Armia - Legenda
1991 Wifon
1. Kochaj Mnie 3:30
2. Przebłysk 5 3:01
3. Gdzie Ja Tam Będziesz Ty 3:53
4. Opowieść Zimowa 6:28
5. To Moja Zemsta 3:20
6. Legenda 6:59
7. Nie Ja 2:40
8. Trzy Bajki 3:12
9. To Czego Nigdy Nie Widziałem 4:16
10. Dla Każdej Samotnej Godziny 2:16
Na początek znowu trochę historii. Był rok 1986. Intensywnie słuchałem wtedy przede wszystkim audycji Romantycy Muzyki Rockowej Beksińskiego w Programie Drugim Polskiego Radia oraz Listy Przebojów Programu Trzeciego, z której wyłapywałem wszystkie nowości. Skupiałem się głównie na muzyce new romantic, elektronicznym popie, polskim rocku (Republika, Maanam, Oddział Zamknięty) a także nowym zachodnim rocku w rodzaju U2. Muzyka punk była mi obca. I wtedy usłyszałem na LP3 utwór "Jeżeli". To było coś innego. Nie jakiś zwykły, prymitywny hałas i "darcie", z którym kojarzyłem punk, ale coś więcej. Czułem w tym utworze jakąś głębię, której muzyce punk brakowało. To był mój pierwszy kontakt z Armią. Dopiero jednak, gdy usłyszałem po kilku miesiącach "Aguirre" kompletnie odleciałem. Tak, to było to! Taki punk jest mi bliski. O ile to można było w ogóle zakwalifikowąć jako punk. Od tego momentu jednak zaczął się mój zwrot w stronę brzmień ostrzejszych, mocniejszych, bardziej alternatywnych. To dzięki Armii zacząłem zgłębiać muzykę ze sceny hc/punk. I przyznaję, że kilka perełek poznałem (np. No Means No, Fugazi). Ogólnie jednak faza punk rocka była w moim życiu krótkim, choć intensywnym okresem, który porzuciłem na początku lat 90. i później do niego wracałem jako słuchacz jedynie sporadycznie. Armia jest więc niezwykle ważnym zespołem w mojej muzycznej ewolucji. Myślę, że nie jestem w tym odosobniony.
Już debiutancki album Armii zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Nie mogłem pojąć dlaczego żaden z utworów z tego wydawnictwa nie był lansowany w Trójce i nie znalazł się na LP3. To była jedna z przyczyn mojego rozejścia się z intensywnym słuchaniem Lp3, na której zamiast Armii słyszałem wtedy np. Jasona Donovana, ówczesny synonim kompletnego popowego kiczu i obciachu. Na debiucie Armii (1987) były przecież takie hity jak "Hej szara wiara", "Wojny bez łez" czy ostateczny cios w postaci "Niewidzialna armia". Dlaczego tego nie było w Trójce? Coś z nią najwyraźniej musiało być nie tak :).
Mimo złego tłoczenia płyty i fatalnego technicznego błędu, który popełniono przy jej wydaniu, zasłuchiwałem się w winylu wydanym przez Pronit i coraz głębiej wchodziłem w tę muzykę. Przy okazji zacząłem się też zagłębiać w inną muzykę "alternatywną". To wtedy poznałem Swans, The Young Gods czy Laibach. "Armia" była świetna, ale dopiero na następnym albumie grupa osiągnęła apogeum stylu i szczyt swoich możliwości.
"Legenda" ukazała się w 1991 roku, już w innej Polsce. Upadła komuna, zaczęły się przemiany społeczno-gospodarcze, zapanował chaos a życie nagle przyśpieszyło na wszystkich kierunkach. Mimo że "Legenda" ukazała się na winylu, to nośnik ten wtedy odchodził do lamusa. Ja już pozbyłem się gramofonu i nie kupowałem płyt winylowych. Płyt CD też nie kupowałem, bo były koszmarnie drogie a poza tym w Polsce nadal było ich niewiele. Pozostawały kasety, które właśnie rozpoczęły swoje panowanie na rynku wydawniczym w Polsce. "Legendę" kupiłem na kasecie Wifonu. Zanim kupiłem, już wcześniej usłyszałem w radiu numer "Opowieść zimowa", który mnie powalił i zapowiadał, że mogę mieć do czynienia z płytą wyjątkową. I tak rzeczywiście było.
