Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Orchestral Manoeuvres in the Dark (OMD) - Crush

Orchestral Manoeuvres in the Dark (OMD) - Crush 
1985 Virgin

1. So In Love    3:30
2. Secret    3:56
3. Bloc Bloc Bloc    3:28
4. Women III    4:26
5. Crush    4:27
6. 88 Seconds In Greensboro    4:16
7. The Native Daughters Of The Golden West    3:58
8. La Femme Accident    2:50
9. Hold You    4:00
10. The Lights Are Going Out    3:57

Reputacja Orchestral Manoeuvres in the Dark jako pionierów i jednych z najwybitniejszych przedstawicieli muzyki synth-pop opiera się przede wszystkim na renomie ich singli. Andy McCluskey i Paul Humphreys to działająca po dziś dzień maszyna do produkcji hitów, takich jak „Enola Gay”, „If You Leave”, „Electricity” czy „So In Love”, z których każdy jest symbolem lat 80. Ich numery znają wszyscy, nawet jeśli nie potrafią wskazać konkretnego tytułu albo nawet nazwy zespołu. To nie tylko zasługa list przebojów i wspomnień tamtych czasów, ale także stacji radiowych typu ‘Złote przeboje’ oraz składanek spod znaku ‘Forever 80’s’. A co z albumami? No właśnie. Płyty długogrające OMD od zawsze jawiły się jako zupełnie osobna historia: trochę niedocenione, trochę zlekceważone, trochę niezbadane. Ponadto, OMD - podobnie jak New Order - nie mają w swoim dorobku albumu typu ‘opus magnum’ – takiego jak „Violator”, „Actually”, „Forever Young”, czy „Hunting High and Low”. 

Skąd taki stan rzeczy? Odpowiedź jest prosta – albumy OMD, szczególnie te z wczesnych lat 80., były mocno eksperymentalne, eksplorujące ‘odkryte’ możliwości elektroniki jako narzędzia do produkcji muzyki rozrywkowej. Ich ówczesnym płytom takim jak „Organisation”, „Dazzle Ships”, a nawet „Architecture & Morality”, bliżej do stylu Kraftwerk, niż radosnej muzyki pop, jaką prezentowali ich rówieśnicy z Depeche Mode. Ale w połowie lat 80. coś zaczęło się zmieniać. Wspomniani DM wydali kamień milowy w postaci „Black Celebration”, który na zawsze odmienił kierunek ich muzyki. OMD wcześniej zaprezentowali płytę „Crush”, która miała wnieść równie zasadniczy powiew zmian. Po części to się udało – „Crush” jest krążkiem pilotowanym przez jeden z flagowych singli OMD „So In Love” oraz równie ciekawy „Secret”. Z drugiej strony, reszta płyty odpadła pod ciężarem materiału – okazała się zbyt artystyczna i dziwaczna, aby zasłużyć na więcej uwagi w ówczesnych, bezwzględnych mediach. 

Czy słusznie „Crush” odpadł w przedbiegach w starciu z ‘rywalami’? Miał wielki przebój, który przyniósł zespołowi ekspozycję w mediach, ale zachęceni jego romantycznym wydźwiękiem słuchacze, po przyniesieniu do domu albumu, mogli poczuć się nieco zawiedzeni. OMD nie zamierzali odpuszczać ze swojej ścieżki doświadczalnej, czego owocem są takie numery jak „Women III”, „Bloc Bloc Bloc”, „88 Seconds in Greensboro” czy „The Native Daughters of the Golden West”. Tytułowy „Crush”, oraz zamykające album „The Lights Are Going Out” bardziej przypominają The Art Of Noise i ich pionierskie zabawy z samplami, niż numery do radia. Ewidentne jest, że OMD chcieli zrównoważyć część popularną z artystyczną. Za brzmienie albumu odpowiada jeden z najbardziej wziętych ówczesnych producentów, Stephen Hague, który miał przygotować dynamit do odpalenia w Stanach. Krążek okazał się jednak zbyt bezkompromisowy jak na pro-konsumencki, amerykański rynek. 

Dziś to wszystko nie ma znaczenia, a gdy słuchamy „Crush”, w rzeczywistości dramatycznie innej, niż 40 lat temu, można zadawać sobie pytanie, czemu ta płyta nie spodobała się szerszej widowni? Przecież OMD z premedytacją zaczęli ‘ocieplać’ swoje brzmienie, dodawać więcej przyjaznych radiu melodii, takich jak „Hold You”, czy „La Femme Accident”, aby spodobać się szerszej widowni i przynieść zespołowi więcej pieniędzy - tak samo zrobili wówczas Genesis i Yes. „Crush” jest płytą melancholijną, o dosyć onirycznym, nierzeczywistym wydźwięku; przypomina skakanie po częstotliwościach radiowych w poszukiwaniu właściwej piosenki. Jej okładka, umyślnie w stylu ‘Nocnych marków’ Edwarda Hoppera, dodaje jej subtelności, romantyczności i tego sennego elementu. To wspaniały album, jeden z najlepszych w dorobku OMD, rzecz jasna, jak na ich dziwaczne albumowe standardy. To także kolejny dowód na to, ile w muzyce jest zakamarków, które wciąż potrafią zaskakiwać. [7/10]

Jakub Oślak
08.04.2023 r.