Recenzje

Zaobserwuj nas
WESPRZYJ NAS

Wyszukaj recenzję:

Bush, Kate - The Kick Inside

okładka wydania Jugoton

oryginalna okładka wydania brytyjskiego

Kate Bush - The Kick Inside
1978 EMI

1. Moving 3:01
2. The Saxophone Song 3:51
3. Strange Phenomena 2:57
4. Kite 2:56
5. The Man with the Child in His Eyes 2:39
6. Wuthering Heights 4:28
7. James and the Cold Gun 3:34
8. Feel It 3:02
9. Oh to Be in Love 3:18
10.L'Amour Looks Something Like You 2:27
11.Them Heavy People 3:04
12.Room for the Life 4:03
13.The Kick Inside 3:30

Artystka absolutnie wyjątkowa. Taka, która zdarza się raz. Nawet nie raz na tysiąc lat, po prostu tylko raz i już.  Jak trafnie zauważył to Maciej Koprowicz – „Kate Bush to jest postać z całkowicie innej bajki niż wszyscy inni muzycy. To jest właściwie osobny gatunek muzyczny.” Zaś w moim prywatnym rankingu jest tylko dwoje artystów, których uwielbiam bezgranicznie od samego początku i nie rozczarowali mnie nigdy ani jedną nutą. To Peter Gabriel i właśnie Kate Bush. Do Kate Bush zapałałem miłością od pierwszego wejrzenia. I to dosłownie, jako że pierwszy kontakt z tą Artystką nastąpił za pomocą telewizji. Nie pamiętam już, czy był to „Pegaz”, czy „Camerata”, programy, które mimo późnej pory oglądałem z zaciekawieniem, a może migawka w „Studio 2”?. Pamiętam tylko przedziwną, intrygującą, a zarazem chwytliwą, niesamowicie urokliwą piosenkę wyśpiewaną nieziemskim głosem przez zjawiskowej urody, tańczącą dziewczynę. Przepadłem… Od tej pory, jak trafnie oddał to kilka lat później w swej pieśni masowej klasyk - „nie mogłem jeść, nie mogłem spać”. Przestałem interesować się dyskusjami kolegów, czy fajniejsza jest Agnetha, czy Anni-Frid z Abby. Przy Kate Bush nie miały szans...

