Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Sweeney, Matt And Bonnie 'Prince' Billy - Superwolf

Matt Sweeney And Bonnie 'Prince' Billy - Superwolf
2005 Drag City

1. My Home Is the Sea
2. Beast for Thee
3. What Are You?
4. Goat and Ram
5. Lift Us Up
6. Rudy Foolish
7. Bed Is for Sleeping
8. Only Someone Running
9. Death In the Sea
10. Blood Embrace
11. I Gave You

No dobra... Kto słyszał choć raz "I See a Darkness" tego brodatego pana, na pewno wie, że przebić TAAAAAKĄ płytę będzie mu niezwykle trudno. No i nie udało się.

Nie ma to jak napisać puentę na początku recenzji. Ale tak jak zespół Queen nie nagrał swojego drugiego "Bohemian Rhapsody", tak Will Oldham nie nagra już nigdy czegoś na miarę "I See a Darkness". Ale nie oznacza to wcale, że "Superwolf" nie jest czymś wyjątkowym, bo jest i mało tego, jest jedną z najlepszych płyt minionego roku!

Super, aż dwie puenty w dwóch pierwszych akapitach. Lećmy dalej, może będzie jakaś trzecia. Na czym polega fenomen Oldhama (dla niezorientowanych - tak brzmi prawdziwe nazwisko Bonnie'go)? Facet grał sobie w zespole (a właściwie był jego spiritus movens) Palace, później nagrywał pod własnym nazwiskiem, od jakiegoś czasu używa wyłącznie swego alter-ego i właśnie pod tym szyldem wydał, w 1999 roku, wspominany tu już dwukrotnie album "I See a Darkness". Płytę od początku do końca genialną, na której udowodnił, że, podobnie jak Sufjan Stevens czy Conor Oberst, jest cudownym dzieckiem (choć młody to on już nie jest) nurtu singer-songwriters. W 2005 roku Bonnie (Will?) skumał się z Mattem Sweeney'em, członkiem Chavez i Zwan. No i nagrali płytę o ładnym tytule "Superwolf". Czy można na niej znaleźć coś z natury tytułowego wilka? Owszem - utwory skonstruowane są tak, że gdy tylko zachwycimy się daną melodią (które są notabene bardzo usypiające i leniwe) pod koniec uderzy nas ściana gitar. Czyli podstęp.

Panowie w bardzo specyficzny sposób budują nastrój. Utwory oparte są z reguły na jednym, powtarzanym do znudzenia riffie (chociaż "riff" kojarzy się z Deep Purple, tu bardziej w stylu Bruce'a Springsteena czy Marka Knopflera). Bonnie opowiada smutne historie bardzo łkającym głosem, dodając czasem jakąś gitarową, wyciskającą łzy solówkę ("Lift Us Up"). Czasem wszystko brzmi jak marynarsko-knajpiana przyśpiewka puszczona w baaaaardzo zwolnionym tempie ("Rudy Foolish"). Końcówka bije jednak wszystko na głowę - "Blood Embrance" i "I Gave You" czyli kumulacja w dużym lotku. Wszystko, co najlepsze w poszczególnych kawałkach zlewa się tu w jedność. Jednocześnie całość brzmi bardzo amerykańsko i chyba trafione będzie stwierdzenie, że Bonnie i Matt zasłuchiwali się kiedyś w "Nebrasce" Spreengsteena.

Mało życia w tej muzyce. Niby nuda. Nuda, a jednak coś się dzieje, momentami całkiem sporo. Kominek, winko lub koniaczek, ciepły sweterek, miękka poduszeczka i "Superwolf". Oooooo taaaak. [8.5/10]

Mateusz Rękawek
02.01.2006 r.