Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Sisters Of Mercy, The - Live In Newcastle 1985 (bootleg)

The Sisters Of Mercy – Live In Newcastle 1985 (bootleg)
1991 Unofficial Release

1. First And Last And Always    4:32
2. Body And Soul    3:43
3. Train    3:12
4. Marian    5:44
5. No Time To Cry    4:02
6. Possession    4:41
7. Walk Away    3:57
8. Burn    3:24
9. Emma 6:39
10. Amphetamine Logic    4:12
11. A Rock And A Hard Place    3:31
12. Floorshow    3:51
13. Alice    3:25
14. Body Electric    4:29
15. Gimme Shelter 6:05
16. Nine While Nine/Ghost Rrider 9:35

Sisters Of Mercy - The Tiffany, 13 marca 1985 r., Newcastle, Anglia

Po raz kolejny - i mam nadzieję nie ostatni - z nieukrywaną przyjemnością opisuję bootleg zespołu The Sisters Of Mercy w jego pierwotnym składzie: Andrew Eldritch, Doktor Avalanche, Garry Marx, Craig Adams oraz Wayne Hussey.

Koncert zagrany w Newcastle w Anglii zaliczał się do trasy "Tune in Turn on Burn out". Warto posiadać tę płytę w swojej kolekcji z uwagi na kilka "białych kruków". Wprawdzie mógłbym narzekać, iż sama jakość nagrania odbiega od "wzorowego" i moim zdaniem najbardziej czadowego bootlegu "Melkweg", ale i tak nie ma na co narzekać. Standardowo, jak to bywa w przypadku rzeczy zgrywanych z winyla - i tym razem całość jest o pół tonu niżej w stosunku do studyjnego pierwowzoru.

Ponieważ w składzie był już obecny Wayne Hussey, słychać jego kolosalny wpływ na The Sisters. Tak jak większość koncertów z jego udziałem, intro jest jednocześnie utworem "First And Last And Always" z pierwszego longplaya zespołu, który ujrzał światło dzienne właśnie w 1985 roku. Piosenka wykonana niezwykle energetycznie, tak jak "Body And Soul" następująca od razu po niej - po raz n-ty utwór w wersji koncertowej przewyższa znacznie studyjną. Gitara Marxa nie dominuje już tak, jak wcześniej - tym razem bardzo duża rola przypadła Hussey'owi. Być może właśnie o to Andrew Eldritch kłócił się z Garrym - bądź co bądź jednym z założycieli Sisters Of Mercy, zapewne zazdrosnym o swoją pozycję w zespole - co było powodem jego późniejszego odejścia.

Koncert z bootlegu "The Tiffany" zaskakuje wiele razy. Jedną z niespodzieanek jest bardzo rzadki utwór "Train", w wykonaniu na żywo, co czyni go atrakcyjniejszym. Pod jego koniec Eldritch jest wyjątkowo rozmowny i uprzejmy dla publiczności, spełnia także życzenie któregoś z fanów. Wnet na sali rozbrzmiewa "Marian", o który ktoś poprosił. Na samym początku Marxowi przytrafia się też mała wpadka. Eldritch zawodzący razem z Waynem pamiętny refren zalicza się niestety do przeszłości - aczkolwiek zapisy dawnych koncertów przywołują te czasy.

Niestety, ale sety w 1985 roku nie zawsze należały do udanych - nierzadko nudziły. "No Time To Cry" lub "Possesion", czy "Walk Away" to właściwie oklepane "Siostrzane Standardy" i chyba ratuje je w tym jednym przypadku ich wyjątkowo energetyczne wykonanie. Takich ekspresyjnych dialogów wokalnych Andrew i Wayne'a nie słyszałem nigdy wcześniej, ani później. Automat perkusyjny także nieco przeprogramowano i piosenki mają w sobie znacznie więcej czadu, aniżeli w studio.

Eldritch zapowiada tymczasem "Posession" z manierą godną grabarza, a nie wokalisty rockowego zespołu. Wnet rusza automat perkusyjny. Wraz z nim podążają linie instrumentalne reszty muzyków. Eldritch przeszedł jednak samego siebie, gdy utwór dotarł do punktu kulminacyjnego i zakończenia. Kolejne uderzenia automatu zapowiadają "Walk Away" - następny standard, niekoniecznie udany, lecz znowu dochodzi do sytuacji, gdy utwór lepiej broni się w wykonaniu koncertowym. Głos zawodzi jednak Andrew w kilku momentach, gdy nie ma obok Hussey'a wspomagającego go wyższymi rejestrami.

