi. Ja sam na pewno to rozważę. 

Jakub Oślak
26.07.2013 r.

Setlista: 

1. Welcome to My World
2. Angel
3. Walking in My Shoes
4. Precious
5. Black Celebration
6. Policy of Truth
7. Should Be Higher
8. Barrel of a Gun
9. Higher Love
10. Shake the Disease
11. Heaven
12. Soothe My Soul
13. A Pain That I'm Used To
14. A Question of Time
15. Secret to the End
16. Enjoy the Silence
17. Personal Jesus
18. Goodbye

bis

19. Home
20. Halo
21. Just Can't Get Enough
22. I Feel You
23. Never Let Me Down Again