Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Ferry, Bryan - Boys And Girls

Bryan Ferry - Boys And Girls
1985 EG Records

1. Sensation    5:04
2. Slave To Love    4:26
3. Don't Stop The Dance    4:19
4. A Waste Land    1:02
5. Windswept    4:30
6. The Chosen One    4:51
7. Valentine    3:46
8. Stone Woman    4:56
9. Boys And Girls    5:23

"Boys and Girls" Bryana Ferry to jedna z najdojrzalszych płyt muzyki pop, jakie znam. Można rzec, że to wytrawny pop dla tych, którzy z niejednego pieca jedli chleb. Kojarzy mi się z niepoprawnym romantyzmem i melancholią, jaka ogarnia samotne dusze w ich nieustannej pogoni za miłością i zaufaniem. Z drugiej strony, za produkcją tego wspaniałego albumu kryje się prawdziwa armia muzyków najwyższej próby, m.in. Dire Straits niemal w komplecie, Tony Levin (King Crimson), a także David Gilmour (Pink Floyd). Wypadkowa lirycznej wrażliwości i muzycznego uniwersytetu zrodziła w efekcie album porażający, który, chociaż krótki, stanowi niezapomniany zbiór emocjonalnych perełek podpartych pierwszoligowym zapleczem.

Ferry solo jest dosyć naturalną kontynuacją stylu w jakim Roxy Music, wówczas, kończyło swoją działalność. To piękne, acz niezwykle smutne, piosenki śpiewane przez kogoś, kto próżno szuka jakiegoś fundamentalnego spełnienia - miłości, raju, równowagi, itd. Obok fenomenalnych przebojów - "Slave to Love" i "Don't Stop the Dance" - album oferuje samą ambrozję, jak choćby to piękne otwarcie i mroczne tytułowe zamknięcie "Stone Woman" a także mój ulubiony "The Chosen One". Mocą kompozycji Ferry'ego jest ich głębia i złożoność, która jednocześnie nie stanowi zbędnych komplikacji. Tę muzykę tworzą prawdziwe instrumenty, co w dobie współczesności i całkowitej dominacji elektroniki wydaje się czymś nieprawdopodobnym. Taki też jest efekt. To co Tony Levin wyrabia na basie zasługuje na najwyższe uznanie a chóry wraz z ulotnym głosem Ferry'ego to gwarant lotów ponad chmurami.

To co trzeba podkreślać na każdym kroku: ta płyta to wielki triumf muzyki. Nie stoi za nią żaden marketing, żaden image czy też hołdowanie publiczności. Ferry to pomarszczony starszy pan, którego łzawe spojrzenie dalekie jest od bycia obiektem kobiecych westchnień. Zresztą, całe w tym sedno poetyki jego tekstów. Muzyka mówi tu sama za siebie i w czasach złotej dekady popu zasłużenie osiąga szczyt listy najlepszych albumów w Wielkiej Brytanii. Wypełnia ją przydymiony mrok, obsesyjna romantyczność i niezwykła wprost witalność. Uważam, że jest to jedna z nielicznych płyt-diamentów, które mają potencjał dotrzeć do absolutnie każdego wielbiciela muzyki, bez względu na jego własne preferencje. [10/10]

Jakub Oślak
22.09.2010 r.