Relacje z koncertów

Zaobserwuj nas

The Mars Volta, 25.07.2008 r., Stodoła, Warszawa

The Mars Volta, 25.07.2008 r., Stodoła, Warszawa

Czekając na koncert życia nie zważa się na drobne niedogodności. Pomimo długiej kolejki i czekania  w gigantycznej ulewie humor ciągle dopisywał i mnie, i większości osób, które stały w pobliżu. Kiedy wreszcie wyżęłam ubrania i kupiłam piwo, myślałam już tylko i wyłącznie o tym, co za chwilę wydarzy się na scenie.

Muzycy próbowali instrumentów długo, wreszcie, po dwudziestominutowym oczekiwaniu, zgasły światła, zabrzmiały meksykańskie trąbki w „A First Full of Dollars” i na scenę wszedł zespół w ośmioosobowym składzie. Gdy trąbki ucichły, odezwały się gitary i z bezładnego hałasu wyłonił się „Goliath” – niespodziewany początek, nie mówiąc już o nieprawdopodobnej, dwudziestoośmiominutowej wersji. Przejścia, zmiany tempa, wyciszenia, improwizacje Omara, saksofon i świetnie zagrane partie klawiszowe, a do tego dziki taniec Cedrica, który wprawił publiczność w stan hipnozy – dały efekt piorunujący. Charakterystyczny motyw przewodni „Goliatha” pozwolił nam nie stracić orientacji i trzeba przyznać, że budzący najróżniejsze emocje singiel na żywo wypadł fantastycznie. Fakt, odbiór koncertu popsuła nam akustyka miejsca i nagłośnienie – ponoć akustyk był zespołowy, więc nie sądzę, by akurat on zawiódł, jednak momentami brzmienie martwiło – dęciaki ginęły w tym natłoku dźwięków, wokal często niewyraźny, klawisze nie zawsze dobrze słyszalne. Świetnie za to brzmiała perkusja, gitara Omara i fantastycznie nagłośniony bas. Odbiór występu ułatwiała jednak wizja – Lopez przeżywał dosłownie każdy dźwięk, był mózgiem całego zespołu, rozdawał karty, pilnował tempa, brzmienia; każdy muzyk stuprocentowo zaangażowany w wykonanie, na czele z niebywałym po prostu Predgenem, który jest – nie inaczej – bestią o nieprawdopodobnych umiejętnościach. Podróżowaliśmy więc razem z nimi przez płyty, po „Goliacie” przechodząc do „Viscera Eyes” z „Amputechture”, później wracając do „Bedlam...”, gdy zabrzmiały „Wax Simulacra”, „Ouroborous” i  „Ilyena”, na kilkadziesiąt minut wracając do drugiego wydawnictwa – najpierw „Cygnus...”, a później singlowe „The Widow”, by zakończyć ten maraton „Abernikulą”.

Na żywo nowa płyta nie zawodzi – ma wielki potencjał, jest barwna, różnorodna, daje spore pole do popisu – w cichszych momentach uwypuklał się jazzowy pazur tego wydawnictwa, pięknie brzmiały instrumenty dęte (przede wszystkim saksofon i trąbka) i rozbujane, cudowne klawisze. O wielkim zgraniu i swobodzie muzyków świadczyły długie, często kilku- lub kilkunastominutowe improwizacje – „Cygnus” rozrósł się dzięki nim do niemalże półgodzinnej wersji, pełnej przejść, zmian, wyciszeń, zabawy z instrumentami, jammowania, popisów perkusyjnych. Do najmocniejszych momentów należały właśnie nowe kompozycje – „Goliath”, który powalił publiczność na kolana, oraz kończąca występ „Abernikula” – utwór charakterystyczny, z dużym ładunkiem energii i napięcia, które na żywo działają jeszcze silniej. Obok tych dwóch kompozycji genialnie – jak dla mnie – zabrzmiała „Ilyena” – na płycie jakoś mnie nie uwiodła, za to piątkowe wykonanie było po prostu wielkie.

Nie był to koncert życia, czegoś zabrakło. Ale i tak – wart był każdej złotówki, mimo że trwał godzinę krócej, mimo, że nie było „De-loused…” (chociaż setlista przewidywała jeszcze „Meccamputechture” i „Drunkship”; i gdyby koncert trwał o wspomnianą godzinę dłużej, to te dwa utwory wbiłyby mnie stuprocentowo w parkiet). Bo posłuchanie tak wytrawnych muzyków na żywo, możliwość obserwowania ich na scenie - było bezcenne. Byle nie kazali nam znów czekać tak długo – bo mam ochotę na więcej.

Natalia Skoczylas
29.07.2008 r.