Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

U2 - The Joshua Tree

U2 - The Joshua Tree
1987 Island Records

1. Where The Streets Have No Name    5:35
2. I Still Haven't Found What I'm Looking For    4:38
3. With Or Without You    4:57
4. Bullet The Blue Sky    4:32
5. Running To Stand Still    4:20
6. Red Hill Mining Town    4:51
7. In God's Country    3:37
8. Trip Through Your Wires    3:32
9. One Tree Hill    5:24
10. Exit    4:14
11. Mothers Of The Disappeared    5:14

Najpierw trochę historii i wspomnień. Jest rok 1985. Utwory "The Unforgettable Fire" i "Love Comes Tumbling" osiągają szczyt Listy Przebojów Programu Trzeciego. Wtedy niemal oszalałem na punkcie tych utworów, szczególnie "The Unforgettable Fire". Już rok wcześniej usłyszałem "Pride" i jakieś pojedyncze, starsze utwory U2 w poniedziałkowej audycji "W tonacji Trójki" u Wiernika. Podobało mi się, ale dopiero, gdy poznałem "The Unforgettable Fire" kompletnie odleciałem. To było to, czego szukałem w muzyce rockowej! Wtedy, jeśli chodzi o zachodnią muzykę, słuchałem głównie przebojów z kręgu new romantic i ejtisowego popu. Do tego była polska muzyka rockowa, ale zachodnia muzyka rockowa niezbyt mnie obchodziła. Dzięki U2 to się zmieniło. Poczułem, że to jest "moja" muzyka. Udało mi się upolować, to znaczy zgrać z radia na kasetę magnetofonową, całą dotychczasową dyskografię Irlandczyków i zacząłem zasłuchiwać się. Najbardziej przypadły mi do gustu płyty "Boy" (1980), "October" (1981) oraz koncertowa "Under A Blood Red Sky" (1983). "War" (1983), która była najbardziej chwalona przez większość recenzentów, podobała mi się znacznie mniej i do dzisiaj niezbyt odpowiada mi jej brzmienie. Pierwsze dwie płyty U2 miały w sobie nowofalową zadziorność. "War" brzmi, moim zdaniem, jakoś pokracznie. Choć kompozycje są dobre, to trudno mi się nią do dzisiaj zachwycić. Widać, że zespół próbował pójść do przodu, zmienić się z grupy niemal garażowej w wielki zespół rockowy. Efektu jeszcze nie osiągnął, ale za to zatracił urok świeżości. "The Unforgettable Fire" miała być kolejnym krokiem na drodze do wielkiej sławy. Płytę produkowali Brian Eno oraz Daniel Lanois i to słychać. Smaczki z tytułowego "The Unforgettable Fire" są m.in. ich przejawem geniuszu. Jednak cała płyta brzmi jakoś sterylnie, czegoś jej brakuje, jest zbyt "ambientowa", jak na muzykę rockową. A może po prostu kompozycje nie są aż tak dobre i wciągające? To dobra płyta, ale nie należy do moich ulubionych płyt U2 z lat 80. Choć inaczej jest, rzecz jasna, jeśli weźmiemy pod uwagę całą dyskografię grupy. W tym zestawieniu to wszystkie płyty U2 z lat 80. wygrywają u mnie z wszystkimi innymi, później wydanymi przez zespół.

Grupa zbudowała w połowie lat 80. swoją mocną pozycję, ale brakowało jej kropki nad "i", by przeobrazić się w zespół prawdziwie wielki. Tą kropką okazała się płyta "The Joshua Tree", która została wydana w nastroju wielkiego wyczekiwania, budowanego przez wytwórnię i całe otoczenie zespołu. To miał być album, który wystrzeli U2 na wyższą orbitę i ukoronuje jako największą grupę rockową nowego pokolenia. Przy okazji grupa miała podbić Amerykę. I tak się stało.

