Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Flowers - Icehouse

Flowers - Icehouse
1980 Regular Records

1. Icehouse    4:22
2. We Can Get Together    3:46
3. Fatman    3:53
4. Sister    3:22
5. Walls    4:22
6. Can't Help Myself    4:41
7. Skin    2:41
8. Sons    4:32
9. Boulevarde    3:14
10. Nothing To Do    3:22
11. Not My Kind    3:35

Debiuty płytowe bywają genialne, wstydliwe, nijakie, albo oderwane od reszty dorobku zespołu. Icehouse, australijscy pionierzy nowej fali, a później synth-popu, debiutowali dwa razy: najpierw w Australii, potem w reszcie świata. Ze współczesnego punktu widzenia to dość osobliwe zjawisko, ale na przełomie lat 70. i 80. nie było niczym nadzwyczajnym – wystarczy wspomnieć ‘dwukrotny’ debiut ich rodaków z AC/DC – najpierw "T.N.T." w Australii, a później "High Voltage" o światowym zasięgu. Powodem takich zabiegów były bardziej wyraźne, niż dziś różnice kulturowe dzielące kontynenty i lokalne widownie, których jeszcze nie spajała globalna sieć internetowa. W przypadku Icehouse nie chodziło wyłącznie o remiks albumu, dostosowany do gustów słuchaczy w Europie czy Ameryce. Oni całkowicie zmienili swój image, brzmienie, a nawet nazwę. Pierwotnie bowiem Icehouse nosili nazwę Flowers, a Icehouse było tytułem ich albumu, który pozostaje do dziś fundamentem ich brzmienia. 

Jak zatem brzmiało Icehouse, gdy jeszcze nosili nazwę Flowers? Pioniersko, oryginalnie, a jednocześnie hybrydowo, poszukująco, odważnie. Ich debiut płytowy przypadł w tym samym roku, co wydanie przełomowego Vienna Ultravox i to do tej płyty porównałbym zawartość oraz ogólne wrażenie, jakie pozostawili po sobie Flowers. Ich brzmienie wywodzi się z kultury pub rocka, buńczucznej odmiany muzyki gitarowej, która równolegle z punkiem miała na celu reset rocka i powrót do jego prostych podstaw, bez progresywnych suit i blichtru glamu. To pierwsze odniesienie. Z kolei drugie, to typowe wpływy większości ówczesnych zespołów rockowych, inspirujących się Roxy Music, Davidem Bowie, Iggy Popem i The Stooges, a nawet Lou Reedem i The Beatles. Brzmi jak misz-masz i tak jest w istocie rzeczy. Słychać, że Flowers szukają swojej tożsamości, w typowym dla przełomu dekad stylu – próbując wszystkiego po trochu. I wyszło im to całkiem dobrze. 

Flowers od Icehouse, jakie znamy dziś, odróżnia właśnie ta chropowatość, surowość, nieobrobione brzmienie. Z biegiem lat Icehouse uczynili z tego swój znak rozpoznawczy, ale wówczas, jako Flowers, nie wiedzieli do końca, czego chcą. Paradoksalnie, gdyby spytać sympatyków muzyki Icehouse, wielu stwierdzi, że to właśnie ten nieokreślony początek zespołu jest ich ulubionym okresem, a nie znacznie popularniejsze, późniejsze "Primitive Man", czy "Man of Colours". Podobne zjawisko znamy z przypadku Pink Floyd, gdzie debiutancki album trochę nijak ma się do reszty kultowej dyskografii, a mimo to jest uwielbiany przez fanów. Icehouse dziś wcale nie odżegnują się od Flowers. Wręcz przeciwnie, płyta w swojej pierwotnej formie, przed remiksem, doczekała się własnych wydawnictw specjalnych. Do dziś stanowi też podstawę ich repertuaru koncertowego – na czele z „Can’t Help Myself”, „We Can Get Together”, „Walls”, no i rzecz jasna „Icehouse”, znakiem towarowym zespołu. 

Z perspektywy 40 lat z okładem, Flowers nabrali cennej patyny w postaci powabu vintage. Gdy słuchamy tych sprzęgających gitar, rytmicznego niepokornego basu, a przede wszystkim pionierskich klawiszy, od razu wiadomo, w jakiej czasoprzestrzeni się znajdujemy. Z jednej strony jest rockowy gorąc, a z drugiej syntetyczne zimno. Słychać, że to brzmienie powstało w tym samym czasie, co wspomniane Ultravox i Tubeway Army. Po dziś dzień można odnaleźć w nim prawdziwe skarby, takie jak: „Boulevarde”, „Nothing To Do” (które wypadło z późniejszej wersji płyty po remiksie), „Sons” czy „Not My Kind”. Słychać jest, w jakim kierunku zmierza ten zespół, nawet jeśli nie czynią tego świadomie, próbując wielu pomysłów na raz. Grunt, że Flowers byli na tyle przekonywujący, że po latach, już jako Icehouse, są wymieniani wśród najważniejszych zespołów z Antypodów z tamtego okresu, obok Midnight Oil, INXS, The Birthday Party, czy The Beasts of Bourbon. [8/10] 

Jakub Oślak
23.04.2023 r.