Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Animal Collective - Strawberry Jam

Animal Collective - Strawberry Jam
2007 Domino Records Co.

1. Peacebone    5:13
2. Unsolved Mysteries    4:25
3. Chores    4:30
4. For Reverend Green    6:34
5. Fireworks    6:50
6. # 1    4:32
7. Winter Wonder Land    2:44
8. Cuckoo Cuckoo    2:45
9. Derek    3:01

Psycho-folk, eksperymentalny rock, freak-folk, psycho-pop, noise-rock – to tylko niektóre z określeń którymi obdarzana jest muzyka Animal Collective. Widać wyraźnie, że słuchacze nie radzą sobie z próbami włożenia zespołu do jednej konkretnej szufladki. Niełatwe to zadanie, bo tym, co charakteryzuje amerykańską formację jest zamiłowanie do eksperymentów – folk, rock, pop, noise, wszystko jedno, byle w odpowiednio psychodelicznym wariancie. Standardowa reakcja przeciętnego słuchacza przy zetknięciu się z tym zespołem to: „rany, co to w ogóle jest?!”. Panowie kpią sobie ze wszystkich schematów. Nawet do samego zespołu podchodzą inaczej: Avey Tare (David Portner), Panda Bear (Noah Lennox), Deacon (Josh Dibb) i Geologist (Brian Weitz) nie są zgrupowani na stałe, właściwie tylko Avey i Panda są obowiązkowo obecni na każdym albumie, reszta dołącza, gdy ma na to ochotę.

Siedem lat temu po raz pierwszy Animal Collective kazali nam spojrzeć na muzykę z zupełnie nietypowej perspektywy. "Spirit They’ve Gone, Spirit They’ve Vanished" otwiera się przeszywającym piskiem – muzyka przewierca uszy żeby dostać się bezpośrednio do mózgu. Przez te siedem lat panowie wydali sześć albumów i kilka epek. Na każdej z nich jest zarejestrowany inny rodzaj wariactwa: że wymienię tylko "Campfire Songs", czyli psychodeliczne zabawy gitarą akustyczną i "Here Comes the Indian", na której mamy do czynienia z psycho-folkiem - Indianin tańczy w zupełnie dzikich podrygach, bo jego duchy zamieszkały w syntezatorach. W tym roku Animale serwują nam dżem truskawkowy, przy czym zamiast cukru do owoców dosypali chyba jakiejś nielegalnej substancji…

Album jest krótki – dziewięć kawałków, czterdzieści trzy minuty. Od razu wpadamy w sam środek psychodeli. Singlowe "Peacebone" to kwintesencja Kolektywu z ostatnich płyt – chaotyczna elektronika, dziwaczny wokal Avey’a przeplatany zbiorowymi pokrzykiwaniami. Chaos u Animali jest o tyle wciągający, że za każdym przesłuchaniem układa się w wyraźniejszy porządek. Tak też jest na "Strawberry Jam". Płyta stopniowo wciąga słuchacza i pozwala przyswoić dziki klimat w całości. Trzy początkowe utwory napełniły mnie lękiem – od czasu "Sung Tongs" zespół nie jest aż tak zaskakujący jak poprzednio. Rewolucje zamieniają się w ewolucję – czy panowie zatrzymali się na etapie Feels i zwyczajnie kopiują poprzedni album? Uspokoił mnie "For Reverend Green", zdecydowanie najlepszy moment na płycie. Druga część albumu jest nieco mniej intensywna, a raczej należałoby napisać, inaczej intensywna. Elektroniczne pląsy są nieco spokojniejsze, sposób śpiewania inny niż na początku. Przy czym „spokój” albo „śpiew” i wszystkie inne terminy związane z muzyką w przypadku Animal Collective nabierają nieco innego znaczenia niż zwykle…

Opisać jakiekolwiek dokonanie Animalów to ciężkie zadanie. Panowie nie boją się chyba niczego. I za to należy im się uwielbienie. Trochę strach sięgać po tą płytę – "now it’s time to feel inhuman" – jak śpiewa Avey. Od pewnego czasu kawałki Animal Collective da się zanucić. A kiedy się już zacznie nucić… po prostu radziłabym uważać na ten dżem, bo jest nieludzko wciągający. 

Mała Mo
24.01.2008 r.