"The Joshua Tree" nagrywane było przez rok, od stycznia 1986 roku do stycznia 1987 r. Płyta światło dzienne ujrzała 9 marca 1987 roku a promował ją singiel „With or Without You”, który z miejsca stał się ogólnoświatowym hitem, podbijając na wstępie rynek amerykański - na liście Billboard Hot 100 ballada dotarła do 1. miejsca (w Wielkiej Brytanii na UK Singles Chart tylko do 4.). Utwór osiągnął również pierwszej miejsce na polskiej Liście Przebojów Trójki. Równie dobrze radził sobie drugi singiel pt. „I Still Haven't Found What I'm Looking For”, który ponownie podbił Billboard Hot 100, ale gorzej poradził sobie w innych krajach, w tym w Polsce. Sukces, choć mniejszy, odniósł też trzeci singiel pt. "Where the Streets Have No Name", który tym razem lepiej radził sobie w Wielkiej Brytanii (4. miejsce UK Singles chart) niż w USA (13. Billboard Hot 100). Kolejne single - "In God's Country", "One Tree Hill" - nie przyniosły już takiej popularności. Cały album stał się jednak nie tylko jedną z najlepiej sprzedających się płyt U2, ale w ogóle  jedną z najpopularniejszych płyt w historii muzyki rockowej, osiągając łączny nakład ponad dwudziestu milionów egzemplarzy. "The Joshua Tree" dotarła do pierwszej pozycji list najlepiej sprzedających się albumów w USA, Wielkiej Brytanii, Austrii, Kanadzie, Holandii, Niemczech, Nowej Zelandii, Szwecji czy Szwajcarii. Niewątpliwie tak byłoby również w Polsce, gdyby u nas płyta w ogóle była w sprzedaży. A, jak wiadomo, nie było to wtedy możliwe, bo nadal żylismy za żelazną kurtyną, która odcięła nas od cywilizowanego świata aż do przełomu lat 80. i 90. No ale zawsze można było ją legalnie, z punktu widzenia socjalistycznego prawa, nagrać z polskiego radia. I tak właśnie uczyniłem, po tym, gdy pewnego wieczoru, oczekiwałem w napięciu prezentacji najnowszej płyty swojego wówczas ukochanego zespołu w programie II Polskiego Radia.

Album rozpoczyna się od utworu "Where The Streets Have No Name", w którym delikatnie rozwijający się motyw ambientowy narasta a po chwili nakłada się charakterystyczny chwyt gitarowy The Edge'a. Utwór nabiera tempa osiągając swoją docelową postać, gdy włącza się wokal Bono. Brzmienie jest równie bogate, kunsztowne i pełne jak na poprzednim albumie pt. "The Unforgettable Fire", ale rozpoczynająca kompozycja ma swój nerw i charakter, którego trochę brakowało poprzednikowi. Jest dobrze. Następna kompozycja pt. "I Still Haven't Found What I'm Looking For" zaskakuje. Mimo wokalu Bono, gitary The Edge'a tu nic nie brzmi jak U2! Słyszymy utwór uwolniony od wszelkich nowofalowych naleciałości, charakterystycznych dla wcześniejszej twórczości Irlandczyków. W zamian za to słyszymy dźwięki charakterystyczne dla amerykańskiego rocka, w tym pobrzmiewające gdzieś elementy country. Poczułem pewien niepokój w jakim kierunku zmierza muzyka i choć do utworu przyzwyczaiłem się, to do dzisiaj nie należy on do moich ulubionych.

