Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

A-ha - Memorial Beach

A-ha - Memorial Beach
1993 Warner Bros. Records

1. Dark Is The Night For All    3:46
2. Move To Memphis    4:22
3. Cold As Stone    8:19
4. Angel In The Snow    4:13
5. Locust    5:08
6. Lie Down In Darkness    4:31
7. How Sweet It Was    6:02
8. Lamb To The Slaughter    4:20
9. Between Your Mama And Yourself    4:15
10. Memorial Beach    4:36

Płyta nosi tytuł "Memorial Beach". W moim odczuciu, jest to jeden z najbardziej nijakich tytułów w historii fonografii muzyki rozrywkowej. Do tego pretensjonalną okładkę zdobi niedbale okryty kurtką tors Mortena Harketa w jasnych dżinsach. A ogniste litery tworzące napis "a-ha" na czarnym tle sugerują, że środek jest jeszcze gorętszy i bardziej mroczny niż front.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby tę płytę wydał ktoś inny, np. Simple Minds albo U2. Wtedy ta pop-rockowa celebracja jaka z niej epatuje miałaby swoje uzasadnienie. Tymczasem Norwegowie z A-ha, którzy jeszcze kilka lat temu byli formacją synth-popową, całkowicie zamienili syntezatory na gitary, a wiekopomne melodie na najzwyklejszy czad. W takich momentach lubi pojawiać się pytanie: czy to źle? Na co cyniczny recenzent ma już gotową ripostę: nie, ale kogo to obchodzi?

Spójrzmy na to wszystko na trzeźwo. "Memorial Beach" nie jest płytą złą. Jako naiwny optymista powiedziałbym nawet, że jest to dobra płyta. Materiał na niej zawarty jest ciekawie zagrany i wciągający, piosenki są niebanalne, a partie instrumentalne frapujace. Co istotne, płyta wcale nie łapie kurzu. "Move to Memphis" to oczywisty przebój, ale jego znamy ze składanek. Te ukryte skarby to "Cold as Stone" czy "Locust", dowody rzeczowe niebanalnego talentu muzycznego tego zespołu. A-ha mogą błądzić, ale nigdy nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Nawet tutaj.

Co jest zatem nie tak? Jak już pisałem, "Memorial Beach" byłaby bardziej popularna, gdyby wydali ją U2. De facto, osławiony numer "Angel In The Snow" to wstydliwa imitacja "Angel of Harlem". Sygnowanie tego typu brzmienia nazwą A-ha, nieodmiennie kojarzoną z synth-popem, jest niczym tłuczenie mięsa na dębowym stole - możliwe, ale nierozsądne. Szczególnie gdy synthpopowy zespół z lat 80. próbuje stanąć w szranki z rockową nawałnicą zza oceanu. Zapomniany, nietrafiony, chociaż niezły album, który do dziś nie zaznał dobrodziejstwa cyfrowego remasteringu. [6/10]

Jakub Oślak
09.02.2011 r.