Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

House of Love, The - Days Run Away

The House of Love - Days Run Away
2005 Art and Industry

1. Love You Too Much
2. Gotta Be That Way
3. Maybe You Know
4. Kinda Love
5. Money And Time
6. Days Run Away
7. Already Gone
8. Wheels
9. Kit Carter
10. Anyday I Want

The House of Love zabłysnął pod koniec lat 80. albumem "The House of Love" oraz super przebojem "Shine on". Utwór do dzisiaj zdobi playlisty największych stacji radiowych, ale londyński zespół w międzyczasie po sporach, kłótniach i rozróbach, przestał istnieć. Gdy rozpoczynał karierę, był nadzieją brytyjskiego rocka. Mógł się stać tym, czym dla Brytyjczyków jest dzisiaj Oasis, jednocześnie mógł pchnąć brit pop w bardziej przyjazne innym nacjom rejony - Oasis jest popularny tak naprawdę głównie na Wyspach, gdzie jego status zbliżony jest do The Beatles.

Wczesne dokonania House of Love zapowiadały twórczość znacznie ciekawszą, niż ta, która wyszła spod ręki (i głowy) braci Gallagher. Guy Chadwick, wraz z kolegami mogli być dla Brytoli prawdziwymi bogami i przez chwile naprawdę byli, ale dzisiaj nie są, bo tamta chwila trwała krócej, niż pięć minut. Zespół na początku lat 90. nagrywał coraz słabsze płyty. Na tyle mało interesujące, że panowie musieli ratować swój wizerunek serią gorszących kłótni, bójek i rozrób, również z udziałem narkotyków. W końcu w 1994 roku rozwiązali zespół.

The House of Love w Polsce nigdy nie zdobył szczególnej popularności, ale utwór "Shine on" stał się hitem, a debiutancka płyta była chwalona przez krytyków. I tyle. Po rozwiązaniu THOL, o zespole wszyscy zapomnieli. Tymczasem grupa reaktywowała się i wydała w 2005 roku nowy materiał pt. "Days Run Away". Co zmieniło się przez dziesięć lat nieistnienia THOL? W muzyce światowej niemal wszystko. Scena przeszła rewolucję techno-elektroniczną, dominującym nurtem stał się hip hop i nikogo nie dziwią już różnego rodzaju muzyczne hybrydy. Jimi Tenor pokazał, że płytę jazzową można nagrać przy użyciu wyłącznie komputerów, a Uwe Schmidt udowodnił, że Kraftwerk po latynosku brzmi równie ekscytująco, jak w oryginale. The House of Love jednak nie zauważa tych zmian. W 2005 roku brzmi dokładnie tak samo, jak w roku 1989 oraz 1994. Jest tylko jedna różnica. Na "Days Run Away" nie ma, niestety, utworu na miarę "Shine on".

W zamian otrzymujemy dziesięć bardzo przyjemnie zagranych kompozycji gitarowego brit popu, czasami ocierającego się o alternatywny country rock, jak w "Already gone". W większości mamy do czynienia z kompozycjami doskonale nie szkodzącymi uchu, utrzymanymi w tradycyjnie brit popowo-gitarowym sosie i w duchu najlepszych  brytyjskich brzmień z lat 80. takich jak The Smiths. Czasami też słychać jakieś mocniejsze riffy, nawiązujące do tradycji The Jesus and Mary Chain, np. "Kit Carter". Ale są to jedynie mało wyraźne przebłyski.

Na to, żebym mógł tę płytę jakoś szczególnie polecić, jest ona jednak zbyt blada i zbyt błaha, bez jakiś przekonywających i wyróżniających się nagrań. The House of Love przypadnie do gustu miłośnikom brytyjskiego grania. Może również tym, lubiącym brzmienia 80's, a także tym, którzy poszukują muzyki mało inwazyjnej, przy której mogą rozmawiać, pić wino lub oglądać TV z wyłączoną fonią. Mnie do końca ta płyta nie przekonuje. [6/10]

Andrzej Korasiewicz
25.12.2005 r.