Wszystko wraca do normy wraz z największym przebojem z płyty pt. "With Or Without You", który stanie się wzorcem, do którego U2 nie raz będzie wracać w przyszłości. To dobry, chwytliwy utwór balladowy, który swego czasu był "zarżnięty" przez rozgłośnie radiowe. Jeszcze bardziej wszystko wraca na właściwe tory wraz z drapieżnym, nowofalowym "Bullet the Blue Sky". Kolejny utwór pt. "Running to Stand Still" znowu zastanawia i wskazuje, że mamy do czynienia z nowym U2. Utwór zaczyna się jakby odgłosami amerykańskiej prerii i rzeczywiscie kompozycja utrzymana jest w duchu mocno folkowym, akustycznm i osadzona w tradycji bluesowej. W ten sposób kończy się strona A oryginalnego wydawnictwa. Stronę B rozpoczyna dosyć banalnie rockowy utwór pt. "Red Hill Mining Town", który jednak dzięki charakterystycznym elementom twórczości U2 - rytmicznym gitarowym zagrywkom The Edge'a i ekspresyjnemu wokalowi Bono - powoduje, że mamy do czynienia z kolejnym klasykiem U2, którym nagranie się stało. W podobnym, klasycznie rockowym tonie utrzymane jest "In God's Country", które nie odniosło sukcesu jako singiel, ale dzięki któremu "The Joshua Tree" utrzymuje na płycie wysoki, równy poziom. 

Na "Trip Through Your Wires" znowu zmierzamy w kierunku amerykańskiej tradycji muzycznej - bluesowa harmonijka osadza utwór w klimacie country and western. To kolejny ukłon w stronę amerykańskiego rynku muzycznego. Po tym westernowym akcencie, wracamy do zwyklejszego rocka w postaci piosenki pt. "One Tree Hill", która poza charakterystycznymi elementami z arsenału zespołu, wsparta jest doskonałymi smaczkami produkcyjnymi, dzięki którym poszczególne warstwy kompozycji składają się w kunsztowną formę. Utwór "Exit" przybliża nas powoli do finału, zaczynając się niepokojąco pulsującym basem Claytona, który przechodzi w bardziej dynamiczny numer rockowy, zbudowany wokół drapieżnych chwytów The Edge'a i ekpresyjnego wokalu Bono. Jednak kompozycja faluje, to wznosząc się, to opadając, jak w dobrym thrillerze. Wszystko kończy się utworem "Mothers Of The Disappeared", który zaczyna się od dźwięku deszczu uderzającego w dach, następnie cichnącego, po to, by włączył się rytm perkusji Mullena i gitara The Edge'a.

Słuchając płyty po latach można odnieść wrażenie, że album jest zaplanowany przez wytrawnego marketingowca, który inteligetnie dozuje proporcje, by płyta spodobała się zarówno dotychczasowym fanom postnowofalowego U2, ale żeby przypadła też do gustu nowej publiczności. To ma pozszerzyć zakres oddziaływania zespołu na nowe rynki - przede wszystkim ten największy, amerykański. Mimo wszystko trudno nie oprzeć się genialnej produkcji płyty, dobrym kompozycjom i wysmakowanej oraz kunsztownej całości. Mimo upływu tylu lat, do albumu nadal chce się wracać. I choć to nie jest mój ulubiony album U2, to nie mogę mu nie dać oceny innej niż najwyższa.

Album wyniósł Irlandczyków na szczyt. Dzięki niemu grupa podbiła Amerykę i dzięki niemu rozpoczęła marsz przez show-biznes, w którym nie brała jeńców, zdobywając przez następne lata kolejne terytoria. Zwieńczeniem tego procesu był status, który grupa osiągnęła w latach 90. stając się wówczas największą koncertową grupą rockową na świecie. Inną stroną tego medalu jest również to, że U2 z czasem zaczęła tracić swój pierwotny charakter, grupy wywodzącej się ze sceny nowofalowej i grającej taką muzykę. Choć Irlandczycy przeistoczyli się w grupę grającą rock stadionowy, od czasu do czasu przypominali jeszcze w pojedynczych utworach na kolejnych albumach, które ukazywały się po "Achtung Baby" - ta płyta stanowi zresztą kolejną znaczącą i osobną historię, którą jeszcze należy na łamach Alternativpop.pl opowiedzieć - o swoich korzeniach. Szkoda tylko, że te dobre utwory i lepsze płyty powstawały już coraz rzadziej. [10/10]

Andrzej Korasiewicz
14.11.2023 r.