Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Alphaville - Afternoons In Utopia

Alphaville - Afternoons In Utopia
1986 WEA

1. Iao     
2. Fantastic Dream     
3. Jerusalem     
4. Dance With Me     
5. Afternoons In Utopia     
6. Sensations     
7. 20th Century     
8. Voyager     
9. Carol Masters     
10. Universal Daddy     
11. Lassie Come Home     
12. Red Rose     
13. Lady Bright     

Debiut płytowy to spełnienie marzeń każdego zespołu muzycznego. A genialny debiut to już polucja dorastających chłopców z gitarami. Jednakże prawdziwa wartość zespołu jest najczęściej nadawana przy drugiej płycie, gdy kończą się sny, a zaczyna harówka. To właśnie ten moment, gdy artysta musi udowodnić swojej publiczności, a przede wszystkim samemu sobie, ile jest wart jako twórca. Czy dziecięcych marzeń Mariana Golda i jego kompanów z którymi uformował i uniósł Alphaville starczyło na obronienie gwiezdnego mistrzowstwa? 

"Afternoons in Utopia" to piękny sequel fantastycznego debiutu Niemców i dowód ambicji Golda jako twórcy uzależnionego jedynie od swoich snów. Płyta wyraźnie różni się od "Forever Young", wykonując krok naprzód w stronę pop-rocka. Wystarczy zwrócić uwagę na bogate aranżacje, przestrzenność i rozmach, ferie przeróżnych dźwięków i pomysłów poupychanych w każdym możliwym jej zakamarku. Żywa perkusja na pierwszym planie w miejscu maszynowych rytmów, gitary i bas, a w tle szerokie sekcje dęte i chóry. W sumie trzydziestu muzyków w studiu. 

Siłą albumu jest jego spójność i koncepcyjność, jako że "Afternoons" wyraźnie opowiada pewną historię. Nie znamy imion bohaterów ani zarysu ich przygód. Mimo to słowa Mariana Golda tworzą iluzoryczny krajobraz pozaziemski, gdzie mieszkają obce nam cywilizacje w powszechnym ładzie i wiecznym szczęściu. Słyszeliśmy to już wcześniej na "Forever Young", lecz bez takiej konsekwencji działania. Od teraz tego typu estetyka science-fiction, już nie tylko w kwestii inspiracji, stanie się jednym ze znaków rozpoznawczych Alphaville. 

Wady płyty? Bywa nierówna, a pod koniec wręcz nudna, a jej kosmiczny patos ociera się o dziecięcą naiwność. Jednakże, to wszystko wciąż jest elektronicznym sercem na dłoni Golda, obnażającym to skąd przychodzi i dokąd zmierza. To romantyczna, bajkowa wizja przyszłości, która kontrastuje ze złowrogimi obrazami rzeczywistości, jakie nakreślał Kraftwerk. To triumf muzyki elektronicznej, którą pokierował ktoś o ambicjach Klausa Schulze i wrażliwości Bryana Ferry. To piękna płyta, którą warto poznać pomimo jej niedoskonałości. [8/10]

Jakub Oślak
23.02.2013 r.