Recenzje

Zaobserwuj nas

Wyszukaj recenzję:

Fields Of The Nephilim - Mourning Sun

Fields Of The Nephilim - Mourning Sun
2005 Oblivion

1. Shroud (Exordium)    5:42
2. Straight To The Light    6:24
3. New Gold Dawn    7:58
4. Requiem (Le Veilleur Silencieux)    7:21
5. Xiberia (Seasons In The Ice Cage)    7:33
6. She    9:25
7. Mourning Sun    10:34
8. In The Year 2525 (Bonus Track)

Legenda mrocznego rocka powraca. Po ilu latach? Jeśli wliczymy nieukończony "Fallen" i epizod z Fields of the Nephilim AD, będą to zaledwie trzy, jeśli uznamy "Zoon" za coś innego niźli solową płytę Carla Mc Coya, będzie to lat dziewięć, jeśli zaś uznamy, że ostatnia prawdziwa płyta zespołu to "Elizium" (ewentualnie koncertowe "Earth Inferno") będzie to lat niemalże piętnaście. Nie wiem jak inni, ale podstawowym pytaniem nurtującym mnie od momentu, gdy usłyszałem, że oto nowy album ujrzy światło dzienne, było: jaki on będzie? Zwłaszcza, że ex towarzysze Mc Coya nie próżnowali i w ramach NFD i Last Rites stworzyli dlań, wydawało się, poważną konkurencję. Właśnie, jaki jest "Mourning Sun"? Jaki jest Fields of the Nephilim anno domini 2005? Z pewnością mniej ostry niż "Fallen", nie mówiąc już o Nefilim, który utknął w ostrych, metalowych brzmieniach. Pierwsze, co uderza, to wysunięty na pierwszy plan bas, bardziej schowane gitary, co momentalnie przenosi słuchającego do epoki trzech pierwszych płyt FotN. Owszem, to nie to samo, przede wszystkim zaś nie ci sami muzycy, co, niestety aż zbyt wyraźnie słychać. Cóż, stare, "klasyczne" czasy nie powrócą, nie czynię z tego jednak żadnego zarzutu, choć nutka niedosytu niestety pozostaje.

Kolejną, charakterystyczną cechą płyty, jest jej monumentalność, głównie za sprawą długich, niekiedy i dziesięciominutowych kompozycji, wspartych budującymi tło klawiszami, które w wielu miejscach tworzą wraz z gitarami potężną ścianę dźwięku. Elektronika występuje tu jednakże i w innej roli, nie tylko tworzy tła i buduje nastrój, ale również wspomaga sekcję rytmiczną, co doskonale słychać przede wszystkim w "Xiberii". Skoro mowa o nastroju, ten jest budowany po mistrzowsku, od samych kompozycji począwszy, przez bogate aranżacje a na wykonaniu skończywszy. Ogromna w tym zasługa klawiszy, raz monumentalnych, innym razem delikatnych, tworzących subtelne pasaże, przesycających album atmosferą tajemniczości i charakterystycznej dla Nephilim magii. Nie sposób wspomnieć też o samym Mc Coyu, który, mimo upływu lat, zachwyca wysoką formą wokalną, pokazując wszystko to, do czego przyzwyczaił wcześniej.

Całość trzyma bardzo wysoki poziom, utwory są zróżnicowane - mamy dynamiczne "Straight to the Light", "New Gold Dawn", "Xiberia", spokojne i monumentalne "Shroud (Exordium)" czy fenomenalny "Requiem XIII : 33 (Le Veilleur Silencieux)", który, jeśli chodzi o budowanie magicznego nastroju jest po prostu mistrzostwem świata. Płyta zachwyca swoim bogactwem, nie dając szans na nudę. Urzeka nastrojem, mgiełką tajemnicy, za każdym przesłuchaniem odkrywając kolejną subtelność ukrytą w wypełniającej ją muzyce. Nawet bonusowy cover duetu Zager and Evans "In The Year 2525", do którego długo nie mogłem się przekonać, w końcu przegryzł się przez uszy i cieszy na równi z całą resztą. Coż więcej rzec - płyta to magiczna, a powrót Mc Coya dokonał się w wielkim stylu. I, mimo że ocena skażona subiektywnością, inaczej niż maksimum dać nie mogę. [10/10]

Joulopukki
28.06.2006 r.