Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Pop Levi - The Return to Form Black Magick Party

Pop Levi - The Return to Form Black Magick Party
2007 Counter/Ninja Tune
 
1. Sugar Assault Me Now
2. Blue Honey
3. (A Style Called) Cryin' Chic
4. Pick Me Up Uppercut
5. Skip Ghetto
6. Dollar Bill Rock
7. Flirting
8. Mournin' Light
9. See My Lord
10. Hades' Lady
11. From The Day That You Were Born

Określ krótko, kim jesteś. - "I'm a motorbike, a freetrain!". Swoje brzmienie możesz porównać do...? - „A singing calculator”. Cóż, mniej ekstrawaganckie odpowiedzi tak dbającemu pod każdym względem o swój wizerunek artyście by pewnie nie przystały. Jemu jednak wolno sporo, bo produkt końcowy, wymagająca przymrużenia oka godzina niezobowiązującej zabawy konwencją retro, broni się i zostawia przyjemne wrażenia. Oto Pop Levi.

Multiinstrumentalista śpiewający w chórze gospel od siódmego roku życia, o bujnej biografii, w której jest miejsce na prowadzenie lodziarni na kółkach, mieszkanie w undergroundowej komunie w wiktoriańskim domu i bycie modelem fryzjerskim... I choć wydaje go Ninja Tune, pierwsze szlify zdobywał w zespole nu jazzowym (Super Numeri) i współpracował oraz koncertował niegdyś z grupą Ladytron, to poszlaki mylące. Jego własne wydawnictwo z zeszłego roku to płyta z muzyką zgoła inną: ciepłą, gitarową, urozmaiconą pianinem, smyczkami, a także odgłosami niewiadomego pochodzenia i mruczeniem („See My Lord”). Muzyka jest skoczna, choć chwilami poprzeplatana refleksyjnymi balladami (bujające, wzbogacone o puszczoną od końca gitarę „Skip Ghetto”). Album jakby wykrojony na pierwszorzędną potańcówkę (w całym tego słowa rozumieniu): ściany w kwiecistą tapetę, Pop śpiewa, gra, czaruje, a my się bawimy. Nieobca mu uwodząca psychodelia lat 60., którą czuć nie tylko w muzyce i - dla niektórych być może drażliwej - manierze wokalnej, ale również teledyskach („Blue Honey” to stuprocentowa stylizacja z epoki – kolorowe światła, bródka i wąsy plus fryzura na tzw. grzyba) do tego stopnia, że w pierwszej chwili aż dziw, że została wydana anno domini 2007. Levi ma skłonności do szaleństwa (co uwielbia podkreślać) i szamańskiego śpiewania jak Devendra Banhart, ale mniej w nim folkloru. Lubi czasem wyzywająco dosłodzić („Flirting”) i sprawdzić, kto to wytrzyma, a tym samym – kto potrafi się zdystansować od całego spektaklu, jakim jest „Return To Form Black Magick Party”. Bo o ile jedno przesłuchanie zostawia za sobą zero refleksji i jednocześnie bardzo przyjemne wspomnienia, a melodie dźwięczą w głowie do końca dnia, to ustawienie większości utworów na funkcję „repeat 1” byłoby prawdziwym wyzwaniem. Przyjemna lekkość zarówno muzyczna, jak i tekstowa na dłuższą metę potrafiłaby zmęczyć. Ile razy można rymować „train” z „lame” w kontekście jechania pociągiem z kulejącą dziewczyną („(A Style Called) Cryin' Chick” plus świetny, papierowy teledysk)? Wiele. Któż jednak czepia się, wyjdzie na sztywniaka. A tak to nikt chyba nie chce.

Rzesze krytyków - przyjmijmy więc, że "luzaków', rozwodzą się głośno i donośnie jak internet długi i szeroki, używając przy tym śmiałych określeń takich, jak „czysty geniusz” czy wprost „bezbłędny album”. Tak daleko bym jednak nie poszła, już prędzej - "ponad godzina po prostu fajnych, dopracowanych wprawną ręką melodii, lekkostrawnych i prostych, acz z zamysłem, od początku do samego końca wyrównanych". Pop i jego, jak sami mówi, „melodyjne życie” osłodą w oczekiwaniu na wiosnę? Niech będzie. [7.5/10]

Zosia Sucharska
11.02.2008 r.