"Legendę" od momentu kupienie przesłuchałem niezliczoną ilość razy. Katowałem kasetę Wifonu na okrągło przez wiele miesięcy. To była wówczas nie tylko moja płyta roku, ale niemal płyta życia. Tu się wszystko zgadzało pod względem muzycznym, odpowiadało moim ówczesnym potrzebom, nie tylko muzycznym, ale i duchowym. Czułem w tej muzyce coś Nienazwanego, a przy okazji nie było to coś mrocznego, dusznego i ciężkiego, ale pięknego, wzniosłego, szlachetnego. Połączenie ciężkiej muzyki z pięknym przesłaniem duchowym to był mój ówczesny ideał i Armia go zrealizowała. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Budzyński przechodzi jakąś przemianę duchową. Zresztą z wywiadów, które później czytałem wynika, że on również nie do końca uświadamiał sobie w jakim kierunku idzie. Jego teksty nie były jeszcze tekstami nawróconego rockmana a sam Budzyński już po nawróceniu określał je mianem "gnostyckich". "Legenda" to była naturalna ewolucja duchowa Budzyńskiego, którą podążał i po wydaniu której nie bał się zrobić kolejnego kroku, który w pełni ujawnił się na kolejnym wydawnictwie z w pełni nowym materiałem pt. "Triodante".
"Legenda" to jednak nie tylko Tomasz Budzyński. Muzycznie tej płyty nie byłoby bez Roberta Brylewskiego i jego studia Złota Skała na mazurskiej wsi, gdzie płyta w dużym stopniu powstała. Klimat Stanclewa, w którym muzycy nagrywali album, żyjąc tam przy okazji i mieszkając, na pewno wpłynął na to, jaki udało się osiągnąć efekt końcowy. To głównie Brylewski odpowiada za charakterystyczne, nieco "dubowe" brzmienie albumu. Całości charakter nadał jednak Budzyński, który stworzył mistyczny koncept płyty, wraz z tekstami i charakterystyczną okładką przedstawiającą Don Kichota.
Wszystko zaczyna się od szybkiego hc/punkowego "Kochaj Mnie", który uderza od pierwszych słów nietypowym jak na ten gatunek tekstem:
"Ojciec, Syn i Duch
Zamknięci na klucz
A okna i drzwi
Z ciała i krwi
Wszystko w szumie fal
Wszystko w oczach psa
W mistycznym ciele
To w pijanym śnie
Każdy bawić się chce
Każdy cieszyć się chce
Kto ma płakać więc
Nie dostrzega się łez
Woła świat, cały świat
Kochaj mnie
Kochaj mnie
Kochaj"
Już było wiadomo, że płyta będzie wyjątkowa. Na "Przebłysku 5" nie zwalniamy tempa zarówno jeśli chodzi o warstwę muzyczną - nadal mamy do czynienia z szybkim hc/punkiem - jak i tekstową:
"Oko do nieba do ziemi trup
Pomiędzy tym żałosna lampa słów
Cały mój świat nie znaczy nic
Ja Ciebie ścigam wołam Cię aby żyć
Światło świeć Światło prowadź mnie"
I już te pierwsze numery określają wyraźny charakter mistyczno-punkowej podróży, którą podążamy przez cały album. Na "Gdzie ja tam będziesz ty", dzięki lekko wolniejszem tempu, możemy zwrócić uwagę na wyraźniej słyszalny riff gitarowy Brylewskiego, który wzmacnia potęgę motoryki wyznaczanej przez perkusję Piotra Żyżelewicza, który zastąpił przy nagrywaniu płyty Gogo Szulca. Następna jest "Opowieść zimowa", która wprowadza trochę grozy i niepewności:
"Jest w lesie ptak na wieży dzwon
Jest w lesie ptak na wieży dzwon
Jak dotąd tylko ja jak dotąd tylko Ty
Jak warto żyć gdy serce drży
W zimową noc niech nie wie nic
Zły
Czy ryby jeszcze drżą w oceanie
Czy wiatr się zrywa czy bije dzwon
Czy przyjdziesz znów daleko stąd
Czy będę jeszcze Twoim przyjacielem
I skąd ten blask ten w dali ptak
Skąd w białej mgle zniszczony płaszcz
