The Young Gods - Only Heaven
1995 Interscope Records/PIAS
1. Outside 0:32
2. Strangel 3:06
3. Speed Of Night 6:00
4. Donnez Les Esprits 6:15
5. Moon Revolutions 16:34
6. Kissing The Sun 4:30
7. The Dreamhouse 4:52
8. Lointaine 4:20
9. Gardez Les Esprits 1:07
10. Child In The Tree 2:19
The Young Gods (TYG), mimo że jest już klasykiem i ma garstkę wiernych fanów, do których zaliczam się, nadal jest zespołem pozostającym w cieniu np. Trenta Reznora i jego Nine Inch Nails. Ta głęboka niesprawiedliwość zawsze przychodzi mi do głowy, gdy słucham TYG lub rozmawiam z kimś na temat Szwajcarów. Zamiast omawiać szczegóły twórczości The Young Gods, najpierw zaczynam misjonarsko przekonywać, że to prawdziwy skandal, że tak zasłużona i pionierska ekipa jak The Young Gods pozostaje w cieniu celebrytów industrialu, takich jak Trent Reznor, że o Marilyn Mansonie czy panach z Rammstein nie wspomnę, bo ci tylko u laików uchodzą za industrial. Nie mogę więc inaczej zacząć recenzji płyty TYG jak właśnie od swojej zwyczajowej mantry. Gdyby nie The Young Gods, nie byłoby rocka industrialnego, jaki poznała szersza publiczność w latach 90. Oczywiście nie można sprowadzać sprawy do The Young Gods, bo przecież to nie oni zaczęli industrial, ale już w zakresie łączenia rocka i industrialnej elektroniki, w tym, wszechobecnego w muzyce Szwajcarów samplingu, mogą walczyć o palmę pierwszeństwa.
The Young Gods powstał w 1985 roku w Szwajcarii i już rok później zadebiutował singlem pt. "Envoyé!", w którym główną rolę odgrywały sample i manipulacje z dźwiękiem przy użyciu magnetofonów, kaset i automatycznej sekretarki. Muzyka była dynamiczna, agresywna, ale przy tym jakoś przebojowa i mimo że brzmiała mechanicznie i w sposób zdehumanizowany, to jednak, zastosowane sample ostrych gitar, powodowały, że zespół mógł być przekonywający również dla fanów rocka. Do tego nakręcono teledysk, który emanował industrialną estetyką, a właściwie taktyką szoku. Zespół nie zdobył wprawdzie popularnośći, ale zainteresował wydawców, dzięki czemu grupa podpisała kontrakt z belgijskim Play It Again Sam Records i wydała w kolejnym roku debiutancki album pt. "The Young Gods". Płyta spotkała się z pozytywnym odzewem brytyjskich krytyków. "Melody Maker" uznał ją za album 1987 roku. Muzyka, która znalazła się na płycie była rozwinięciem pomysłów, z którymi Franz Treichler, Cesare Pizzi i Frank Bagnoud pracowali, począwszy od ukazania się singla "Envoyé!". Charakterystyczne dla grupy było to, że utwory wykonywane były zarówno w języku angielskim, jak i francuskim, co dodawało ich muzyce charakteru. Pierwsza płyta była raczej lo-fi - wrzaskliwa, brudna, eksperymentalna i industrialna. Na drugim albumie pt. "L'eau Rouge" (1989) doszły elementy wodewilowo-kabaretowe. Widać było, że formacja rozwija się i nie skończy na etapie, na którym kończy więszość grup industrialnych, skupiających się na szokowaniu publiczności, albo generowaniu coraz większego hałasu, albo epatowaniu perwersjami i turpizmem. The Young Gods mieli do zapronowania coś więcej. Udowodnili to nagrywając na następnej płycie swoje wersje utworów Kurta Weilla.
W tym czasie nastąpiła wielka przemiana muzycznego mainstreamu, który przetoczyła nawałnica grunge'u i przedostanie się do niego przedstawiciela thrash metalu, dotychczas uznanego za gatunek ekstremalny. Metallica wydała swój "czarny album" i, dzięki utworowi i teledyskowi do "Enter Sandman" a następnie balladzie "Nothing Else Matters", zaczęła podbijać muzyczny mainstrem. Na fali tego "urockowienia" mainstreamu, również przedstawiciele innych gatunków zaczęli brzmieć bardziej gitarowo. Narodził się metal industrialny. W tym kierunku zaczęli podążać Ministry, którzy w 1992 odnieśli sukces płytą "Psalm 69: The Way to Succeed and the Way to Suck Eggs" czy Die Krupps. Również The Young Gods wydał w 1992 roku płytę pt. "T.V. Sky", która brzmiała znacznie bardziej rockowo niż wcześniejsze. W dodatku tym razem w całości zaśpiewana była po angielsku. Jednak The Young Gods wielkiego sukcesu nie odnieśli. Ten udało się osiągnąć dopiero Trentowi Reznorowi, który najpierw wydał w 1992 roku półgodzinną epkę "Broken", która osiągnęła top 10 Billboardu i top 20 UK Charts. Natomiast w 1994 roku Reznor dopełnił sukcesu, dzięki swojej drugiej długogrającej płycie pt. "The Downward Spiral", która dotarła do 2. miejsca amerykańskiej listy sprzedaży i 9. brytyjskiej. Odtąd rock industrialny kojarzył się wszystkim z Reznorem i Nine Inch Nails. Reznor zaczął uchodzić za proroka nowej muzyki. Zasługi tych, którzy wypracowali jej ramy a w połowie lat 90. byli już w innym - dalszym - miejscu niż Reznor, pozostały przez mainstream muzyczny niezauważone.
