Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Pet Shop Boys - Yes

Pet Shop Boys - Yes
2009 EMI

1. Love Etc 
2. All Over The World 
3. Beautiful People 
4. Did You See Me Coming? 
5. Vulnerable 
6. More Than A Dream 
7. Building A Wall 
8. King Of Rome 
9. Pandemonium 
10. The Way It Used To Be 
11. Legacy 

Żyjemy w bardzo dziwnych czasach dla popu w muzyce: współcześni artyści wysysają życiodajną energię z dorobku lat 80. i lepią z niej komercyjne usprawiedliwienia nieobecności własnych pomysłów. Z kolei żywi przedstawiciele tamtych pięknych czasów masowo gonią współczesność i wracają do czynnego nagrywania nowego materiału i koncertowania, jak gdyby ich gwiazda nigdy nie poszarzała w bardzo chudych latach 90.. Pod każdym względem preferuję tych drugich, nawet jeśli fantazyjne fryzury zastąpiła łysina, a resztkę symboli seksu przysłoniły zakamuflowane brzuszki. 

Pet Shop Boys bynajmniej znikąd nie wracają. To, że przez ostatnie 10 lat ich toksyczna fonograficzna matka nie wypromowała żadnego hiciora na miarę "Always on my mind" czy "Go west" nie oznacza, że Neil Tennant i Chris Lowe niczego wartościowego nie stworzyli. Ich ostatnie dwa albumy studyjne były jednakże komercyjnymi porażkami. Starsi panowie dwaj (umownie nazywani Chłopcami) trochę za bardzo postawili na melanholię ("Release"), skomplikowane aranże i stylistyczny przepych ("Fundamental"). Zgubili gdzieś po drodzę trop tego, co umieściło ich nazwiska w panteonie światowych list przebojów - wypadkowej popu doskonałego z lirycznym nokautem. Tym razem naprawdę powrócili - ze skadalicznie przebojowym albumem, takim z którego każdy utwór nadaje się na singla.

Samo "Yes" nie daje się jednakże zaskoczyć w całości od samego początku. Co prawda już od pierwszych taktów jestem w brzmieniowym Edenie, lecz obecne w mojej głowie echa ponad dwudziestu lat pracy twórczej tego duetu nie pozwalają na momentalny zachwyt pierwszym lepszym przytupem czy trafną frazą. Każdy zresztą słyszy na wstępie co innego - anty-lifestyle'owe "Beautiful People", pochwałę przeżyć wyższych w "All over the world" czy "Love etc.", nostalgiczne "The way it used to be", smutne "King of Rome", esencjonalne "More than a dream", porywające "Pandemonium", czy też eksperymentalne "Legacy". Te wszystkie elementy układają się w bardzo elastyczną całość, otwartą na manipulacje, interpretacje, i dowolną kolejność umieszczania pod językiem. 

Pod względem brzmieniowym ta płyta to pewien absolut. Wspomniałem wcześniej, że tworzący obecnie gwiazdorzy popu lat 80-tych nie starają się naśladować stylu tamtego okresu, ale tutaj to nie do końca jest prawda. Chłopcy zapowiadali powrót brzmień bardziej elektronicznych i tanecznych, a jednocześnie powiew współczesności i jej cudownie klarownego powabu. W kilku miejscach docierają dziwnie znajome fale piękna - głosu, melodii, chórków, lub tego wszystkiego co kiedyś sprawiło, że Tennant i Lowe wylądowali na scenie w białych strojach z anielskimi skrzydłami. Szczerość i własny punkt widzenia, gra pozorów i prawdy, lekkość i przewidywalność, a wreszcie świeżość i emocje. A wszystkie witam z uczuciem błogostanu i radości. 

Na "Yes" otwierają się dawno nieodwiedzane acz znajome przestrzenie, pewien czar zakrzywionych wyobraźnią nieistniejących pomieszczeń lub też filmowanych na czarno-biało imprez z udziałem wszystkich znajomych zebranych w jednym miejscu. Kolorytu tej muzyki przecenić się nie da - to ona prowadzi tam gdzie sypia szczęście i bezwzględnie absurdalna ekstaza chwili. Pet Shop Boys potrafią owe chwile wyłowić i skonstruować z nich rubiny i szmaragdy, które po nałożeniu na oczy i uszy blokują dostęp demonom szarości do naszych dusz i umysłów. A dzieję się to w rytm doskonałego electro-popu, który zatrzymuje czas na jakąś godzinę i rozpościera wachlarz doznań dostępnych wskazanym przez los duszom. 

PS. wersja wzbogacona posiada krążek z jednym nowym kawałkiem z ponadprzeciętną partią wokalną Chris'a Lowe, a także zbiór remiksów utworów z wersji podstawowej. I jest to kolejny dowód na siłę tego albumu, gdyż co najmniej dwa z tych remiksów to absolutny panteon tej dziedziny w dorobku PSB. Najlepszy bonus od czasu "Relentless", co jest kolejną już analogią do pewnej starej płyty. Tylko że do tego trzeba dojść samemu, bez udziału trujących mediów i zbałamuconych misjoniarzy. [10/10] 

Jakub Oślak
24.10.2009 r.