Nick Cave & The Bad Seeds – Dig, Lazarus, Dig!!!
2008 Mute
1. Dig, Lazarus, Dig!!! 4:11
2. Today's Lesson 4:41
3. Moonland 3:53
4. Night Of The Lotus Eaters 4:53
5. Albert Goes West 3:32
6. We Call Upon The Author 5:11
7. Hold On To Yourself 5:50
8. Lie Down Here (& Be My Girl) 4:57
9. Jesus Of The Moon 3:22
10. Midnight Man 5:06
11. More News From Nowhere 7:58
Jak się robi płyty po pięćdziesiątce w trudnych czasach nowoczesności, pożerającej jak biblijny wieloryb całą sztukę i piękno? Jak to jest, że udaje się nagrać czternaście płyt pod jednym szyldem, a przy żadnej nie powinie się noga?
Ano, jakkolwiek dziwacznie i niewiarygodnie to brzmi, jest na świecie na pewno jeden człowiek, który wie, jak to możliwe. Nick Cave od początku nie próżnował - najpierw na krótko było The Birthday Party, później na dobre projekt pod szyldem Bad Seeds, a w międzyczasie skoki w bok – a to świeżutki i gitarowy Grinderman, a to ulotne, piękne kompozycje do filmu. Nie tylko jednak niezwykła płodność artystyczna lidera wspomnianych projektów, ale także wyśmienite wprost wyczucie i ogromny talent sprawiły, że czego się nie tknie, zmienia się w złoto. Tym bardziej, że rok 2007 był dla artysty pracowity ponad miarę. Powstała wspomniana pierwsza płyta Grindermana - istne garażowe rozpasanie, kawał surowego, pełnokrwistego grania - a także muzyka do „Zabójstwa Jessego Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda” skomponowana wraz z Warrenem Ellisem. Dlatego zaskakiwać może tak wyśmienita forma, jaką prezentuje Cave na najnowszej płycie.
A ciarki mamy gwarantowane od pierwszej minuty – płyta to zdradliwa, bo niby recepta prosta, piosenki raczej klasyczne, wszystko harmonijne i stuprocentowo rockowe, jednak za każdym rogiem konwencji tkwi jakiś haczyk – a to dźwięk, a to słówko, a to zawodzący zawijas wokalny. Da się tutaj połączyć Houdiniego z Łazarzem – taki fenomen mamy już w tytułowym, pierwszym utworze, gdzie dwaj mistrzowie ucieczki zostają bohaterami przewrotnej historyjki. Jest współcześnie, jest ironicznie, ale poza brudem mamy tu też miejsce na uśmiech, czasem trochę krzywy, ale zawsze rozbrajająco autentyczny. Prześladuje nas cała plejada bohaterów – zmysłowa Janie, pozbawiony skrupułów Sandman, szepczący w radiu DJ, Albert i inni podróżnicy, marnie kończący swoje wędrówki po pełnych pułapek i mrocznych tajemnic Stanach Zjednoczonych.
Dominują żywiołowe kompozycje, w których gitara wydaje z siebie pierwotne, soczyście garażowe dźwięki – bezpardonowa ściana muzyki, która w połączeniu z fantastyczną perkusją kładzie na łopatki. Z tymi jazgoczącymi gitarami wyśmienicie współpracują wszelkiego rodzaju tamburyna, bębenki, bongosy, mandoliny i organki. Nie chodzi tutaj o budowanie teatralnego klimatu, daleko tu od dramatyzmu – rządzi rock w najczystszej postaci, przypominający w swej surowości Grindermana. Choć słabych punktów tu nie ma, warto zwrócić uwagę na chociażby utwór tytułowy, „Today’s Lesson” czy „More News from nowhere”. Nastrojem wyróżnia się kilka ballad – wszystkie poza melancholijnym pięknem niosą w sobie ładunek destrukcji, zwątpienia, wręcz psychodelii. Niepokojący efekt daje fantastyczny sampling – motywy proste, ale szalenie efektowne, wprost hipnotyzujące.
Nie wydaje się, by „Dig, Lazarus, dig!!!” miało być płytą w jakikolwiek sposób kulminacyjną. Panów pod pięćdziesiątkę stać na coraz śmielsze eksperymenty, a pomysłów co roku przybywa. Śmiem twierdzić, że cokolwiek by to nie było, znak jakości, jakim niewątpliwie są nie tylko Nick Cave, ale i jego koledzy z zespołu, gwarantuje kolejny trafiony wybór. Tak, ja stanowczo zaczynam się niecierpliwić. [8/10]
Natalia Skoczylas
24.04.2008 r.