Zespół nie zapomniał na szczęście o klasyce - piękny "Burn", jeszcze z najwcześniejszego okresu działalności zepsuty został przez samego Eldritcha i Husseya, straszliwie fałszujących podczas każdego refrenu. Na szczęście cover Hot Chocolate "Emma" ratuje nieciekawą sytuację, w jakiej znaleźli się The Sisters. Na dodatek Eldritch żartuje sobie z publicznością, dzięki czemu znacznie rozluźnił atmosferę.

Zespół powraca do repertuaru ze swojego debiutanckiego albumu - "Logic" oraz "A Rock And Hard Place" uderzają niczym taran w słuchacza, ponownie przewyższając studyjne wykonania swoją ekspresyjnością. Tym razem nie ma już wątpliwości, co do roli Wayne Husseya w The Sisters Of Mercy. Marx z piosenki na piosenkę zdaje się być tylko tłem.

Aby nie znużyć słuchaczy, Eldritch ponownie wdaje się w rozmowę z kimś z publiczności, gdy rozbrzmiewa pamiętny wstęp do klasycznego "Floorshow", ponownie śpiewanego na zmianę przez lidera zespołu oraz Wayne'a. "Alice", jeden z najbardziej znanych klasyków - całkiem nieźle wykonany, aczkolwiek wiele brakuje mu do koncertu z Amsterdamu z 1984 roku. Hussey bardzo ubarwił całość swoją przestrzenną gitarą, lecz tym razem wyraźnie nastąpił przerost formy nad treścią.

Po krótkim podziękowaniu publiczności za wspaniałe owacje - klasyk "Body Electric" w szalonej, szybkiej wersji, jakiej już nigdy zespół nie ośmielił się zagrać. W rozwinięciu i punkcie kulminacyjnym, Hussey szaleje z solówkami, gdy Eldritch wykrzykuje swoje partie niczym nieszczęśnik opętany przez demona. Oczywiście słychać, że widownia nie pozostaje dłużna, świetne wykonanie zasługuje na wielkie oklaski.

"Gimme Shelter" zapowiada zbliżający się koniec występu - i ponownie jest to piosenka zagrana wyjątkowo zadziornie przez obu gitarzystów.

Na podsumowanie setu, gdy tylko milknie "kościelny śpiew" Andrew z poprzedniego kawałka - prawdziwa niespodzianka... utwór "Nine While Nine"! Ponownie we wspaniałej, uczuciowej i porywającej wersji, jakiej nigdy nie wyprodukuje się w żadnym studio. Eldritch tak mocno zaangażowany w piosenkę, przeżywa każde zdanie opisujące jego własne sercowe rozterki. Wykonanie przepiękne, z całą pewnością poruszyłoby nawet ludzi o wyjątkowo małej wrażliwości na sztukę i po raz pierwszy słuchających The Sisters Of Mercy. Czy to tęsknota za bohaterką tekstu, czy też jej obecność podczas koncertu tak wpłynęły na Andrew? - dziś już nikt się tego nie dowie... Faktem jest jednak, iż nigdy więcej tak pięknie nie wykonano "Nine While Nine".

Gdy jeszcze wybrzmiewała końcówka piosenki, będącej bolesną skargą, wnet rozległy się dźwięki "Ghostrider", w wykonaniu, które może przebić tylko to z "Melkweg". Rock and roll i szaleństwo, ujście całej reszty emocji ze wszystkich muzyków. Zupełnie jak oczyszczenie podczas tańców obrzędowych u Indian. Nie bez powodu trasie koncertowej nadano tak charakterystyczny tytuł. Występ w Newcastle potwierdził trafność dokonanego wyboru... Występ zakończyła niezwykle długa, prawdziwie ekstatyczna owacja publiczności - na co zresztą The Sisters w pełni sobie zapracowali. Pamiętać trzeba jednak o tym, że w niewiele miesięcy później, energetyczne i mistyczne zarazem występy należały już do przeszłości, zaś zespół na kilka długich lat przeszedł do historii.

p.s. Płyta pochodzi z kolekcji DJ StormSower (Vampiriada team) - dzięki wielkie!

Adam Pawłowski
19.12.2004 r.