Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Siouxsie And The Banshees - Kaleidoscope 

Siouxsie And The Banshees - Kaleidoscope 
1980 Polydor

1. Happy House 3:56
2. Tenant 3:43
3. Trophy 3:19
4. Hybrid 5:35
5. Clockface 1:55
6. Lunar Camel 3:05
7. Christine 3:01
8. Desert Kisses 4:17
9. Red Light 3:23
10. Paradise Place 4:36
11. Skin 3:51

Trzeci longplay Banshees przynosi spore zmiany. Po punkowym „The Scream” i eksperymentalnym „Join Hands” Siouxsie i Severin zatrudnili Budgie’go z The Slits - skądinąd znakomitego bębniarza - oraz Johna McGeocha z Magazine, na zmianę ze Seteve’m Jones’em (Sex Pistols) i przystąpili do pracy nad nowym brzmieniem. W ten sposób narodziła się mieszanka punkowej zadziorności (Jones i McGeoch), gotyckiej, lekko traumatycznej i horrorowej atmosfery (Siouxsie) i nowofalowo-plastikowej elegancji, którą reprezentował Severin. Dziś można to praktycznie nazwać po prostu „cold wave”, choć jest na „Kaleidoscope” kilka fragmentów, które nie do końca pasują do tego gatunku, jak np. akustyk w "Christine" i jej najzwyklejszo piosenkowa konstrukcja, czy orientalna gitara w "Happy House", już wcześniej zastosowana w "Hong Kong Garden". Mimo to, mnóstwo patentów opracowanych na „Kaleidoscope”, np. specyficzne gitarowe przejściówki czy mocne, surowe bębny Budgie’go, pozwoliły Banshees w przyszłości nagrać swoje opus magnum w postaci płyty „A Kiss In The Dreamhouse” a Siouxsie stać się gotycką ikoną. Trzeci longplay tego przedziwnego ansamblu przynosi nie tylko nową jakość w kobiecej wokalistyce - seksualność, atmosfera strachu i bólu - ale i muzykę, która utorowała drogę całej rzeszy interpretatorów. Podobnie było w przypadku „In The Flat Field” Bauhaus. Jednak mimo usilnych prób naśladowców, żaden nie zdołał zostać nową Siouxsie. 

Mateusz Rękawek
29.07.2006 r.