Devo - Q: Are We Not Men? A: We Are Devo!
1978 Warner Bros. Records
1. Uncontrollable Urge 3:10
2. (I Can't Get No) Satisfaction 2:40
3. Praying Hands 2:48
4. Space Junk 2:14
5. Mongoloid 3:44
6. Jocko Homo 3:39
7. Too Much Paranoias 1:57
8. Gut Feeling / (Slap Your Mammy) 4:57
9. Come Back Jonee 3:48
10. Sloppy (I Saw My Baby Gettin') 2:40
11. Shrivel Up 3:03
W 1978 roku muzyka punkowa i post-punkowa dopiero kiełkowała. Z nieokrzesanego podejścia typu „do-it-yourself” powstały zarówno agresywne i proste muzycznie wczesne The Clash i Sex Pistols, jak i bardziej artystyczne Wire, Talking Heads i Television. Funkcjonowały również zespoły wymykające się tym klasyfikacjom, takie jak choćby The Stranglers. W tym właśnie roku swoją pierwszą płytę wydała piątka ekscentryków z Ohio, czyli zespół Devo, zauważeni i docenieni rok wcześniej przez Davida Bowie. Ze znakomitym zapleczem producenckim w postaci Briana Eno zaprezentowali światu swoją wizję artystyczną na albumie „Q: Are We Not Men? A: We Are Devo!”. W jaki sposób im się to udało?
Znakomity warsztat Eno słychać już od pierwszych sekund albumu. Brzmienie perkusji Alana Myersa i basu Geralda Cassale’a ma w sobie dość taneczny, nowofalowy sznyt. Sekcja rytmiczna potrafi także często zaskoczyć niestandardowymi metrami. Gitara nie dominuje w miksie, są na tym albumie jednak momenty, gdy wyróżnia się, jak w utworze „Uncontrollable Urge” o hard-rockowym wręcz zacięciu. Innym charakterystycznym momentem jest także powoli rozkręcające się intro do „Gut Feeling” i rock’n’rollowy riff w „Praying Hands” przywodzące na myśl lata 60. Są oczywiście na tym krążku dużo bardziej bezpośrednie nawiązania do tej epoki – mówię tu przede wszystkim o coverze „Satisfaction” Stonesów. Tu gitara jest bardziej w tle, na pierwszym planie jest za to sekcja rytmiczna. To jeden z jej najjaśniejszych punktów na albumie – innym jest „Mongoloid” z hipnotycznym basem i perkusją, mistrzowsko wprowadzonym w intrze utworu.
Mówiąc o brzmieniu Devo na „Q: Are We Not Men? A: We Are Devo!” bardzo łatwo zapomnieć o klawiszach, które według mnie znakomicie dopełniają płytę, choć oczywiście nigdy nie grają pierwszych skrzypiec. Nie mogę sobie jednak wyobrazić bez nich choćby „Jocko Homo” i „Praying Hands”. Wokal gitarzysty Marka Mothersbaugha pasuje zarówno do brzmienia Devo, jak i do pokręconych tekstów. Mark potrafi pokazać agresywniejszego pazura w „Slap Your Mammy”, zaśpiewać spokojniej w „Shrivel Up”, jak i całkiem szokować niektórymi wydawanymi przez siebie dźwiękami – jak choćby jego pojękiwaniami w „Sloppy”. Brzmienie, mimo że nieraz potrafi zaskoczyć, jest niezwykle spójne, oczywiście jak na tak szalony i „niespójny” zespół jak Devo. Czasem jednak ekscentryczność kompozycji potrafi zmęczyć – jak w „Too Much Paranoias”. Zarówno perkusja i gitara są dla mnie zwyczajnie męczące dla ucha. Podobne momenty zdarzają się również w „Jocko Homo” i w „Sloppy” – tu znów pewne elementy kompozycji, powtarzane kilkukrotnie, w pewnej chwili zaczynają nużyć. Nadmiar „przeszkadzajek” jest nieco denerwujący także w „Shrivel Up” – pasuje jednak do dość przygnębiającego i przytłaczającego przekazu, tym samym potęgując go.
Do tego niecodziennego brzmienia oczywiście świetnie pasują teksty. Wymierzają ostrze satyry w społeczeństwo, poddające się według członków zespołu „de-ewolucji”, od której wzięli oni jego nazwę. Tę ideę najlepiej prezentuje „Jocko Homo”, gdzie porównują człowieka do małpy – cofającego się mimo ciągłego pędu (a może właśnie to on jest tego powodem...). Temat tego właśnie pędu i wyścigu szczurów podejmowany jest na „Mongoloidzie” – jedyną osobą jaka jest w stanie żyć bez nich, rozumiejąc ich absurd, jest człowiek dosłownie opóźniony w rozwoju. Teksty często wyśmiewają pewne zjawiska istniejące wówczas w amerykańskim (i nie tylko) społeczeństwie. „Too much Paranoias” krytykuje konsumpcjonizm i fast-foody. „Praying Hands” w zawoalowany sposób mówi o absurdach teleewangelizmu. Teksty są pełne nawiązań do popkultury - „Come Back Jonee” to do pewnego stopnia parodia ikonicznego „Johnny B. Goode”. Wiele z nich wypełnionych jest całkowicie absurdalnym humorem - „Space Junk” opowiada historię dziewczyny zabitej przez śmieci z kosmosu, a „Sloppy” to piosenka opowiadająca o zdarzeniu całkiem prozaicznym – wypadku samochodowym i zniszczeniu samochodu przez partnerkę podmiotu lirycznego. Zespół uderza w poważniejszą nutę w „Shrivel Up” – piosenka jest egzystencjalnym i absurdystycznym spojrzeniem na kruchość życia i nieuchronności procesu starzenia się.
„Q: Are We Not Men? A: We Are Devo!” nie osiągnęło wielkiego sukcesu komercyjnego. Nic jednak tego nie zapowiadało – muzyka nie była wszak szczególnie przystępna, zwłaszcza w 1978 roku, gdy nowa fala jeszcze raczkowała. Swoim niepodrabialnym stylem grupa zdobyła jednak wielu wiernych fanów, często takich samych outsiderów jak członkowie zespołu. Ja uważam tę płytę za niezwykle udaną, a przemyślenia zawarte w tekstach zespołu można odnieść także do wielu zjawisk we współczesnym nam świecie. [8.5/10]
Jakub Krawiec
07.09.2023 r.