Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Bloc Party - Intimacy

Bloc Party - Intimacy
2008 Wichita

1. Ares    3:30
2. Mercury    3:53
3. Halo    3:36
4. Biko    5:01
5. Trojan Horse    3:32
6. Signs    4:40
7. One Month Off    3:39
8. Zephyrus    4:35
9. Better Than Heaven    4:22
10. Ion Square    6:33

O trzecim albumie Bloc Party wokalista Kele Okereke mówił, że będzie brzmieć zupełnie inaczej niż wszystko, co do tej pory grali, mając przy tym surowość "Silent Alarm", ale doświadczenie " Weekend in the City”. Wyszło raczej średnio rewolucyjnie - „Intimacy” to połączenie cech obydwu poprzednich albumów, ze zdecydowaną przewagą drugiego, obficie podlane różnorodnymi syntezatorami. Zwrot w stronę elektroniki nie powinien dziwić – obwieścił go już jakiś czas temu „Flux”.
 
Brytyjczycy mają w nosie recenzentów "A Weekend in the City" i nie tylko nie poprawiają wytykanych im błędów, ale wręcz je podwajają, jakby chcieli za wszelką cenę udowodnić, że to nie są wcale ich słabe strony, a wręcz przeciwnie. Nie ma więc co liczyć na wykorzystanie zdolności Matta Tonga, podziwianych za czasów debiutu Bloc Party. Na nowej płycie perkusja, jeśli w ogóle nie została przez nią zastąpiona, to i tak brzmi jak elektroniczna. Gitary mieszają się z syntezatorami. Kele nadal popisuje się swoimi zdolnościami tekściarskimi, już wprawdzie nie biorąc na tapetę rozterek egzystencjalnych młodych mieszkańców Londynu, ale w równie finezyjny sposób opisując swoje prywatne zgryzoty („At your funeral I was so upset, so upset”). No i ten jego sposób śpiewania – od drugiego albumu nabrał zwyczaju dzielenia fraz w charakterystyczny sposób, który zaczyna drażnić mniej więcej przy trzecim kawałku.
 
Płyta zaczyna się jednak zaskakująco dobrze – „Ares” to utwór, który powinien być wyznacznikiem i drogowskazem. Jednak pójść dobrą drogą udało się tylko drugiemu kawałkowi z kolei. Cała reszta albumu zaczęła oglądać się za siebie i wylądowała gdzieś w przydrożnych chaszczach. Obydwa, z „Mercury”, mają energię, której brakuje ostatnio Bloc Party, i w stosunku do reszty ich twórczości są śmiałym krokiem naprzód - ciekawym połączeniem standardowego indie rocka z elementami modnego obecnie new rave’u. I taki mógłby być ten trzeci album, tymczasem panowie wyraźnie bali się odsunąć na odległość niezbędną do stworzenia czegoś interesującego. Po buńczucznym wypowiedzeniu wojny, Kele jeszcze w tym samym „Aresie” zmienia bohatera w siedemnastolatka słuchającego zmarłych piosenkarzy. I zamiast dalej tańczyć przy dźwiękach syren – warczących gitar – zaczyna opowiadać, jak to mu w życiu źle, smutno i samotnie. Nazwał ten album „rozstaniowym, ale do tańczenia”. To pierwsze się zgadza, co do drugiego – zdaje się, że cała energia została bezlitośnie zżarta przez delikatny powiew elektroniki i wyszło coś, co raczej nikogo na parkiecie nie zatrzyma.

Surowość "Silent Alarm" ma tylko „Halo” - i to w dość oszczędnej dawce. Odrobinę „Helicoptera” można znaleźć w „One Month Off”. Reszta jest dosyć nudną powtórką z rozrywki weekendowej. „Biko” to kopia „Uniformu”, dla odmiany o śmierci, trwająca aż pięć minut (zdecydowanie za długo). Wyróżniają się jeszcze „Zepherus”, ponieważ dodano do niego chór i „Sings” – dzięki cymbałkowo-dzwoneczkowej melodii. Pierwszy osiąga efekt dość dziwny, w tle pojawia się bowiem coś jak nieudana „Carmina Burana” przerobiona do soundtracka horroru, średnio zgrywająca się z głównym wokalem. Drugi byłby całkiem uroczym kawałkiem, gdyby Kele nie usiłował śpiewać falsetem. Za czasów „Blue Light” i „This Modern Love” potrafił się obejść bez tego, teraz lubi śpiewać sam ze sobą płaczliwymi głosami i dużo biega po głośnikach.

Reszta kawałków – niewiele, bo w sumie jest ich tylko dziesięć, co daje nieco ponad czterdzieści minut – wylatuje z głowy jeszcze w trakcie słuchania. Zagorzałym fanom indie rocka album powinien się podobać. Ja nim nie jestem, dlatego - oprócz dwóch pierwszych kawałków, które mogę z czystym sumieniem polecić - najbardziej przemawia do mnie refren “Better than Heaven” - ”You get sadder the smarter you get/ and it's a bore”. Czy Kele zmądrzał, nie wiem, posmutniał chyba nie bardzo, bo biadoli już od dawna, ale że to nuda, to ma świętą rację.

Płyta od 21 sierpnia jest w sprzedaży w formie elektronicznej na www.blocparty.com, wersja CD wydana zostanie 27 października.

Mała Mo
01.09.2008 r.