Nie wszyscy jednak z branży muzycznej byli tak powierzchowni. Np. David Bowie, który w tym czasie pozostawał pod wpływem muzyki industrialnej i techno, dopytywany czy inspirował się Nine Inch Nail, zdecydowanie zaprzeczył i wyraźnie mówił, że o wiele ciekawszym projektem jest The Young Gods i to właśnie muzyka Szwajcarów inspirowała go w połowie lat 90. przy nagrywaniu płyty "Outside". Do wpływu muzyki The Young Gods na brzmienie, które U2 uzyskali w 1991 roku na płycie "Achtung Baby" przyznawał się też The Edge. To tylko najważniejsze nazwiska, bo lista muzyków inspirujących się The Young Gods jest dłuższa - m.in. Mike Patton czy Devin Townsend.
W jakim miejscu byli Szwajcarzy w połowie lat 90.? W miejscu, które określa album "Only Heaven". The Young Gods wzbogacają tutaj swój rock industrialny o elementy ambientowe, co w pełni ujawni się na kolejnych albumach: "Heaven Deconstruction" (1996) i "Music for Artificial Clouds" (2004). Ten pierwszy - "Heaven Deconstruction" - to zresztą rodzaj dodatku do "Only Heaven". Utwory wydane na obu płytach zarejestrowano podczas tej samej sesji, a grupa planowała pierwotnie wydać podwójny album. Na pierwszym miały znaleźć się utwory bardziej piosenkowe, na drugiej nagrania ambientowe. Wytwórnia PIAS jednak nie zgodziła się na takie rozwiązanie a grupa wydała muzykę instrumentalną samodzielnie rok później. Osobiście nie żałuję takiego przebiegu wydarzeń, bo nie należę do miłośników czysto ambientalnej części twórczości Szwajcarów.
Na "Only Heaven" TYG powraca do mieszania utwórów francuskojęzycznych z anglojęzycznymi. Sama muzyka, mimo zachowania cech rocka industrialnego, brzmi bardziej dostojnie, artrockowo, a nawet wręcz "pinkfloydowo". Szczególnie główny utwór na płycie - szesnastominutowy "Moon Revolutions" wywołuje u mnie takie skojarzenia. Już nawet sama długość utworu sugeruje, że mamy do czynienia ze suitą charakterystyczną dla nagrań z kręgu rocka progresywnego. Oczywiście muzycznie to niewiele ma wspólnego z art rockiem. Ale osobiście płytę "Only Heaven" określam mianem industrialu pinkfloydowego. Album bardziej kojarzy mi się z klimatem znanym z płyty "Meddle" niż z ambientem. Choć wydanie "Heaven Deconstruction" jednoznacznie wskazuje na to, że sami muzycy raczej kierowali się przesłaniem Briana Eno niż Rogera Watersa. Mimo wszytko, pozostanę przy swoim skojarzeniu, które wzmacnia balladowe zakończenie płyty "Child In The Tree". Tu już mamy do czynienia z prawdziwie art rockową kompozycją i co do tego, nawet najtwardsi obrońcy industrialnej czystości brzmienia TYG, powinni spuścić z tonu.
"Only Heaven" rozpoczyna się pulsującym elektroniką wstępem pt. "Outside", który przeradza się w mocno gitarowy i dynamiczny rock industrialny pt. "Strangel", będący wyraźną kontynuacją muzyki z "TV Sky". Sześciominutowy "Speed Of Night" jest bardziej rozmyty i psychodeliczny, przy tym transowy i industrialny. "Donnez Les Esprits" to pierwszy numer na płycie, w którym język francuski miesza się z angielskim. Utwór wyłania się jakby z fal morskich, jest wyraźnie spokojniejszy, choć gdzieniegdzie poprzetykany gitarowymi samplami, ale osadzonymi bardziej w tle niż na pierwszym planie. Następnie jest kluczowa dla albumu suita "Moon Revolutions", która przez sześć minut pulsuje jednostajnym, transowym rytmem, budując nastrój jak w dobrym thrillerze, gdzie ponownie sample gitarowe użyte są jako niepokojące odgłosy w tle. Po sześciu minutach utwór przeradza się ambient, w którym słyszymy odgłosy jakby dobywające się z łodzi podwodnej, stopniowo podkręcane i spowalniane, by po kolejnych sześciu minutach utwór odzyskał początkowy wigor i dynamikę wzrastającą z każdą minutą aż do nagłego wygaszenia w finale. "Kissing The Sun" to nagranie singlowe, jedno z bardziej rozpoznawalnych w karierze TYG. Dynamiczna perkusja, przerywana krótkimi chwilami przestoju, by znowu zaatakować rytmem i energiczny wokal Franz Treichlera powodują, że nagranie może być traktowane jak przebój. Dalej mamy spokojniejszy, ale nieco psychodeliczny "The Dreamhouse", niemal balladowy, ale wirujący elektroniką, śpiewany po francusku "Lointaine". A wszystko kończy najpierw krótki, "klikający", niemal radosny "Gardez Les Esprits" oraz wspomniany już artrockowy "Child In The Tree".
"Only Heaven" to według mnie szczytowe osiągnięcie The Young Gods. Płyta łączy w sobie elementy charakteryczne dla twórczości Szwajcarów - ostre, rockowe sample, psychodeliczną elektronikę, ambient, francuski wokal i szczyptę czegoś nieuchwytnego, wyczuwalnego, co jednak trudno zwerbalizować i nazwać a co przesądza o genialności zespołu. To coś występuje w dużym stężeniu na tym albumie, którym, w mojej ocenie, The Young Gods zasłużył na miano "Pink Floyd industrialu". Nawet jeśli dla true industrialowców może to być potwarz :). [10/10]
Andrzej Korasiewicz
05.01.2024 r.