Po kolejnej giełdzie płytowej wiedziałem, że album, z którego pochodzi „Wuthering Heights” nazywa się „The Kick Inside”. Niestety, jak wszystkie w tym czasie płyty, oryginalne LP wydane przez EMI miały dla mnie cenę zaporową. To było kilkaset moich kieszonkowych tygodniówek… Z pomocą przyszli bracia Jugosłowianie, a właściwie prominentni znajomi znajomych rodziców koleżanki z klasy, którzy jeździli tam na wakacje i na handel. Z któregoś z wojażu przywieźli wydanie licencyjne Jugotonu. Co z tego, że powyginane jak arkusz blachy falistej i ze zmienioną okładką. Niemal na kolanach błagałem o udostępnienie płyty na jednokrotne choćby odtworzenie w celu nagrania. Cóż… w tamtych czasach nie mieszało się pojęć takich jak godność, honor, poczucie własnej wartości z czynnością zdobywania nagrań. Zdziwilibyście się, jak bardzo można się  było płaszczyć w tej materii. Niestety, płyta była początkowo na sprzedaż, więc nie miałem szans. Dopiero, gdy próby zbycia jej po paskarskiej cenie spaliły na panewce, machnęli w końcu ręką i mogłem ją sobie przegrać. Gdy więc przyszedł upragniony moment i igła powędrowała na rowek rozbiegowy winyla, literalnie zamarłem i zamieniłem się cały w słuch. Podświadomie chyba oczekiwałem wszystkich kawałków w stylu „Wuthering Heights” od początku do końca, bo pierwsze przesłuchanie mnie całkowicie zaskoczyło. I to tak, że ciężko mi było wyjść z osłupienia. Na początek bardzo elegancka, eteryczna ballada „Moving”. Charakterystyczny śpiew, który „wbiega po schodkach” na góry, by zjeżdżać płynnym glissando w dół i odwrotnie. Harmonie chórków wynikających z wielokrotnego nałożenia głosu Bush, przepiękne akordy fortepianu. To hołd dla Lindsaya Kempa – tancerza, choreografa, mima i aktora. Mentora Davida Bowie i Kate Bush. Kolejny utwór to „The Saxophone Song” fantasmagoryczna historia z berlińskiego baru, gdzie gra saksofonisty porusza nie tylko duszę, ale i ciało obserwatorki, jej ukryte pragnienia. Jednak to co słyszymy, to nie romantyczne, spokojne melodie. To wybuchające, szorstkie, urywane frazy, niepokojące pojękiwania, które budzą poruszające, nadprzyrodzone wręcz moce. Zachwytu część dalsza - „Strange Phenomena” – chwytający za serce prześliczny, „płynący” refren i poetycki, teatralny wręcz przebieg rozbudowanych linii melodycznych i bogatych harmonii. Tutaj nie ma już wątpliwości – głos Kate Bush nie jest tylko śpiewem „narracyjnym”. To skomplikowany, niespotykany instrument, na którym grę artystka opanowała do perfekcji. Kate Bush nigdy nie poszukiwała, nie gubiła się ani nie odnajdywała swojego głosu. Od początku w pełni świadomie poruszała się w jego wszystkich tajnikach i meandrach. To również, poza tekstami, tworzy poczucie muzyki niezwykle osobistej i szczerej. Pozornie banalny, quasi-reggae’owy „Kite” zyskuje kolejny wymiar poprzez m.in. drugoplanowe wokale, które w swoich odstrojeniach budują zupełnie nowe, pozornie niezależne od głównej, warstwy dźwiękowe. Szalona jazda, która poprzedza chyba najpiękniejszy utwór na płycie. „The Man with the Child in His Eyes” to lekko ponad dwuipółminutowy brylant w czystej postaci. Mniej żywiołowy, spokojniejszy głos Kate, rozbrajająco szczery i pewny siebie. Bezpretensjonalny tekst o relacji z wyimaginowanym kochankiem, gdy wkracza w refren - „Oooooh, he's here again” – dosłownie zrzuca szczękę w dół z zachwytu. Żeby nie było lekko powstać z kolan, dostajemy kolejny emocjonalny cios – „Wuthering Heights”. Tu wręcz rozpętuje się pandemonium w swej kulminacyjnej formie. Głos Bush, którym wciela się w ducha Catherine Earnshaw z powieści Emily Brontë „Wichrowe Wzgórza” wędruje w niemożliwe wręcz rejestry. Jeszcze raz muszę to wyartykułować z siebie - dla większości wokalistów głos jest tym, czego używają do wyrażania słów. Dla Kate Bush jest to niezwykłe narzędzie, które współtworzy jedyne, niepowtarzalne, unikalne krajobrazy dźwiękowe. W tym utworze jest wszystko. Literalnie wszystko. I na koniec gitarowe solo przejmujące narrację od głosu wokalistki. Gdyby nie konieczność przerzucenia płyty na drugą stronę, nie wstałbym chyba z podłogi. I tak zajęło mi to kilka minut, zanim doszedłem do siebie. Utwór znałem wcześniej, ale odsłuchanie go w tej jakości i w stereo to zupełnie inna bajka.  
    
