Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Peter Hook & The Light, Warszawa, 27.03.2013 r, Palladium

Peter Hook & The Light, Warszawa, 27.03.2013 r, Palladium

Nie wiedziałem, że muzyka Joy Division jest dla mnie tak ważna, dopóki nie usłyszałem jej na żywo w wykonaniu Peter Hook & The Light.  Peter Hook to postać, która dla współczesnej muzyki znaczy więcej niż on sam jest skłonny przyznać. Chociaż w duszy tego buńczucznego, wesołego jegomościa gra dosyć wysokie ego, nie wzięło się tam ono bez powodu. Rzut oka na koszulkę sprzedawaną przed salą w Palladium nie pozostawił wątpliwości co do dorobku artystycznego Hooky'ego. Aczkolwiek, jak powie każdy kompetentny headhunter, w CV najbardziej liczy się ostatnie 5 lat. A te Hooky spędził głównie na działaniach związanych z utrzymywaniem przy życiu pamięci o Joy Division.

To, że klub Hacienda nadal funkcjonuje w świadomości fanów, a w samym centrum Manchesteru powstał nowy klub przewrotnie nazwany Factory - to właśnie zasługa Hooka. To, że wciąż dostajemy książki, kompilacje CD i filmy (na czele z "Control") o Joy Division - to również należy przypisać jego aktywności. Ukoronowaniem tego było powstanie formacji Peter Hook & The Light, która z założenia miała na celu celebrację muzyki Joy Division na żywo w miejscach, do których ta nie miała nigdy szans zawitać. 

Opinie, naturalnie, pozostają podzielone. Jedni cieszą się, drudzy oskarżają Hooky'ego o odcinanie kuponów i brak chęci tworzenia nowej muzyki. Tym bardziej, że jego otwarty konflikt z Bernardem Sumnerem trwa w najlepsze. Ja sam miałem wątpliwości rok temu czy wybrać się do Proximy na "cover band z jednym, oryginalnym członkiem". Te wątpliwości towarzyszyły mi i teraz, aczkolwiek, ze względu na poszerzony materiał i większy klub postanowiłem zaryzykować. Tym bardziej, że relacje sprzed roku brzmiały zaskakująco dobrze.

Przed Peterem wystąpiła warszawska grupa Irena. Średnia wieku jego członków trochę mnie przygnębiła, tym bardziej, że panowie bez kompleksów (chociaż z nieukrywaną tremą) podeszli do swojego niewdzięcznego zadania. Dość powiedzieć, że nie przegnali mnie z sali, a czas oczekiwania na gwiazdę przy ich muzyce upłynął mi szybko. To trochę kiepski komplement, aczkolwiek współczesny gitarowo-klawiszowy pop rodzi zbyt wiele podobnych do siebie zespołów, abym Irenę zapamiętał z innych względów, niż ich nazwa. 

Hooky i jego towarzysze mieli wejście na scenę nie gorsze od Chicago Bulls. Jako intro posłużył im numer zespołu Pogues zmiksowany z Kraftwerk. Do tego światła i sygnały pulsara w tle. A na sam koniec zapowiedź konferansjera ze sceny, co obecnie jest starym, zupełnie niemodnym obyczajem. Dziś mieliśmy celebrować jubileuszowy koncert nr 150 PH&TL, właśnie w Polsce w naszej stolicy. Być może dlatego Hooky na otwarcie koncertu wybrał właśnie "Warsaw" i resztę pierwszej epki Joy Division, zanim przeszedł do albumów. 

"Unknown Pleasures" nigdy nie należało do moich ulubionych płyt. Bardziej traktuje się ją jak fetysz, motyw na koszulki, obiekt kultu estetycznego, niźli porcję fascynującego materiału muzycznego. Owszem, to świetny album - ale gdzie mu do "Closer"? Mój punkt widzenia zaważył na odbiorze pierwszej części koncertu - nie byłem zadowolony. Hooky poświęcał całą swoją uwagę niedoskonałemu śpiewaniu i dyrygowaniu zespołem i prawie wcale nie używał swojego basu. Zespół brzmiał dobrze, ale był to poziom dobrego cover bandu. Nic więcej. 

Sytuacja zmieniła się gdzieś przy "She's Lost Control" i "Shadowplay". Zacząłem zauważać, że zespół nie tylko dodaje do klasyków sporo od siebie, ale coraz bardziej rozgrzewa publiczność. Młoda krew pod sceną nie ustawała w epileptycznym pogo, co Hooky zwrócił nam z nawiązką - sam zaczął biegać po scenie, uruchomił wreszcie swój bas i jakby lepiej wczuł się w rolę wokalisty i frontmana. Jego głos i maniera śpiewu nie leży zbyt daleko od barytonu Iana Curtisa, aczkolwiek nie miałem wrażenia, że mamy do czynienia z udawaniem.

"Closer" całkowicie zmienił moje podejście. Ta część była dedykowana pamięci Iana Curtisa, Roba Grettona, Martina Hannetta i Tony'ego Wilson - kluczowych postaci w historii Joy Division i brzmienia Manchesteru. Mimo iż jest to płyta niezwykle smutna, publiczność zdawała się bawić w najlepsze. Na kulminacyjnym "Decades" dziewczęta i chłopcy zaczęli klaskać w rytm żałobnego, "kulawego" pochodu. Było to o tyle dziwne, co fascynujące. Czyżby jedna z najsmutniejszych piosenek w historii rocka miała nabrać nowego znaczenia?

Brawa dla zespołu na bisy spotkały się z czymś niesamowitym, co sprawiło że wiedziałem już gdzie jestem i po co. Zespół brawurowo wykonał "Ceremony", jeden z moich ulubionych numerów z repertuaru Joy Division i New Order, a ja wreszcie poczułem, że ten "cover band" ma wielki sens. Potem "Digital" i radość coraz większa. Gdy doszło do "Transmission" kotłowała się już cała sala, a "Love Will Tear Us Apart" było czystą formalnością. Nie pamiętam kiedy ostatnio skakałem i machałem t-shirtem nad głową. Ale nie zdjętym z siebie, tylko kupionym. 

To był świetny kocnert. To czego nie można powiedzieć o jego poziomie muzycznym da się powiedzieć o jego atmosferze. Peter Hook udowodnił, że muzyka Joy Division to skarb przewyższający kult jednostki. Pokazał, że te coraz bardziej odległe czasy przyniosły muzykę, która potrafi przemówić do kolejnych pokoleń i ponieść je równie mocno, co młodzież z Manchesteru ponad 30 lat temu. Można to nazywać odcinaniem kuponów, ale najpierw proponuję przeżyć to samemu i cieszyć się z muzyki którą się kocha, zamiast modlić się do jej ofiar.

Tekst: Jakub Oślak
Foto: materiały promocyjne
28.03.2013 r.

Setlista:

01. Warsaw, 
02. No Love Lost, 
03. Leaders of Men, 
04. Failuers
05. Disorder, 
06. Days of the Lords, 
07. Candidate, 08. Insight, 
09. New Dawn Fades, 
10. She's Lost Control, 
11. Shadowplay, 
12. Wilderness, 
13. Interzone, 
14. I Remember Nothing

15. Atrocity Exhibition, 
16. Isolation, 
17. Passover, 18. Colony, 
19. A Means to an End, 
20. Heart & Soul, 
21. Twenty Four Hours, 
22. The Eternal, 
23. Decades
24. Ceremony, 
25. Digital, 
26. Transmission, 
27. Love Will Tear Us Apart