Orchestral Manoeuvres In The Dark (OMD) - Junk Culture
1984 Virgin
1. Junk Culture 4:08
2. Tesla Girls 3:51
3. Locomotion 3:54
4. Apollo 3:39
5. Never Turn Away 3:57
6. Love And Violence 4:41
7. Hard Day 5:41
8. All Wrapped Up 4:23
9. White Trash 4:36
10. Talking Loud And Clear 4:23
"Junk Culture" być może nie jest najlepszym z albumów OMD, lecz niewątpliwie należy do tych najweselszych, zaraźliwie radosnych i beztroskich. Zespół był wówczas u szczytu popularności na Starym Kontynencie. OMD miał na koncie już cztery dobrze przyjęte płyty długogrające, kilka wstrząsających hitów i, co najważniesze, wyraźnie zarysowany, oryginalny styl. Za każdym razem wydanie nowego LP było zachętą do eksperymentowania z dźwiękiem i kompozycją, sprytnie ukrytego pod otwierającym album przebojem singlowym. Efekt nie zawsze pokrywał się z oczekiwaniami krytyki i fanów, którzy wywierali na zespół presję do tworzenia większej ilości tych singlowych, tanecznych delicji. Pewnym kompromisem pomiędzy schedą popularności a ambicjami twórczymi Andy'ego McCluskey i Paul'a Humphreys'a jest właśnie "Junk Culture". Płyta jest uznawana za ostatni album klasycznego OMD przed podbojem Stanów Zjednoczonych.
Czym ów kompromisowy album może nas zaskoczyć? Przede wszystkim znacznie bardziej popową koncepcją od czegokolwiek, co zespół do tej pory nagrał. Zgodnie z założeniami powstało więcej materiału przyjaznego radiu, co przełożyło się na wydanie aż czterech singli. Była to także pierwsza poważna próba zaistnienia OMD na rynku amerykańskim, która, niestety, przepadła przez wideoklip do "Tesla Girls". Ale cała reszta płyty zadziwia. Od klawiszy i wariacji rytmu ugina się podłoga. Słychać także sekcję dętą i perkusję latyno-amerykańską. Magiczny Fairlight CMI naelektryzował i naostrzył brzmienie, a kompozycje wzbogacił o zagrywane sample. Już bez zabawy falami radiowymi i szpulami taśmy magnetycznej, za to w tanecznym korowodzie, OMD występuje z dotychczasowego półmroku i podąża ku szczęściu. Tylko gdzie to wszystko się kończy?
"Junk Culture" to dobra, zgrana płyta, pełna radości i przebojowości. Słuchając jej można odnieść wrażenie, że uczestniczymy w jakiejś szalonej imprezie latem pod gwiazdami. McCluskey, Humphreys, Cooper i Holmes też tam są, podpici, ale szczęśliwi. Ma to także swoją kontrowersyjną stronę - efekt upojnej kreatywności, bez hamulców i kalkulacji, śpiewanie sobie a muzom. Szczególnie że "Hard Day" brzmi jak "Atmosphere" w konkursie karaoke, "Locomotion" nie leży daleko od "Jambalaya", "Tesla Girls" to tak naprawdę ulepszony "Telegraph", a przy "All Wrapped Up" odczuwam już pewne zażenowanie. Na szczęście są też wisienki w czekoladzie, takie jak kompleksowe "Apollo" i stylistycznie eleganckie "Talkin' Loud & Clear". Album wielobarwny, choć nie zawsze równy. [7/10]
Jakub Oślak
15.11.2009 r.