The Cure - Pornography
1982 Fiction
1. One Hundred Years 6:40
2. A Short Term Effect 4:22
3. The Hanging Garden 4:33
4. Siamese Twins 5:29
5. The Figurehead 6:14
6. A Strange Day 5:04
7. Cold 4:27
8. Pornography 6:27
W życiu każdego człowieka są tacy artyści i ich albumy, do których twórczości dojrzewa się z czasem. Umysł otwiera się w miarę nabierania doświadczenia oraz kierunkowania samego siebie - aczkolwiek o równie wielu sprawach decydują nierzadko tragiczne wypadki. Płyta legendarnego brytyjskiego zespołu The Cure, zatytułowana "Pornography", jest swoistym antidotum na wiele problemów współczesnego homo sapiens. Oczywiście, o ile jest sie odpowiednio silnym psychicznie... Album stanowi bowiem tak silne uderzenie w ludzkie wnętrze, że latami leżał i kurzył się na półce autora recenzji.
Pomijając okoliczności, w jakich sięgnąłem po "Pornography", śmiało mogę stwierdzić, iż płyta raz na zawsze zmienia postrzeganie otaczającego świata. Zawiera osiem porażających, niesłychanie ciężkich utworów o upiornym brzmieniu, nie porównywalnych z niczym innym. Robert Smith w 1982 roku cierpiał zarówno psychicznie, jak fizycznie. Był zapewne w nie lepszym stanie, aniżeli Ian Curtis z Joy Division, który dwa lata wcześniej, po ukończeniu prac nad zbiorem rockowych trenów, zatytułowanym "Closer", po prostu powiesił się, nie mogąc znaleźć dla siebie żadnego innego wyjścia. Lecz nawet ostatniemu dziełu Iana brakuje tak silnego napięcia - jest raczej jak cmentarz, gdzie panuje bezruch i rezygnacja...
"Pornography" zagrano tymczasem z furią, pomimo wyczerpania całego zespołu atmosferą wzajemnych urazów, panującą w studio. Bas Simona Gallupa jest instrumentem prowadzącym, co wraz ze szczątkową gitarą cofniętą na dalszy plan i ciężko dudniącą perkusją Lola Tolhursta, stanowi hipnotyczne tło do opowieści Roberta o jego wewnętrznym piekle, opowiedzianym w kontekście cierpień całej ludzkości. Wewnętrzny świat Smitha z początków lat80. to kraina bezwzględna, okrutna, bezlitosna, przerażająca - aczkolwiek w równym stopniu fascynująca i wciągająca aż do zupełnego zatracenia się.
"One Hundred Years" to mocny cios przez cały czas jego trwania. "Sto lat jatek" opisane przez lidera Cure jest XX wiekiem, czasami mu współczesnymi. Ciężki bas ogrywający podstawę długo wybrzmiewającymi całymi nutami, monotonna perkusja i ten charakterytyczny motyw gitarowy z podciągnięciami - nie można pomylić go z niczym innym... Na dodatek wokalista wyrzucający z siebie nagromadzone w nim zło, którego był świadkiem lub odczuwał wewnętrznie, zagłębiając się w literaturę historyczną i filozoficzną. Utwór jest jak wrota do bezkształtnych czeluści piekielnych, w których stopniowo pogrążamy się, bez odwrotu i możliwości ucieczki. W końcu znalaźliśmy się tu na własne życzenie, więc pozostało czekać już tylko na nieuchronną, nieubłaganą śmierć, będącą jedynym wyjściem dla udręczonej duszy.
Obłąkanie i rozpacz narasta przy "A Short Term Effect", wraz z "The Hanging Garden", podkreślającym nietrwałość ludzkiego dzieła - są tu nawiązania do antycznej królowej Semiramidy i jej prób odtworzenia Edenu. Głęboka depresja powoduje wstręt do siebie oraz do wszystkich ludzi, czy jakichkolwiek fizycznych kontaktów z nimi - wydają się ohydni niczym jakiś wybryk natury - o czym opowiada "Siamese Twins".
Równowagę przynosi za to "The Figurehead", gdzie rozpacz i problemy z własną psychiką są już przykrojone do rozsądnych norm, zaś nękające wewnętrzne demony nie wydają się tak straszne, jak dawniej... Człowiek chwilowo otrząsający się z gnębiących go myśli, świadomy już znacznie lepiej samego siebie oraz własnych słabości - kieruje się w stronę "A Strange Day", momentu przełomowego, rozstrzygnięcia płyty.
O ile większość albumu "Pornography" stanowią utwory oparte raczej na brzmieniu gitarowym z odpowiednim użyciem charakterystycznych dla Roberta Smitha efektów przestrzennych, to "Cold" posiada pierwszoplanową, monumentalną wręcz linię klawiszy, nadających mu właściwy odcień. To rozpacz w obliczu nadciągającej nieuniknionej destrukcji - bez szans na jakiekolwiek pozytywne rozwiązanie. Koszmar, w którym jego twórca znalazł się praktycznie na własne życzenie - jak ciało umierającego, stygnące stopniowo...
Utwór wieńczący album, zatytułowany tak samo, jak cała płyta - nabiera rozpędu. Następuje ostatnia już podróż w jednym kierunku, bez możliwości zatrzymania się lub zawrócenia... Rozpacz narasta, przeradzając się w upiorny krzyk rozdzieranej duszy. Nikt go jednak nie słyszy, pozostaje już tylko umierać w samotności, zdając sobie sprawę z przerażających słabości całego rodzaju ludzkiego.
"Pornography" jest płytą przygnębiającą i ciężką, aczkolwiek nie brak jej iście humanistycznego przesłania. To uwspółcześniona łacińska sentencja "Memento Mori", przedstawiona za pomocą niepowtarzalnego artystycznego dzieła. Robertowi Smithowi chodziło raczej o ukazanie wszystkich wad oraz nietrwałości dokonań homo sapiens, aniżeli unicestwienie go.
Płyta skłania do głębokich refleksji nie tylko nad własnym życiem. Otwiera bowiem umysł na otaczający świat. To przecież wiedza o nim jest kluczem do umacniania siebie, a nierzadko - bodaj najskuteczniejszym lekarstwem (ang. cure).
Adam Pawłowski
07.12.2003 r.