Biorąc pod uwagę, jak wiele dzieje się w jej piosenkach i jak bardzo są one złożone, można przypuszczać, że w produkcji słodkich i lirycznych, przebojowych kawałków, Kate Bush nie miałaby sobie równych. Zamiast prostych piosenek, wybrała jednak tworzenie kawałków unikalnych, skomplikowanych, o nietypowej strukturze. Dzięki temu ciągle można w nich cos odkrywać. „Chciałabym, aby moja muzyka przeszkadzała. Jak przesłuchanie. Stawia cię pod ścianą i wymaga. Właśnie to chciałabym robić w mojej muzyce.” Takie podejście legło u podstaw pierwszej bitwy z wytwórnią EMI, która na pierwszy singiel wybrała stosunkowo bezpieczną, łatwą i mniej skomplikowaną piosenkę „James and the Cold Gun”, wpisującą się w nurt art-rockowych produkcji modnych ówcześnie grup typu Supertramp. Aczkolwiek „James and the Cold Gun” spokojnie mogła się pojawić na listach przebojów i lekko w czołówce w 1978 roku zamieszać, to upór Kate Bush przy „Wuthering Heights” opłacił się. Przypomnę, że to właśnie „Wuthering Heights” strąciło z pierwszego miejsca UK Charts megahicior ABBY „Take a Chance with Me”.  Wracając do albumu – następna przepiękna ballada - „Feel It”, przy której może rozszlochać się łzami rzewnymi najbardziej nawet zacięty zatwardzialec. No cudeńko po prostu. I dalej Kate Bush bezlitośnie „miażdzy” nas swoją ulotnością, rozmarzeniem, eterycznością. Tajemnicze chóry i sekcje dęciaków tworzą w „Oh to be in Love” atmosferę symf-popową (jest w ogóle takie określenie?). Kolejna ballada, tym razem o fizycznym pragnieniu „L’Amour Looks Something Like You”, fantastyczny „Them Heavy People” o ciekawości świata, o roli mentorów i nauczycieli w rozwoju duchowym.  W „Room for the Life” wokalistka odziera z naiwności myślenie, że ktokolwiek przejmuje się naszym losem, że nasze łzy cokolwiek znaczą. Końcówka utworu to motyw zaczerpnięty z calypso, a nawet niemalże afrobeatowy, pokazujący inspiracje Kate Bush muzyką etniczną z różnych stron świata. Finał to „The Kick Inside”, wstrząsająca opowieść o dziewczynie, która będąc w ciąży z bratem, jest bliska samobójstwa. Jak daleko uczucie, pożądanie, może doprowadzić człowieka? Dokąd prowadzi uczucie wstydu, hańby?

„The Kick Inside” to jeden z najlepszych debiutów w historii muzyki. Trzynaście kilkuminutowych opowieści wypełnionych niesamowita muzyką, przepełnionych emocjami, podanych z perspektywy różnych bohaterów, co nadaje dodatkowej atmosfery teatralności i przesuwa ciężar narracji z wokalistki na postać, w którą się wciela. W twórczości Kate Bush wszystko łączy się w całość – muzyka, poezja, teatr, taniec..

Przy okazji takich recenzji nachodzi mnie refleksja, jak wiele w tamtych czasach znaczyła dla nas muzyka, jak bardzo wpływała na nasz rozwój intelektualny. „The Kick Inside” to jedna z płyt, która spowodowała, że całkiem swobodnie posługuję się językiem angielskim, co dla mojego pokolenia nie jest wcale takie oczywiste i powszechne. W szkole mieliśmy tylko rosyjski, więc chcąc się dowiedzieć o czym są te pełne emocji piosenki, spisałem teksty z okładki, a następnie ze słownikiem w dłoni próbowałem je przetłumaczyć. Oczywiście bełkot, który się z tego wyłonił, uświadomił mi, że bez solidnej nauki się nie obędzie. Ponieważ angielskiego w szkole nie było, sam z siebie, z książek i kursów na kasetach nauczyłem się na tyle, żeby pojąć podstawy. Codzienne wsłuchiwanie się w teksty piosenek i czytanie książek w oryginale (np. Alistair MacLean – „When Eight Bells Toll”) kupowanych w antykwariacie, w końcu przyniosło rezultaty. Dzień, w którym dowiedziałem się w końcu, o co chodziło z tym Heatcliffem i Cathy, był jednym z jaśniejszych :). Ponieważ już raz użyłem w swoich recenzjach oceny 11/10, nie chciałbym się powtarzać. Nie chciałbym, ale muszę. Ta płyta na to w pełni zasługuje. Tak więc ocena [11/10].
 
P.S. Do recenzji załączam okładkę wydania Jugotonu. Sentyment mam do niej ogromny. Tę oryginalną mam nadzieję wszyscy znają, podobnie jak zawartość. Na koniec bezwstydnie wyznaję, że mimo podjętej próby, nie udało mi się przebrnąć przez choćby kilkanaście stron powieści Emily Brontë „Wichrowe Wzgórza”. A Kate Bush podobno przeczytała…  

Robert Marciniak
08.10.2024 r.