Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Human League, The - Octopus

The Human League - Octopus
1995 EastWest

1. Tell Me When    4:51
2. These Are The Days    5:46
3. One Man In My Heart    4:03
4. Words    5:54
5. Filling Up With Heaven    4:19
6. Housefull Of Nothing    4:30
7. John Cleese; Is He Funny?    3:59
8. Never Again    4:41
9. Cruel Young Lover    6:56

The Human League są zespołem, który na stałe zapisał się w tkance kulturalnej lat 80., przede wszystkim za sprawą super-hitu i hymnu tamtej epoki, „Don’t You Want Me”. Gdy startowali, obok Gary’ego Numana i OMD, byli pionierami nowego dźwięku, estetyki, myślenia o muzyce. Ich wielką zasługą było pokazanie nowej drogi innym artystom, nie tylko w kwestii obrania syntezatora jako epicentrum wydarzeń, ale także postawienia przed mikrofonem wokalistów damskich i męskich na „równych prawach”, co z czasem stało się znakiem rozpoznawczym muzyki synth-pop. 

Jednak wraz z końcem lat 80. nadszedł kres panowania syntezatorów na rzecz rzężącej gitary i acid house, a The Human League stali się przeżytkiem. Ten los podzieliło wielu ich rówieśników, z których nieliczni „przetrwali” w latach 90. Co ciekawe, tam gdzie np. Depeche Mode zaczęli częściej sięgać po gitary, tworząc bardziej rockowe brzmienie, tam The Human League konsekwentnie trzymali się elektronicznej formuły. To sprawiło, że przy całej ich woli, nakładzie pracy, talentu, ambicji i pomysłu na siebie, ich kryzys zaczął się jeszcze w latach 80., w myśl zasady pierwsi zaczęli – pierwsi skończyli. 

Wkład artystyczny The Human League w lata 90. sprowadza się do jednego albumu, "Octopus", który pozostaje niedoceniony przez społeczność odbiorców. Podobny los spotkał Alphaville, którzy w tym samym czasie przynieśli najambitniejszą ze swoich płyt, "Prostitute", a która spotkała się z zerowym poklaskiem. Gdy "Octopus" wychodził na światło dzienne w roku 1995, wciąż zachwycano się muzyką grunge, industrialnym rockiem, oraz techno. To nie był jeszcze właściwy czas na powrót synth-popu do łask słuchaczy, a pierwsza fala nostalgii za latami 80. nadciągnęła dopiero po kolejnych 6 latach.

Już od końcówki lat 80. The Human League funkcjonowało jako trio – Philip Oakey, Joanne Catherall, Susan Ann Sulley. Na potrzeby "Octopus" w studiu stawili się, m.in. były członek zespołu Jo Callis, Neil Sutton i Russell Dennett, a także Ian Stanley (ex-Tears For Fears) jako producent, wspomagany przez Chrisa Hughesa (ex-Adam & The Ants) i Andy’ego Graya (Perfecto). Tak przygotowana ekipa, pod kierunkiem Oakey’a i Stanley’a, nagrała album świeży i energiczny, zgodny z duchem The Human League, których brzmienie miało stać się bardziej atrakcyjne dla współczesnego słuchacza.
 
"Octopus" jest ciekawym, równym krążkiem, co warto dostrzec i docenić po latach, poza wszelkim kontekstem. Oakey to świetny lider zespołu, który niestrudzenie dąży do celu, bez zbędnych kompromisów na rzecz zmieniających się okoliczności. Owszem, płyta jest bardziej ‘pop-’ niż ‘-art’, aczkolwiek bez typowo klubowych rozwiązań, jakie wówczas panowały na listach przebojów. Kompozycje są przemyślane, niebanalne, długie jak na utwory popowe; naszpikowane ozdobnikami, tworzą intrygującą całość i trudno wyróżnić spośród nich jednoznaczny materiał na przebój. 

Dziś panuje inny czas. Wiele gatunków funkcjonuje równolegle na „równych prawach”, z umownym podziałem na mainstream i nisze. O wielu artystach sobie „przypominamy”, o czym świadczy fakt, że "Octopus" doczekało się reedycji dopiero w 2020. To szczery, ambitny, udany album, który trafił w niewłaściwy dla siebie czas. Warto wyróżnić go także na tle innych albumów The Human League, którzy nigdy nie słynęli z konsekwentnie wydawanych epickich longplayów; co bardziej sceptyczni słuchacze powiedzą wręcz, że poza "Dare" żadna z ich płyt nie zasługuje na dłuższą chwilę uwagi. [8/10] 

Jakub Oślak
28.12.2023 r.