Nie mogę znieść
Nie mogę Ci nic powiedzieć
Pustynia śpi zabija świat
Pustynia śpi zabija świat
Jak cicho obok nas jak cicho tu i tam
I niemy krzyk gdy serce drży
W zimową noc niech nie wie nic
Zły
Zły zły zły zły zły zły zły zły"
O ile przeważnie nie zwracam uwagi na teksty w muzyce, o tyle tutaj mamy do czynienia właściwie z poezją, którą można czytać nawet w oderwaniu od muzyki. Jednocześnie teksty Budzyńskiego doskonale współgrają z muzyką dodając jej tego wyjątkowego charakteru. Słowa pisane przez Budzyńskiego nie są jednocznaczne, nikomu niczego nie narzucają. Nie są wprost odwołaniem do żadnej ideologii, polityki, religii czy spraw przyziemnych. To jest poezja. "To moja zemsta" wybija album nieco z punkowego rozmachu. Utwór jest niejako skargą na rzeczywistość, w którą zostaliśmy wrzuceni i musimy jakoś się w tym świecie odnaleźć. Tytułowa "Legenda", choć rozpoczyna się delikatniej, powraca do szybszej, hc/punkowej rytmiki, ale w zestawieniu z poetyckim wokalem Budzyńskiego, nie wybija nas z mistycznego transu, w który zostaliśmy wprowadzeni.
"Przede mną świt
Nastaje nowy dzień
Wieczór i noc
Następny krok
A potem znowu świt
Cudem nastaje dzień
Jak mały duch
U twoich stóp
Unieś unieś
Unieś dokąd chcesz
Czerwoną krew
Biały śnieg
Zabierz precz
Powolną śmierć
I martwy sen
Dokąd chcesz"
"Nie ja" to podkręcenie hc/punkowego tempa. Tutaj nawet Budzyński ledwo nadąża, co powoduje, że utwór jest chyba jedynym momentem albumu, w którym hc/punk wyraźnie góruje nad mistyczną aurą, która rozpozciera się nad całością wydawnictwa. Do mistycznej normy wracamy dzięki niemal instrumentalnemu utworowi "Trzy bajki", który po pierwsze jest wolniejszy, po drugie na pierwszym plan wybija się waltornia. Niemal instrumentalnemu, bo w tle chwilami słychać jakieś pohukiwania i pośpiewywania Budzyńskiego. "Trzy bajki" płynnie przechodzą w utwór pt. "To czego nigdy nie widziałem" o szybkim, ale nie nadmiernym tempie, który ma nawet coś w rodzaju chwytliwego refrenu.
"Podobno budujesz
Swój mały dom
Pośrodku jałowej ziemi
Ty jesteś Tym
Bo nie chcesz nic
I nie zawahasz się
Z najwyższej wieży
Najmniejszy ptak
Którego nigdy nigdy nie widziałem
Nigdy nigdy nie widziałem
Nigdy nigdy nie widziałem
Nigdy nigdy nie widziałem"
Ostatnie nagranie pt. "Dla każdej samotnej godziny" jest instrumentalną kontynuacją "To czego nigdy nie widziałem", która zamyka album w sposób mistyczny, nie dając odpowiedzi, ale siejąc duchowe ziarno. Tak kończy się oryginalna "Legenda" wydana przez Wifon na kasecie i winylu. Ówczesna wersja kompatkowa, wydana wówczas przez Izabelin Studio, zawiera jeszcze dodatkowe tracki w postaci utworu "Podróż na wschód", akustycznego fragmentu "Opowieści zimowej" pt. "Pustynia śpi" oraz ówczesnego hitu "Niezwyciężony".
"Legenda" to moim zdaniem opus magnum Armii. Połączenie talentu Brylewskiego, poetycko-mistycznych tendencji Budzyńskiego oraz zaangażowania reszty Armii wraz z goścmi dało dzieło, które wymyka się jednoznacznej klasyfikacji gatunkowej. Najlepszym określeniem, którym można się posłużyć nazywając muzykę na "Legendzie", jest moim zdaniem mistyczny lub poetycki punk. To płyta wyjątkowa pod względem muzycznym i tekstowym. Jest również wyjątkowa dla mnie osobiście. Dlatego innej oceny niż maksymalna nie wyobrażam sobie. [10/10]
Andrzej Korasiewicz
25.11.2023 r.